-𝟚𝟘-
𝕏𝕏𝕏
𝕃𝕀𝔸ℝ
𝕏𝕏𝕏
Issalvia przewracała się z boku na bok. Raz było jej za zimno, po chwili za ciepło. Każda pozycja, którą przybrała wydawała się niewygodna. Przynajmniej tak sobie wmawiała. Jej umysł natomiast krążył wokół ostatnich wydarzeń i relacji z przyjaciółmi. Szczerze?
Było coraz gorzej. Co chwilę kłóciła się z Rivenem, stawiając przez to Sky'a dokładnie pośrodku barykady. Nie mówiąc już o tym, że zdążyła nawet pożreć się z Terrą. Dziewczyną, będącą chodzącą słodkością i dobrocią.
Via przetarła twarz, po czym z frustracją uderzyła dłońmi o pościel.
— Jeszcze jeden ruch, a przysięgam, że wyniosę cię za drzwi — mruknął cicho Saul, przekręcając się na bok.
Iss westchnęła po raz kolejny i odwróciła się, by móc spojrzeć na nauczyciela. Wpatrywał się w nią wpół przytomny. Nie miała się jednak czemu dziwić. Właśnie go obudziła, bo zachowywała się, jakby miała robaki w dupie.
— Przepraszam. — Wzruszyła ramionami, dodając jeden z najpiękniejszych uśmiechów. — Nie chciałam cię budzić.
— Następnym razem, jak nie chcesz mnie budzić, to nie rzucaj się po łóżku, jakbyś dostała wszy.
— Bardzo śmieszne — prychnęła Iss. Również odwróciła się bokiem, dzięki czemu znalazła się o wiele bliżej Saula. Tak blisko, że praktycznie stykali się ciałami.
Via uważnie wpatrywała się w mężczyznę, który jedną nogą wciąż tkwił w krainie Morfeusza. Nie mogła oderwać od niego wzroku. Jakby każda komórka ciała wręcz potrzebowała takiego widoku do dalszej egzystencji. A Saul Silva w środku nocy, leżący w swoim łóżku, śpiący, wydawał się tak bezbronny, przez to cholernie rozczulający.
Dziewczyna oblizała wargi.
— Cały czas o nich myślisz — odezwał się Saul.
— Śpij...
— Próbuje, ale zachowujesz się, jakbyś miała robaki w niektórych miejscach...
— Przepraszam — szepnęła Iss. — Po prostu... tracę ich, Saul... każdego po kolei. Za chwilę zostanę całkiem sama...
— Nie... — sprzeciwił się Silva, opuszkiem palca gładząc policzek Iss. Dziewczyna uśmiechnęła się. — Nie zostaniesz sama, Iss... obiecuję ci to...
— Al...
— Żadnego ale... spróbuj się przespać, proszę cię...
✮
— W skali od jeden do dziesięć... — zastanowiła się Rue, kręcąc nosem. — Daję ci mocne siedem.
— Dzięki — prychnął Leith, zamykając swój szkicownik.
Via zjawiła się obok przyjaciół i cicho wsunęła się na swoje miejsce. Próbowała robić dobrą minę do złej gry, sprawiać wrażenie, że wszystko jest dobrze. Nie zdawała sobie sprawy, że jej przyjaciele znają ją na tyle, by wyczytać jej stan z gestów, oczu, wyrazu twarzy.
— Chciałeś szczerej opinii! — zawołała rudowłosa, patrząc oskarżycielsko na przyjaciela. Nie miała zamiaru go zranić, po prostu zgodnie ze swoim sumieniem oceniła szkic, który Leith przed chwilą jej pokazał.
— Zaczynasz zmieniać się w Maze.
— Och, kochany... — wtrąciła blondynka, machając dłonią. — Dużo jej brakuje, żeby być w połowie choć tak zajebistą, jak ja...
— Na przykład? — Rue uniosła brew, kierując wzrok na przyjaciółkę.
— Stylu, ciętej riposty, zajebistych włosów, żartów na każdą okazję, nienawiści do Rivena...
Ruette już otwierała buzię, jednak powstrzymała się od jakichkolwiek słów, gdy Maze utkwiła spojrzenie w Iss.
Chwilę później cała trójka wlepiała w dziewczynę uporczywe spojrzenia, które po dłuższej chwili zaczęły doskwierać Solariance. Zaczęła się nawet martwić, że wyskoczył jej wielki pryszcz, albo ktoś narysował jej coś na czole. Dokładnie przeanalizowała swój poranek i wykluczyła drugą opcję. Saul raczej nic jej nie napisał, a gdy tylko opuściła jego pokój, udała się do siebie po książki i od razu ruszyła do stołówki.
