-𝟜𝟞-

𝕏𝕏𝕏

ℝ𝔼𝕋𝔸𝕃𝕀𝔸𝕋𝕀𝕆ℕ

𝕏𝕏𝕏


— Via gdzie idziesz? Via? 

Issalvia nie zwracała uwagi na Rivena i jego krzyki. Nie potrafiła określić, jak długo siedziała na ziemi i płakała. Minutę, pięć, może godzinę. Nie za bardzo interesowało ją także to, co miał do powiedzenia Riv. 

Zignorowała go zupełnie, jakby nie spędził tam z nią najgorszych chwil. Gdy się wypłakała, na nowo poczuła wściekłość i szczerą nienawiść. Zdołała wyciągnąć od Rivena, że Saul został zamknięty w celi na najniższym poziomie. Tylko tyle wystarczyło jej, by zaczęła działać.

Nogi same poprowadziły ją w jedno, konkretne miejsce. Niewiele myślała, serce zbyt głośno szamotało jej się w piersi. 

— VIA GDZIE IDZIESZ?!

Przyspieszyła kroku. Nie myślała już racjonalnie, nienawiść zaślepiała jej zranione serce. Wiedziała tylko tyle, że uwolni Saula za wszelką cenę. Nawet, jeśli będą zmuszeni razem uciekać, wiecznie się ukrywać. Nie zniesie jeszcze raz powtórki z rozrywki. Nie zniesie myśli, że jej ukochany w każdej chwili może zostać zesłany w miejsce, gdzie żyją najgorsi z przestępców. 

Chciała działać inaczej, ale Luna nie zostawiła jej wyboru. Poświęci wszystko, by uwolnić Saula, nawet za cenę swojej wolności.

— ISSALVIA DO CHOLERY! — wydarł się Riven, zagradzając dziewczynie drogę. Złapał ją za rękę, próbując ja zatrzymać. Wyrwała się, po czym kopnęła chłopaka, powalając go na ziemię. Zanim ruszyła dalej, jednym gestem spowodowała, że fala wody ze stawu zalała Rivena. 

Pobiegła wprost do Kamiennego Kręgu.

Chwyciła kamienne naczynie oburącz, jej oczy w jednej chwili zajaśniały blaskiem. Woda, obecna w glebie otoczyła ją na kilka sekund. Iss czuła, jak magia wyraźnie krąży w jej żyłach. Z każdą chwilą czuła się coraz to potężniejsza, zdolna do wszystkiego.

Riven dobiegł do Kręgu. Zdyszany, mokry, oparł dłonie o kolana. Wpatrywał się w Iss, która wciąż używała Kamieni, by skumulować swoją moc. Brunet nie miał pojęcia, co planowała, ale coraz mniej mu się to podobało. Nawet nie miał jej za złe tego, że drugi raz chciała go utopić. Bał się, co też mogło przyjść jej do głowy. Do czego do cholery potrzebowała tyle magii? 

Odważył się podejść dopiero, gdy Iss odsunęła się od naczynia. Zrobił to powoli, jakby każdy głośniejszy odgłos miał rozwścieczyć  dziewczynę. Gdy znalazł się bliżej, Via uniosła na niego spojrzenie. Przełknął ślinę, gdy dostrzegł, jak bardzo nienaturalnie wyglądają jej oczy.

— Via, spokojnie...

Przez chwilę stała nieruchomo, jak posąg. Dopiero, gdy Riven zrobił krok w jej stronę, pokręciła głową. Otworzyła dotąd zaciśnięte w pięści dłonie, w których brunet dostrzegł kule wody.

— Odsuń się, bo tym razem utopię cię na dobre.

Cofnął się, przerażony. Nie był głupi i wiedział, że sam nie da rady najlepszej Specjalistce w szkole, w dodatku wróżce, którą opętała chęć mordu. 

Issalvia uśmiechnęła się złowrogo. Jej wyraz twarzy przeraził Rivena. 

Dziewczyna ruszyła przed siebie, a on nie mógł jej zatrzymać. Nie w pojedynkę.




Działała jak maszyna, zaprogramowana na znokautowanie przeciwnika. Nie zwracała uwagi na to, że ci żołnierze w większości pełnili służbę w pałacu także wtedy, gdy tam mieszkała. Była nieczuła na ewentualne próby rozmowy, które decydowali się podejmować niektórzy strażnicy. Atakowała mimo ich ostrzeżeń. Zadawała ból, łamała kości. Zostawiała ich nieprzytomnych, zakrwawionych. W ciągu drogi, którą przebyła nauczyła się kolejnej techniki z wykorzystaniem swojej magii. Ciała niektórych żołnierzy pozbawiała wody do tego stopnia, że tracili wszelkie siły i padali jak muchy. 

Nie potrafiła zapanować nad swoją wściekłością, nad wszelkimi negatywnymi emocjami. Po prostu walczyła, wypełniona żalem, goryczą i bólem.

