-𝟝𝟛-
𝕏𝕏𝕏
𝕂 𝕀 𝔻 𝕊
𝕏𝕏𝕏
Issalvia wraz z kilkoma Specjalistami z czwartego roku wzięła udział w kolejnej próbie pojmania Sebastiana. Oczywiście skończyła się fiaskiem, bo mężczyzna po raz kolejny odmówił pojawienia się w lesie niedaleko Alfei, o czym poinformował Bloom telefonicznie. Zaraz po tym, jak powiedział rudowłosej, że i tym razem się nie zjawi, Rosalind z ciężkim westchnięciem cofnęła zaklęcie powodując, że wszyscy znów byli widzialni.
— W końcu musi wypełznąć ze swojej jamy — syknęła dyrektorka, zwracając się bezpośrednio do Bloom.
Iss zbliżyła się do Leitha, który podobnie jak pozostali, dość miał tych nieudanych prób. Średnio trzy razy w tygodniu organizowali obławę, która kończyła się właśnie tak. Nic nie mieli, nie byli nawet krok bliżej odkrycia miejsca pobytu Sebastiana.
— Długo jeszcze będziemy się w to bawić? — zapytał Leith, gdy Iss odłożyła łuk na furgonetkę.
Ciemnowłosa wzruszyła ramionami. Jeśli o nią chodziło, nie spieszyło jej się aż tak z zabiciem Valtore'a. Przynajmniej tak twierdziła, gdy w zasięgu jej wzroku nie było Musy. Patrzenie na wróżkę bez mocy, która sprzątała łazienki tylko po to, by móc pozostać w szkole powodowało, że Via odczuwała swego rodzaju dług wobec Musy.
— Wątpię, że w ogóle się tu pojawi. Wie, że jest na przegranej pozycji... spodziewa się, że będziemy czekać — mruknęła, wskakując na tył samochodu.
Leith po chwili dołączył do dziewczyny.
— Coraz więcej czarodziejek traci moc. W tym Musa i Beatrix.
— Imienia tej drugiej przy mnie nie wypowiadaj — wycedziła Iss. Kogo, jak kogo, ale Beatrix nie było jej ani trochę szkoda. Niezależnie od tego, co mówiła Stella, która wciąż usiłowała przekonać siostrę do rudej.
— Masz awersję do rudych? — prychnął Leith, nieco rozbawiony.
— Mam awersję do idiotów — sprostowała śmiertelnie poważnie.
— I nie jest ci jej ani trochę żal?
— A jej było żal, jak zdradzała naszego dowódcę? — zapytała Issalvia, odruchowo zawieszając spojrzenie na Silvie, który dawał ostatnie rozkazy. Po chwili wszyscy znaleźli się w samochodach i cały korowód ruszył do szkoły. — Nie ufam jej. Niezależnie od tego, co sądzi Stella.
— Stelli też kiedyś nie ufałaś.
Iss zmarszczyła brwi, zawieszając na dłużej spojrzenie gdzieś przed sobą. Leith miał sporo racji. Jeszcze rok temu Via nie pomyślałaby, że z taką swobodą będzie rozmawiać z siostrą na temat swoich uczuć. Nie sądziła, że będzie w stanie powierzyć jej swoją największą tajemnice, że będą wzajemnie się o siebie troszczyć. Na tym miejscu widziała Terrę.
Uśmiechnęła się smutno.
— Przekonałyśmy się, że nasza wzajemna niechęć wynikała bardziej z naszej głupoty.
— Od kiedy tak zmądrzałaś, co? — roześmiał się ciemnowłosy, wbijając łokieć w żebro księżniczki. Via uśmiechnęła się. — Wyobrażasz sobie, że za trzy miesiące koniec?
Issalvia natychmiast posmutniała. Słowa Leitha dobitnie pokazały jej, jak mało wspólnego czasu im zostało. Trzy miesiące miną tak szybko, że zanim dziewczyna się obróci, będzie kończyła szkołę. Młodzi Specjaliści rozejdą się w swoje strony. Leith zapewne załapie się do Solariańskiej Armii. Wyślą go gdzieś na granicę i będzie kontaktował się z przyjaciółmi raz na kilka miesięcy. Rue i Maze zapewne pojadą do stolicy, gdzie będą podbijać świat mody. Stella wyjedzie na wakacje, by później wrócić na kolejny rok nauki. Podobnie Musa, Terra, Riven, Sky.
