-𝟙𝟜-

𝕏𝕏𝕏

𝕀 ℂ𝔸ℕ 𝕋ℝ𝕐

𝕏𝕏𝕏


Issalvia przewróciła się na drugi bok. Tkwiła jeszcze w krainie Morfeusza, ale zachowała choć trochę świadomości. Właśnie dzięki niej odkryła, że nie jest w łóżku sama. Czuła czyjąś obecność.

Saul poruszył się, zupełnie nieświadomie obejmując Iss w pasie.

Ciało dziewczyny spięło się w jednej chwili, by potem mogła odetchnąć spokojnie. Ziewnęła przeciągle, powoli przypominając sobie wieczór. Po wielu próbach i smęceniach Saul zgodził się, by została na noc. Uśmiechnęła się sama do siebie, otwierając oczy. Ręka mężczyzny bezwładnie opadała jej na brzuch. Przyjemne ciepło rozlało się po wnętrzu dziewczyny. Była gotowa spędzić w takiej pozycji całą wieczność.

Prawie doznała zawału, gdy poczuła, jak Saul przysuwa się bliżej, a jego dłoń mocniej zaciska się na talii dziewczyny. Miała tylko cichą nadzieję, że zrobił to świadomie.

— Powinni mnie za to dyscyplinarnie zwolnić... — usłyszała za plecami głęboki, męski głos. W najskrytszych marzeniach nie wyobrażała sobie, że właśnie tak brzmi Saul z samego ranka. Jej temperatura podskoczyła gwałtownie.

— Przesadzasz — odparła po chwili, wciąż się uśmiechając. Miała o wiele lepszy humor, niż Silva. W ogóle nie podzielała jego negatywnego podejścia. Ukrywanie się wprowadzało do ich relacji swego rodzaju adrenalinę, a przecież jako żołnierze, oboje powinni ją uwielbiać, a przynajmniej się z nią liczyć.

Saul zupełnie się rozbudził. Leżał wciąż w tej samej pozycji, zapach Issalvii docierał do jego nozdrzy i nie mógł pozbyć się uczucia, że wszystko jest na swoim miejscu. Właśnie tak powinien budzić się co rano, Iss jest właśnie tam, gdzie powinna być.

— O czym myślisz? — do uszu mężczyzny dotarł cichy głos dziewczyny.

— O tym. O wszystkim.

Iss uśmiechnęła się. Złapała dłoń Saula i uniosła, by móc obrócić się w jego stronę. Patrzyli na siebie, prawie stykali się ciałami. Choć na twarzy Vii malowała się najprawdziwsza, najczystsza radość, tego samego dziewczyna nie mogła dostrzec w oczach Silvy.

— Coś cię martwi.

— Ty — odparł bez wahania, a Iss uniosła brwi ze zdziwienia.

— Nie rozumiem — przyznała zgodnie z prawdą.

— Iss... to jest złe.

Cały dobry humor, który od momentu przebudzenia towarzyszył Issalvii, gdzieś uleciał. Wysunęła rękę spod kołdry i pogładziła nią policzek Saula. Zarost delikatnie podrapał jej wierzch.

— Nie widzę w tym nic złego.

— Iss... leżysz w łóżku ze swoim nauczycielem, który gdyby bardzo się postarał, mógłby być twoim ojcem — wypalił, zanim zdążył ugryźć się w język.

— Wow. — Iss zabrała dłoń. — Potrafisz zepsuć nastrój.

— Chcę tylko, żebyś zrozumiała, że...

— Że co? — przerwała. — Nie ma nic złego w tym, co robimy Saul!

— Jesteś moją uczennicą...

— Jestem dorosła. Jestem dorosła i zakochałam się — powiedziała, patrząc ostro w oczy ciemnowłosego. Czekała na jego reakcję, ale on jedynie wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami, zupełnie zszokowany wyznaniem, które przed chwilą padło. — Nie ma w tym nic złego.

— Jeśli ktoś niepowołany się dowie... stracimy wszystko...

