9
Adora
Kylen prowadził nas do swojego domku. Znajdował się na końcu najdłuższej ulicy w wiosce, która liczyła dwadzieścia pięć domów.
Obserwowałam uważnie małe Arphisy, które bawiły się na gankach domów, albo na ulicach. Panował tutaj spokój i wszyscy byli uśmiechnięci i przyjaźnie do mnie nastawieni. Dla Arphisów byłam ciekawostką, dlatego zrozumiałym było, że czułam na sobie ich spojrzenia, ale starałam się nie popadać w obłęd.
Zephyr i Morbius byli oczywiście ze mną. Morbius był stosunkowo cichy, ale jak do tej pory nie mówił ogólnie wiele. Chciałam lepiej go poznać, skoro był przyjacielem Zephyra. Byłam pewna, że będzie ważną częścią mojego życia. Mimo, że wcale go w nim nie chciałam, to nie mogłam z góry skreślać Morbiusa.
Postanowiłam dać światu Arphisów szansę. Być może było to z mojej strony błędem, ale nie wyobrażałam sobie nienawidzić ich do końca mojego życia. Fakt, zapomniałam, że nigdy miałam nie umrzeć.
Nie powinnam tak szybko ulegać Zephyrowi. Mimo tego, co robiłam i mówiłam, wciąż miałam zamiar walczyć o powrót do domu. Może nie było to z mojej strony racjonalne, ale nie wyobrażałam sobie chociaż nie spróbować. Na razie chciałam jednak spokojnie urodzić dziecko, a potem zrobić wszystko, aby nie oszaleć.
- W środku może być trochę głośno - ostrzegł Kylen, gdy weszliśmy na ganek jego domu. - Moje dzieciaki są ułożone, ale strasznie hałasują.
- Jak wszystkie młode Arphisów - oznajmił Zephyr, wzruszając ramionami.
- Fakt - zaśmiał się Kylen, otwierając drzwi. - Adoro, na pewno wzbudzisz w moim domu zainteresowanie. Już wczoraj, podczas twojego przybycia do naszej krainy, moja żona cię widziała, ale dzieci nie miały okazji wtedy tam być. Proszę, nie traktuj ich zaciekawienia jako coś złego. To tylko dzieci.
Przełknęłam ślinę, starając się uspokoić. Przecież przyszłam tutaj z własnej woli i wiedziałam, na co się piszę. Mogłam się spodziewać, że od wejścia będę czymś w rodzaju atrakcji i jak szybko się okazało, nie myliłam się.
Gdy wkroczyliśmy do niewielkiego, ale przytulnego domku, poczułam przyjemny zapach. Miałam nadzieję, że nie był to zapach pieczonego ludzkiego mięsa. Wiedziałam, że Arphisy właśnie tym się żywiły, ale nie mogłam wyobrazić sobie tego, że miałabym uczestniczyć w ich uczcie. Mogłam zaakceptować to, że jadły inne rzeczy, ale nie ludzkie mięso. To było ponad moje siły.
Już w progu powitało mnie jedno z dzieci. Nie miałam pojęcia, jak mogłam odróżnić dziewczynkę od chłopca. Dla mnie wszystkie Arphisy wyglądały tak samo. Różniły się od siebie tylko czaszkami i oczami. Na pewno istniał jakiś sposób na to, aby zrozumieć, czy stała przede mną dziewczynka czy chłopak, ale jeszcze tego nie rozgryzłam.
- To nasza kolacja?
Zadrżałam, słysząc głos dziewczynki. Nie chodziło o to, że mnie przerażał, gdyż był delikatny i słodki, ale to, co powiedziała, dało mi dużo do myślenia.
- Lottie, to nasz gość. Adora jest samicą Zephyra.
- Och, cześć!
Dziewczynka przytuliła się do Zephyra. Mężczyzna puścił moją rękę, aby wyściskać dziewczynkę. Towarzyszyły mi dziwne uczucia, gdy wziął Lottie na ręce i polizał ją fioletowym językiem po miejscu na czaszce, w którym powinien być policzek.
- Jak się czuje moja mała księżniczka?
- Wszystko dobrze, wujku!
