-𝟛𝟛-

𝕏𝕏𝕏

𝔽𝔼ℕℝ𝕀ℝ

𝕏𝕏𝕏


— To Fenrir, nie jest zbyt ufny... — przyznał Saul, uważnie wpatrując się w Iss, która wolnym krokiem zbliżała się do czarnego ogiera. 

— Zupełnie, jak ty... — zauważyła Issalvia, zerkając na nauczyciela przez ramię. Uśmiechnęła się widząc, jak Silva wywraca oczami. Wciąż szła przed siebie, między końmi, spokojnie pasącymi się na łące. 

Dziewczyna była oczarowana tym miejscem. Nie sądziła, że właśnie tutaj Saul wychowywał małego Sky'a. Dom i okolica wydawały się zupełnie wyrwane z ówczesnego świata, jakby żyły swoim własnym, magicznym życiem. W harmonii, z dala od niebezpieczeństw, z dala od wojen. 

— Porównałaś mnie właśnie do konia? — zapytał Saul, doganiając dziewczynę. 

Via roześmiała się pozwalając, by Silva złapał jej dłoń. Przyjemny dreszcz przeszedł wzdłuż jej kręgosłupa, jednak pozostawiła tę drobną czułość bez jakiejkolwiek uwagi. Nie chciała peszyć Saula.

— To komplement... prawda, Fenrir? — Dziewczyna przystanęła w niewielkiej odległości od konia. Ogier podniósł ciemny łeb, wpatrując się przenikliwie w Issalvię.

— Poczekaj... — szepnął Saul, puszczając dłoń dziewczyny. Sam zrobił kilka kroków do przodu, powoli wyciągając dłoń w stronę płochliwego konia. Fenrir był pięknym zwierzęciem, ulubionym pupilem Sky'a, jednak wciąż wyjątkowo nie lubił ludzi. Zdawał się tolerować tylko Saula i jego przyszywanego syna, dlatego Silva wolał nie ryzykować ewentualnym atakiem agresji w stronę Iss. — Fenrir... 

Koń prychnął niespokojnie, zwracając łeb w stronę Saula. Zrobił krok do przodu pozwalając, by Silva położył dłoń na jego grzywie i pogłaskał delikatnym ruchem. Zwierzę natomiast zwróciło ciemne oczy na Vię, wciąż stojącą nieopodal. 

— Chodź... tylko spokojnie... — powiedział Saul wyciągając wolną dłoń do Iss. 

Solarianka kiwnęła głową i zgodnie z instrukcjami Silvy, zrobiła kilka kroków do przodu, podając nauczycielowi dłoń. 

Mężczyzna złapał drobną rękę Iss i jeszcze wolniejszym niż dotychczas ruchem, zbliżył ją do nosa Fenrira.

— Musi poznać twój zapach... 

Koń parsknął, przez co Via odruchowo cofnęła dłoń. Po chwili jednak koń sam zbliżył się do dziewczyny i liznął jej rękę. 

Iss uśmiechnęła się.

— Niebywałe... — przyznał Saul, gdy Fenrir sam podłożył łeb, aby Iss mogła go pogłaskać. — Już cię polubił... 

— Ma nosa do ludzi. 

— Bezapelacyjnie — przyznał Silva, nie spuszczając oczu z Vii. 

Wpatrywał się w nią, jak w najpiękniejszy obrazek. Do końca sam nie wierzył, że była tam, z nim. Że pokazał jej swój dom, w którym dorastał on, w którym dorastał Sky. Tymczasem dziewczyna, którą pokochał do szaleństwa podziwiała okolice, które był tak bliskie jego sercu. I nade wszystko była zachwycona tym, co widziała. 

Saul nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, jednak Issalvia była namacalnym dowodem. I on, po tylu latach mógł być szczęśliwy. Dzięki tej upartej, wiecznie pyskującej dziewczynie, zaczął w to wierzyć. To ona była jego radością, brakującą częścią duszy. I w końcu nie bał się tego przyznać.

— Zrób zdjęcie, starczy na dłużej... — mruknęła Via, gdy wróciła spojrzeniem do Saula. Czuła, że od dłuższego czasu mężczyzna stoi i się w nią wpatruje. Nie, żeby miała coś przeciwko. 

