-𝟠𝟛-

𝕏𝕏𝕏

ℂℍ𝔸ℕ𝔾𝔼 𝕄𝕐 𝕄𝕀ℕ𝔻

𝕏𝕏𝕏


Przez kilka następnych tygodni Issalvia coraz bardziej przekonywała się, że ciąża to jednak wymagający stan. Dotąd sądziła, że jej jedynym zadaniem będzie noszenie wciąż rosnącego dziecka, jednak okazało się, że to jedynie wierzchołek góry lodowej. 

Bóle pleców, stawów, mięśni, ciągłe chodzenie do toalety i ta cholerna nadwrażliwość. Chwilami sama była wściekła na siebie za dziecięce zachowanie, którego mimo wszystko nie potrafiła wyjaśnić. Zwykle, gdy już się wykrzyczała albo wypłakała, Saul i Sky zrzucali to na burzę hormonów. Issalvii pozostało jedynie wzruszać ramionami i iść płakać dalej. 

Bywały dni, że obaj mężczyźni mieli dosłownie dość Vii. Usiłowali być dla niej wyrozumiali, jednak w końcu i ich cierpliwość dobiegała końca. 

— Mam powoli dość, Saul... — szepnął Sky, gdy tylko usłyszał donośny trzask drzwi. 

Silva westchnął ciężko, opierając się o kuchenny blat. Właśnie miał okazję być świadkiem kolejnej awantury, którą rozpoczęła Iss. O ile mężczyzna łudził się, że tym razem powstrzyma gorącą krew dziewczyny, musiał przyznać się do porażki. I to na całej linii. 

— Naprawdę jestem w stanie wiele zrozumieć, ale nie awanturę o pudło głupich lodów...

Ciemnowłosy zacisnął usta, nie wiedząc co powiedzieć. Połączył spojrzenia z przybranym synem, który wpatrywał się w niego wyczekująco. Sky chciał tylko usłyszeć, ze Saul przyznaje mu rację. Humorki Issalvii wprawdzie były ciążowe, ale nie mogły tłumaczyć najbardziej dziecinnego zachowania.

— Jeszcze chwila i będzie w stanie zasztyletować mnie za źle odłożoną szklankę...

Saul nawet się nie uśmiechnął, bo tak się składa, że dwa dni temu to jemu oberwało się za widelec obok zlewu, który wedle Iss powinien znaleźć się w zlewie. 

— Wiem, że bywa ciężko...

— Bywa ciężko? — syknął blondyn, wymownym gestem wskazując korytarz, w którym zniknęła Issalvia. — Ona jest jak horda Spalonych na Polaris, Saul. Rozumiem, że jest w ciąży i nie do końca nad sobą panuje, ale musi wyznaczyć jakieś granice, bo zwariujemy. Starałem się hamować i gryźć w język, ale nie wiem, jak długo jeszcze będę...

— Wiem, Sky — powiedział spokojnie Saul, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Był świadomy tego, że sytuacja była coraz gorsza. 

Issalvia i bez ciąży miała trudny charakter. Nawet to, jak blisko była ze Sky'em zdawało się nie pomagać. Ta dwójka potrafiła kłócić się o najmniejszą drobnostkę. 

— Ale wciąż proszę cię o wyrozumiałość... 

Sky prychnął cicho, ukrywając twarz w dłoniach. Zbliżał się początek roku szkolnego, a on był coraz to bardziej rozdrażniony. Wciąż nie miał żadnej, najmniejszej informacji o Bloom. Zupełnie, jakby dziewczyna rozpłynęła się w powietrzu. Brak jakiegokolwiek znaku życia od rudowłosej dobijał go najbardziej. Do tego dochodziła irytująca, czepiająca się wszystkiego i wszystkich, Issalvia.

— Nie wiem, czy jeszcze mnie na to stać — przyznał cicho chłopak. — Wiesz, że ją kocham, ale... dobija mnie to wszystko... 

Saul w ciszy wpatrywał się w blondyna. Domyślał się, że to nie Via i jej zachowanie jest jego największym problemem, a Bloom. Zamierzał jednak poczekać cierpliwie, aż chłopaka sam zechce poruszyć ten temat. 

