-𝟝𝟘-
𝕏𝕏𝕏
ℙℝ𝕀ℤ𝔼
𝕏𝕏𝕏
— Królu, to jakiś żart! Paranoja! Jak możesz pozwolić swojej córce na taki krok? — kontynuował Silva, stając naprzeciwko Radiusa. — Ta magia jest częścią niej... Jedynym, co pozostało jej po matce...
— Silva — ostrzegła Rosalind, robiąc kilka kroków w stronę dyrektora. Złapała go za ramię w nadziei, że jak najszybciej zakończy temat, zanim powie coś, czego będzie żałował.
— Zdajesz sobie sprawę, jaki ból zada jej ten Zgarniacz? Walczymy tutaj o magię każdej wróżki, a ty tak po prostu jedną oddasz?!
— Saul miał ostatnio ciężkie dni, Radiusie — wyjaśnił Andreas, łapiąc drugie ramię Silvy.
Dyrektor jednak nic sobie z tego nie robił, wciąż uparcie wpatrywał się w króla, który właśnie postradał rozum.
— Możemy przejść do rzeczy? — zapytała niepewnie Iss, zerkając na ojca. W tamtej chwili poczuła na sobie spojrzenie Saula, jednak za wszelką cenę chciała go uniknąć. Wiedziała, że po wykonaniu wyroku będzie musiała zmierzyć się z jego pretensjami i krzykiem, wolała więc jak najszybciej mieć to z głowy.
— Iss, nie bądź głupia! — warknął Saul, tym razem zbliżając się do dziewczyny. Wpatrywał się w nią szarymi oczami błagając, by się opamiętała.
Iss zacisnęła wargi, powoli kręcąc głową.
— Nie czyń tego trudniejszym, niż jest... — poprosiła, odsuwając się od nauczyciela.
— Straż! — zawołał Radius.
Sekundę później czterech strażników weszło do pomieszczenia. Iss przełknęła ślinę, gdy ją otoczyli. Zupełnie nie zwracała już uwagi na to, co działo się dookoła. Nie zakodowała tego, że Silva został przytrzymany przez Andreasa i Rosalind, a Luna odmówiła królowi towarzyszenia w wykonaniu wyroku.
Via z głośno bijącym sercem została opuściła gabinet. Strażnicy odprowadzili ją do jednej z podziemnych sal, do których uczniowie nie mieli wstępu. Przysiadła na prowizorycznym łóżku, wzrok utkwiła w punkcie przed sobą. Ledwo ćmiące się światło zwróciło jej uwagę. Powoli podeszła na drugi koniec pomieszczenia, gdzie dostrzegła Zgarniacza.
Przełknęła ślinę przerażona, jednak wiedziała, że nie ma już odwrotu.
— TO SZALEŃSTWO! POWINNIŚMY COŚ ZROBIĆ! TAK NIE MOŻNA!
— Uspokój się, Saul... — powiedziała Rosalind, zajmując swoje miejsce. Westchnęła ciężko, opierając się wygodniej o oparcie. Sama nie popierała takowego pomysłu, jednak wiedziała, że nic nie wskóra. Nawet królowa Luna nie miała wielkiego wpływu na los Issalvii, co dopiero prosta dyrektorka Alfei, której młoda księżniczka nawet nie lubiła? — Nikt z nas nie ma mocy sprawczej, by powstrzymać króla. Radius nienawidzi magii wody i podejmie się każdego środka, który usunie ją z dziewczyny.
— Przecież to tylko chwilowe... — wtrącił Andreas. — Kiedy zabijemy tego, kto przywołał Zgarniacze, Issalvia odzyska magię...
— Niezupełnie. — Rosalind pokręciła głową, zerkając na Specjalistę. — Istnieje zaklęcie, które pozwoli zerwać nić łączącą Zgarniacza i jego pana, ale trzeba zaczarować nie tylko bestię, ale i pana, co w obecnej sytuacji... wydaje się niemożliwe...
Silva pokręcił głową, niedowierzając. Chodził nerwowo po gabinecie, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Issalvia za kilka minut miała stracić swoją magię, a on miał tak po prostu czekać? Siedzieć w przytulnym pokoiku podczas, gdy w jej skórę wżerał się potwór?
— Więc ten wyrok jest tym bardziej bez sensu! — zirytował się Saul.