— Nie bądź taka przemądrzała... — Wywrócił oczami. Korzystając z faktu, że Fenrir trochę się oddalił, Saul zbliżył się do Iss i objął ją w talii, powodując cichy śmiech dziewczyny. 

— Bo co? Szlaban?

— Szlaban to dla ciebie nagroda... 

— Każda chwila z tobą jest dla mnie nagrodą, więc śmiało... — powiedziała Via, odgarniając pojedyncze kosmyki włosów Saula za ucho. Uśmiechnęła się, gdy mężczyzna wtulił policzek w jej dłoń. — Wlepiaj mi tyle szlabanów, ile tylko chcesz...  masz na to tylko pół roku...

Saul zmarszczył brwi, wyraźnie tracąc dobry humor, który dopisywał mu jeszcze pięć sekund temu. Jego mina wyraźnie zrzedła, co nie uszło uwadze Iss.

— Co to za mina? — zapytała, opuszkiem palca wodząc po linii szczęki mężczyzny. 

— Pół roku — powtórzył Saul. — Co potem?

Via zacisnęła wargi. Nie potrafiła powiedzieć, co potem. Poza tym, że nie miała żadnego planu na siebie, na swoje życie, wiedziała tylko jedno; będzie tam, gdzie Saul. Nieważne w Alfei, czy na końcu Innoświata. Pójdzie za nim wszędzie, świadoma miłości, którą go darzyła.

Otworzyła usta, chcąc zapewnić Silvę o swoich planach jednak nie zdążyła. Telefon Saula zawibrował, zupełnie psując resztki dobrej atmosfery. 

— To Farah... — powiedział Silva, wygrzebując telefon z kieszeni.

Issalvia kiwnęła głową, odsuwając się odrobinę. Gdy tylko Saul odebrał, odeszła, by dać mu odrobinę prywatności. Uśmiechnęła się widząc Fenrira, który już zupełnie spokojnie pasł się wśród pozostałych członków stada. 

Iss nie zdążyła nawet znów go pogłaskać, bo dotarł do niej głos zdenerwowanego Saula. 

— Musimy wracać do szkoły...

— Co się stało? — zdziwiła się Via. Serce zabiło jej szybciej mimo, że Silva nie powiedział jeszcze ani słowa. Z jego oczu mogła wyczytać, że coś było zdecydowanie nie tak. 

— Ktoś wypuścił Beatrix... cała Alfea jest w niebezpieczeństwie... 

— GDZIEŚ TY BYŁ?! — zawołał Sky, doskakując do Silvy. Spojrzał zdenerwowany na nauczyciela, tuż potem na stojącą krok za nim Iss.

Saul otworzył buzię, jednak żadne słowa nie opuściły jego ust. Nie miał nic na swoje wytłumaczenie, w drodze do szkoły był tak zdenerwowany, że nawet nie pomyślał o możliwej oficjalnej wersji zdarzeń, którą mógłby przedstawić Sky'owi, albo Dowling.

— To przeze mnie, Sky — wtrąciła Via, robiąc krok do przodu. — Spotkałam dyrektora i...

— A TY GDZIE BYŁAŚ CAŁY DZIEŃ?! — zawołał Riven, podbiegając do pozostałych.

Tym razem to Via skamieniała. Cały dzień nie myślała o Rivenie, aż tu nagle chłopak wyskakuje zza Sky'a i przypomina o swojej obecności.

Issalvia zerknęła nerwowo na Saula, jednak zanim nauczyciel zdążył chociaż wzruszyć ramionami, Riven porwał dziewczynę w ramiona powodując, że kompletnie osłupiała.

— Odbieraj chociaż telefony — mruknął wprost w szyję dziewczyny. — Martwiłem się...

Saul zacisnął zęby tak mocno, że poczuł niemiły zgrzyt. Nie podobał mu się gest Rivena, nawet krzyk Rivena. W ogóle usunąłby Rivena z całej tej rozmowy.

Iss mruknęła coś pod nosem, odsuwając się od chłopaka najszybciej, jak to możliwe. Riv spojrzał na nią nieco zaskoczony.

— Coś nie tak?

Serce Vii zadrżało, gdy tak wpatrywała się w oczy chłopaka. Nie chciała go skrzywdzić. Nie mogła go skrzywdzić. Na swój sposób wciąż go kochała, ale nie wiedziała, jak może mu wytłumaczyć, że znaczy dla niej bardzo dużo, ale jako brat.