Iss przełknęła ślinę, gdy serce zakuło ją boleśnie. Ona nie miała pojęcia, gdzie znajdzie się za trzy miesiące. Jedyne, czego pragnęło jej serce, to zostać tam, w Alfei, z Saulem.
— Nie — przyznała cicho. Skrzyżowała spojrzenie z chłopakiem. — Nie wyobrażam sobie tego, Leith.
— Tylko mi się tu nie rozklejaj! — zawołał chłopak, widząc łzy, które zakręciły się w kącikach oczu dziewczyny. Widząc, jak nerwowo Iss się zaśmiała, przyciągnął ją do siebie w żelaznym odcisku. Oparł podbródek na głowie dziewczyny i z nikłym uśmiechem czekał, aż się uspokoi i wróci do swojego zwyczajnego humoru. — Będzie dobrze, poradzimy sobie! Co prawda Sky i Riv mają najlepiej, spędzą tutaj jeszcze trochę czasu...
Issalvia zacisnęła wargi na samą myśl o Sky'u. Trzy tygodnie. Od trzech tygodni mijali się na korytarzu bez słowa. Od trzech tygodni nie potrafili normalnie ze sobą porozmawiać. Z początku Via łudziła się, że to tylko chwilowe. Tłumaczyła sobie, że śmierć Andreasa dotknęła Sky'a i chłopak potrzebował trochę czasu. Powoli jednak zaczynała rozumieć, że i tym razem zawiodła. Sytuacje z Terrą najwidoczniej niczego jej nie nauczyły.
— Zjebałam, Leith... — westchnęła ciężko, opierając głowę na ramieniu przyjaciela. — Dałam dupy. Znowu.
— Uu... — Leith poruszył zabawnie brwiami, odnajdując w słowach Issalvii drugie dno. — Miałaś dobry seks? Z kim? Znam go?
— Ta... — Iss prychnęła, odgarniając zbłąkane kosmyki włosów z oczu. — Z Silvą, wiesz?
— Zawsze wiedziałem, że mierzysz wysoko! — roześmiał się Specjalista, uważając całą tę wymianę zdań za śmieszny żart. Aktualnie, Via nie chciała wyprowadzać go z błędu.
— Ale poważnie, Leith... schrzaniłam... powinnam pogadać ze Sky'em i okazać mu wsparcie po śmierci Andreasa.
— Zgadzam się, księżniczko. Jak tylko wrócimy do Alfei, powinnaś z nim pogadać. Nie warto tracić tak dobrego przyjaciela.
✮
Issalvia naprawdę planowała udać się do Sky'a. Naprawdę. Nie znalazła go jednak w pokoju, więc napisała do siostry z pytaniem, czy może widziała dziś blondyna. Stella odpisała po kilku minutach, że Specjalista od godziny siedzi w pokoju Bloom. Iss stwierdziła więc, że nie będzie im przeszkadzać i najzwyczajniej w świecie skryła się w pokoju Saula.
Silva przyzwyczaił się już do ciągłej obecności dziewczyny. Nawet czuł się dziwnie, gdy nie pojawiała się po zakończonych lekcjach. Był to więc kolejny wieczór, gdy ona siedziała na sofie i się uczyła, a on zajmował się szkolnymi sprawami.
— Saul? — zapytała Iss, unosząc wzrok znad książki.
— Hmm? — mruknął nauczyciel, nie zaszczycając dziewczyny spojrzeniem.
— Zastanawiałam się, czy... czy Rosalind wie coś na temat mojej matki...
Silva zaprzestał pisania. Zmarszczył brwi, jednak wciąż wpatrywał się uparcie w papier przed sobą. Zupełnie nie spodziewał się takiego pytania. Issalvia od długiego czasu nie poruszała tematu swojej matki. Zdawało się, że od wydarzeń w archiwum, zupełnie porzuciła chęć pozaia przeszłości Elis.