Podszedł i poklepał blondyna po ramieniu, chcąc dodać mu choć trochę otuchy.

— Porozmawiam z nią... póki co, schodź jej proszę z drogi. 

Nie czekając na odpowiedź, Saul ruszył do sypialni, w której przed chwilą zamknęła się Iss. Odetchnął ciężko, gotowy na kolejne starcie. 

Wszedł do pokoju, gdzie zastał dziewczynę leżącą na łóżku, z nosem zanurzonym w poduszce. Uśmiechnął się nieco rozczulony tym widokiem. Zaraz jednak pozbył się uśmiechu, by przypadkiem bardziej nie zdenerwować dziewczyny. Tamtego dnia była tykającą bombą. 

Powoli podszedł bliżej, oczekując na jakąkolwiek reakcję. Niestety, niczego się nie doczekał. Ciemnowłosa jedynie wpatrywała się w niego smutnymi, pełnymi łez oczami. 

Usiadł powoli obok, jednak Iss ani nie drgnęła. 

Uniósł dłoń i delikatnym ruchem pogładził jej zmierzwione włosy.

— Jest na mnie zły — mruknęła cicho, gdy Saul odgarnął jej włosy za ucho. 

Uśmiechnął się pod nosem. Via czuła się winna, a to oznaczało, że sprawa nie była jeszcze przegrana. 

— Wiem, że jestem wredną szują... ale nie panuję nad tym... 

— Domyślam się — przyznał cicho Saul, wciąż głaszcząc dziewczynę po głowie. 

— Ale to też twoja wina — powiedziała nagle, unieruchamiając dłoń Silvy. Przyjrzała mu się uważnie, marszcząc przy tym zarówno nos i brwi. Usiadła, zrównując się z mężczyzną. — Ty mi to dziecko zrobiłeś — naburmuszyła się, opierając dłonie na biodrach.

Saul uniósł brew. Takiego argumentu jeszcze nie słyszał.

— Jakoś specjalnie nie narzekałaś. 

— Bo to miał być fajny seks, a nie zaawansowane zapłodnienie! — zawołała, wyrzucając ręce w górę.

Przez chwilę Saul wpatrywał się w dziewczynę w ciszy. Kilka sekund później nie wytrzymał i wybuchł śmiechem. Tak szczerym i radosnym, że zmiękczył twarde dotąd serce Vii. Zdołała jednak ukryć swoje rozbawienie, by nie dać Silvie tej satysfakcji.

Saul dostrzegł w jej oczach nikły blask. Zbliżył się do dziewczyny powodując, że opadła na poduszki. Mężczyzna oparł dłonie po obu stronach głowy Vii i zbliżył się, by złożyć na jej ustach krótki pocałunek. 

Iss natomiast skrzyżowała ręce na piersi i ani drgnęła.

— Teraz będziesz się na mnie gniewać? — zapytał.

W odpowiedzi wzruszyła ramionami, wciąż niewzruszona dotykiem mężczyzny, który prawie zniszczył dzielącą ich przestrzeń. 

— Widzę, że trapi cię coś jeszcze... — szepnął po chwili. — Nie tylko lody, które zjadł Sky...

Via zacisnęła mocniej wargi, przez co Silva zrozumiał, że trafił w czuły punkt.

— Powiedz mi... 

Issalvia utkwiła w nim błękitne spojrzenie. Wpatrywał się w nią niczym w najpiękniejszy obrazek. Czuła ciepło jego ciała, oddech, bicie serce. Delikatny dotyk na policzku. Ufała mu pod każdym względem, jednak nie potrafiła zrozumieć, dlaczego wciąż bała się przyznać do swoich obaw. W końcu ciąża posuwała się do przodu, a ona z każdym dniem panikowała coraz bardziej.

— Iss... — westchnął znów Saul, dostrzegając zagubienie dziewczyny. — To ty jesteś w ciąży. Ty nosisz nasze dziecko, ale... nie chcę, żebyś myślała, że jesteś z tym sama... jestem świadom tego, że... do ciąży trzeba dwojga. Cokolwiek przeżywasz, czegokolwiek się obawiasz, chcę być tego częścią... 