— My... musimy pogadać, Riv... — przełknęła ślinę.

Ku jej zdziwieniu Riven spuścił wzrok zupełnie, jakby miał to samo na myśli. Cofnął się kilka kroków, znów stając obok Sky'a.

— Ciekawe widowisko, ale mamy Spalonych i przedziurawioną barierę — mruknął Sky, drapiąc się po podbródku.

— Sky rzadko ma rację, ale teraz się z nim zgadzam. — Kiwnął głową Silva, podświadomie robiąc krok do przodu, zasłaniając Issalvię.

Dziewczyna stłumiła cichy śmiech. Zupełnie, jakby Saul chciał być barierą, oddzielającą ją od Rivena. Ewidentnie był zazdrosny i Iss miała zamiar mu to wypomnieć.

— Musimy brać się do roboty. Wiemy, gdzie mniej więcej batalion został napadnięty przez Spalonych... do samochodów i ruszamy...

— Nie czekamy na wróżki? — zdziwił się Riven. — Naliczyłem przynajmniej sześciu Spalonych...

Iss dostrzegła, jak Saul zaciska szczękę. Zrobiła krok do przodu, wychylając się nieco. Korzystając z mroku, oświetlonego przez pojedyncze latarnie, przesunęła się, by musnąć dłoń Saula. Ich palce splątały się tylko kilka sekund, ale to wystarczyło, by dodać otuchy sobie wzajemnie.

— To rozkaz, Riven. Weź się w garść... — powiedział Sky, wyręczając tym samym Saula.

Brunet mruknął coś pod nosem, jednak pozwolił pociągnąć się Sky'owi w stronę jednego z samochodów.

Saul natomiast odwrócił się do Iss.

— Co byś zrobiła, gdybym kazał ci zostać?

— Pobiegłabym za samochodami. — Wzruszyła ramionami, starając się przybrać pogodną minę. Niestety, Saul nie był przekonany co do podejścia dziewczyny. Przecież widział, że się bała.

— Boisz się.

— Tata mówi, że strach to naturalny odruch każdego żołnierza.

Saul uśmiechnął się smutno. Chciał pogładzić policzek Iss, ale w ostatniej chwili się powstrzymał, zaplatając ręce na klatce piersiowej.

— Ma rację.

— Cho... — Iss nie dokończyła, bo przeraźliwy krzyk dotarł do jej uszu.

Sky i Riven wyskoczyli z furgonetki, patrząc na siebie zdezorientowani.

— Wszyscy do szkoły! — nakazał Saul, tym razem mocno ściskając dłoń Iss.

Wyglądało na to, że tym razem Spaleni ich przechytrzyli i wdarli się do Alfei.


Uczniowie Alfei zgromadzili się na dziedzińcu. Profesor Dowling wydawała rozkazy wróżkom podczas, gdy Silva nakazał Specjalistom zgromadzenie jak największej ilości zbroi, aby wszyscy uczniowie mogli ją ubrać.

Issalvia przez cały ten czas unikała Rivena. Robiła wszystko, byleby tylko nie rozmawiać z chłopakiem. Bała się, nie wiedziała, co mogłaby mu powiedzieć. Między nimi było dobrze, nie kłócili się, nie miała żadnego wiarygodnego powodu, by chcieć zerwać.

Westchnęła ciężko, podchodząc do przypadkowej wróżki, która miała problem z zapięciem pancerza.

— Daj, pomogę — zaproponowała. Blondynka kiwnęła delikatnie głową pozwalając, by Via zacisnęła paski zbroi. — Gotowe.

Wzrok Solarianki podświadomie powędrował na drżące dłonie wróżki.

— Będzie dobrze... — szepnęła jeszcze, unosząc spojrzenie na brązowe oczy dziewczyny.

— Issalvia, tu jesteś! Pozwól na chwilę.

Via odwróciła się, słysząc głos profesor Dowling. Uśmiechnęła się jeszcze delikatnie do nieznajomej i podeszła do dyrektorki.

— Aisha czeka tylko na ciebie. Powierzyłam jej przywództwo nad wróżkami wodnymi...

Iss zmarszczyła brwi.