— Nie wiem — przyznał po chwili.
Iss kiwnęła głową, zaciskając wargi. Nie spuszczała spojrzenia z Silvy, który po krótkiej chwili kontynuował pisaninę. Dziewczyna westchnęła, wstając. Powoli podeszła do nauczyciela i stanęła za nim. Położyła dłonie na ramionach ciemnowłosego i delikatnymi ruchami zaczęła je masować. Zbliżyła wargi do ucha Silvy, jednak nie zdążyła wypowiedzieć ani jednego słowa.
— Wiem, co próbujesz zrobić, ale ostrzegam cię: nie waż się.
Iss uśmiechnęła się pod nosem. Musnęła nosem płatek ucha mężczyzny. Dostrzegła, jak jego dłoń bardziej zacisnęła się na długopisie.
— Jesteś pewien? — szepnęła. W tej samej chwili Saul zadrżał, pod wpływem jej ciepłego oddechu.
— Nie próbuj, bo na następnym treningu będziesz biegać dookoła stawu, recytując treść podręcznika z botaniki.
Iss uśmiechnęła się szerzej mimo, że taka myśl ją przerażała.
— Przyjemne z pożytecznym? A wiesz co jeszcze jest przyjemne i pożyteczne?
— Tak — przyznał cicho Silva, odkładając długopis. Odwrócił się na krześle na tyle, by móc wciągnąć dziewczynę na swoje kolana. Oczy Vii zaświeciły się z ekscytacji. Oddech przyspieszył, gdy Saul ucałował ją w szyję. — Twoja obecność w mojej kuchni.
Dziewczyna zmarszczyła nos, łącząc spojrzenia z nauczycielem. Odgarnęła pojedyncze kosmyki ciemnych włosów za ucho. Zaraz jednak zagryzła wargę wyobrażając sobie, co też mogli robić w kuchni.
— Że tak... na blacie?
Saul roześmiał się, ukazując zęby. Pocałował Iss w nos, po czym wstał, wciąż mając ją oplątaną wokół bioder. Iss starała się za bardzo nie reagować na fakt, że dłonie mężczyzny podtrzymywały jej pośladki. Usiłowała w spokoju czekać na dalszy ciąg wydarzeń. W końcu wylądowali w kuchni, gdzie Silva posadził dziewczynę na blacie.
— I co teraz? — zapytała, gdy wciąż oplątana wokół bioder Saula, nie miała zamiaru go puścić.
— Teraz... — mruknął Silva, przesuwając dłonie na uda dziewczyny. — Przedstaw mi jakie są właściwości kory wierzby.
Mina Iss natychmiast zrzedła. Mogła domyślić się, że uparty Saul stwierdzi, że to dobry czas na naukę. Problem w tym, że ostatnie na co Via miała ochotę, to botanika.
— Miało być przyjemne z pożytecznym.
— I będzie. Ja zrobię jedzenie - przyjemne. Ty będziesz się uczyć - pożyteczne.
— Nienawidzę cię — prychnęła, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
— Naprawdę? — zdziwił się Saul. — Bo mam wrażenie, że stanowię obiekt twojego pożądania.
— Nonsens. — Via machnęła ręką, zupełnie odrywając się od Silvy.
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, odchodząc od Vii. Miał zamiar dotrzymać obietnicy i przygotować kolację podczas, gdy ona będzie opowiadać o botanice.
✮
— Zostaję dziś u ciebie — zadeklarowała Iss, zamykając książkę.
Spojrzała na Saula, który kończył sprzątać po kolacji. Mężczyzna pokiwał głową, mrucząc cicho twierdzącą odpowiedź.
— Znajdziesz dla mnie jakiś kąt?
Silva odwrócił się.
— W salonie masz kanapę. Znajdę ci jakiś stary koc, ale damskich piżam nie mam.
— Spadaj, zajmuję łóżko — odparła i łapiąc w pośpiechu książkę, pobiegła do sypialni nauczyciela, by zakopać się pomiędzy jego pachnącą pościelą.