— Nie mam niczego, co warte jest więcej niż to, co do ciebie czuję... — szepnęła Iss pozwalając, by Saul złapał jej dłoń i ucałował delikatnie jej wierzch. — Jeśli jednak boisz się, że przeze mnie...

— Jestem w stanie oddać za ciebie życie, Iss.

Deklaracja, choć cicha, spowodowała, że dziewczynie zaparło dech w piersiach. Wpatrywała się w mężczyznę niebieskimi oczami, w których zbierały się łzy. Dotąd nikt nigdy nie wypowiedział do niej takich słów. Saul był prostym człowiekiem, żołnierzem. Nie potrafił mówić o uczuciach i Iss doskonale to rozumiała, bo jej także nigdy nie traktowano zbyt wylewnie. W końcu wychowywał ją król, będący w przeszłości żołnierzem i macocha.

Dla Iss natomiast wyznanie Saula miało taką samą wartość jak to, które przed chwilą opuściło jej usta.

Nie zamierzała czekać na kolejne wątpliwości, które mogły opuścić usta mężczyzny. piła się w jego usta, przysuwając się do niego tak blisko, że nie było żadnej wolnej przestrzeni. Silva odwzajemnił pocałunek a dłoń, która znajdowała się na talii ciemnowłosej zaczęła wędrować coraz to niżej.

Via zadrżała, gdy spoczęła na jej biodrze, delikatnie je ściskając. Mruknęła cicho wprost w usta Saula, nie przerywając pocałunku. Wiedziała, do czego zaprowadzi ich taka czułość. Jej ciało zapłonęło żywym ogniem, gdy pocałunek stał się bardziej namiętny.

Przerzuciła nogę przez biodro Saula, by znaleźć się dokładnie nad nim.

Mężczyzna przeczesał dłonią jej ciemne włosy. Uśmiechnęła się, gdy przerwali pocałunek, by odetchnąć.

— Nie rób tak...

— Jak? — zapytała, muskając nosem szyję Saula.

Silva zacisnął zęby. Jeszcze kilka podobnych ruchów tej dziewczyny i nie będzie w stanie się powstrzymać.

— Właśnie tak — odparł, przełykając ślinę. — Wiesz, do czego to może doprowadzić...

Dojrzał na twarzy Iss piękny uśmiech. Spojrzała na niego spod rzęs, prostując się. Siedziała na nim i po prostu patrzyła, jakby właśnie robili najnormalniejszą rzecz na świecie. Zagryzła wargę, gdy już zebrała odwagę, by powiedzieć to, o czym myślała.

— Może właśnie tego chcę? — zapytała, pochylając się, by móc wyszeptać te słowa wprost do ucha Saula.

— Dziewczyno, co ty ze mną wyprawiasz... — powiedział bardziej do siebie, niż do niej.

Złapał biodra Iss i zdołał przewrócić ich tak, że teraz to on znajdował się na górze. Issalvia roześmiała się głośno, a Saul po prostu się w nią wpatrywał.

Była piękna. Tak radosna, jej oczy migotały. Była szczęśliwa. Nie mógł się powstrzymać i złożył na jej ustach słodki pocałunek.

— To mi się podoba — przyznała, gdy twarz Silvy znalazła się w odległości kilku milimetrów od jej.

— Idę zrobić nam śniadanie — odparł Saul, po raz ostatni całując dziewczynę.

Iss kiwnęła głową, wypuszczając dyrektora z objęć.

— Potem pomyślimy, jak niepostrzeżenie cię stąd wyrzucić...

— Może drzwiami? — zaproponowała.

— Osobiście chciałem zaproponować okno — przyznał Saul, łapiąc klamkę od drzwi. Odwrócił się jeszcze w stronę Iss, by ujrzeć, jak dziewczyna znów opada na miękkie poduszki, szczerząc się przy tym jak dziecko. Kręcąc głową z dezaprobatą, wyszedł z pokoju.

Naprawdę zakochał się w tej zwariowanej księżniczce.




