-𝟠𝟘-
𝕏𝕏𝕏
ℙ ℝ 𝔼 𝔾 ℕ 𝔸 ℕ 𝕋
𝕏𝕏𝕏
— Issalvio, podejdź...
Iss kiwnęła głową. Wymieniła jeszcze porozumiewawcze spojrzenia z Taru, który bez słowa wyszedł z pozostałymi Gwardzistami.
Gdy drzwi za ostatnim z żołnierzy się zamknęły, Via stanęła przed dowódcą. Jej wzrok był pusty, nieobecny. Dla większości Gwardzistów był to ciężki czas. Ponad połowa z nich przeżyła pierwszy, dotkliwy atak, a miało być tylko gorzej. Łącznie stracili około trzydziestu siedmiu żołnierzy i dwóch Gwardzistów. Poza Samem, ucierpiał jeden ze starszych stopniem, którego jednak Via niezbyt dobrze znała.
— Jak się czujesz? — zapytał Kapitan, wskazując dziewczynie krzesło.
Niepewna zmarszczyła brwi. Nigdy wcześniej dowódca nie zapraszał jej, by usiadła, jednak postanowiła nie dyskutować z nim na ten temat. W końcu to tylko głupie krzesło. Usiadła, wbijając błękitne spojrzenie w swoje dłonie.
Źle. Po prostu. Miała ochotę właśnie tak odpowiedzieć Kapitanowi. Nie czuła nic poza negatywnymi emocjami. Smutek, żal, towarzyszyły jej bez przerwy. Nocami śniła koszmary o martwym ciele Samuela. Musiała nawet prosić Mary, by powiedziała Saulowi, co się wydarzyło, bo sama nie dała rady.
— Głupie pytanie... — Kiwnął głową dowódca, wzdychając ciężko. — Sam był...
— Nie chcę o nim rozmawiać — przerwała Via, patrząc twardo w oczy żołnierza.
Mężczyzna, choć nie wydawał się przekonany, pokiwał głową. Sięgnął do szuflady biurka i wyciągnął z niej zawiniątko oraz kopertę. Podsunął je Issalvii.
— Powinnaś była szybciej powiedzieć mi o ciąży... — podjął Kapitan powodując, że Issalvia znieruchomiała. — Mamy w armii kobiety. Zasada jest dość prosta. Jeśli wyrażą taką wolę, mogą maksymalnie do ósmego roku życia dziecka być zwolnione ze służby. Niektóre wracają już pół roku po porodzie. Składają jeden wniosek, Rada udziela zgody... to wszystko... Zachowałaś się nieodpowiedzialnie, tak długo ukrywając swój stan, ale.. ale to już nie moja sprawa... Tutaj — Kapitan sięgnął po zwój z królewską pieczęcią — jest twoje zwolnienie. Na początek na obowiązkowe pół roku od narodzin dziecka. Jeśli wyrazisz taką wolę, musisz złożyć wniosek o wydłużenie twojego urlopu... tak, jak już mówiłem, maksymalnie do ósmego roku życia dziecka.
Issalvia drżącą dłonią sięgnęła po zwój. Wciąż nieco oszołomiona słowami Kapitana, wzięła go do ręki. Przełamała pieczęć i na szybko przeanalizowała to, co było zapisane.
Dowódca mówił prawdę. Została oficjalnie zwolniona ze swoich obowiązków i mogła wrócić... mogła wrócić do domu.
— A... — Skierowała wzrok na kopertę, wciąż leżącą na stole. — Co jest tutaj?
— Przeczytaj — zachęcił dziewczynę Kapitan.
Issalvia bez słowa rozerwała kopertę i zagłębiła się w treść.
Kochana Gwiazdeczko!
Żałuję, że wszystko potoczyło się w ten sposób. Mieliśmy cudowną relację, która pogorszyła się w bardzo krótkim czasie. Do tego stopnia, że nie potrafimy ze sobą porozmawiać...
Nie chcesz spojrzeć mi w oczy, nie chcesz ze mną porozmawiać. Nie rozumiem tego. Nie rozumiem, ale zdecyduje się to uszanować.
W ostatnim czasie odbyłem wiele rozmów z Twoją siostrą. Zdecydowałem się napisać ten list po jej namowach.