Śmiejąc się pod nosem, położyła się wygodnie, przymykając oczy. Pięć minut później Saul pojawił się w pokoju. Przez dłuższą chwilę stał i w milczeniu przyglądał się dziewczynie. Jego usta mimowolnie wykrzywiły się w uśmiechu, a w ciele rozlało ciepło.
Jeszcze kilka lat temu w najśmielszych snach nie wyobrażał sobie takiego widoku. Alfea, Sky i uczniowie to całe jego życie i nigdy nie rozmyślał o tym, że kiedykolwiek pojawi się ktoś, to wstrząśnie tym niewielkim światem, w którym się zamknął. A już na pewno nie narwana, królewska córka, która zbyt wiele gadała.
A jednak. Była tam, leżała w jego łóżku i śmiała się do siebie zupełnie, jakby brakowało jej piątej klepki.
— Posuń się — zażądał Silva i bezceremonialnie wdrapał się na Issalvię.
Dziewczyna zaniosła się głośnym śmiechem, gdy poczuła na sobie ciężar. W końcu otworzyła też oczy, by dostrzec migocące z radości oczy Saula.
— Jesteś taki szeroki, że nie zmieścisz się obok? Musiałeś wleźć na mnie?
— Ostatnio ty byłaś na mnie, więc...
— Saul! — pisnęła, usiłując zrzucić z siebie mężczyznę. Niestety na nic jej próby, był zbyt silny.
— Tak, to moje imię... — odparł, zanurzając nos w szyi dziewczyny.
Iss przymknęła oczy, czując na sobie ciepły oddech. Mogła tak leżeć godzinami. Czuła się bezpieczna i kochana. Pozwalając sobie na chwilę zatonąć w błogości, dopiero po chwili uderzyła ją rzeczywistość, o której nie tak dawno przypomniał jej Leith.
Zostało jej jeszcze kilka takich tygodni. Potem ukończy Alfeę, stanie się pełnoprawnym Specjalistą gotowym wstąpić do armii. Tyle tylko, że nie chciała. Wszelką przyszłość łączyła z Silvą. I zdała sobie sprawę, że przyszła pora, by zapytać, co on o tym sądzi.
— Saul, co będzie potem? — zapytała cicho, delikatnie przeczesując ciemne włosy mężczyzny.
— Jak to co? — zdziwił się, wciąż nie ruszając się nawet o milimetr. — Skończysz szkołę i zostaniesz tutaj. Porozmawiam z Rosalind, aby pozwoliła ci szkolić młodych Specjalistów... może wróżki...
Iss zacisnęła wargi, by nie roześmiać się jeszcze szerzej. Kamień spadł jej z serca, gdy usłyszała słowa ukochanego. Dzięki temu miała pewność, że widział ich wspólną, bliską przyszłość zupełnie tak, jak ona.
Pozostawała jeszcze ta dalsza, o którą Iss czasami się martwiła. Gdy leżała i rozmyślała, pozwalała sobie trochę odpływać myślami i tworzyć różne scenariusze. Jeden z nich dość często przewijał się w jej głowie.
Ponownie jej serce zabiło szybciej, co nie uszło uwadze Silvy. Mężczyzna w końcu podniósł wzrok i przyjrzał się Iss.
— Co?
— J-ja...
Via nie miała zamiaru tak od razu wszystkiego mówić, jednak wzrok Silvy sprawił, że totalnie zmiękła.
— Nie próbuj kłamać.
Odetchnęła głośniej.
— Chciałbyś... mieć dzieci?
Pytanie, które całkowicie wybiło go z rytmu. Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego. Sama Issalvia wydawała się zdziwiona tym, że takie właśnie słowa opuściły jej usta. Nie wiedziała, czego tak się obawiała, ale jej serce biło, jak oszalałe.
Dotychczas potrafiła dzielić się z Saulem każdym zmartwieniem, każdą, najintymniejszą myślą. Oddała mu wszystko; swoje serce, swoje ciało, duszę, ale za cholerę nie mogła zrozumieć, dlaczego temat dziecka powodował u niej mini zawał serca.
Silva westchnął ciężko, kładąc się obok Iss.