— Nie rozumiem — przyznała zgodnie z prawdą.

— Via, chodźmy... — zawołała Aisha, podbiegając do Issalvii.

— Via, Silva kazał nam sprawdzić wschodnie skrzydło... — powiedział Sky, dobiegając do całego zbiorowiska.

Doprowadziło to do tego, że wszyscy stali i wpatrywali się w siebie wzajemnie, nie wiedząc, o co chodzi.

— Powiedz Saulowi, że Issalvia dołączy do wróżek wody — powiedziała dyrektor, spoglądając znacząco na Sky'a.

Via roześmiała się, pocierając czoło. Dopiero widząc minę Dowling spoważniała. Może jej śmiech w obecnej sytuacji był trochę nie na miejscu, ale nie wiedziała, jak inaczej zareagować.

— Pani profesor — zwróciła się do Farah — z całym szacunkiem, ale już jedna nieokrzesana wróżka wystarczy. Chyba, że ma pani w podziemiach jeszcze jednego arcywroga, który zniszczy barierę i napuści na nas Spalonych i zależy pani, abym go wypuściła.

— Ktoś mi wyjaśni o co chodzi? — wtrącił Sky, zupełnie gubiąc się w informacjach, które otrzymał. — Chce pani, żeby Via chroniła wróżki wody?

Issalvia westchnęła ciężko. Wygląda na to, że jej sekret już długo nim nie pozostanie. Sky wciąż nie wiedział, że jego przyjaciółka miała moc. Oczywiście Via czasami rozmyślała nad tym, jak mu powiedzieć o swoim odkryciu, jednak... ostatnio nie było na to czasu.

Dziewczyna skierowała wzrok na otwartą butelkę wody, leżącą na stoliku. Wyciągnęła dłoń i uniosła delikatnie strumień, opróżniając całą butelkę.

Po chwili wprowadziła wodę znów do butelki i spojrzała nieśmiało na Sky'a.

— Ona jest wróżką, Sky — powiedziała Aisha.

— Aktualnie, jest Specjalistą — poinformował wszystkich Silva, pojawiając się za Dowling. — Rozkaz był dla was niejasny? — zwrócił się do Iss i Sky'a.

Blondyn posłał przyjaciółce pełne zawodu spojrzenie. Nie sądził, że Via mogłaby ukryć przed nim coś takiego. Był rozczarowany jej postępowaniem, jednak nie był to czas ani miejsce na wzajemne wyrzucanie sobie żali.

— Jasny, dyrektorze — odpowiedział chłopak, przełykając ciężko ślinę.

— Saul, Issalvia powinna dołączyć do wróżek... może się czegoś nauczyć...

— Nie sądzę, że obecność prawdziwych Spalonych będzie sprzyjać nauce, Farah. Nie oddam ci mojego najlepszego Specjalisty, żeby mógł robić fontannę z resztą wróżek. Potrzebujemy jej, trzymającej miecz.

Dowling przez chwilę mierzyła się spojrzeniami z Silvą. Zerknęła jeszcze na Iss, która stanęła obok Sky'a dając wyraźnie znak, po której stronie jest. Dyrektorka nie mogła zrobić nic innego, jak odpuścić.

— Aisha idź już. Wygląda na to, że dyrektor Silva nie odda nam swojej uczennicy.

Wróżka kiwnęła głową i poszła w swoją stronę. Dowling omiotła jeszcze spojrzeniem Specjalistów i ruszyła za dziewczyną.

— Sprawdźcie wschodnie skrzydło. Jeśli coś zwróci waszą uwagę natychmiast wracajcie — nakazał, patrząc na Sky'a.

Chłopak kiwnął głową, odwrócił się na pięcie i nawet nie czekając na Vię, ruszył przed siebie.

Issalvia westchnęła ciężko.

— Nie wybaczy mi tak łatwo, prawda? — zapytała cicho, gdy Saul podszedł bliżej.

— Wybaczy — odpowiedział Silva, odruchowo pocierając ramię dziewczyny. — Jesteś mu zbyt bliska, by pozwolił sobie na utratę ciebie.

— Pójdę już. — Kiwnęła głową, powoli odwracając się w stronę, w którą odszedł Sky.

— Iss! — zawołał jeszcze Saul powodując, że dziewczyna odwróciła się. — Uważaj na siebie.