- Mam nadzieję, że nie znalazłaś sobie chłopaka, co?
Lottie zaczęła się śmiać, gdy Zephyr przypuścił na nią atak łaskotek.
- Nie, wujku! Ty jesteś moim chłopakiem, a od innych mam się trzymać z daleka!
- Mądra dziewczynka. Masz szczęście.
Zephyr postawił ją z powrotem na podłodze, a wtedy Lottie podeszła do mnie. Położyła łapę pokrytą kośćmi na moim brzuchu, a ja gwałtownie się od niej odsunęłam.
- Wujek Zephyr mówił, że to ja jestem jego dziewczyną, ale jeśli chcesz z nim być, odstąpię ci go.
Szczęka opadła mi niemal na podłogę.
- Cóż, ja...
- Mogę poczesać twoje włosy? - spytała, wyciągając rękę w kierunku moich brązowych fal. - Są bardzo ładne. Tata zrobił dla mnie wiele lalek, ale żadna z nich nie ma takich ładnych włosów, jak ty. Jak będzie? Mogę cię poczesać?
- Lottie, Adora przybyła do naszego świata dopiero wczoraj - powiedział spokojnie Kylen. Ojciec położył łapę na ramieniu dziewczynki, a ona posłała mu naburmuszone spojrzenie. - Jest zmęczona i dopiero poznaje nasz świat. Daj jej trochę czasu, dobrze? Adora z pewnością pozwoli ci wyczesać swoje włosy, ale nie dzisiaj. Pozwolisz nam wejść do salonu, córeczko?
Lottie nie była usatysfakcjonowana odpowiedzią taty, ale w końcu zrobiła nam miejsce. Zauważyłam, że chwyciła za rękę Morbiusa. Mówiła mu o tym, że chętnie pokaże mu swoją kolekcję lalek. Morbius zaśmiał się i poczochrał dziewczynkę po głowie. Błękitne oczy Lottie zalśniły.
Kiedy wkroczyliśmy do salonu, zauważyłam pozostałą dwójkę dzieci Kylena. Tym razem już wiedziałam, że byli to chłopcy. Nie przez to, że dostrzegłam jakieś specyficzne cechy charakterystyczne dla chłopców - Arphisów. Chodziło o to, że mężczyzna wcześniej wspomniał mi o tym, że miał jedną córeczkę i dwójkę synów.
Jeden z nich był wyższy od swojego brata. Miał brązowe ślepia bez źrenic. Z kolei jego młodszy brat miał pomarańczowe oczy i jadł właśnie...
Nie, nie chciałam wiedzieć, co on jadł.
- Rufus! Finley! Przywitajcie się, proszę, z Adorą!
Oczy chłopców powędrowały na mnie. Starszy zszedł z krzesełka, na którym wcześniej siedział i podszedł bliżej mnie. Zephyr chwycił mnie za rękę, dając mi tym sposobem znać, abym się nie bała. Ja jednak byłam przerażona, gdy chłopak, który miał na imię Rufus, zaczął mnie obwąchiwać tak, jakby był zwierzęciem.
Kiedy chłopak zakończył swoją inspekcję za pomocą węchu, spojrzał mi w oczy.
- Nigdy nie widziałem żywego człowieka. Czy to jakiś nowy zwyczaj, tato? Nie będziemy się już włamywać na ludzkie cmentarze, tylko mamy zabijać ludzi i potem ich jeść?
- Fuj! - krzyknął młodszy z braci. - Nie chcę zabijać! To obrzydliwe!
- Dorośnij w końcu - warknął na brata Rufus. - Tato, to ma być dla nas prezent? Ta ludzka samica?
Łzy zakuły mnie w oczy. Te dzieci były nauczone, że ludzie stanowili tylko pożywienie. Było to smutne, gdyż nawet Dennis, którego poznałam przy fontannie, uważał mnie za jedzenie. Może mogłabym jakoś zaakceptować to, że Arphisy jadły ludzkie mięso, ale ich zachowanie mnie niepokoiło. W końcu obecnie byłam uwięziona w jednym domu z siedmioma Arphisami. Byłam bowiem pewna, że żona Kylena także gdzieś się tutaj kręciła, ale jeszcze nam się po prostu nie pokazała.