Riven planował ściągnąć Sky'a, lecz zamiast tego natknął się na profesora Silvę, który tak po prostu przechodził korytarzem. Gdy go zobaczył, prawie oniemiał, lecz po krótkiej rozmowie zrozumiał, co się stało. Dyrektor został uniewinniony dekretem królowej Luny. A to znaczyło, że był wolny, wrócił na swoje stanowisko i przede wszystkim był w stanie zatrzymać Issalvię. 

Mężczyźni pobiegli do celi, w której jeszcze godzinę temu siedział Silva. To, co napotkali po drodze, przeszło ich najśmielsze oczekiwania. Nikt nie pilnował drogi do podziemnych cel. Strażnicy leżeli na ziemi znokautowani. Co niektórzy jęczeli z bólu, trzymając się najczęściej za kończyny. 

— Co tu się stało? — zapytał Silva, kucając przy strażniku, ledwo siedzącym pod ścianą.

— Coś ją opętało... — wycedził mężczyzna, spluwając krwią.

Silva zacisnął wargi, wstając. Dobrze wiedział, o kim mówił strażnik, jednak bał się usłyszeć to z jego ust. Zupełnie nie rozumiał co takiego mogło stać się Iss, że postanowiła zaatakować żołnierzy.

— Riven ściągnij pomoc dla nich. Dalej idę sam — nakazał Saul, sięgając po miecz, leżący na podłodze. Brunet spodziewał się, że weźmie go ze sobą, jednak Silva tylko obejrzał go z każdej strony i rzucił znów na ziemię. 

Specjalista zmarszczył brwi. Dopiero po chwili dotarło do niego, że dyrektor sprawdził, czy przypadkiem Iss nie dopuściła do większego rozlewu krwi. Silva skierował się do następnych drzwi, które skrywały długi korytarz. Wtedy właśnie Riven się ocknął.

— Profesorze Silva, proszę zaczekać! — zawołał, doganiając mężczyznę. 

Saul przystanął, odwracając się do chłopaka.

— Idę z panem.

— Wykluczone. Oni potrzebują pomocy, a Iss...

— Nie zostawię jej — powiedział Riven, wpatrując się w szare oczy nauczyciela. — Już raz to zrobiłem. Nie popełnię dwa razy tego błędu. Idę z panem.

Silva wiedział, że czas ucieka. Nie miał pojęcia, co się stało z Iss, mógł jedynie się domyślać. Oczywiście miał także tę absurdalną opowieść o rzekomym wariactwie księżniczki, ale w to ciężko było mu uwierzyć. Na pewno dało się jakoś wytłumaczyć jej zachowanie.

— Zadzwoń do Sky'a i powiedz, że ma sprowadzić Bena. Tylko migiem.

Riven kiwnął głową i idąc trzy kroki za Silvą, zdołał zadzwonić do Sky'a i po krótce opowiedzieć mu, co się stało. 

W milczeniu dotarli do celu. Silva pchnął wielkie drzwi, które dzieliły ich od ostatniego z więzień. To tam spodziewali się dostrzec Issalvię. I nie mylili się. 

Dziewczyna stała pomiędzy sześcioma strażnikami. Kurczowo zaciskała ręce w pięści, błądząc rozbieganym spojrzeniem po twarzach zdziwionych żołnierzy. 

— Wasza wysokość, uspokój się... — powiedział jeden z nich, co zadziałało na dziewczynę, jak zapalnik. To właśnie do niego doskoczyła jako pierwsza, wymierzając mu cios w brzuch, tuż potem w kolano.

— ISSALVIA! — krzyknął Saul powodując, że dziewczyna momentalnie zastygła. To samo uczynili strażnicy, którzy zdołali ją okrążyć. — Przestań...

Wyprostowała się jak struna. Wciąż oddychała ciężko, ale jej dziki wzrok trochę się uspokoił. Natychmiast połączyła spojrzenie z Saulem. 

Przez chwilę stała nieruchomo nie wiedząc, czy to sen, czy prawda. Wpatrywała się jasnymi oczami w mężczyznę, jakby miał zaraz zniknąć. Nie dowierzała.

— Jestem wolny...

Dopiero, gdy do jej uszu dotarł kojący głos, zdołała zrobić krok w stronę Saula. Mężczyzna pokonał dzielący ich dystans i stanął przed Vią. Dostrzegł rozciętą brew i wargę, siniak na policzku, kilka zadrapań. 

— Saul... — załkała dziewczyna, rzucając się na szyję dyrektora. 

Strażnicy wpatrywali się zszokowani w scenę, która rozgrywała się przed nimi. Niemniej zdziwiony był Riven, który stał cicho przy wejściu i po prostu patrzył. Patrzył na to, co działo się między jego byłą dziewczyną, a dyrektorem Specjalistów, przed pół godziny przywróconym na stanowisko. 

Patrzył i nie wierzył. Dlaczego wyglądali, jak stęsknieni zakochani? Dlaczego Via rzuciła się Silvie na szyję? Dlaczego wybiła pół straży, żeby tylko do niego dotrzeć? 