— I co?

Riven podskoczył, słysząc za sobą głos Musy. Pokręcił głową, darząc dziewczynę dezaprobującym spojrzeniem.

— Co się tak skradasz?

— Jako specjalista nie powinieneś mieć tego swojego instynktu? — Czarnowłosa uniosła brew.

Riven wywrócił oczami. Tylko tego brakowało, żeby wróżka wytykała mu brak umiejętności.

— Możemy przejść do rzeczy? Jeszcze ktoś pomyśli, że spotykamy się w jakimś innym celu, niż wymiana informacji.

— Kto normalny połączyłby mnie z tobą — żachnęła Musa udając, że przechodzi ją dreszcz. — Do rzeczy, Riven. Dowiedziałeś się czegoś?

— Bea nic nie wie — westchnął chłopak, wsuwając ręce do kieszeni. — Znalazła Vię, jak już leżała na ziemi. Nie widziała, ani nie wyczuła nic podejrzanego. Ale obiecała, że będzie miała oczy i uszy szeroko otwarte.

Musa kiwnęła głową, marszcząc brwi. Coś nie pasowało jej w tej wróżce, ale nie była do końca w stanie stwierdzić, co takiego. To chyba to dziwne przeczucie, która pojawiało się czasami u każdego człowieka, ostrzegając przed niewiadomą.

Dziewczyna wróciła spojrzeniem do Rivena, który zaczął przestępować z nogi na nogę.

— Masz jakiś inny pomysł, jak to rozwikłać? — zapytał brunet, rozglądając się po korytarzu. Wydawało się, że za wszelką cenę nie chciał spojrzeć wróżce w oczy.

Musa pozwoliła sobie użyć mocy i zagłębić się w uczucia chłopaka.

— Zależy ci — powiedziała, gdy jej oczy zaświeciły się na fioletowo.

Riv zacisnął gwałtownie szczękę, gdy odważył się złączyć spojrzenie z Musą.

— Już raz ci powiedziałem, że masz się odpieprzyć ode mnie i moich...

— To nic złego — wtrąciła Musa łagodnym tonem. Podejrzewała, dlaczego Riven tak ostro reagował, ale póki co nie chciała go konfrontować z prawdziwymi uczuciami. Musieli współpracować, jeśli chcieli rozwikłać całą tę zagadkę, ale ich każdorazowe spotkanie kończyło się sprzeczką.

Riven zamilkł na chwilę, spuszczając wzrok. Musa zyskała nadzieję, że spuści trochę z tonu i porozmawia z nią nieco inaczej. Zanim jednak zdążył ponownie otworzyć usta, jego wzrok powędrował na Beatrix, która zjawiła się dosłownie znikąd. Uśmiechnęła się do Musy, po czym spojrzała na bruneta.

— Przeszkodziłam?

— Oczywiście, że nie — odparł z uśmiechem Riven, jednak uwadze Musy nie uszło, że był on wymuszony.

— Riv, idziemy?

Brunet kiwnął głową. Zerknął jeszcze na Musę, jakby rozważał pewien ruch. Objął jednak Beatrix i ruszył wraz z dziewczyną w kierunku wyjścia na podwórko. Powiedzieć, że Empatka działała mu na nerwy, to jak nic nie powiedzieć. Może i miała dobre intencje i chciała pomóc rozwikłać zagadkę, ale nie uprawniało jej to do grzebania chłopakowi w głowie.

— Czego ta świruska od ciebie chciała? — zagadnęła Bea, zerkając na Rivena.

— Jest ciekawska, ale nie wiem, czy od razu świrnięta...

— Empaci są świrnięci, uwierz mi. To czego chciała?

— Nic takiego — odparł brunet, wzdychając. Wątpił, że Beatrix chciała słuchać sprawozdania z rozmowy na temat Issalvii. Przecież była zajęta próbą przeszperania gabinetu Dowling i swoim tajnym planem, którego jeszcze nie zamierzała zdradzić.

