-𝟠𝟚-
𝕏𝕏𝕏
𝔹 𝔼 ℕ
𝕏𝕏𝕏
— No chyba nie! — warknęła Issalvia, siłując się z guzikiem od spodni. Mimo, że próbowała naciągnąć materiał nieco wyżej, później niżej, wciąż nie mogła ich zapiąć. Jęknęła zrezygnowana, wpatrując się naburmuszona w swoje odbicie.
— Co ty wyrabiasz? — zapytał Saul, wchodząc do pokoju.
Dziewczyna odwróciła się w jego stronę, wyraźnie niezadowolona. Oparła dłonie na biodrach, usiłując przybrać na twarz jak najgroźniejszą minę, jednak Silva jedynie się uśmiechnął. Bywała naprawdę komiczna.
— Nie mieszczę się — syknęła, wskazując dłońmi wciąż rozpięte spodnie.
Silva pokręcił głową dezaprobatą. Podszedł i mimo niewyraźnej miny Iss, położył dłoń na jej niewielkich rozmiarów brzuszku. Co prawda był nieduży, jednak urósł na tyle, by nie była w stanie zmieścić się w swój zwykły rozmiar.
Mimo, że Via uwielbiała, gdy Saul tak czule ją głaskał, tym razem była nieco poirytowana.
— Jeśli tak dalej pójdzie, będę musiała wymienić całą garderobę!
— Dobrze — powiedział Silva, po czym cmoknął dziewczynę w policzek. — Możemy jechać nawet dzisiaj. Ale po południu, bo jadę do Alfei.
Via wzdrygnęła się na samą myśl. Nie, żeby Alfea kojarzyła jej się z czymś złym, wręcz przeciwnie. W końcu kochała to miejsce i długo walczyła, bo do niego wrócić. Nie rozumiała jednak, dlaczego Saul chciał pojechać do szkoły.
— Wakacje jeszcze się nie skończyły... — mruknęła przyglądając się, jak mężczyzna szpera w szafie.
— Zgadza się, ale Ben już przyjechał. Chce wszystko na spokojnie ogarnąć i prosił mnie o pomoc... Wrócę za dwie, maksymalnie trzy godziny.
Via zmarszczyła niebezpiecznie brwi. Obiło jej się o uszy, że Harvey został dyrektorem Alfei, ale nie podobał jej się fakt, że mężczyzna już przywłaszczył sobie Saula.
— I nie może sobie sam poradzić? Przypominam ci, że masz dziecko w drodze...
Silva uśmiechnął się szeroko, odwracając się przodem do Iss. Bywało, że dziewczyna naprawdę go rozczulało. Ostatnio jednak starał się bardziej uważać, by jej nie denerwować, jednak w tamtej sytuacji nie mógł inaczej zareagować. Via na każdym kroku domagała się bliskości i każde ewentualne oddalenie się Saula kończyło się jej niezadowoleniem.
— Zapewniam cię, że nie przyjdzie na świat w ciągu tych trzech godzin — odparł, ściągając z siebie koszulkę.
Iss podejrzewała, że zrobił to celowo, by nieco ją rozproszyć. Oczywiście mimo szczerych chęci zignorowania tej idealnej klatki piersiowej i jeszcze bardziej idealnego brzucha, wzrok dziewczyny spoczął tam, gdzie nie chciała go skierować. Mimowolnie oblizała wargi, jej zacięte spojrzenie nieco złagodniało, a Saul już wiedział, że wygrał. Podszedł bliżej, by znów ucałować dziewczynę.
— Poza tym muszę z nim porozmawiać o twoim stanowisku — szepnął, ponownie zbliżając ich twarze, jednak Via oparła dłoń na klatce piersiowej Silvy, powstrzymując go od kolejnej bliskości.
— O czym ty...
— Mówiłaś, że chcesz wrócić do szkoły. Oczywiście nauka walki odpada, ale teoria? Myślę, że to dobry pomysł na cały zbliżający się rok. Przynajmniej tak długo, jak nie wrócisz do siebie po porodzie. Później sama zdecydujesz, czy zostaniesz przy teorii, czy może wrócisz na plac...
