3

           

- Czego ty ode mnie chcesz? – pytałam Harrego drżącym głosem, gdy próbował mnie zaciągnąć siłą na piętro.

- Żadnego słowa – warknął w moją stronę, otwierając mahoniowe drzwi, które jako pierwsze spotkaliśmy na swojej drodze. Zostałam niemal wepchnięta do pokoju i rzucona na duże, miękkie łóżko.

- Ale...

- Powiedziałem coś – przerwał mi ostro. Serce niemal wyskakiwało mi z piersi, czekając na niewiadome. – Albo grzecznie odpowiesz mi na kilka pytań lub przestanę być dla Ciebie miły.

- W którym momencie byłeś dla mnie miły? Uśpiłeś mnie dwa razy chloroformem! 

- Szkoda, że nie zrobiłem tego trzeci raz – wywrócił oczami i wszedł między moje nogi. Zabrakło mi tchu. – Spokojnie, nie tknę Cię. Nie jestem gwałcicielem.

- Nic Ci nie powiem, nic na ten temat naprawdę nie wiem – odparłam cicho.

- Czemu mam wrażenie, że kłamiesz? – zapytał, pochylając się nade mną, a mnie niemal wgniotło w poduszki. Był tak blisko, że czułam mocny zapach jego perfum, a jego zielone oczy wypalały w mojej twarzy dziury. Intensywność jego spojrzenia odbierało mi mowę. – Czemu opuszczasz wzrok? – jego palce chwyciły mój podbródek i uniosły moją głowę do góry, przez co znowu byłam zmuszona patrzeć na niego. – Wstydzisz się? – odpowiedzią na jego pytanie były rumieńce, które wypełzły na moją twarz. Jego wargi wykrzywiły się w kwaśnym uśmiechu. – Więc, jednak nie taka pewna siebie jak podejrzewałem.

- Nie znasz mnie – rzekłam poważnie próbując z całych sił nie mieć buraka na buzi. Oczywiście z marnym skutkiem.

- Mam nadzieję, że poznam – odparł. Zdziwił mnie lekko tym wyznaniem. Harry Styles chce mnie poznać? Dobre sobie. – Orientujesz się przynajmniej w brudnych interesach swojego ojca i brata?

- Nie, matka trzymała mnie z dala od tego wszystkiego, próbowałam prowadzić normalne życie – mruknęłam.

- Będąc córką szefa gangu nie da się wieść normalnego życia – prychnął.

- Wiodłam dopóki żeście mnie nie porwali – zaszydziłam.

- Grzeczniej - odparł niższym tonem.

- Do kiedy macie mnie zamiar trzymać?

- Do momentu, aż gang Twojego ojca się nie podda.

- Nigdy się tego nie doczekasz.

- Taka pewna? – uniósł zagadkowo brew do góry. – Twój ojciec popamięta za zabicie moich rodziców.

- Co Ci to da? To nie zwróci im życia.

- Nie zwróci, ale da mi satysfakcję, że wygrałem.

- To chore – stwierdziłam.

- Witaj w naszym świecie, Caroline – uśmiechnął się szeroko.

- Na co wam ja? Nic wam nie zrobiłam!

- Co bardziej ruszy zatroskanego ojca jak nie zniknięcie jego ukochanej córeczki? – spytał retorycznie. – A znaleźć nas będzie wyjątkowo trudno.

- Wątpisz w zdolności mojego ojca?

- Ależ skąd – zaśmiał się pojedynczo. – Wątpię w to, aby był zdolny nas pokonać – oświadczył, patrząc na mnie z góry. – A ty, jeśli nie będziesz z nami współpracować, sielanka się skończy.

- Nie chce być w to wmieszana.

- Za późno – wzruszył ramionami. – A teraz powiedz mi, Caroline Dickens, gdzieś ty się tyle lat uchowała?

Cholera, jednak mnie pamiętał.

- Myślałam, że mnie nie poznałeś – odparłam.

- Tych oczu nie da się zapomnieć – powiedział, przez co ponownie zrobiło mi się gorąco na twarzy, a to wywołało u niego zadziorny uśmiech. – Znikłaś z Bronxu i więcej Cię nie widziałem.