Beatrix wyraźnie zirytowała się odpowiedzią chłopaka. Stanęła na przeciwko powodując, że Riv również się zatrzymał, nieco zdezorientowany.

— Chodzi o twoją słodką księżniczkę, tak? — syknęła, opierając ręce na biodrach.

Riven zacisnął wargi.

— Słuchaj, Riv... — Bea wywróciła oczami. — Albo pracujesz ze mną, albo ganiasz sobie za niewiadomą. Nie mam czasu na twoje rozstrojenie emocjonalne, bo bujasz w obłokach, gdy tylko na horyzoncie pojawi się ta laska... Potrzebuję cię w pełni sił, czaisz?

Brunet kiwnął głową.

— To moja przyjaciółka — dodał po chwili ciszy.

— A ja? — zapytała rudowłosa, robiąc krok w stronę chłopaka. Ułożyła jedną dłoń na jego policzku powodując, że po ciele Rivena przeszedł dreszcz. — Jestem tu dla ciebie, Riven. Pamiętaj o tym. Szczególnie wtedy, gdy ona lata za wszystkimi innymi, a ciebie ma w dupie.

Riven skłamałby, gdyby powiedział, że słowa rudowłosej go nie zabolały. Via była dla niego ważna i dotąd miał wrażenie, że on dla niej także. Dopiero od niedawna Beatrix spowodowała, że chłopak zaczął postrzegać wszystko inaczej. Iss faktycznie była obecna w jego życiu, ale jako dodatek. Była zawsze, żeby pożartować i wyjść na papierosa.

Ostatnimi czasy nie miała dla niego w ogóle czasu. Wydawała się cholernie zajęta, ale Riv nie był w stanie stwierdzić czym, tak właściwie.

— Tylko mi się tu nie rozklejaj, słodziaku... — mruknęła Beatrix, drugą dłoń opierając na klatce piersiowej chłopaka. — Może pomogę ci się rozluźnić? — zaproponowała.

Riven westchnął ciężko. Nie miał ochoty na towarzystwo Beatrix, jednak wiedział, że nie ma co liczyć na kogoś innego. Sky usiłował znaleźć sposób na ściągnięcie Stelli, a Via... cóż... od samego rana jej nie widział. Zupełnie jakby zapadła się pod ziemię.

— No chodź. — Nie czekając na reakcję Rivena, Beatrix wzięła go za rękę i zaciągnęła do Skrzydła Specjalistów.





— Dzień dobry, robaczki — Iss uśmiechnęła się szeroko, zajmując miejsce przy stoliku, gdzie już czekała cała jej paczka.

Wszyscy podnieśli wzrok w tej samej chwili zupełnie, jakby stanął przed nimi duch, a nie Iss. Dziewczyna nie przejęła się jednak dziwnym zachowaniem i zaczęła spożywać posiłek.

Rue jako pierwsza zamierzała zamienić kilka słów z Vią, więc po spojrzeniu porozumiewawczo na przyjaciół, jej wzrok spoczął na Issalvii.

— Skarbie, gdzie byłaś? — zapytała, uśmiechając się szeroko.

Via jednak nie zwróciła na nią uwagi. Była zbyt rozemocjonowana tym, co stało się tamtego ranka i trudno jej było skupić się na czymś innym.

— Udaje, że nas tu nie ma? — zapytał Leith.

— Tak zwykle robi Maze z Rivenem — odpowiedział Sky, patrząc badawczo na Issalvię. — Czy ona się śmieje do kotleta?

Maze wywróciła oczami.

— Jestem wzruszona waszą próbą zwrócenia uwagi jej wysokości — powiedziała, odkładając widelec. Wyprostowała się, przeciągnęła i pokręciła głową z dezaprobatą. — Jednakże z nią trzeba ostro. Albo pozbawimy ją czegoś, co kocha, albo nici z rozmowy...

Głos Maze zabrzmiał tak poważnie, że pozostali już nie wiedzieli, czy dziewczyna żartuje, czy jednak nie.