— Mam grzyba na nosie, czy jak? — zapytała, gdy już nie wytrzymała dziwnego napięcia. Była gotowa przypuszczać, że za chwilę pokłóci się z resztą przyjaciół. I faktycznie zostanie całkiem sama.
— Nie chcesz nam przypadkiem o czymś powiedzieć? — zagadnęła Maze, uśmiechając się pięknie. Oparła podbródek na dłoni, wyraźnie na coś czekając.
Rue zmarszczyła nos, ale nic nie powiedziała.
Iss natomiast miała wrażenie, że jej twarz pokryła się obfitą czerwienią. Powinna domyślić się, że w końcu Rue i Maze zauważą jej dość częstą nieobecność wieczorami. Łudziła się, że będą miały odrobinę taktu i nie poruszą tego tematu. No, przynajmniej Rue, bo Maze zawsze wścibiała nos tam, gdzie nie miała.
Via westchnęła ciężko, żołądek powoli podchodził jej do gardła. Nie lubiła kłamać, ale w tamtej chwili nie miała innego wyboru. Nie wyjawiła prawdy Rivenowi, pokłócili się. Wyglądało na to, że kolejna sprzeczka zbliżała się wielkimi krokami. Issalvia nie mogła przecież powiedzieć "Wiecie co, noce ostatnio spędzam u Silvy, ma wygodniejsze łóżko. O, a tak przy okazji, chyba się w nim zakochałam."
Miała ochotę roześmiać się ze swojej naiwności. Powinna była od samego początku nastawić się na to, że relacja z nauczycielem będzie wymagać od niej wielu wyrzeczeń. W tym okłamywania przyjaciół.
— Dobra, kto to? — westchnęła Maze, siadając bliżej przyjaciółki. — I ostrzegam cię, niech to nie będzie Riven, bo nie ręczę za siebie. Zniosę wiele, naprawdę wiele Via, ale nie to, że ten przychlast bzyka moją przyjaciółkę na boku... przecież jego mózgiem to mrówka może grać w golfa... błagam cię... miej lepszy gust niż Leith...
— Ej! — obruszył się chłopak, jednak Maze nie zwróciła na to uwagi.
— Maze, przestań... — poprosiła Via. — Tu nie chodzi o żadnego faceta... ja... po prostu... — Via zacisnęła wargi, usiłując na szybko wymyślić wiarygodną bajeczkę. Swoją drogą zastanawiała się nad przygotowaniem sobie listy wymówek. Wyglądało na to, że przyda jej się w najbliższej przyszłości.
Dziewczyna rozejrzała się. Jej wzrok przykuły plakaty, porozwieszane na ścianach stołówki. Bal. Bal skojarzył jej się z Luną.
Po chwili już wiedziała, co powie Maze.
— Ćwiczę nocami — wyjaśniła, spuszczając wzrok.
— Co ćwiczysz? — zdziwiła się blondynka, a jej twarz wykrzywiła się w grymasie obrzydzenia.
— Chcę dostać się do armii... na dobre stanowisko... i... nie chcę, żeby inni gadali... rozumiecie? — uniosła nieśmiało błękitne spojrzenie, ale trójka przyjaciół wpatrywała się w nią, jak w ostatnią idiotkę.
— Ni chuja nie rozumiem — powiedziała Maze, drapiąc się po głowie. — Do rzeczy, Via.
— Pamiętacie ofertę Luny, dotyczącą Solariańskiej armii? Chcę dostać się na jedno z miejsc, a do tego muszę ćwiczyć. Nie chcę, żeby pozostali Specjaliści się dowiedzieli, bo znów będą o mnie gadać. Dlatego ćwiczę potajemnie.
Maze zmarszczyła brwi. Milczała przez chwilę, zupełnie, jak pozostali. Może i nie do końca wierzyła Issalvii, ale coś jej mówiło, że tym razem dziewczyna nie powinna tego roztrząsać. Poza tym, to bardzo w jej stylu. Ćwiczyć potajemnie, żeby później zrobić wielkie wow.
— Cóż, tylko ty masz tak zjebany mózg, żeby zamiast spać - ćwiczyć... — prychnęła po chwili, wyciągając się wygodniej na krześle.
— Dzięki, Maze...
— Nie ma za co, słońce.
✮
Dzień powoli wracał do normy, a Maze i Rue nie wracały do ostatniej, odkrytej przez nich nieobecności Iss. Via widziała, że dziewczyny uważniej się jej przyglądały, ale nie zamierzała ponownie się tłumaczyć. W końcu miała prawo do swoich tajemnic. Nie wścibiała nosa w nie swoje sprawy, tym bardziej te, dotyczące łóżkowego życia przyjaciółek i oczekiwała od nich tego samego.
