-𝟟𝟛-

𝕩𝕩𝕩

𝕃𝔼𝕀𝕋ℍ

𝕩𝕩𝕩

Gdy tylko Iss usłyszała, że do Kapitolu właśnie dotarli nowi rekruci, prawie podskoczyła z radości. Natychmiast zostawiła obiad i nie przejmując się kolejnymi, dziwnymi spojrzeniami, wybiegła ze stołówki. 

Przebiegła pół pałacu z wielkim uśmiechem na twarzy. Nie była przesadną optymistką, ostatnimi czasy była w stanie zamordować kogoś jedynie spojrzeniem, więc taki widok nie rozszedł się bez echa. Pomiędzy służącymi już rozpuszczono złośliwą plotkę. Zdegradowana księżniczka jednak potrafiła się uśmiechać.

Już przechodząc przez boczną bramę dostrzegła tłum około stu osób. Stali z walizkami, rozglądając się z podziwem po imponująco wyglądających koszarach. Jedni podekscytowani, inni przerażeni.

— Hej, hej! — zawołał Sam, zagradzając Issalvii drogę. — Gdzie lecisz? Nie masz teraz przerwy?

— Mam. — Kiwnęła głową Via. Wychyliła się nieco zza żołnierza, by pośród nowych nabytków solariańskiej armii odnaleźć Leitha. — Swoją drogą co to za zgromadzenie? Myślałam, że będzie ich tylko pięciu...

Samuel odwrócił się nieznacznie, by zerknąć za siebie. Po chwili wrócił spojrzeniem do Iss. 

— Czterech — powiedział, wymownie patrząc na dziewczynę. — Piąty stoi przede mną.

Issalvia wywróciła oczami. Zdążyła jednak poznać Sama na tyle, by uśmiechnąć się na jego złośliwość. Jako jeden z niewielu tej wesołej, pałacowej zgrai, był w porządku. 

— To, co widzisz, to najnowsi szeregowi, przydzieleni do podstawowej armii. Czterech wybranych jest gdzieś pomiędzy nimi. Możesz poszukać, oszczędzisz mi roboty — wyszczerzył się, wyciągając w stronę dziewczyny podkładkę z dokumentami. — Kapitan kazał mi ogarnąć ten bajzel.

— W takim razie, życzę powodzenia — Via uśmiechnęła się pod nosem. Wydawało jej się, że dostrzegła Leitha, więc nie tracąc więcej czasu, ruszyła w stronę świeżego mięsa Luny. 

— Nieszczere to było... — mruknął jeszcze Samuel, powoli godząc się z faktem, że będzie musiał ogarnąć nowych żołnierzy sam. Zdołał jeszcze odprowadzić Vię wzrokiem i dostrzec, jak wpada w ramiona ciemnowłosego chłopaka. Byli przy tym tak uśmiechnięci, że Sam był gotów przysiąc, że nigdy nie widział na twarzy dziewczyny podobnej radości. Westchnął ciężko, powoli zbliżając się do tłumu. — Szeregowi ustawić się po lewej, rekruci jednostki specjalnej po prawej! 

— Nawet nie masz pojęcia, jak mi się bez ciebie dłużyło! — zawołała Issalvia, z ekscytacją wpatrując się w Leitha. 

Chłopak roześmiał się, po raz kolejny przytulając przyjaciółkę. 

— Do twarzy ci w tym mundurze!

— Nawet tak nie żartuj... — mruknęła Iss, odruchowo zerkając na swój ubiór. 

— Racja, najpierw poważne rzeczy... — przyznał chłopak, odciągając nieco Issalvię od tłumu próbujących się ustawić, żołnierzy. — Musisz mi to wszystko wytłumaczyć, Via... miałaś uciekać, a tymczasem Sky przyszedł do nas z informacją, że pojechałaś do Kapitolu... Silva milczał, Stella też, Riven to w ogóle łaził, jak struty... A Rue i Maze? Są wściekłe, że się nie pożegnałaś... nie odbierałaś telefonu od nikogo z nas...