- To moja kobieta - wyjaśnił dzieciom Zephyr, obejmując mnie w pasie. - Adora przybyła do nas ze świata ludzi, ale nie jest naszym posiłkiem. Jest moją samicą i nosi w brzuchu moje dziecko. Proszę, traktujcie ją z należytym jej szacunkiem. Adora boi się naszego świata i nas samych.
Rufus i Finley spojrzeli po sobie jakby z niedowierzaniem.
- Czyli jej nie zjemy? - spytał Rufus, brzmiąc na smutnego.
- Nie, kolego - zaśmiał się Zephyr. - Adora jest dla mnie tym, czym dla Kylena jest wasza mama.
- Żoną? - spytał młodszy z dzieciaków.
- Jeszcze nie, ale pewnego dnia Adora zostanie moją żoną - odparł Zephyr, gładząc mnie dłonią po plecach. - Czy mogę mieć pewność, że nie zrobicie mojej ukochanej krzywdy? Będziecie traktować ją z szacunkiem?
- Spoko! - krzyknął Finley, po czym podbiegł do mnie i przytulił mnie mocno. Odchylił łebek do tyłu i choć nie miał twarzy, mogłabym przysiąc, że się do mnie uśmiechał. - Ładna jesteś.
- Dziękuję - odpowiedziałam, delikatnie kładąc dłoń na jego główce. Moje palce zadrżały, gdy uzmysłowiłam sobie, że za kilka dni w ten sposób będę dotykać własnego dziecka.
- Och, jest i ona! Moja piękna żona!
Ze schodów zeszła Arphisowa kobieta. Zauważyłam, że budowa ciała kobiet była delikatniejsza niż budowa ciała mężczyzny tego gatunku. Poza tym, kobiety miały najwyraźniej dłuższe ogony, a rogi wyrastające z ich czaszek były krótsze.
Żona Kylena podeszła do nas i polizała swojego męża po policzku, co miało być chyba czymś w rodzaju pocałunku. Kylen zaśmiał się, a jego oczy pojaśniały. Widać było, że kochał swoją żonę. Dałabym wiele, aby pewnego dnia ktoś mnie tak pokochał. Musiałam jednak pogodzić się z tym, że miłość nie będzie mi nigdy dana. Spędzę resztę życia ze stworzeniem, które narodziło się chyba w jakimś horrorze i będę musiała wychowywać jego dzieci. Między nami nigdy nie pojawi się miłość. Byłabym wariatką, gdybym zakochała się w takim stworze. Wiedziałam jednak, że pewnego dnia samotność mnie dobije. Być może nawet będę próbowała się wtedy zabić, ale nie będzie to przecież możliwe. Miałam żyć tutaj na wieki. Do końca świata. I jeszcze dłużej.
- To Adora, którą wczoraj widzieliśmy - powiedział Kylen do swojej żony. - Adoro, to moja żona. Ma na imię Tamara.
Kobieta podała mi obie swoje ręce. Niepewnie podałam jej swoje dłonie, a ona delikatnie je uścisnęła.
- Adoro, jakże miło mi cię poznać! Jestem pewna, że się zaprzyjaźnimy! Zrobię dla ciebie herbaty!
Nie wiedziałam, jak ją przed tym powstrzymać. Tamara wydawała się energiczna i do bólu zakochana w Kylenie. To, jak patrzyła na swoje dzieci, również mówiło samo za siebie.
- Adoro, nie rozsiadaj się w salonie! - poprosiła kobieta, wołając do mnie z kuchni. - Zaraz zabiorę cię na górę i tam spokojnie porozmawiamy!
Spojrzałam pytająco na Zephyra.
- Idź tam, jeśli masz ochotę, serduszko - rzekł, przytulając mnie, gdy zobaczył, jak to wszystko mnie przytłacza. - Tamara jest jedną z najczystszych istot, jakie znam. Ma dobre intencje. Ona nigdy cię nie zrani. Jeśli jednak nie chcesz z nią porozmawiać, na pewno się na ciebie nie pogniewa.
Wtuliłam twarz w futro Zephyra, zastanawiając się nad tym, co począć.