Via przełknęła ślinę. Poród. Kolejna rzecz, której tak bardzo chciałaby uniknąć.
Postanowiła jednak póki co nie martwić tym Silvy. Uśmiechnęła się nieznacznie, jednak Saul natychmiast rozpoznał jej niewyraźną minę.
— Coś nie tak?
— Harvey — powiedziała szybko Via. Oczywiście Ben był jej najmniejszym problemem, ale póki co wolała nie wyjawiać Saulowi prawdy. — Rozstaliśmy się w średnio sprzyjających warunkach... praktycznie go obezwładniłam, rzuciłam na ścianę... co prawda uwolnił się i nic mu nie było, ale... chyba jestem mu winna przeprosiny...
Silva zastanowił się. Faktycznie pamiętał, że w wieczór, gdy Via chciała go uwolnić, przesiewając przy okazji połowę garnizonu, natknęła się także na Bena. Starcie, choć ostre, nie pochłonęło żadnych ofiar. Jednak po tym zdarzeniu Harvey wyjechał wraz z synem i od tamtej pory nie pojawił się w szkole.
— Nie martw się tym teraz — poprosił, ubierając czystą koszulkę, którą znalazł w szafie. — Ben to dobry człowiek. W dodatku mój przyjaciel. Rozumie więcej, niż ci się wydaje.
Via kiwnęła głową, choć nie była przekonana. Nie miała jednak ochoty dłużej roztrząsać tego tematu. Wystarczyło jej, że nie mieściła się w spodnie.
✮
— Wszystko dobrze? Wyglądasz, jak trup... — mruknął Sky, stając w drzwiach pokoju.
Issalvia uniosła na chłopaka rozbiegane spojrzenie. Oczywiście, że nic nie było dobrze. Tkwiła w psychicznym i fizycznym dołku i bała się powiedzieć o tym ukochanemu. Przyjaciele byli daleko, więc teoretycznie i praktycznie była w czarnej dupie.
— Iss? — podjął znów blondyn, robiąc kilka kroków w głąb pokoju.
Ciemnowłosa westchnęła ciężko, przytulając do siebie poduszkę, którą trzymała od dłuższej chwili.
— Rozumiesz, że dziecko trzeba urodzić?
Sky zamrugał niepewny, czy dobrze usłyszał pytanie. Via wpatrywała się w niego błękitnymi oczami i co gorsza, jej wyraz twarzy sugerował, że była śmiertelnie poważna.
Blondyn zbliżył się do łóżka i przysiadł z boku, wciąż uważnie wpatrując się w dziewczynę.
— Masz gorączkę? — zapytał, wyciągając dłoń, jednak Via natychmiast go uderzyła. Posłała chłopakowi pełne dezaprobaty spojrzenie.
— Nie rób ze mnie idiotki. Ja poważnie mówię.
I chyba faktycznie mówiła poważnie, bo Sky nie dostrzegł na jej twarzy ani nutki rozbawienia.
— Wiesz... — zaczął powoli, zastanawiając się nad najlepszym doborem słów. — Teoretycznie dziecko jakoś tam weszło... więc musi i wyjść...
Iss pokręciła nosem.
— Problem w tym, że gdy wchodziło, było przyjemnie. Ale z wychodzeniem... będzie gorzej.
Sky wyraźnie się skrzywił.
— Nie udawaj świętego — mruknęła Issalvia.
W tamtym momencie na twarz chłopaka wpłynął soczysty rumieniec, a Via w duchu pogratulowała sobie strzału w dziesiątkę. Reakcja Sky'a spowodowała, że przypomniała sobie o jeszcze jednym drobiazgu.
— Czy Bloom...
— Nie. — Chłopak pokręcił głową, uśmiechając się smutno. Wciąż nie miał żadnych wieści od swojej dziewczyny. Nie wiedział nawet, czy żyje, jak się ma. Czy znalazła matkę? Nie potrafił odpowiedzieć na żadne z tych pytań. Codziennie za to powtarzał sobie, że Bloom żyje. W końcu miała w sobie Smoczy Płomień. Poza tym była silną, odważną dziewczyną.
Via kiwnęła powoli głową. Choć nie przepadała za Bloom chciałaby, aby dziewczyna już wróciła. Widok tak zmarnowanego, smutnego Sky'a, łamał im wszystkim serca.