— Nie mnie to oceniać, panowie — odparła Rosalind, wstając. — A teraz wybaczcie, muszę iść wykonać wyrok.
— Rosalind, błagam cię... — podjął znów Silva, łapiąc kobietę za dłoń. — Błagam cię... jeśli nasza przyjaźń kiedykolwiek była czegoś warta...
Rosalind zmarszczyła brwi. Daleko jej było od ckliwych pogadanek zwłaszcza odkąd Saul pomógł Dowling ją uwięzić. Niezależnie od tego, co zamierzał powiedzieć Silva, dyrektorka nie mogła otwarcie sprzeciwić się królowi. Owszem, Issalvia była dobrym żołnierzem, ale nie na tyle dobrym, by Rosalind mogła zaprzepaścić dla niej swój plan. Kobieta wyszarpnęła rękę i kiwnęła na dwóch, stojących przy wejściu strażników.
— Nie puszczać go, dopóki nie dam Andreasowi znać, że po wszystkim — nakazała, po czym wyszła z gabinetu.
Strażnicy bez słowa zagrodzili przejście dając Saulowi do zrozumienia, że na nic jego próby wyjścia.
— Cholera jasna! — krzyknął Silva, z wściekłości uderzając pięścią w biurko.
Nie zareagował zupełnie na zdziwione spojrzenie Andreasa, był zbyt zirytowany podejściem Luny, Radiusa, Rosalind. Nikt nie potrafił spojrzeć na całą sprawę tak, jak on. Pozbawienie Issalvii magii było dla nich tak banalnie proste, jakby rozmawiali o tym, co zjedzą na śniadanie. Saul natomiast nie mógł wyobrazić sobie tego, co dziewczyna przeżywała tam na dole.
— Saul... — odchrząknął Andreas, zwracając na siebie uwagę Silvy. — Czemu ci tak na niej zależy? Jest Specjalistką z mocą, czy bez... dla ciebie to żadna różnica.
Silva zacisnął wargi. Nie chciał nic więcej mówić w obawie, że powie o słowo za dużo. Poza tym nie miał zamiaru tłumaczyć Andreasowi, że pozbawienie magii nie przychodzi jak za dotknięciem magicznej różdżki. To bolesny proces, który najprawdopodobniej spowoduje utratę przytomności. Dyrektor nawet nie chciał myśleć o tym, jak w tamtej chwili czuła się Iss.
Przerażona, osamotniona, świadoma, że za kilka minut okropny ból przeszyje jej ciało i pozbawi przytomności.
✮
Issalvia obejrzała się, by zerknąć w lustro. Na jej łopatce wciąż znajdowała się pokaźnych rozmiarów rana, kształtem przypominająca spiralę. Nie była już tak intensywnie czerwona, a fioletowa, jednak wciąż wyraźnie się odznaczała. Dziewczyna westchnęła, po czym założyła koszulkę, na nią sweter. Obmyła jeszcze twarz i wyszła z łazienki.
Uśmiechnęła się jeszcze do Maze i Rue, które siedziały przy stoliku i kończyły nakładać makijaż. Obie wróżki zamierzały skorzystać z nieobecności Rosalind i śladem pozostałych - wybrać się do miasta.
— Jesteś pewna, że z nami nie idziesz, słońce?
— Silva nie pozwala mi chwycić miecza od trzech dni. Zabiłby mnie dwukrotnie, gdyby dowiedział się, że postanowiłam pohasać sobie na imprezie.
— Silva to nie twój ojciec — zauważyła Mazevienne, zerkając na przyjaciółkę z politowaniem.
Iss zagryzła wargę, by tylko się nie uśmiechnąć. Podeszła do stolika, na którym spoczywała książka od botaniki. Odkąd Saul wrócił chciała skupić się na poprawie wyników. Zamierzała również wykorzystać chwilowy zakaz trenowania i nadrobić zaległości.
— Naprawdę będziesz się uczyć, nudziaro? Robisz mi wstyd... — jęknęła blondynka.
Via pokiwała głową, trzepocząc przy tym rzęsami.
— Bądź świadoma, że tylko mój zajebisty make up powstrzymuje mnie od przyłożenia ci — zastrzegła Maze, poprawiając jeszcze rzęsy. — Jeszcze bym się spociła...