Coś w tym ruchu spowodowało, że coś boleśnie zakuło dziewczynę. Nie była w stanie przewidzieć odpowiedzi Saula, ale miała przeczucie, że to co powie nie spodoba jej się, albo gorzej - złamie serce. Wciąż jednak czekała, z oczami pełnymi łez.
— Mam Sky'a — przyznał cicho Saul, wpatrując się w sufit. Dla niego cały ten temat nie był łatwy i miał cichą nadzieję, że dla Iss również. Wtedy oboje mogliby jak najdłużej go nie poruszać. — Wychowywałem go od małego i... czuję, jakby był moim synem...
— Rozumiem... — szepnęła Via drżącym głosem. Miała nadzieję, że zabrzmi pewnie, jak zwykle, jednak tym razem nie dała rady. Gardło zaciskało się nieprzyjemnie, a ona miała wrażenie, że za chwile się rozpłacze, choć tak bardzo tego nie chciała.
Nigdy nie widziała siebie w roli matki. Zawsze skupiała się na sporcie i na tym, by być dobrym Specjalistą. Dopiero, kiedy zdała sobie sprawę ze swoich uczuć do Saula, przez jej głowę przenikały inne myśli.
A gdy wyobrażała sobie siebie i Saula, wpatrujących się w maleńkie dzieciątko, na jej twarzy mimowolnie pojawiał się uśmiech.
— Nie zrozum mnie źle... — westchnął Saul, łapiąc spoczywającą na materacu dłoń dziewczyny.
Ten ruch okazał się dla Iss zbyt bolesny. Spokojnie, ale stanowczo wysunęła rękę i usiadła, plecami do Silvy. Przez kilka sekund usiłowała opanować drżący oddech. Powtarzała sobie w duchu, że to przecież nic takiego. Pewnie i tak nie dałaby sobie rady w roli matki. Tylko schrzaniłaby temu dziecku życie.
— Nie, masz rację... — powiedziała, szybko ocierając łzę. — To w ogóle głupie pytanie... ja nie nadaję się do takich rzeczy... nie miałam matki i... i sama nie wiem... w ogóle, to bez sensu, że zaczęłam temat... ja... chyba pójdę... tak, musisz się wyspać...
Wstała, zupełnie nie zwracając uwagi na Saula. Nawet nie zabierając książki, ruszyła do drzwi.
— Issalvio stój... — powiedział Silva głosem tak głębokim, że dziewczynę przeszły ciarki.
Posłusznie stanęła w pół kroku, drżącą dłoń zatrzymując na klamce. Czekała cierpliwie.
Saul wstał i w kilku krokach pokonał dzielącą ich odległość. Stanął za Iss i położył dłoń na jej ramieniu, delikatnie ją do siebie odwracając. Rzadko widywał ją w podobnym stanie, gdy zagubiona nie wiedziała, w które miejsce patrzeć. Uśmiechnął się delikatnie widząc jej zakłopotanie. Była cholernie urocza. Pocałował ją w czoło, dłonią głaskał zarumieniony policzek.
— Spójrz na mnie — poprosił, jednak nie czekając na ruch Iss, uniósł jej podbródek.
Gdy ich spojrzenia się skrzyżowały dostrzegł łzy, zbierające się w kącikach oczu. Poczucie winy natychmiast się pojawiło.
— Ty uparta... — zaczął, gdy już złapał twarz dziewczyny w obie dłonie. — Przemądrzała, narwana... niepozwalająca sobie nic powiedzieć... kobieto...
Przymknęła powieki, gdy Saul połączył ich usta w czułym pocałunku. Zaraz potem oderwał się od dziewczyny, by przytulić ją do siebie.
— Kiedy będziemy już zupełnie wolni i bezpieczni... do pełni szczęścia będzie brakowało mi tylko twojego małego sobowtóra, biegającego po polanie z zabawkowym mieczem w ręku.
Iss pozwoliła, by łza spłynęła po jej policzku. Na samą taką myśl jej serce podskoczyło z radości, ona sama wtuliła się bardziej w Silvę. Wyglądało na to, że przed nimi malowała się bardzo optymistyczna wizja przyszłości.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top