— Chciałabym ci jakoś pomóc... — przyznała, gładząc delikatnie dłoń chłopaka, spoczywającą na pościeli.
— Już pomagasz — przyznał po chwili Sky.
Via spojrzała na niego zdziwiona.
— Gdyby nie ty, siedzielibyśmy z Saulem w depresji... Tymczasem wróciłaś... i to z niespodzianką... poza tym, dzięki tobie będę starszym bratem. Na tym zamierzam się skupić.
Via roześmiała się. Nie spodziewała się po chłopaku tak ciepłych słów. Cieszyła się, że w ten sposób postrzegał jej powrót, ciążę i to wszystko, co się działo. Dzięki takim właśnie słowom wierzyła, ze naprawdę może stworzyć rodzinę.
— Przyniosę laptopa — zaproponował Sky, wstając. — Obejrzymy coś o porodach. Trzeba cię psychicznie przygotować...
— Może lepiej nie... — jęknęła Via, ukrywając twarz w dłoniach. Wzdrygnęła się na samą myśl.
— Nie marudź. Też się chętnie dowiem. Jak zaczniesz rodzić w domu, przyjmę poród.
— Mhm... — mruknęła jeszcze dziewczyna obserwując, jak chłopak wychodzi z pokoju.
Westchnęła, gładząc brzuszek.
— Jesteś moim pierwszym i ostatnim dzieckiem — zapewniła.
— Jasne, nikt ci nie uwierzy w tę deklarację! — zawołał Sky, pojawiając się w drzwiach. — Popcorn jeszcze zrobię!
✮
— Nawet nie wiesz, jak bardzo cieszę się twoim szczęściem, Saul! — zawołał Ben, zajmując miejsce po drugiej stronie biurka.
Silva odwzajemnił uśmiech, siadając na swoim miejscu. Długi czas nie widział się z przyjacielem i obaj mieli sobie sporo do opowiedzenia. Oczywiście Harvey już na wstępie tego spotkania zapytał o Issalvię.
— Sądziłem, że macie marne szanse zwłaszcza, gdy dotarły do mnie słuchy o tym, że wyrok jednak będzie wykonany. Choć Terra utrzymywała, że jest wściekła na Issalvię widziałem po niej, że bardzo przeżyła kłótnię, tę całą rozłąkę... potem sprawa z Bloom, jej zniknięcie. Dzieciakom dobrze zrobi powrót do szkoły...
Silva pokiwał powoli głową. Uważał podobnie, jeśli chodzi o Sky'a. Chłopak powinien się czymś zająć, choćby nauką i treningami. Dotychczas jedynie snuł się po domu, czasami skusił się na konną przejażdżkę, poza tym przesiadywał w pokoju albo przed telewizorem.
— W przypadku Sky'a się z tobą zgodzę. Ale co do Issalvii... — Saul zastanowił się. Dotąd uważał, że praca Issalvii w Alfei to idealny pomysł. Jednak gdy dłużej się nad tym zastanowił, nie był pewien.
— Myślałem, że to ustaliliśmy już dawno?
— Tak, ale... jest w ciąży. Nie będzie już tą samą Issalvią, uczennicą... będzie nauczycielką...
— Chyba wciąż nie rozumiem — przyznał Ben, z zaciekawieniem przyglądając się przyjacielowi.
— Jeszcze dwa miesiące temu hasała z nimi po placu, a teraz wróci i... i właściwie co... myślisz, że przyjmą ze spokojem fakt, że zostanie ich nauczycielką?
Harvey zamyślił się. Biorąc pod uwagę ostatnie przygody Issalvii i Terry, miał co do tego drobne wątpliwości. Nawet trochę większe, niż drobne, ale nie chciał tego roztrząsać. Wierzył, że dobrze wychował córkę i Terra stanie na wysokości zadania. Do pozostałych uczniów też nie miał większych zastrzeżeń. Zmartwiła go tylko jedna osoba.
— Masz na myśli Rivena — mruknął, na co Saul pokiwał głową.
— Jak zareaguje na fakt, że jego była dziewczyna została nauczycielką? I będzie musiał, chcąc nie chcąc...