- Chyba Ci mówię, że matka trzymała mnie z dala od spraw gangu, prawda? Od Bronxu również.

- Czyli grzeczna dziewczynka? – zauważyłam rozbawienie w jego oczach.

- Kto jak woli – odparłam obojętnie.

- Uwierz, w czasie Twojego pobytu tutaj zmienię Cię.

- Śmieszny jesteś – fuknęłam.

- Jeśli będzie trzeba posunę się do radykalnych kroków – przyznał.

- Powiedziałeś, że gwałcicielem nie jesteś.

- Seks za obustronną zgodą nie jest gwałtem.

- Uważasz, że zgodzę się na seks z tobą? – zdziwiłam się. – Nigdy.

- Każda się tak zarzekała, ty nie będziesz wyjątkiem.

- Wypraszam to sobie! – powiedziałam oburzona. Śmieć miał czelność robić ze mnie łatwą! Palant.

- Już dobrze Pani wstydliwa, już się tak nie wkurzaj, bo żyłka Ci pęknie – zaśmiał się. – Mam również pewne zasady.

- Wow, macie jeszcze zasady? Genialnie – prychnęłam.

- Ostrzegam Cię po raz drugi, masz rozmawiać ze mną grzeczniejszym tonem – rzekł twardo.

- Więc, jakie to zasady? – ponagliłam go.

- Masz się nas słuchać, każdego z nas. Jeśli któryś z nas karze Ci coś zrobić, wykonujesz te polecenia bez wahania. Jeśli będziesz dla nas posłuszna, my będziemy dla Ciebie mili i spróbujemy Cię nie zabić, jasne? – mówił przesadnie miłym głosem, co nawet trochę mnie wystraszyło.

- Zastanowię się.

- Oby nie za długo, chyba nie chcesz aby coś się stało Twojej rodzinie.

- Będziesz mnie szantażował?

- Jeśli będzie trzeba – odparł, przybliżając się do mnie jeszcze bardziej. Czułam jego tors na swojej klatce piersiowej. – Pewnie żaden chłopak nigdy nie był tak blisko Ciebie co?

- Nie rób ze mnie już takiego dziecka.

- Chcesz mi powiedzieć, że nie jesteś dziewicą?

- Nie Twój zakichany interes – mruknęłam.

- A jednak jesteś – zaśmiał się. – Cudownie.

- Wiem, na co dzień posuwasz szlaufy, pewnie rzadko trafią Ci się takie okazy jak dziewica co?

- To fakt, gatunek prawie wymarły – odparł. – Zabawa z Tobą może okazać się naprawdę ciekawa.

- Możesz śnić, że mnie kiedykolwiek dotkniesz – powiedziałam pewnie.

- Już niedługo – puścił mi oczko.

- Taki skurwiel jak ty na pewno mnie nigdy nie dotknie – wymsknęło mi się, nim zdążyłam powstrzymać się od tego komentarza. Twarz Harrego w jednym momencie stężała, a oczy zrobiły się śmiertelnie poważnie.

- No popatrz, ktoś tu chyba nie przestrzega pierwszej zasady – warknął groźnie, chwytając moją szyję. – Powiedz tak jeszcze raz, a stłukę Cię na kwaśne jabłko, jasne?

- Boli Cię to, że powiedziałam prawdę? Na miejscu Twoich rodziców gardziłabym Tobą – splunęłam. W tym samym momencie moja szyja została zamknięta w mocnym uścisku Harrego. Próbowałam się mu wyrwać i zdobyć potrzebne mi do oddychania powietrze, lecz z marnym skutkiem. Był za silny.

- Nigdy nie mów o moich rodzicach – syknął.

- Dzięki nim byłeś normalny, ale chyba w raz ich odejściem, zabrali Ci też serce – odparłam zduszonym głosem. Ledwo zdołałam coś z siebie wyksztusić.

- Serca nigdy nie miałem, zresztą to nie Twój zapiździały interes – mówił dalej jadowitym tonem. – Nie pozna Cię własna matka, jeśli jeszcze raz złamiesz zasady.