Uśmiechnęła się.

— Ty też.


— Ta uwaga o Bloom nie była potrzebna — zauważył Sky, gdy wraz z Iss przemierzali ciemny korytarz.

Dziewczyna wywróciła oczami. Trochę dziwne, że w obliczu tego, czego właśnie dowiedział się Sky, centrum ich rozmowy miał być rudzielec.

— Naprawdę o tym chcesz rozmawiać?

— Ty lata nie mówiłaś, że jesteś wróżką, więc...

Via wyraźnie zirytowana złapała chłopaka za nadgarstek zmuszając, by na nią spojrzał. W ciemności nie widział wiele poza zarysem jej postaci i błyszczącymi od gniewu oczami.

— Dowiedziałam się na początku roku przez wybuch mocy, Sky. Sama jestem zagubiona i nie mam pojęcia, co z tym zrobić, więc z łaski swojej nie zachowuj się jak skrzywdzona księżniczka.

Sky zmarszczył brwi. Wyrwał rękę, po czym spuścił wzrok i podążył przed siebie.

— A uwaga o Bloom była prawdziwa. Gdyby nie jej egoizm, Rosalind wciąż byłaby zamknięta i nic...

— Nic nie wiesz! — warknął Sky, odwracając się gwałtownie do przyjaciółki. Światło latarki padło wprost na twarz dziewczyny, oślepiając ją na chwilę.

Via syknęła, wyrywając chłopakowi z dłoni latarkę.

— Poproś Stellę, jeśli chcesz mnie oślepić. To mniej bolesne niż latarka.

Gdy już Iss odzyskała w pełni zmysł wzroku, oddała chłopakowi latarkę.

— Przejdźmy ten korytarz i wracajmy.

Sky kiwnął głową. We dwoje ruszyli wzdłuż korytarza, po którym poruszali się bezszelestnie. Nie zamienili ze sobą już ani słowa.


Wrócili do auli po niecałych dwudziestu minutach. Rozglądali się oboje w poszukiwaniu Silvy, jednak nigdzie nie mogli go dostrzec. Sky zmruczał coś, że pójdzie go poszukać, więc Via tylko pokiwała głową.

Kiedy tylko chłopak się oddalił, cofnęła się, opierając o ścianę. Odetchnęła, tylko na chwilę opierając głowę o zimne kamienie. Przymknęła powieki. 

Wtedy właśnie ktoś pociągnął ją za rękę, prosto między filary, w najciemniejszy kąt. Tak, że gdyby nie zapach, który doskonale znała, miałaby problem z rozpoznaniem postaci.

— Zgłupiałeś? — syknęła, gdy Silva przycisnął ją do siebie tak mocno, że prawie zabrakło jej tchu.

— Spokojnie, wszyscy są zbyt zajęci, by zwracać na nas uwagę... — zapewnił Saul. — Zawsze możesz... stanąć jeszcze bliżej... — dodał, przyciskając Vię jeszcze bardziej.

Dziewczyna uśmiechnęła się.

— To chyba niemożliwe — szepnęła, zaplatając ręce na szyi nauczyciela.

— Uważaj na siebie Iss, proszę cię...

— Spokojnie... przecież jestem tutaj, z tobą...

Silva zmarszczył brwi, po czym złożył krótki pocałunek na czole dziewczyny.

— Czemu masz taką minę? — zapytała, gdy tylko ich spojrzenia znów się połączyły.

— Brat Terry... syn Bena został ranny... Spalony go zaatakował...

— Tylko nie to... — Via pokręciła głową, łapiąc oddech. — A Terra? Czy ona...

— Wszystko z nią w porządku... — zapewnił Silva, łapiąc przerażoną twarz Iss w obie dłonie. — Iss spokojnie... Ben już działa... Pomogą mu, tylko... idź do Terry, potrzebuję cię teraz...

Via kiwnęła głową. Jeszcze zanim wyplątała się z objęć Saula, złożyła na jego ustach szybki pocałunek.

Wybiegła zza filarów i wymijając wróżki ognia, spawające okna i drzwi, pobiegła do sali, w której urządzono szpital polowy. Już od wejścia słyszała krzyk cierpiącego Sama.

