8
Zephyr
- Nie przejmuj się nim. Dzieci Arphisów są ciekawskie, ale niegroźne. Dennis nie miał nic złego na myśli.
Adora siedziała na ławeczce przy fontannie. Kucałem przed nią, trzymając dłonie na jej udach. Obok dziewczyny siedział Morbius, który wczuł się w rolę jej ochroniarza i odganiał wszystkie dzieci, które chciały podejść do mojej kobiety.
- Nie pożyję tu długo - wyszeptała cichutko Adora, kiwając się w przód i w tył. - Prędzej czy później mnie zjecie. Gdy urodzę dziecko, nie będę ci potrzebna i wtedy na pewno...
- Adoro, popatrz mi w oczy. Wiem, że się mną brzydzisz, ale spójrz na mnie, serce.
Dziewczyna wykonała moje polecenie. Spojrzała na mnie ze strachem w niebieskich oczach. Po jej policzkach płynęły łzy, a jej dolna warga drżała. Adora z całych sił starała się być silna, ale nie umiała przestać płakać. Zwykle nie lubiłem, gdy żywe stworzenia się nad sobą w ten sposób litowały, ale Adora miała prawo płakać. Po tym, co jej zrobiłem, i tak dziwiłem się, że nie próbowała zamordować mnie przy każdej nadarzającej się okazji. Była dziwnie wyrozumiała, ale nie zamierzałem na to narzekać.
- Nikt cię tu nie skrzywdzi. Ile razy mam ci to mówić, abyś uwierzyła w moje słowa?
- Ten chłopiec powiedział, że...
- Dzieci nie wiedzą, o czym mówią. Dennis nigdy by cię nie zjadł, aniołku. Prędzej założyłby ci koronę i zrobił ci popołudniową herbatkę. Dennis uwielbia historie o ludziach, więc nic w tym dziwnego, że go zainteresowałaś.
Dziewczyna chyba nie podzielała mojego zdania. Pokręciła bowiem przecząco głową i spuściła wzrok.
- Dobrze, chodźmy dalej. Im szybciej obejdziemy wioskę, tym szybciej wrócimy do domku. Pewnie tego właśnie chcesz, serduszko.
- Chcę tylko wrócić do domu. O niczym więcej nie marzę.
- Adoro, ale...
- Tak, wiem - powiedziała ostro, wstając z ławki. - To nie jest możliwe. Nigdy nie wrócę do domu i nigdy nie umrę. Będę rodziła ci dzieci jak maszynka, a gdy będziesz miał mnie dość...
- Pewnego dnia wezmę cię za żonę.
Adora zbladła. Musiałem wstać, gdyż byłem pewien, że dziewczyna za moment spadnie. Objąłem ją ostrożnie w biodrach. Wcale nie miałem na myśli dotyku w kontekście seksualnym. Chciałem tylko być dla niej podporą, aby jej pomóc w razie, gdyby mnie potrzebowała.
- Co? O czym ty mówisz?
- Tak będzie, Adoro - powiedziałem najspokojniej, jak umiałem. - Nie powiem ci jeszcze, kiedy to się wydarzy, ale masz moje słowo, że zgodzisz się zostać moją żoną, gdy padnę przed tobą na kolana i cię o to poproszę. Nie chodzi o to, że mam duże ego, bo tego na pewno nie posiadam. Po prostu wiem, że się do siebie zbliżymy i nie będziemy mogli bez siebie żyć. Na razie ze mną walczysz i mnie nie tolerujesz, ale pewnego dnia poczujesz do mnie coś niepowtarzalnego. Coś pięknego i zjawiskowego. Do tego czasu będę wiernie ci służył i każdego dnia będę uświadamiał cię w tym, jak wiele dla mnie znaczysz. I nigdy cię nie zjem. Chyba, że pożrę twoją cipkę, ale do tego dojdziemy na spokojnie.
Jej policzki momentalnie się zarumieniły. Dziewczyna zakrztusiła się własną śliną. Morbius musiał poklepać ją po plecach. Mój przyjaciel zaśmiał się cicho.