- Możesz sobie grozić, mam to gdzieś – wycharczałam, ponawiając próbę uwolnienia się. Tym razem wpadłam szybko na genialny pomysł. W jednej chwili z dużą siłą kopnęłam Harrego w krocze, gdy jego pozycja pozwalała mi na to. Głośno jęknął, rozluźniając swój uścisk wokół mojej szyi, a ja w tym czasie strzepnęłam jego ręce i z zamachu walnęłam go z pięści prosto w skroń. Z łoskotem spadł na podłogę po drugiej stronie łóżka. Machinalnie się podniosłam i wybiegłam z pokoju tak szybko, jak tylko mogłam. Ledwo mogąc złapać oddech zbiegłam po schodach na dół. Nie była to zbyt dobra decyzja, gdyż dwóch chłopaków, w tym Liam, siedzieli w salonie. Spojrzeli w moją stronę, jednakże ja szybko zlokalizowałam wyjście z willi.

- Chłopaki! Ona kurwa ucieka! – usłyszałam krzyk Liama, ja jednak już byłam w ogródku za domem i biegłam wzdłuż lasu, który znajdował się w pobliżu. Miałam nadzieję, że ktoś tam mieszkał i mógł zdołać mi pomóc. Biegłam ile sił w nogach. Płuca odmawiały mi posłuszeństwa, a osłabienie organizmu przez brak jedzenia i picia mocno dawało mi się we znaki. Od nadmiernego wysiłku zaczęło kręcić mi się w głowie i chwilami obraz przede mną wirował. W miarę powstrzymywałam to i przemierzałam las. Po drodze raniłam sobie ręce i nogi ostrymi gałęziami. Im więcej metrów pokonywałam, tym bardziej wątpiłam, aby ktoś mieszkał w środku. Miałam szczęście, że powoli robiło się ciemno i niektórych miejsc nie było widać. Wbiegłam więc w najciemniejszą strefę, gdzie zauważyłam coś na rodzaj szałasu. Niemal tam wpełzłam na kolanach, gdyż wejście do niego było tak nisko ułożone. Leżałam w nim jak kulka, mając świetny widok na co się działo przede mną. Dopiero jak tak tkwiłam bezczynnie poczułam, jak bardzo jest mi słabo. Adrenalina powoli opuszczała moje ciało, a w jej miejsce pojawiło się duże osłabienie. Tak bardzo chciało mi się jeść. Mój żołądek żądał pożywienia w trybie natychmiastowym. A co miałam jedynie wokół siebie to liście, gałęzie i zeschłe błoto.

Nie byłam na tyle zdesperowana aby bawić w Bear'a Gryllsa.

- To żeś się wjebała Caroline – szepnęłam wsłuchując się w ciszę wokół siebie. Co raz bardziej nienawidziłam swojej rodziny, z każdą minutą co raz mocniej. Przez nich byłam uwięziona przez piątkę chłopaków, spałam w szałasie w opuszczonym lesie. Zapewne żadna normalna nastolatka nie miała takich przeżyć w swoim życiorysie.

Wróć do nich idiotko, będzie Ci tam lepiej, niż tu.

Mój umysł nie mógł już działać prawidłowo, jeśli tak myślał, ewidentnie.

***

Minęła chyba godzinę, lub dwie, nie byłam pewna. Zrobiło się niemal całkowicie ciemno. Czułam się jak szmaciana lalka : byłam bez sił. W dodatku przez panujący mrok, strasznie się bałam. Będąc na resztkach sił, wyczołgałam się z szałas. Miałam rację, nic nie było widać.

- Kurwa – przeklęłam, chwiejnie stając w pionie. Szłam przed siebie, niemal obijając się o drzewa. Było mi naprawdę słabo. Głowa pękała mi przez promieniujący ból.

Bo musiałaś tak chojraczyć i przyłożyć Styles'owi co?

- Mogłam się przymknąć i słuchać – warknęłam, wytrwale idąc przed siebie. Jednakże kolejna fala była tak duża, że niemal zwaliła mnie z nóg. Upadłam na zimną ziemię, uderzając o coś twardego. Straciłam świadomość szybciej, nie zdążając nawet jęknąć z bólu.


******

I jak wrażenia?

XOXO.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top