Issalvia westchnęła ciężko. Leith miał sporo racji. W dniu opuszczenia Alfei nie rozmawiała z nikim, prócz Saula. Z nikim się nie pożegnała, nie wyjaśniła powodu swojego zachowania. Przez pierwszy tydzień nie odbierała od nikogo telefonów. Rozmawiała jedynie z Saulem i kilka razy ze Stellą i Sky'em. Jeśli chodzi o Rivena, milczenie było uzasadnione, a Rue i Maze... w tym wypadku czarnowłosa nie miała nic na swoją obronę. 

— Zachowałam się jak ostatnia świnia... — mruknęła, wsuwając ręce do kieszeni. — Rue i Maze mają prawo być wściekłe... 

— Nie mówiąc o złości, jaką kipiała Maze, gdy dowiedziała się, że ukrywałaś swój wesoły romansik... 

— Tego nie mogłam im powiedzieć. Nikomu nie mogłam powiedzieć, Saul też nie...

— To zrozumiałe. — Leith kiwnął głową, rozglądając się dyskretnie. — Rozumiem, że tutaj też jest to twoja słodka tajemnica?

Iss zacisnęła wargi. Jej tajemnica nie miała już długo nią pozostać. Za kilkanaście tygodni urośnie jej brzuch, prawda wyjdzie na jaw i wszyscy będą dociekać, kim jest ojciec dziecka. A Iss wiedziała, że wraz z nowymi żołnierzami do Kapitolu przybyły plotki z Alfei. 

— Może przez trzy, cztery miesiące maksymalnie... — pokręciła nosem, wzruszając niepewnie ramionami.

— Chcesz powiedzieć ojcu? Wiesz, że cię kocham, ale zupełnie ci odjebało, Via...

— Leith, dowie się tak, czy siak... 

— Czy ktoś tu ma niedosłuch?! 

Issalvia i Leith podskoczyli, gdy pomiędzy nimi wyrósł Sam. Nieco zaczerwieniony ze złości i wyraźnie wyprowadzony z równowagi. 

— Pan nie przeszkadza, rozmawiamy... — powiedział Leith, zupełnie nie zwracając uwagi na ubiór nieznajomego. 

Via zacisnęła wargi, nieco rozbawiona. 

— Leith... — powiedziała cicho, zerkając z ukosa na Samuela, który wyglądał, jakby zaraz miał wyjść z siebie. — Poznaj Samuela. To członek Gwardii Honorowej, więc dobrze by było, żebyś...

— Nie zrobił mu ochoty na zabicie siebie — dokończył Sam, wpatrując się w Leitha z uniesioną brwią. — Powtórzę ósmy raz i mam nadzieję, że ostatni, bo nawet znajomość z Issalvią cię nie uratuje. Do. Szeregu.

Leith spojrzał z dezaprobatą na Issalvię, która wciąż usiłowała ukryć uśmiech. Kiwnęła jednak głową, a ciemnowłosy, z ciężkim westchnieniem ruszył we wskazane miejsce. 

— Nie bądź dla niego za ostry — poprosiła jeszcze, zwracając na siebie uwagę Sama.

— To twój chłopak? — zapytał Samuel, niby od niechcenia wpatrując się w swoje dokumenty.

— Co? — prychnęła rozbawiona. — Nie!

— W takim razie nie będę — mruknął pod nosem Sam, jednak Via nie zdołała go usłyszeć. 

Wystukała szybkiego SMS-a do Leitha i wciąż się uśmiechając, pobiegła do pałacu.




— Masz mi coś do powiedzenia? — zapytała Stella, stając przed matką. 

Królowa Luna uniosła wzrok znad najnowszej gazety i przyjrzała się córce.

— Pięknie wyglądasz, Stello — powiedziała, po czym upiła łyk herbaty z porcelanowej filiżanki.

Blondynka skrzyżowała ręce na klatce piersiowej dokładając wszelkich starań, by tylko się nie zapowietrzyć. Albo nie udusić własnej matki. Choć to drugie wcale nie wydawało się takie złe. 

— Wiesz, że nie o tym mówię... — kontynuowała Stella, wpatrując się ostro w królową. — Odstawiłaś na naradzie niezłą szopkę. Z początku naprawdę miałam wrażenie, że pomożesz Vii, ale to, co zrobiłaś na końcu... wiedziałam, że stchórzysz... twoje słowo to...