— Już dobrze, jestem tu... już wszystko będzie dobrze, Iss... — Saul starał się uspokoić dziewczynę, szepcząc jej kojące słowa do ucha, głaszcząc czule po plecach. Wciąż trochę obawiał się tego, w jakim stanie psychicznym się znajduje. Musiał ją najpierw uspokoić, by potem jakoś racjonalnie z nią porozmawiać. — Uniewinnili mnie...

— Saul... nareszcie...

Riven zmarszczył brwi widząc, jak jeden ze strażników szuka czegoś w kieszeni. Zanim zdążył zareagować, na rękach Iss pojawiły się kajdany, blokujące jej magię. Silva spojrzał zdezorientowany na żołnierza, po chwili na Issalvię, która zszokowana wpatrywała się w swoje ręce.

Dopiero wtedy rozejrzała się po pozostałych żołnierzach. Powoli docierało do niej, co zrobiła.

Dopuściła się zdrady i wiedziała, że konsekwencje będą opłakane.




— Z samego rana wyślę wiadomość do królowej. Nie mam pojęcia, co zrobić. Ona musi podjąć decyzję — powiedziała Rosalind, chodząc nerwowo po pokoju. 

Nie spodziewała się takiego obrotu spraw. W ogóle nie brała pod uwagę, że młoda, narwana księżniczka, porwie się na strażników Solarii i spróbuje uwolnić jednego, przeciętnego nauczyciela. Cały ten odwet za Silvę nie mieścił się w idealnie zakrojonym planie dyrektorki. 

— Nie wyciągajmy pochopnych wniosków — powiedział Saul, usiłując zachować spokój. — Ostatnio w życiu Iss dużo się działo... tyle zmian, jej matka okazała się wróżką... Iss kłóciła się z przyjaciółmi... narobiła sobie wrogów w szkole... mogła zareagować... negatywnie.

— Jeśli negatywną reakcją nazywasz wybicie połowy garnizonu — prychnęła Rosalind, przystając. 

Silva westchnął ciężko. Domyślał się, że starcie z Rosalind będzie wiele go kosztować. Musiał jednak zrobić wszystko, by wybryk Issalvii obił się bez większego echa. Był jej to winien, poza tym nie mógł pozwolić, by teraz ktoś zniszczył ich szczęście, które powoli mieli odbudować. Po tygodniach rozłąki i ucieczek, w końcu mogli być znów razem... tymczasem wszystko miał pokrzyżować jeden, bezmyślny uczynek? 

— Issalvia poniesie karę. Nie wiem jaką, ale jakąś na pewno... i gwarantuję ci Saul, że wydalenie z Alfei będzie jej najłagodniejszą formą. Musi zapłacić za swoje czyny... wpadła w jakiś amok...

— Nikogo nie zabiła — przypomniał Saul w nadziei, że to jakoś załagodzi osąd kobiety. 

— Mam jej dać za to medal?

— Może skupmy się na tym... — wtrącił Andreas, zwracając na siebie uwagę Rosalind i Saula — że ta dziewczyna zdołała pokonać jednych z najlepiej wyszkolonych strażników w tym kraju? Nie używając przy tym ostrej broni? Zgadzam się, że poważnie ich pokiereszowała... niektórzy byli tak odwodnieni, że jeszcze kilka minut, a niewątpliwie zaliczylibyśmy ich do grona trupów... 

— Widać królowa Luna żałowała nam swoich najlepszych i przysłała jakieś odpadki... — prychnęła dyrektorka, na co Andreas pokręcił głową.

Dobrze znał zasoby garnizonu Solarii i mógł z czystym sercem przyznać, że ci akurat żołnierze, byli bardzo dobrzy.

— Zrobiła źle — przyznał po chwili Silva, wzdychając ciężko — ale jeśli chcesz mieć winnego, masz mnie. To mnie chciała ratować.

— Zastanawia mnie tylko, dlaczego — mruknęła Rosalind, na co Saul zacisnął wargi. Nie odpowiedział, jedynie spuścił wzrok. 

Cisza trwała jeszcze przez krótką chwilę, zanim kobieta wstała i przyjrzała się uważnie Silvie.

— Ciesz się, że nie kazałam jej zamknąć. Może chodzić wolno po szkole, ale nie może ściągnąć kajdan. Jutro z nią porozmawiam i pomyślimy, co dalej... jesteś wolny.

Silva jeszcze przez kilka sekund bił się z myślami. Gdy dostrzegł minę Rosalind, postanowił dać za wygraną i wyszedł z pomieszczenia.

— Ta dziewczyna jest mu lojalna — powiedział Andreas, prawie natychmiast doskakując do Rosalind. — Wiesz, co byśmy zyskali, gdyby stanęła po naszej stronie? Jej umiejętności to coś, co żołnierze wypracowują przez lata w specjalnych jednostkach...

— Stanie po naszej stronie tylko wtedy, jeśli Silva to zrobi... 

— Przekupimy ją. Na pewno mamy coś, czego pragnie.

Rosalind pokręciła głową z niedowierzaniem. Andreas był dobrym wspólnikiem, ale zdecydowanie lepiej wychodziła mu walka, niż rozpoznawanie ludzkich emocji i uczuć.

— Odejdź.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top