Issalvia roześmiała się, przytulając do piersi książkę. Mimo, że ślad po Zgarniaczu boleśnie dawał o sobie znać, od trzech dni dziewczyna bezustannie miała dobry humor. Owszem, wyrok był bolesny, a Radius zupełnie ją zawiódł, ale... była szczęśliwa. Była szczęśliwa, bo mogła zostać w Alfei, bo nie skończyła w więzieniu. Nie została odcięta od miłości swojego życia, od przyjaciół. W tym wszystkim rana na plecach wydawała się najmniejszą karą.
— Miłej zabawy. Zarzygajcie podłogi, żebym była z was dumna! — poleciła, podchodząc do drzwi.
— Uroczyście przysięgam, że będę celować nie w podłogę, a Rivena! — krzyknęła jeszcze Maze.
Issalvia głośno się śmiejąc, wyszła z pokoju. Wolnym krokiem przemierzała korytarze Skrzydła Wróżek, w głowie mając tylko jeden cel swojej krótkiej podróży. Naturalnie zamierzała spędzić wolne popołudnie z Silvą. Wciąż zdarzało jej się wątpić, że nauczyciel naprawdę wrócić, więc co jakiś czas musiała szczypać się w ramię, aby upewnić się na dwieście procent.
Zeszła po schodach na parter, gdzie usłyszała przyciszone głosy. Uśmiechnęła się pod nosem, rozpoznając ich właścicieli. Skręciła w prawo i wyłaniając się zza ściany dostrzegła współlokatorki swojej siostry.
Pierwsza zauważyła ją Musa. Wróżka natychmiast podbiegła do dziewczyny, by móc ją uściskać. Via, choć nieco zdziwiona, odwzajemniła uścisk.
— Jak się czujesz?
— Chyba dobrze wiesz — zauważyła Via, unosząc brew.
Wróżka pokiwała głową.
— Wyczuwam nutkę ekscytacji i zniecierpliwienia... — Musa uniosła znacząco brwi, na co Via uśmiechnęła się, a jej policzki zaróżowiły się nieznacznie.
— Masz mnie. Idę do Saula.
— Mam nadzieję, że nie wyciągniesz go na naszą imprezę? — dodała Flora, podchodząc do dziewcząt. — Wydaje się normalny, ale pewnie po dziesięciu minutach zwinąłby nas do szkoły...
— W każdym razie, zagarnąłby rolę Aishy...
Iss pokiwała głową. Już rozumiała, co miały na myśli dziewczyny, a co najlepsze - jak najbardziej mogła przystać na ich cichą prośbę.
— Bawcie się dobrze, Saula biorę na siebie — obiecała, teatralnie wyciągając dłoń w górę. — Słowo Specjalisty.
— Jesteś nieziemska! — zawołała Florę, łapiąc Musę za dłoń. Dziewczęta pisnęły podekscytowane i oddaliły się w stronę pozostałych przyjaciółek.
— Tylko nie dosłownie, żeby mi z tego dzieci nie było! — zawołała jeszcze Wróżka Umysłu powodując, że ciało Issalvii przeszedł dreszcz. Tego zagwarantować Musie nie mogła.
Via stała jeszcze przez chwilę patrząc, jak dziewczyny biegną w kierunku wyjścia. Usiłowała przy tym wszystkim nie przejmować się za bardzo faktem, że Terra zachowywała się, jakby Iss nie stała po drugiej stronie dziedzińca. Odetchnęła ciężko, gdy wszystkie wróżki zniknęły za drzwiami. Harvey nawet nie obejrzała się na Solariankę.
Issalvia za to odwróciła się i podążyła w stronę Skrzydła Specjalistów. Po drodze natknęła się na kolejną znajomą twarz.
— Impreza w drugą stronę, wasza wysokość! — zawołał Riven, podchodząc do Iss.
Dziewczyna pokiwała głową.
— Ktoś musi zostać i pilnować nasze śmieci. — Wzruszyła ramionami.
— Nie mów, że będziesz zakuwać... — poprosił błagalnie Riven, wskazując podbródkiem książkę, którą Iss wciąż dzierżyła w dłoni.
Via zacisnęła wargi, a Riv już wiedział, że trafił w sedno. Wsunął ręce do kieszeni skórzanej kurtki, gwiżdżąc przeciągle.
— Wzięłaś przykład z Terry.
— Muszę poprawić wyniki, bo Rosalind nie dopuści mnie do egzaminów — wyjaśniła Via, wzruszając ramionami. — Poza tym, rekonwalescencja. Zgarniacz to wcale nie taki pikuś...