Gdy Via słuchała wyznania Saula, łzy same ciekły jej po policzkach. Sądziła, że go znała, jednak dzień za dniem przekonywała się, jak wyjątkowy był. I jak wielkie szczęście miała ona sama.

— To jak będzie? — zapytał, ocierając mokre policzki Vii. — Powiesz mi, czy mam to z ciebie wyciągnąć torturami?

— Chyba nie będziesz torturować kobiety w ciąży?

— Fizycznie nie — przyznał z uśmiechem. — Zmuszę cię, żebyś patrzyła, jak zjadam czekoladę, którą ukryłaś pod łóżkiem.

Via otworzyła usta ze zdziwienia. Co prawda miała pod łóżkiem mały składzik słodyczy, jednak dotąd sądziła, że jest to jej mały, słodki sekret. 

— Nie ośmielisz się!

— Przekonamy się? 

Via pokręciła głową, łapiąc twarz Saula w obie dłonie. Zdecydowanie nie miała zamiaru do tego dopuścić. Pocałowała ciemnowłosego, skutecznie udaremniając wszelkie ewentualne próby odsunięcia się od niej.

— Boję się — szepnęła, gdy się od siebie oderwali. 

Twarz Saula znajdowała się zaledwie kilka milimetrów od jej. Miała okazję podziwiać, jak cholernie przystojny jest. Skupiła wzrok na jego ustach, delikatnie nakreślając kciukiem ich kontur. Wypowiedzenie prawdy kosztowało ją dużo więcej, niż sama się spodziewała.

— Boję się porodu. Oglądałam film i mówią, że boli, jak cholera... poza tym... boję się tego, co będzie dalej... nie znam się na dzieciach, Saul... nie wiem, jak być dobrą matką... nie wiem, co zrobić, żeby mnie pokochało... nie wiem...

— Jesteś największą panikarą, jaką kiedykolwiek znałem... — Saul pokręcił głową nieco rozbawiony. 

— Nie śmiej się... mówię...

— Przypominam ci, że Zgarniacz wyssał ci magię. Wytrzymałaś taki ból. Poród będzie dla ciebie pestką. Poza tym... obiecuję, że będę przy tobie... będziesz mogła rzucać we mnie kamieniami, jeśli to miałoby ulżyć ci w bólu...

Via uśmiechnęła się. 

— Tu mnie przekonałeś...

— Co do reszty twoich wątpliwości... — mruknął mężczyzna, kładąc dłoń na brzuszku dziewczyny. — Wiem, że będziesz najlepszą mamą dla naszego dziecka, Iss... pokochasz je całą sobą, a wiesz dlaczego? Bo nie potrafisz inaczej. Jeśli kogoś kochasz, zawsze na sto procent. Zrobisz wszystko dla swoich bliskich. Najgorszą z najgorszych głupot. Nasze dziecko będzie najszczęśliwsze na świecie mając matkę, która będzie w stanie wybić dla niego cały garnizon...

Issalvia uśmiechnęła się, wzdychając. Musiała przyznać, że Saul uspokoił ją nieco tymi słowami. Objęła go za szyję i znów przyciągnęła do siebie, tym razem zaplatając jeszcze nogi wokół jego bioder. 

— I tatusia, który wyciągnie mamę zza krat... — dodała, znów łącząc ich usta.

Saul mruknął w odpowiedzi, zajęty oddaniem pieszczoty. Poza tymi negatywnymi skutkami ubocznymi ciąży, Silva mógł wymienić kilka pozytywnych. Wedle jego przeczuć, Via właśnie do niego zmierzała. 

— Już ci przeszła złość? — uniósł brew, gdy jego dłonie wślizgnęły się pod koszulkę dziewczyny, unosząc powoli materiał. 

Via westchnęła nieco głośniej, przymykając na chwilę oczy. Dotyk Saula zawsze działał na nią porażająco, jednak miała wrażenie, że ostatnimi czasy Silva przechodził samego siebie. Albo to ona odczuwała wszystko trzy razy bardziej. 

— Zależy, jak bardzo się postarasz... 