Mimo, że chciałam lepiej poznać rodzinę Kylena i zobaczyć, jak zachowują się dzieci Arphisów, to znacznie bardziej przemawiało do mnie towarzystwo kobiety. Nie była, co prawda, normalną kobietą, gdyż była Arphisem, ale nie miałam innego wyboru. Już nigdy więcej miałam nie spotkać normalnego człowieka, więc musiałam korzystać z tego, co miałam.
- Pójdę z Tamarą na górę. Nie pójdziesz do domu beze mnie, prawda?
Zephyr odsunął się ode mnie nieznacznie. Objął łapami moją twarz.
- Nigdzie się bez ciebie nie wybieram, aniołku - wyszeptał, liżąc mnie lekko po czole. Dotyk jego języka w tym miejscu był dziwny, ale właśnie w ten sposób Arphisy składały pocałunki. - Jestem twoim niewolnikiem, Adoro. Bez ciebie nie ma mnie. Pójdę z tobą na koniec świata, a nawet jeszcze dalej, jeśli tylko mi to rozkażesz. Jeszcze nie pojmujesz, jak silna jest więź, która nas połączyła, ale pewnego dnia to zrozumiesz.
Po chwili dołączyła do nas Tamara. Miała w dłoniach dwa kubki z parującą herbatą. Chciałam wziąć od niej jeden kubek, aby nie musiała wszystkiego sama nosić, ale ona tylko pokręciła przecząco głową.
- Nie ma mowy, słonko. Jesteś w ciąży.
Ach, tak. Niemal o tym zapomniałam.
- Zostawmy na dole naszych mężczyzn i chodźmy do mojego sanktuarium. Jestem pewna, że ci się tam spodoba.
Zanim odeszłam z salonu, poczułam na plecach delikatny dotyk Zephyra. Nie odwróciłam się, aby na niego ponownie spojrzeć. Miałam mętlik w głowie spowodowany jego słowami.
Zephyr już wcześniej wspominał o więzi, która miała nas połączyć. Niepokoiła mnie ona. Twierdził, że moje imię zostało zapisane dla niego w gwiazdach. Co więcej, mówił także o tym, że twarz każdego człowieka, która pojawiała się w snach Arphisów, automatycznie pojawiała się także w księdze króla tej krainy.
Nie miałam pojęcia, kim był ten tajemniczy król. Kiedy jednak Zephyr o nim mówił, nie wyrażał się pozytywnie. W jego głosie słychać było pogardę, a może nawet nienawiść. Byłam pewna, że król zrobił Zephyrowi coś złego. Mój oprawca musiał doznać z jego rąk krzywdy, ale nie chciał mi o niej powiedzieć.
Ja jednak nie miałam zamiaru ulec tak szybko. Zamierzałam walczyć o prawdę. Chciałam zrozumieć, dlaczego padło właśnie na mnie i co tak naprawdę robił z ludźmi król. Byłam pewna, że Venia, o której opowiedział mi Zephyr, nie była jedyną niewolnicą króla Arphisów. Czułam, że ta historia miała w sobie więcej faktów, ale na razie musiałam na spokojnie przyswoić to, co już wiedziałam. Spędziłam w tej krainie niecałą dobę, a spadło na mnie tak wiele informacji, że nie zdołałabym przyjąć ich więcej.
Tamara zaprowadziła mnie do pokoju, który wyglądał na sanktuarium kobiety. Znajdował się tutaj pluszowy dywan w kolorze białym, kremowa kanapa ze skóry, przezroczysty szklany stolik, kominek, a także biurko. Widok z okna wychodził na uliczkę, na której bawiły się dzieci. Było tutaj pięknie i zmysłowo.
- Siadaj, proszę - powiedziała, wskazując na kanapę. Zajęłam na niej miejsce i położyłam sobie na udach koc, który znajdował się na podłokietniku mebla. Starałam się także ukryć pod kocem ciążowy brzuch. Tak, jakby ukrywanie go miało mi w czymś pomóc.
Tamara postawiła kubki z herbatą na podkładkach w kwiatki. Podeszła do kanapy i usiadła obok mnie. Spojrzała na mnie swoimi zielonymi ślepiami.
- Opowiedz mi wszystko, Adoro.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top