Gdy do zakończenia zajęć pozostały jeszcze dwie, wróżkowe lekcje, Via odetchnęła z ulgą. Stała na korytarzu, wraz z grupą oczekując na nauczyciela. Co jakiś czas kiwała głową udając, że słucha przyjaciółek, choć zupełnie nie obchodziły jej ich rozdarcia pomiędzy niebieskimi, a fioletowymi sukienkami na bal. Nawet nie pamiętała, kiedy jest ten cały bal.
— Via?
Ten głos zdecydowanie wybudził Iss z zamyślenia. Odwróciła się gwałtownie, odruchowo ręce zaciskając w pięści. Jak to jest, że słysząc głos własnej siostry, miała ochotę ją udusić? Tak po prostu, dla zasady?
— Och Stella, piękności moja! — zawołała Maze, uśmiechając się przesadnie do Solarianki.
Blondynka zmarszczyła brwi, zdziwiona nagłą wylewnością przyjaciółki siostry.
— Wiesz dlaczego jest dziś tak słonecznie? — Maze zatrzepotała rzęsami.
— Nie? — wydukała Stella zupełnie nie rozumiejąc, do czego zmierza ta wymiana zdań.
— Bo jak cię chmury zobaczyły, to spierdoliły — wycedziła Maze. — Bądź tak dobra i zrób to samo...
— Hej, Maze... daj jej spokój... przyszła do Issalvii... — wtrąciła Rue, odwracając przyjaciółkę w swoją stronę. Uśmiechnęła się jeszcze ślicznie do wyraźnie wyprowadzonej z równowagi Stelli.
Iss odchrząknęła, by się nie roześmiać. Co prawda nie miała ochoty na towarzystwo Stelli, ale była gotowa je przeboleć, jeśli Maze miała jej pomóc w całym starciu.
— Możemy pogadać? — zapytała Stella, odwracając się ro siostry.
Mina Vii natychmiast zrzedła.
— Nie.
— Via, proszę.
Issalvia znów pokręciła głową. Nie chciała ryzykować rozmowy ze Stellą sam na sam. Spodziewała się, że dziewczyna znów wpadła na świetny pomysł wykorzystania słodkiej tajemnicy, którą brunetka dzieliła z Saulem. Nie zamierzała jeszcze bardziej się denerwować, bo za każdym razem, gdy widziała siostrę przechodzącą korytarzem, miała ochotę wyrwać jej złote kudły.
Stella posunęła się za daleko, usiłując szantażować Iss. Via nie umiała jej tak po prostu wybaczyć. Nawet nie chciała.
— Zapraszam do sali... — Profesor zjawił się w samą porę. Uśmiechnął się pobłażliwie do uczniów i gestem zaprosił do pomieszczenia.
Issalvia zdążyła zrobić dwa kroki w stronę drzwi, zanim Stella zdołała złapać ją za rękę, odwracając się jednocześnie do nauczyciela.
— Panie profesorze, mogę porozmawiać z siostrą? Dosłownie dwie minutki.
Profesor Hooks nie byłaby sobą, gdyby odmówiła księżniczce Solarii. Pokiwała głową i zniknęła w sali, zamykając za sobą drzwi. W tamtej chwili Via marzyła tylko o tym, by ponownie wysadzić toaletę, tym razem tą, na której akurat będzie siedzieć nauczycielka.
— Issalvia, to naprawdę ważne, ja... — Stella odetchnęła głośno, zastanawiając się nad tym, jak najprościej przekazać siostrze swoje odczucia. Od momentu, gdy dowiedziała się, że Via chciała sama z siebie znaleźć sposób, by przywrócić ją w grono uczniów nie wiedziała, jak się zachować. Podziękowanie nie było zbyt dobrym pomysłem, zwłaszcza po ostatnim szantażu. Przeprosiny? Niby jakieś wyjście, ale księżniczka nie mogła się co do tego przekonać. Może najlepszym wyjściem było wytłumaczenie Iss postępowania Stel? — Odnośnie tego, co zrobiłam...
— Odnośnie tego, co zrobiłaś? — wycedziła Via, gdy już zyskała pewność, że Stella poruszy właśnie ten, drażliwy temat. W jednej sekundzie złość opanowała całe ciało Specjalistki. Już nie zamierzała się hamować. Pragnęła powiedzieć Stelli, jak bardzo się na niej zawiodła. — Szybka przypominajka dla ciebie, siostrzyczko... jesteś bezczelną gówniarą, która pozwala sobie na zbyt wiele tylko dlatego, że jest następczynią tronu, wiesz? Tolerowałam cię, nawet czułam z tobą jakąś więź, ale ty... tak po prostu to zniszczyłaś... sądziłam, że w chwili próby będziemy mogły na sobie polegać, ale gdy ja chciałam pomóc ci z własnej woli... ty postanowiłaś mnie zaszantażować... i to czym... miłością? Zawiodłaś mnie Stella. Nie chcę takiej siostry, wiesz? Żałuję, że choć przez chwilę chciałam ci pomóc, bo ty nie zasługujesz na niczyją pomoc... nie mogę się doczekać, aż skończę szkołę i nigdy więcej cię nie zobaczę.