Słoneczko zapewniam Cię, że gdybyś powiedziała mi o ciąży, zachowałbym się inaczej. Rozwiązalibyśmy tę sytuację wspólnie. Choć zawsze chciałem, byś poznała wspaniałego mężczyznę, związała się z nim i dopiero wtedy założyła rodzinę... nie mam Ci nic za złe.
Tamtego dnia, gdy uratowałaś mi życie... gdy zrozumiałem, że jesteś w ciąży... nie wiedziałem, co zrobić. Cieszyłem się, ale z drugiej strony zacząłem rozumieć Twoje postępowanie i to, że było odpowiedzią na mój brak zrozumienia.
Chcę jednak, byś wiedziała, że robiłem wszystko, by Cię chronić. Niedługo będziesz matką i sama zrozumiesz, że rodzic dla dziecka zrobi wszystko.
Nie wiem, kim jest ojciec dziecka, ale wiem, że ma niebywałe szczęście, bo zdobył Twoje serce.
Nie wiem, gdzie teraz się udasz, ale mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.
Mam też prośbę, abyś mimo wszystko pozwoliła mi odwiedzić wnuka lub wnuczkę.
Proszę, nie zabieraj mi możliwości poznania swojego maleństwa.
Obiecuję, że postaram się być lepszym dziadkiem, niż byłem ojcem.
Radius
✮
— I to już wszystko? — upewniła się Stella, gdy Leith zapakował ostatnią torbę.
Issalvia spojrzała na przyjaciela, który złapał się teatralnie za plecy.
— No ja mam nadzieję, bo inaczej dysk mi wypadnie! — zawołał, patrząc z dezaprobatą na Issalvię.
Dziewczyna w odpowiedzi wzruszyła ramionami. Była zbyt szczęśliwa, by przekomarzać się z Leithem. Poza tym, nie chciała rozstawać się w złości i irytacji. Nawet tej przesadzonej.
— Będę za tobą tęsknić! — zawołała Stella, wprost wbiegając w siostrę. Uściskała ciemnowłosą, dopiero po dłuższej chwili się od niej odrywając.
— Zobaczymy się za miesiąc, Stello! — odparła Iss, na co blondynka pokręciła nosem. Odruchowo zerknęła na brzuszek dziewczyny, który Specjalistka zdecydowała się delikatnie wyeksponować. W każdym razie, nie chciała go już maskować, więc zdecydowała się ubrać letnią sukienkę.
— Wtedy będziesz już grubsza ode mnie — zaszczebiotała radośnie Stella, kładąc dłoń na brzuchu siostry.
Iss pokręciła głową z dezaprobatą. Nie mogła jednak gniewać się na siostrę. Była zbyt szczęśliwa, bo już za kilka godzin miała zobaczyć Saula, a właściwie zrobić mu niespodziankę. Biedny, wciąż niczego się nie spodziewał.
— Dobra koniec tego, teraz moja kolej — odchrząknął Leith, wpychając się pomiędzy Stellę i Issalvię. Bezceremonialnie wziął dziewczynę w objęcia i okręcił wokół własnej osi. — Będę tęsknić, rozrabiako.
— Ja bardziej... — zapewniła Iss, bardziej wtulając się w chłopaka. — Odwiedź mnie, gdy tylko będziesz mógł...
— Oczywiście, uwielbiam bobaski!
Issalvia roześmiała się głośno, po raz ostatni rozglądając się po dziedzińcu. Nie będzie tęskniła za tym miejscem, tego jednego była pewna. Choć miała przed sobą zaledwie osiem lat wolności, nie myślała póki co o tym, że będzie musiała kiedyś wrócić i odpracować swoje dziesięć lat. Chciała być szczęśliwa choć przez chwilę.
— Jesteś pewna, że nie chcesz z nim porozmawiać? — upewniła się jeszcze Stella.
Wzrok Issalvii powędrował w stronę króla, stojącego na jednym z balkonów. Serce dziewczyny zacisnęło się boleśnie, jednak wiedziała, że nie była jeszcze gotowa na rozmowę z ojcem. Wątpiła, że kiedykolwiek będzie.