Riv zacisnął wargi na samo wspomnienie wyroku. Został poinformowany o decyzji, która zapadła, gdy było już po wszystkim. Nikt szybciej nie pofatygował się, by oznajmić mu i Leithowi, że Iss została odprowadzona na najniższy poziom lochów Alfei, by tam poddano ją procesowi zabrania magii. Riven, podobnie jak Leith, Sky, a nawet Silva uważał, że to chore. Nie omieszkał powiedzieć tego na głos nawet wtedy, gdy Issalvia leżała w szpitalnym łóżku i dochodziła do siebie. Na nic jednak zdała się opinia chłopaka.
Via świadomie oddała magię, by zyskać z powrotem dziesięć lat wolności.
— Nic nie mów — poprosiła Via, dostrzegając minę chłopaka.
— Jak wolisz... — odparł Riven, wyrzucając ręce w górę. — Jesteś pewna, że nie idziesz?
— Jestem już za stara na takie wybryki, Riv. Idźcie się wyszaleć, a ja spokojnie... nadrobię...
Brunet pokiwał głową, wymijając Issalvię.
— A, Riv! — zawołała jeszcze dziewczyna powodując, że chłopak odwrócił się, wyraźnie zainteresowany. — Bądź proszę miły dla Terry.
— Dla ciebie wszystko, wasza wysokość.
Issalvia uśmiechnęła się, machając chłopakowi na odchodne.
✮
— Witaj masochistko — powiedział Saul, gdy tylko dostrzegł Issalvię, wchodzącą do pokoju. Dziewczyna odłożyła książkę na stolik, posyłając mężczyźnie wymuszony uśmiech. — Noże w trzeciej szufladzie, jeśli chcesz być bardziej kreatywna, masz tam też łyżki. W sypialni znajdziesz jakieś sztylety — poinformował ją mężczyzna, nie podnosząc wzroku znad kartoteki, która aktualnie przyglądał. — Och, jeśli będziesz podcinać sobie żyły, bądź łaskawa robić to w łazience, żebyś nie zachlapała mi dywanu. Krew trudno zmyć. Nastaw minutnik, żebym wiedział, kiedy zareagować i zanieść cię do Skrzydła Szpitalnego.
— Bardzo śmieszne — parsknęła Via, podchodząc bliżej mężczyzny. Zajrzała mu przez ramię, zatrzymując wzrok na papierach, które miał przed sobą. — Poza tym woda utleniona dobrze radzi sobie z plamami krwi.
— Mam pytać, skąd posiadasz taką wiedzę? — zapytał Silva, zerkając na Iss, która oparła podbródek na jego ramieniu.
Dziewczyna uśmiechnęła się.
— Lepiej nie.
— Jakaś mroczna, rodzinna tajemnica? Bardziej mroczna niż ojciec, skazujący ukochaną córkę na ugryzienie potwora i wyssanie magii?
Via wywróciła oczami, prostując się. Od momentu wykonania wyroku, Silva zachowywał się jak obrażona księżniczka. Oczywiście martwił się o nią, pytał jak się czuła, ale nie zapominał przy tym wszystkim o typowej dla siebie nutce ironii. Iss przypuszczała, że gdyby nie jej obolałe ciało i fatalne samopoczucie, Saul nie byłby dla niej tak łaskawy i skończyłoby się na dużo gorszej kłótni. Tymczasem nauczyciel trzymał swoje nerwy na wodzy.
— Mniej więcej. Jako pięciolatka dostałam swój pierwszy miecz, który wbiłam Stelli w stopę — odpowiedziała, podchodząc do sofy. Sięgnęła po książkę i zajęła miejsce, wzrok utkwiła w Saulu, który wpatrywał się w nią zdziwiony. — I nie było to przez przypadek.
Nie był pewien, jak potraktować jej odpowiedź.
— Żartuję.
— Nieśmieszne.
— Możesz przestać? — westchnęła dziewczyna. — Proszę.
Silva pokręcił głową. Usiłował się uspokoić, nie chciał denerwować Iss, nie wtedy, gdy była w kiepskim stanie, ale nie mógł też poradzić sobie z tym, co czuł. Jej decyzja była najgorszą z możliwych i wciąż nie potrafił zrozumieć, dlaczego ją podjęła.
— Też cię o coś prosiłem.