Stella wpatrywała się w siostrę szeroko otwartymi oczami. Nie powiedziała ani słowa. Ani wtedy, ani gdy Via zniknęła za drzwiami sali profesor Hooks. Nie spodziewała się takich słów od dziewczyny. Owszem, często się ze sobą nie zgadzały, ale Stella nie sądziła, że Issalvia jest zdolna do takiej wrogości.
Powoli Stel zdawała sobie sprawę z tego, jak wielkie uczucie Issalvia musiała wmówić sobie w stosunku do nauczyciela, że potraktowała siostrę tak oschle. I co najgorsze, obawiała się, że Via zaczęła żywić do niej szczerą nienawiść.
✮
Saul z uwagą patrzył na ślady magii, które zdołał ukazać im Ben. Dzięki temu nauczyciele nie mieli złudzeń. Calum został zamordowany przez wróżkę. Najprawdopodobniej ucznia. Niebezpieczeństwo wdarło się do Alfei o wiele szybciej, niż wszyscy przypuszczali.
— Dajcie mi kilka godzin i dowiem się, jakim żywiołem włada morderca — powiedział Ben, zerkając na przyjaciół.
Farah pokiwała głową, wstając. Westchnęła ciężko i podeszła do biurka, opadając ciężko na krzesło. Nie dość, że miała problem z węszącą Bloom, Spalonymi, to jeszcze okazało się, że w szkole grasuje morderca.
— Myślę, że ta sama osoba może mieć związek z atakiem na Issalvię — powiedziała cicho Dowling, zerkając na Saula.
Mężczyzna uniósł wzrok. Nie chciał dopuszczać do siebie tej myśli, jednak musiał przyznać przyjaciółce rację mimo, że tak bardzo się przed tym wzbraniał. Głównie dlatego, że jego wyobraźnia szła nieco dalej, a przed oczyma rozgrywały się najgorsze scenariusze. Co, jeśli ów morderca, hasający sobie na wolności, zamierzał zabić także Iss? Może pragnął dokończyć dzieła, a Via, niczego nieświadoma, chodziła po szkole?
— Powinniśmy zwołać apel odnośnie przygotowania do balu... to dobry pretekst, aby zwabić uczniów w jedno miejsce...
— Przygotuję eliksir, który wskaże nam winowajcę... — Ben pokiwał głową, wstając. Zabrał fiolkę, w którą przed sekundą zgromadził pyłki magii i powoli ruszył do wyjścia.
— Ile czasu ci potrzeba?
— Zwołajcie apel na dziewiętnastą...
— Jest czternasta... — wtrącił Saul, odwracając się w stronę przyjaciela.
— Do czego zmierzasz? — zdziwiła się Farah, przyglądając się uważnie Saulowi.
— To pięć godzin. Do tego czasu może zdarzyć się wiele... a Iss wciąż jest w niebezpieczeństwie...
— Myślisz, że ktoś ją zaatakuje w biały dzień? — westchnęła Farah. Poniekąd rozumiała obawy przyjaciela, ale nie chciała popadać w skrajność. Poza tym Issalvia umiała o siebie zadbać. — Nic jej się nie stanie przez tą chwilę...
Saul zacisnął wargi. Nie chciał kłócić się z przyjaciółką, ale jego myśli podyktowane były dobrem Issalvii. Bał się, że dziewczynie znów coś się stanie, że tym razem zabójca dokończy swoje dzieła.
Silva odwrócił się na pięcie i z grobową miną ruszył do wyjścia.
— Saul, co ty robisz?! — zawołała Farah, wstając.
— Jak to co? — zdziwił się, chwytając za klamkę. — Nie mam zamiaru spuścić Iss z oczu do dziewiętnastej.
— Ale...
Saul nie czekał na to, co ma do powiedzenia Dowling. Wyszedł z gabinetu z zamiarem znalezienie Iss. Będzie jej strzegł, choćby miał przywiązać tę upartą dziewuchę do kaloryfera i zakneblować.
Farah natomiast coraz częściej zwracała uwagę na dość nietypowe zachowanie Saula, gdy w grę wchodziła Issalvia. O żadnym z uczniów Silva nie wypowiadał się z takim przejęciem, o nikogo nie martwił się tak bardzo, jak o tą dziewczynę. Dowling naprawdę rozumiała, że bardzo lubił swoją uczennicę, ale czasami obawiała się, że Saul ma problem z wyznaczeniem granic.
Miała nadzieję, że to tylko jej głupie przypuszczenia, które nie miały szans się sprawdzić, ale by mieć pewność, musiała dokładniej przyjrzeć się Saulowi i Issalvii.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top