Przeszył ją dreszcz na sam dźwięk głosu chłopaka. Oddychając głęboko, weszła do pomieszczenia. Dostrzegła Bena i Terrę, przekrzykujących się wzajemnie. Podeszła do nich natychmiast, tylko po części rozumiejąc, co mówią. Wymieniali między sobą nazwy dziwnych specyfików, a spomiędzy ich krzyków Via zdołała wyłapać tyle, że Harvey usiłuje wyciągnąć drzazgę Spalonego z ciała syna.

— Terra? — zapytała nieśmiało Issalvia, kładąc dłoń na ramieniu dziewczyny.

Wróżka odwróciła się natychmiast. Gdy tylko dostrzegła przyjaciółkę, wtuliła się w nią, łkając cicho.

— Bałam się, że ciebie też dopadli, Via... — załkała Terra pozwalając, by Solarianka otarła jej łzy. — Gdzie byłaś?

— To teraz nieważne... — Dziewczyna pokręciła głową, pocierając ramiona wróżki. — Co z Samem?

— Tata robi co może... ale drzazga była blisko serca i...

Terra otarła kolejne łzy, które spływały bezwładnie po jej twarzy.

— Spokojnie... Solarianie są już w drodze, a wróżki ognia spawają wszelkie możliwe wejścia... wszystko będzie...

Właśnie w tamtym momencie dźwięk rozbijanego szkła dotarł do uszu dziewcząt. Issalvia nie czekając na dalszy rozwój akcji, wyjęła miecz spoczywający za plecami i pobiegła do głównej sali, skąd dobiegł ją hałas.

Wpadła do środka właśnie wtedy, gdy jakaś wróżka ognia skierowała płomienie na sklepienie sali.

Obecni rozpierzchli się, przylegając ciasno do ścian. Tylko Specjaliści zrobili kilka kroków do przodu, łapiąc miecze. Krzyki przerażenia wypełniły salę, gdy ciemny stwór spadł na ziemię, wprost przez dziurę w dachu.

Uczniowie zamarli, a Spalony podniósł się, sycząc.

Issalvia pierwszy raz w życiu miała okazję wpatrywać się w stwora z tak bliskiej odległości. Był zdecydowanie wyższy niż przeciętny człowiek i niesamowicie wręcz odrażający. Zupełnie, jak.. spalony. Rozumiała teraz, że nazwa tego gatunku doskonale wręcz oddawała ich wygląd. Byli czarni niczym popiół, żylaści, pozbawieni włosów, skóry. O dzikich, nieludzkich wręcz oczach. 

Serce stanęło dziewczynie w gardle, gdy stwór zrobił krok w jej stronę. Działając instynktownie, pozwalając, by buzująca w żyłach adrenalina przejęła nad nią kontrolę, uniosła miecz, gotowa odeprzeć ewentualny atak. 

Spalony zniżył się nieco, biorąc głęboki oddech zupełnie, jakby wąchał dziewczynę. 

— Iss odsuń się! — zawołał Silva gdzieś z oddali. 

Czarnowłosa uśmiechnęła się, mierząc spojrzeniem swojego wroga. Teraz już nie zamierzała się cofnąć. Była Specjalistą, szkolonym do walki przez tyle. Miała okazję dowieść, ile była warta. Każdy na jej miejscu skorzystałby z nadarzającej się okazji.

Ale okazja skończyła się tak szybko, jak się pojawiła. Spalony zasyczał głośno, po czym wymijając Specjalistów, wyskoczył przez okno, tłucząc szkło. 

— Iss, nic ci nie jest? — zapytał Saul, podbiegając do dziewczyny. Złapał jej rękę i zmusił, by się odwróciła. Obejrzał ją dokładnie. — Nie drasnął cię?

— N-nie... — Dziewczyna pokręciła głową, nieco zdezorientowana. 

— Szukał czegoś... — powiedział Sky, podchodząc do dyrektora. — Albo kogoś...

— Gdzie jest Bloom?! — zawołała Farah, rozglądając się po uczniach. Wszyscy zaczęli szeptać między sobą, jednak nikt nie był w stanie powiedzieć, gdzie zniknął rudzielec.

— A Riven? — zapytała jeszcze Iss, patrząc na Sky'a, który w odpowiedzi mógł jedynie wzruszyć ramionami. 

— Dane też zniknął.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top