Poczuła, jak Saul uśmiecha się między pocałunkami, które składał na jej szyi. Zagryzła wargę, w podekscytowaniu oczekując na więcej, jednak kilka sekund później Saul oderwał się od niej zupełnie. Otworzyła oczy zawiedziona. 

— Że już? — naburmuszyła się.

— Chcę, żebyś za mnie wyszła.

Informacja była tak szokująca, że przez dłuższą chwilę Issalvia zastanawiała się, czy faktycznie Saul wypowiedział te kilka słów. Wpatrywała się w jego oczy niepewna, co powiedzieć. 

Kiedyś, kilka razy zdarzyło jej się poruszyć nieco wyobraźnię. Nigdy nie była tym dziewczęcym typem, więc nie było to częste, jednak... cholera, musiała przyznać, że zmiana nazwiska na Silva brzmiała kusząco. 

— Mówisz poważnie? — upewniła się.

— Nie, na niby. — Wywrócił oczami, a mina Iss na chwilę zrzedła. — Oczywiście, że poważnie! 

— Zgoda.




— O w mordę jeża kopanego Isska! — zaskrzeczał Leith tak głośno, że Via na chwilę musiała odsunąć telefon, by nie ogłuchnąć. Pokręciła głową z dezaprobatą i włączyła tryb głośnomówiący. Wciąż trzymając telefon w dłoni, obserwowała Saula, krzątającego się po pomieszczeniu. — Dzwonisz z coraz to lepszymi nowościami! Jak nie Silva zapominający gumki, to wyskakuje z pierścionkiem!

Iss zacisnęła wargi, by tylko nie roześmiać się, widząc reakcję Saula, który praktycznie potknął się o własne nogi. Spojrzał nieco urażony na Vię, jednak ona wzruszyła ramionami, przykładając palec do ust. Silva wywrócił oczami, ale posłusznie milczał. Jeszcze. 

— Uwielbiam śluby! Kocham wesela! Będziemy pić! O chuj, będziemy pić ile wlezie! Ty oczywiście nie, ale nie martw się... wypiję za ciebie... Nie wiem jeszcze, jak załatwię przepustkę, ale będę na tym weselichu, choćby się waliło i paliło!

— My... nie chcemy niczego dużego... — wyjaśniła Iss, znów zerkając na Saula, który tym razem pokiwał głową. — Skromna ceremonia, nasi najbliżsi przyjaciele...

— Wliczamy w to koronowane głowy, czy...

— Nie — odpowiedziała natychmiast Issalvia. Tego jednego była pewna. Nie chciała widzieć ojca podczas najważniejszego dnia swojego życia. — Tylko... tylko Stella, Sky... ty... może Musa i Aisha...

Zapadła cisza, podczas której zarówno w umyśle Leitha i Iss pojawiła się jedna, ta sama osoba. Ale żadne z nich nie miało zamiaru wymieniać jej imienia.

— Pomogę ci z suknią, skarbie! — zaskrzeczał znów żołnierz. — Wybierzemy taką petardę, że Silva nie będzie mógł wytrzymać do nocy poślubnej, mówię ci! 

Via roześmiała się głośno, tym razem nie zdołała jednak uciszyć Silvy. Mężczyzna podszedł i pochylił się do telefonu.

— Cześć Leith. Miło słyszeć, że jesteś tak zaangażowany nie tylko w nasz ślub...

Cisza. Zapadła mało komfortowa cisza, której nikt nie zdołał przerwać. Zaraz potem Saul i Via usłyszeli dźwięk przerwanego połączenia. 

— Jesteś okropny! — zawołała Via, uderzając Saula w klatkę piersiową. 

— Tak? — mruknął Silva, wyraźnie z siebie zadowolony. Nie było mu przykro, że przestraszył Leitha. Jego skromnym zdaniem chłopak powinien popracować nad wyrażaniem emocji. — Dziesięć minut temu byłem nieziemski...

Issalvia poczuła, jak po jej plecach przebiega dreszcz. Całkiem miły dreszcz, który wzmógł się, gdy Saul ucałował jej obojczyk. 

— Zmieniłam zdanie... 

— Szybko...

— Przekonaj mnie, żebym znowu je zmieniła... — zasugerowała z nadzieją.

Saul roześmiał się.

— Jak sobie życzysz.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top