— Saul, czym ty się martwisz... — Machnął ręką Ben, gdy zdał sobie sprawę z jednej, ważnej rzeczy. — Issalvia dołączy do grona pedagogicznego niezależnie od tego, czy podoba się to uczniom, czy też nie. Ani Riven, ani nawet moja Terra nie będą mieli innego wyjścia, jak się dostosować. Koniec sprawy.
Dyrektor Specjalistów westchnął ciężko. Niby Ben miał rację, a jednak Silva nie był do końca przekonany. Poza tym obawiał się, jak Via będzie się z tym wszystkim czuła. Dopiero oswoiła się z faktem, że znów są razem, mieszkają we troje i praktycznie tworzą rodzinę, która za kilka miesięcy się powiększy.
Choć na pierwszy rzut oka wydawała się szczęśliwa, gdy Saul dłużej jej się przyglądał, dostrzegał, że unikała pewnych tematów. Dwóch, konkretnie. Powrotu do Alfei i dziecka.
Silva cieszył się, że zostanie ojcem. Prawdziwym, z krwi i kości. Issalvia też powtarzała, że się cieszyła, jednak za każdym razem, gdy go o tym zapewniała, dostrzegał w jej oczach pewien strach. Ile razy próbował pociągnąć ten temat, Via natychmiast go zmieniała. A z racji jej buzujących hormonów i jeszcze większej niż zwykle chęci powybijania wszystkich, postanowił dać jej trochę czasu.
Drugą sprawą był powrót do szkoły. Silva widział, że Via nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, że wróci jako zupełnie inna osoba. Może i charakter wciąż miała ten sam, ale nie będzie już tą samą uczennicą, biegającą po korytarzu i wymykającą się w środku nocy na papierosa. Nie będzie mogła pozwalać sobie na tak wiele, jak dotychczas. Nie dość, że uczniowie będą patrzeć na nią spod byka, jak na wszystkich nauczycieli, dochodził do tego fakt, że Via była w ciąży.
Gdy wróci do Alfei, będzie to widoczna ciąża. I wiadome będzie, z kim. A gdy dziecko przyjdzie na świat terminowo, co mądrzejsi będą w stanie obliczyć sobie, kiedy to księżniczka musiała w tę ciążę zajść.
— Musi przygotować się na zmiany... Uczniowie już nie będą jej przyjaciółmi, a... uczniami... — mruknął Saul, łącząc spojrzenia z Benem. Mężczyzna wciąż zdawał się nie podzielać jego sceptycznego punktu widzenia.
— Nie przesadzaj — odpowiedział z lekkim uśmiechem. — To, że będą jej uczniami nie znaczy, że nie będą mogli mieć z nią przyjacielskiej relacji. Przypomnij sobie, kim Issalvia była dla ciebie jeszcze rok temu.
Silva wywrócił oczami. Harvey oczywiście nie mógł darować sobie tego przytyku.
— Musiałeś, co?
Ben roześmiał się.
— Poza tym... — dodał po chwili, konspiracyjnie pochylając się w stronę przyjaciela — jeśli tak bardzo martwisz się o to, jak zareagują... ożeń się z nią. Kiedy będzie nosiła twoje nazwisko, nikt jej nie podskoczy.
Silva skamieniał na chwilę, powoli trawiąc słowa Bena. Owszem, pomysł już gdzieś, kiedyś, dawno temu pojawił się w umyśle mężczyzny, jednak tak samo szybko go wyparł. Siedząc jednak tam, w Alfei, rozważając wszelkie plusy i minusy oraz różne inne scenariusze, Saul musiał przyznać, że myśl nie była głupia.
Gdyby Via stała się formalnie jego żoną, wszystko byłoby dużo prostsze. Pytanie tylko, czy dziewczyna tego chciała.
— Ja i Terra zajmiemy się kwiatami! — zaproponował radośnie Ben.
— Zamknij się... — westchnął Saul, sięgając po pierwszy z brzegu folder. — I zabieraj do pracy. Mam dla ciebie maksymalnie trzy godziny.
— Dobrze. Nie wolno się narażać kobiecie w ciąży.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top