— A co kocha Via?

Dziewczynie odpowiedziała cisza, choć każdy miał coś do powiedzenia. Maze postanowiła więc poradzić sobie sama i jednym ruchem odciągnęła od Iss jej talerz, wypełniony obiadem.

— Ej! — obruszyła się Iss, patrząc z wyrzutem na dziewczynę. Blondynka wzruszyła ramionami.

— Każdy kocha jedzenie — odpowiedziała na pytanie, które pojawiło się w umysłach pozostałych. Wróciła spojrzeniem do Iss. — Issalvia skup się, bo pierdolnę ci tymi ziemniakami prosto w twarz.

— Powinnaś popracować nad tymi śmiercionośnymi zapędami — poradziła spokojnie Solarianka. — I oddawaj moje jedzonko.

— Nie, jeśli nie powiesz nam, gdzie byłaś? — kontynuowała Maze, wciąż trzymając posiłek Iss po drugiej stronie stołu.

Via wyprostowała się nagle zupełnie, jakby ktoś wylał na nią wiadro zimnej wody. Robiła wszystko, by tylko na jej policzki nie wpłynął rumieniec. Na samą myśl o poranku robiło jej się ciepło. Oczywiście nie mogła wygadać się żadnemu z przyjaciół, bo nazwaliby ją chorą psychicznie. Nie zrozumieliby uczucia, które żywi. Nie mówiąc już o tym, jak brzmiałoby jej tłumaczenie: poranek spędziłam w łóżku z Silvą. I była przekonana, że bez znaczenia byłby fakt, że oboje byli ubrani. W piżamy, ale wciąż ubrani. I, że do niczego nie doszło - czego bardzo żałowała.

— Może przestańcie się jej czepiać — zaproponował Riven, patrząc niepewnie na przyjaciółkę.

Via posłała mu pełen wdzięczności uśmiech. Riv dość niemrawo go odwzajemnił. W głowie wciąż tkwiły mu słowa Beatrix. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że rudowłosa usiłowała go zrazić do Iss, jednocześnie jej słowa wydawały się tak prawdziwe.

Podczas zeszłego roku Iss spędzała większość czasu z nim i z Terrą w szklarniach. Co prawda zdarzało się, że współlokatorki gdzieś ją wyciągały, ale nie znikała na całe dnie. Dopiero pod koniec roku Riven zauważył, że dziewczyna była bardziej zamyślona, nie poruszał z nią jednak tego tematu, bo sam dopiero otwierał się na środowisko specjalistów i musiał radzić sobie z własnymi lękami i słabościami.

— Martwimy się — powiedziała Rue, gładząc delikatnie dłoń Vii. — Pamiętaj, co się stało niedawno. Wciąż nie wiemy, kto za tym stoi.

— Wątpię, że się dowiemy — przyznała szczerze Via, opierając brodę na dłoni. Uśmiechnęła się do rudowłosej, gdy dostrzegła, jak dziewczyna w jednej chwili zmarkotniała.

Szczerze mówiąc Iss już nie interesowała sprawa z tym dziwnym atakiem. Może któraś z wróżek bawiła się swoją mocą, przeceniła swoje możliwości, albo najzwyczajniej w świecie chciała zrobić księżniczce psikusa? Mało to wrogów rodziny królewskiej?

— Ty w ogóle chcesz się dowiedzieć? — mruknął Leith.

Iss zamrugała.

— Nie bardzo — powiedziała po chwili.

— Żartujesz, prawda?

— Nie rozumiem, czemu wszyscy tak na mnie patrzycie — przyznała Via, patrząc po kolei na przyjaciół. Wszyscy, bez wyjątku, spoglądali na nią, jak na wariatkę. A Maze nadal trzymała jej obiad.

— Bo gadasz jak połamana — powiedział Sky, zabierając Maze talerz. Uciszył blondynkę gestem ręki i podstawił Iss jedzenie pod nos. — Jedz, musisz mieć dużo sił na znalezienie winnego. Po obiedzie idziemy do Silvy.