— Zanim — przerwała stanowczo Luna, wciąż nie podnosząc wzroku na córkę — coś powiesz... zastanów się, czy konsekwencje są tego warte...

— Zdradziłaś nas — syknęła Stella. — Obiecałaś, że pomożesz jej wrócić do Alfei! Że pomożesz z ojcem! A ty co?! Nawet nie spróbowałaś! 

— Wszystko poszło zgodnie z planem — wyjaśniła Luna, wbijając jasne spojrzenie w Stellę. Uśmiechnęła się delikatnie, jednak ten gest spowodował, że blondynka musiała zacisnąć zęby ze złości. — Tron jest twój. Tylko o to chodziło. 

— Obiecałaś.

Królowa wstała, nieco już poirytowana tą rozmową. Może i na początku planowała odesłać Issalvię, jednak ministrowie zmienili zdanie. A to znaczyło, że pozycja Stelli nie była niczym, ani nikim zagrożona, a Eurestia mogła spokojnie zostać w pałacu i pełnić służbę, której tak pragnął dla niej Radius. 

— Kiedy jesteś królową, musisz obiecać wiele rzeczy... — powiedziała, podchodząc do córki. — Jednak z tyłu głowy zawsze masz świadomość, że połowy obietnic nie będziesz mogła dotrzymać... Gra toczy się o większą stawkę, niż...

— Ty nie rozumiesz! — warknęła Stella. — Ona musi wrócić do Alfei! 

— Dlaczego tak ci na tym zależy?!

Stella spuściła wzrok powoli rozumiejąc, że powiedziała za dużo. Za bardzo dała po sobie poznać, że pragnie pomóc Vii. Jeszcze rok temu dziewczęta nie mogły wytrzymać ze sobą w jednym pomieszczeniu, a teraz broniły się wzajemnie? To do nich zupełnie niepodobne i Luna miała doskonałą tego świadomość. 

— Nie chcę jej tutaj — szepnęła Stella. Nie było to prawdą, jednak nie mogła zdradzić swoich prawdziwych pobudek. 

— Och, słoneczko... Za dwa miesiące wrócisz do szkoły i znów się rozstaniecie... zaciśnij zęby... wiem, że wytrzymasz.




— OSZ TY W DUPĘ KOPANEGO JEŻA! — zawołał Leith, przykładając poduszkę do twarzy. Chłopak nie wytrzymał nadmiaru emocji i zaczął piszczeć wprost w materiał. 

Via roześmiała się, widząc jego reakcję, choć sama sytuacja była daleka od zabawnej. 

— Czułem, że to się stanie, gdy powiedziałaś, że wyrwałaś Silvę! — powiedział chłopak, opadając na materac. — Kurwa, normalnie nie wierzę! Moja Via jest w ciąży! I to z kim! Z najseksowniejszym Specjalistą z pokolenia naszych rodziców!

Via wyraźnie się skrzywiła, jednak nic nie mówiła. Wciąż siedziała na parapecie, obserwując reakcję przyjaciela. Leith uniósł się na łokciu i spojrzał na Vię.

— Niby z niego taki służbista, ale gumki zapomniał założyć...

Issalvia prychnęła, ukrywając twarz w dłoniach. Czerwień natychmiast pokryła jej policzki.

— Skarbie... — powiedział Leith, kręcąc głową z dezaprobatą. — Jeśli coś robimy, jesteśmy wystarczająco dorośli, by o tym mówić, tak? 

Ciemnowłosy wstał i w trzech wielkich krokach pokonał odległość, dzielącą ją od Issalvii. Usiadł obok i objął ją ramieniem. Uśmiech nie schodził chłopakowi z twarzy, a Via wciąż nie miała odwagi, by na niego spojrzeć. 

— Wyobraź sobie tylko, jak to dziecko będzie zajebiście walczyć... odziedziczy umiejętności po tobie i Silvie... to będzie chodzący terminator... Sky wie, że będzie miał przyszywanego brata? Oooo a Riven? Koniecznie musimy zadzwonić na kamerce i mu powiedzieć! Nie mogę się doczekać jego miny! Wybrałaś już jakieś rzeczy? Wyprawka i te sprawy? Mogę wybrać śpioszki? I łóżeczko? Proszę!

— Leith...