— Do zobaczenia niedługo.
✮
Saul chodził nerwowo po całym domu, próbując dodzwonić się do Issalvii. Niestety, nie odpowiadała od wczoraj, przez co mężczyzna coraz bardziej się martwił. Dokładając do tego ostatni atak i śmierć jednego z Gwardzistów, który wyjątkowo mocno wpłynęła na Iss, Silva był po prostu kłębkiem nerwów.
Sky natomiast siedział spokojnie w fotelu i co chwila zerkał na dreptającego Silvę. Oczywiście uruchomił wszelkie pokłady samokontroli, aby tylko się nie roześmiać. Wiedział, że Issalvia od kilku godzin była w drodze do domu, jednak zgodnie z obietnicą, nie zamierzał niczego wypaplać. Żeby przypadkiem nic mu się nie wymknęło, przyniósł sobie z kuchni paczkę orzeszków.
Już pierwszy chrzęst zwrócił uwagę Saula, który posłał blondynowi mordercze spojrzenie.
— Przepraszam... — mruknął Sky, zbyt porażony wzrokiem Silvy, by dodać coś jeszcze.
— I słusznie — odparł Saul, kontynuując swój spacer.
— Chociaż uważam... — mruknął znów Sky, gdy jego wzrok powędrował za okno. Z uśmiechem dostrzegł, że pod dom podjechał samochód. Wstał, rozsypując paczkę orzeszków.
— Nie pytam, co uważ...
— Jak chcesz! — zawołał Sky, praktycznie wybiegając z domu.
Silva zmarszczył brwi, jednak po chwili zastanowienia ruszył za blondynem.
Gdy tylko Issalvia wystawiła pierwszą nogę poza samochód, została porwana w objęcia muskularnego blondyna. Chłopak okręcał dziewczynę wokół własnej osi, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że chciała mu coś powiedzieć.
— Postaw mnie głupku, bo cię obrzygam! — roześmiała się Issalvia.
Dopiero wtedy Sky ją postawił. A spojrzenie dziewczyny automatycznie powędrowało w stronę drzwi. To właśnie tam stał oniemiały Saul i wpatrywał się w dziewczynę, jakby była snem.
Issalvia delikatnym ruchem odsunęła od siebie Sky'a. W tamtej chwili w centrum jej zainteresowania znajdował się Saul, który tak po prostu stał w miejscu, mrugając. Jakby naprawdę rozważał, czy przypadkiem nie śni na jawie.
Via lustrowała go spojrzeniem, zdając sobie sprawę, że dokładnie tak zapamiętała każdy szczegół jego twarzy i jego oczy. Zawsze patrzył na nią z taką samą miłością.
— Saul...
Zdawało się, że dopiero wtedy Saul zrozumiał, że Iss stała przed nim. Żywa i prawdziwa.
Podbiegł i przyciągnął ją do siebie. Zamknął w szczelnym uścisku, jakby już nigdy nie chciał jej wypuścić.
Iss czuła, jak łzy napływają jej do oczu, ale nie zamierzała ich hamować. Po raz pierwszy od długich tygodni odzyskała spokój serca. Znalazła się przy Saulu tam, gdzie od początku było jej miejsce. Nigdy nie powinna była go opuszczać.
Nie otworzyła nawet ust, bo gdy tylko ich oczy się spotkały, Silva pocałował ją, przelewając wszelkie swoje uczucia. Samotność i ból, który towarzyszył mu nieprzerwanie od momentu, gdy Iss wyjechała z Alfei. I w końcu spokój, który odzyskał. Nareszcie odzyskał.
— Nie pozwolę ci... nie pozwolę ci więcej wyjechać... — powiedział, gdy tylko się od siebie oderwali.
Issalvia pokręciła głową, ponownie przyciągając Silvę do siebie.
— Zostaję — wyszeptała wprost w jego usta. Znów pocałowała go zachłannie nie zwracając uwagi na to, że ewidentnie chciał coś powiedzieć.
Silva nie mógł powstrzymać uśmiechu, jednak w końcu zdołał złapać policzki dziewczyny i na chwilę się od siebie oderwali.
— Jak to się stało, że tu jesteś, Iss?