Via wciągnęła gwałtownie powietrze, coraz bardziej zirytowana całą rozmową. Nie po to przyszła do Silvy. Miała nadzieję na miły, spokojny wieczór, tymczasem Saul dokładał wszelkich starań, by tylko się pokłócili.
— Naprawdę musisz to robić? — szepnęła, opierając łokcie o kolana. Po dłuższej chwili spojrzała na Silvę pełnymi bólu oczami. — Dopiero wróciłeś. Po tygodniach rozłąki, znów jesteśmy razem i nic ci nie grozi...
Spojrzenie Silvy złagodniało, co nie uszło uwadze dziewczyny. Odłożyła książkę i powoli wstała. Zbliżała się do Saula, który nie spuszczał z niej szarych oczu. W końcu skapitulował i wstał z głośnym westchnięciem.
— Masz rację — przyznał, gdy spotkali się w połowie drogi, a Iss wtuliła się w jego szyję. Uśmiechnął się pod nosem, gdy włosy Vii go połaskotały. — Po prostu... świadomość, że... byłaś tam... cierpiałaś, a ja nie mogłem nic zrobić... dobija mnie...
— Przestań — poprosiła znów Via, mocniej przytulając się do profesora. — Nie chcę o tym rozmawiać... zostawmy to na inny dzień, dobrze?
Silva kiwnął głową, dając za wygraną. Osobiście wolał to mieć za sobą, jednak postanowił spełnić prośbę Vii i cieszyć się tym, co mieli. Swoją obecnością, czasem, który mogli spędzić razem.
— Dobrze.
— Ale to nie znaczy, że przestaniesz być uszczypliwy? — upewniła się, unosząc wzrok, by spojrzeć na Saula.
Mężczyzna pokręcił głową.
— Za nic w świecie. Musisz zapłacić za swoją głupotę.
— Dobra... — westchnęła Via, odsuwając się od Saula. Splątała natomiast ich dłonie i pociągnęła mężczyznę do kuchni.
— Co robisz?
— Zrobimy pożytek z twoich łyżek. Sam mówiłeś.
— Będziesz wyłupywać mi nimi oczy, czy jak?
— Zabawnyś — parsknęła, przystając. Ucałowała Silvę w usta, po czym podbiegła do lodówki, skąd wyciągnęła słoik z czekoladą. Sięgnęła jeszcze po łyżeczki i roześmiana stanęła przed ciemnowłosym.
— Rozumiem... — zaczął nauczyciel, jednym sprawnym ruchem przyciągając do siebie dziewczynę.
Via aby nie stracić równowagi, musiała oprzeć się o Saula, który był z tego powodu bardzo zadowolony.
— Że teraz...
Kolana Iss zmiękły, gdy Saul przycisnął ją bardziej do siebie i zaczął wodzić nosem po jej szyi.
— Będziemy...
Dziewczyna uśmiechnęła się. Niestety, musiała rozczarować Silvę.
— Uczyć się botaniki.
Saul oderwał się od Vii i spojrzał na nią zdziwiony. Zmarszczył brwi, jednak widząc jej minę powoli uświadamiał sobie, że nie żartowała.
— Poważnie?
— Rosalind grozi, że nie dopuści mnie do egzaminów. Muszę się trochę ogarnąć. Co prawda Harvey'ego już nie ma i mam czystą kartę, ale ponoć ta nowa jest straszną kosą...
Silva westchnął, po czym wyciągnął z rąk Vii łyżeczki i czekoladę. Zrezygnowany ruszył do pokoju, a Iss pobiegła za nim. Oboje rozsiedli się po obu stronach sofy z tym, że dziewczyna sięgnęła po książkę.
— Za każdą prawidłową odpowiedź łyżeczka czekolady?
— Dla mnie czy dla ciebie? — zapytała nieco rozbawiona Iss.
Widok siedzącego przed nią ze skrzyżowanymi nogami, lekko naburmuszonego Saula był najpiękniejszym widokiem świata. To właśnie dzięki takim chwilom zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo za nim tęskniła. I jak bardzo go kochała.
— Wiesz, że nie lubię czekolady.
Zbliżyła się, by móc go pocałować.
— Zgoda... — szepnęła, gdy już się od siebie odsunęli. — Ale jak ładnie nauczę się całego rozdziału, chcę fajniejszą nagrodę.
— Jaką? — zapytał Saul, choć podświadomie wiedział, co miała na myśli.
— Ciebie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top