— Chociaż nie... musimy poczekać, aż będzie znana płeć.. albo... wiem! Wybiorę coś uniwersalnego. Jestem zajebisty w takie rzeczy, przekonasz się! Umiem w dzieci, serio... — powiedział, poważnie kiwając głową. Dopiero wtedy zwrócił uwagę na Issalvię, która opierała podbródek na dłoni, a w jej zaczerwienionych oczach kręciły się łzy. — Isska spokojnie, możesz wybrać to łóżeczko, jeśli tak bardzo ci zależy...

Via uśmiechnęła się, ocierając policzki. 

— Nie o to chodzi, głupku... — parsknęła, gdy Leith zrobił minę zbitego szczeniaka. 

— To o co?

— Jestem tu... — wyjaśniła cicho Via, wpatrując się w oczy chłopaka. — Saul tam. Nie wydostanę się stąd przez najbliższe dziesięć lat... 

— Czekaj, moment dla mojego mózgu... — poprosił Leith, wstając. Przeszedł się kilka razy po pokoju, powoli wszystko sobie układając. Po chwili odwrócił się do Iss, celując w nią palcem wskazującym. — TY MU NIC NIE POWIEDZIAŁAŚ!

— A CO MAM MU POWIEDZIEĆ?! — krzyknęła Issalvia, równie poirytowana. Dla wszystkich dookoła to było takie proste. Zadzwonić i rzucić krótkie będziesz ojcem. Otóż nie wszystko było takie proste! Nie, kiedy ją i Saula dzieliły setki mil! — Próbowałam wrócić do Alfei, nawet weszłam w układ z Luną, ale wszystko się sypnęło i tu zostaję? Och, a przy okazji jestem w ciąży. Będziesz tatusiem, ale dziecko zobaczysz za dziesięć lat, jak skończę karę?! Słyszysz siebie Leith?! To nie są pierdolone wakacje, ale dziesięć lat! 

Leith stał przez chwilę nieruchomo, wpatrując się w przyjaciółkę z przymrużonymi oczami. Coś zdecydowanie mu nie pasowało. Rozumiał, że przez ciążę Iss mogła się nieco zmienić, ale chyba nie do tego stopnia.

— Powiedz to jeszcze raz i zastanów się, czy ty słyszysz siebie — powiedział, tym razem spokojniej. 

— Co? 

— Czy ja rozmawiam z tą samą Issalvią, która chciała ruszyć za Spalonym? Tą, która przeorała cholerny garnizon Alfei i wyszła z tego jedynie posiniaczona?! Z tą, która jawnie sprzeciwiła się nowej dyrektorce i dyrektorowi i dzień za dniem utrzymywała, że nauczyciel okrzyknięty zdrajcą jest niewinny?! Z tą, która świadomie oddała swoją moc?! Cholera jasna, Via! Jesteś pierdoloną wróżką, a oddałaś to, co wróżki mają najcenniejsze! Wiesz, dlaczego? Bo byłaś świadoma tego, kim jesteś! Znałaś siebie, swoją wartość i umiejętności! Nie było ci potrzebne żadne władanie falami! Sądziłem, że armia jeszcze bardziej cię zahartuje... tymczasem przyjeżdżam tu i wita mnie wrak człowieka! 

— A ty myślisz, że to jest proste?! — krzyknęła Via, wstając. Zupełnie nie rozumiała nagłego napadu Leitha. Liczyła, że ją wesprze, przytuli, tymczasem on stwierdził, że najlepszą opcją będzie darcie się. — Jestem tu sama! Poza tobą i Stellą nie wie nikt, rozumiesz? Nie mam pojęcia, co robić... a muszę się spieszyć, bo za chwilę wszyscy zobaczą, że coś ukrywam! A ojciec...

— I w tym leży problem, Via... Mimo, że miałaś pełno ludzi dookoła, zawsze brałaś sprawy w swoje ręce. Zawsze radziłaś sobie sama... co się zmieniło? — zapytał Leith, nieco się uspokajając. — Jestem pewien, że istnieje sposób, żeby ominąć ten durny wyrok... może nie do końca legalny, ale... wychowałaś się tutaj i sama najlepiej wiesz, że nawet króla i królową można zmusić do współpracy, jeśli tylko wiadomo, jak...


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top