Mina dziewczyny natychmiast zrzedła, niepokój na nowo narodził się w jej sercu. Choć w drodze do domu ułożyła sobie całkiem zgrabną wypowiedź, teraz już zupełnie zapomniała, co zamierzała powiedzieć. Strach przejął nad nią kontrolę, paraliżując zupełnie.
— Też jestem ciekaw — przyznał Sky, zerkając z rozbawieniem na Issalvię.
Specjalistka nie zdołała jednak posłać mu wściekłego spojrzenia, bo była zbyt zdenerwowana.
— Issalvia, w coś ty się znowu wpakowała? — syknął Silva, opierając ręce na biodrach.
Czuł przez skórę, że zjawienie się Iss to nie zwykłe odwiedziny. Musiała się w coś wpakować, coś zdecydowanie musiało pójść nie tak.
— Właściwie... — podjęła dziewczyna, bawiąc się nerwowo palcami — nie tylko ja...
Potencjalnie miała rację, w końcu do stworzenia dziecka potrzeba dwóch osób.
— Świetnie! Ciebie też w to wciągnęła?! — warknął Saul, kierując wściekłe spojrzenie na przybranego syna.
— Ja z tym nie miałem nic wspólnego! — skrzywił się Sky. Blondyn wzdrygnął się na samą myśl. Via była dla niego, jak siostra.
— To kto?
— Ty — powiedzieli równocześnie Issalvia i Sky powodując, że oczy Saula prawie wyszły z orbit.
Mężczyzna wpatrywał się na zmianę w tę dwójkę czekając, aż którekolwiek się zaśmieje. Co prawda Sky wyglądał, jakby za chwilę miał wybuchnąć śmiechem, jednak Iss była blada jak ściana. A to nie świadczyło dobrze o całej sytuacji.
— Wy coś piliście? To nie jest śmieszne!
— Ona nie może pić — odparł spokojnie Sky, obejmując Iss ramieniem.
Dziewczyna wyraźnie się spięła, unosząc zabłąkany wzrok.
— Jesteś chora? — zapytał zaniepokojony Silva, łapiąc ciemnowłosą za przedramiona. Gdy gwałtownie pokręciła głową, mężczyzna zaczął uważnie oglądać całą jej posturę, jakby czegoś się doszukując. — Ranna? Gdzie?
— Przestań panikować! — wrzasnęła w końcu Via, która powoli dość miała zachowania Saula.
— Więc powiedz mi o co chodzi! Co tym razem zrobiłaś?!
— My zrobiliśmy... — odetchnęła, łapiąc dłonie zdezorientowanego Saula.
Mężczyzna wpatrywał się w nią ze zmarszczonymi brwiami, zupełnie zagubiony. Jego poirytowanie zagadkowymi słowami także nie pomagało.
Dopiero, gdy Via odważyła się położyć dłonie Saula na swoim brzuchu, zrozumiał.
— Jestem...
Issalvia nie zdołała dokończyć. Saul przycisnął ją do siebie, znów łącząc ich usta w pocałunku. Długim, pełnym miłości i tęsknoty. Nie pozwolił jej się odezwać jeszcze przez długi czas, zbyt poruszony wiadomością, którą właśnie usłyszał.
Nie planował tego. Nie planował, że w takiej chwili zostanie ojcem. Po wyjeździe Issalvii ewentualne rozmyślania o dziecku w ogóle zeszły na dalszy plan. Założenie rodziny? Może pomyśli o tym po dziesięciu latach, gdy Via będzie już wolna.
A jednak, nigdy nie czuł się tak bardzo szczęśliwy, jak tamtego dnia. Odzyskał nie tylko swoją ukochaną, ale i zyskał coś, o czym marzył tylko w najśmielszych snach. Rodzinę.
Issalvia nie potrafiła powstrzymać łez szczęścia. Wiedziała, że wkrótce będzie musiała powiedzieć Saulowi, że wyrok nie został anulowany. Kiedy dziecko osiągnie odpowiedni wiek, Via będzie musiała wrócić do armii, na całe dziesięć lat. W tamtej chwili jednak nie chciała o tym myśleć. Jeszcze przyjdzie czas na zamartwianie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top