— Po co? — pisnęła Iss, poprawiając nerwowo pojedyncze kosmyki włosów. Każdorazowe wspomnienie dyrektora powodowało u niej nie tylko mini palpitacje serca, ale i dziwne przekonanie, że cała szkoła już wie o ich małej tajemnicy, a Dowling tylko czeka, by wybuchnąć.

— To chyba logiczne, że może już coś wiedzieć?

— Ach, no tak. — Iss machnęła ręką, uśmiechając się nerwowo. Włożyła do buzi odrobinę surówki, by choć trochę zakryć swoje zakłopotanie i nie powiedzieć już nic głupiego. 

— Może zmieńmy temat na weselszy — zaproponował Leith, rozglądając się po przyjaciołach. — Słyszeliście, że dużo osób z czwartego roku chce się dostać do Gwardii?

— Ale miejsc jest tylko pięć — wtrąciła Maze. 

— Właściwie cztery, co nie, Iss? — roześmiał się Sky. 

Issalvia wywróciła oczami.

— Faktycznie jedno jest dla ciebie? — zapytała Ruette.

— Nie — odparła Via, przełykając marchewkę. Denerwowało ją to powszechne przekonanie pozostałych uczniów, że na pewno zechce skorzystać z królewskiej oferty. Nie wiedziała, co będzie robiła po zakończeniu szkoły, ale nie widziała dla siebie przyszłości w Gwardii Solarii, pod rozkazami Luny. 

Szczerze mówiąc, od dzisiejszego poranka widziała swoją przyszłość tutaj. U boku Saula, w Alfei. To brzmiało dużo lepiej niż życie w Solarii. 

— Taka oferta to...

— Założenie na siebie kajdan...

— Wojskowa kariera — dokończył Leith, wpatrując się w Iss. — Czy nie po to wstąpiliśmy do Alfei? Żeby nauczyć się walczyć? Być pierwszą linią obrony?

Issalvia odłożyła widelec i skrzyżowała spojrzenie z brunetem. Nie spodziewała się takich słów z jego ust. Leith od zawsze był artystą i bujał w obłokach.

— Tego chcesz? — zdziwiła się dziewczyna. — Przecież ty kochasz malować, a zapewniam cię, że nie będziesz miał na to czasu...

— Nie utrzymam się z malarstwa... — westchnął Leith. — Poza tym mój ojciec...

— Twój ojciec nie ma prawa...

— I kto to mówi — odchrząknęła Maze, zaskarbiając sobie ostre spojrzenie Issalvii. — No co? Sorry Via, ale twoja przyszłość akurat kształtuje się najbardziej klarownie z nas wszystkich. Wrócisz do Solarii, choćby Luna miała cię tam zaciągnąć o własnych siłach. Nie dziw się, że Leith liczy się z oczekiwaniami swojego ojca.

Iss milczała. Zdawało się, że atmosfera zgęstniała. Przyjaciele dokończyli posiłek w ciszy.

Via co jakiś czas planowała sprzeciwić się teorii Maze, jednak coś ją powstrzymywało. Może to przekonanie, że blondynka miała choć trochę racji. Mimo, że Iss starała się żyć po swojemu, ojciec i tak wmieszał się w jej życie, usiłując zniszczyć magię, którą w sobie miała. 

Sądziła, że jak na królewską córkę wywalczyła swobodę. Przyjaciółka uświadomiła jej jednak, że Radius i tak zrobił po swojemu. W tajemnicy postanowił sterować życiem Iss, odcinając dziewczynę zupełnie od magii. 

Via zacisnęła zęby, wyciągając telefon.

Skoro Radius twierdził, że może układać życie swojej córki, dziewczyna musiała uświadomić mu, że nie ma nad nią żadnej władzy.

Napisała krótkiego SMS-a do Saula:

Myślę, że spróbujemy z tą magią. Może mi się kiedyś przyda... Pójdziesz ze mną do Dowling?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top