Przez to, że podglądałem Adorę przez kilka miesięcy, zanim ją porwałem, wiedziałem o niej co nieco. Miałem pojęcie o tym, że lubiła swoje ciało i nie stroniła od zadowalania siebie. Często przypatrywałem się jej, gdy leżała w łóżku, a jej palce zsuwały się do jej cipki. Moja wybranka odchylała wtedy głowę do tyłu i cichutko jęczała. Gdy przez jej ciało przechodził orgazm, był to najpiękniejszy widok na świecie. Mógłbym oglądać go godzinami.
Musiałem jednak cierpliwie czekać na to, aż pewnego dnia mój język zawita w jej mokrej i ciasnej cipce. Nie mogłem się tego doczekać, choć wiedziałem, że minie dużo czasu, zanim Adora na cokolwiek mi pozwoli.
Nie chciałem brać jej siłą. Już raz to zrobiłem i bardzo tego żałowałem, choć wiedziałem, że była to jedyna możliwość. Musiałem rozdziewiczyć Adorę i sprawić, żeby zaszła w ciążę, abym mógł zabrać ją do swojej krainy.
Dziewczyna odchrząknęła i ruszyła przed siebie. Musiałem powstrzymać uśmiech, gdy poszła w złą stronę. Prowadziła bowiem do lasu, z którego nie było ucieczki.
- Kochanie, wioska jest w tą stronę - zauważyłem, na co ona odwróciła się do mnie i zacisnęła wargi w gniewie.
Podeszła do mnie, po czym mnie ominęła i zaczęła iść we właściwym kierunku. Potrząsnąłem głową z rozbawieniem. Morbius położył dłoń na moim ramieniu.
- Trafiła ci się mała lwica, Zephyrze.
- Nie masz pojęcia, jak ostre ma pazurki - zażartowałem, po czym dogoniłem moją ukochaną i mimo jej protestów, złapałem ją za rękę.
Odwiedziłem z Adorą i Morbiusem jeszcze kilka ciekawych miejsc. Nasza wioska nie była duża, ale przez cały czas się rozrastała. Najbardziej lubiłem okolice niedaleko fontanny, karczmę oraz plac zabaw. Nie chodziło o to, że byłem jakimś popaprańcem, który lubił oglądać bawiące się dzieci. Zwyczajnie nie mogłem się doczekać, aż będę miał własne pociechy i będę mógł chodzić z nimi na plac zabaw.
Na koniec krótkiego zwiedzania zabrałem Adorę do pubu. Stanęła w miejscu, gdy tylko wkroczyliśmy do środka. Rozglądała się po wnętrzu, które na szczęście nie odstraszało wystrojem. Dominowały tutaj odcienie fioletu, a na każdym stoliku znajdowały się niewielkie wazoniki z fiołkami. Na ścianach pubu znajdowały się obrazy przedstawiające pejzaże. O tej porze dnia nie było tutaj wiele Arphisów, ale tak było lepiej.
Pociągnąłem Adorę w stronę baru. Można było zamówić tutaj nie tylko alkohol taki znany ludziom, ale także inne napitki, które produkowano z tutejszych surowców. Najbardziej popularne było piwo ze świerka złocistego. Było także najdroższe.
Za barem stał Kylen. Mężczyzna miał granatowe oczy i czaszkę ptaka. Miał żonę i trójkę dzieci. Najstarszy syn miał piętnaście lat, a najmłodszy osiem. Córka miała zaś dziesięć lat i była przeurocza. Nie chodziło tylko o to, że za każdym razem, gdy mnie widziała, rzucała się na mnie z przytulasami. Była po prostu kochana i marzyłem o tym, abym pewnego dnia sam miał taką uroczą córeczkę.
- Zephyrze, jak miło, że jesteście!
Kylen odstawił na bok szklaneczkę, którą czyścił z zapałem. Oparł się przedramionami o ladę i nachylił się tak, aby powąchać Adorę. Przytrzymałem ją w miejscu, aby się nie wystraszyła zachowania Arphisa.
- Ty musisz nazywać się Adora. Jesteś pięknym człowiekiem.
Moja ukochana odwróciła wzrok. Adora chyba po prostu nie potrafiła przyjmować komplementów. Domyślałem się, że nic nie powie, i miałem rację.
Morbius usiadł przy barze i zamówił sobie piwo. Ja z kolei próbowałem jakoś rozbawić Adorę, jednak ona celowo unikała mojego wzroku. W końcu podsadziłem ją na krzesełko i obróciłem tak, że miała nogi między moimi nogami. Położyłem dłonie na jej ramionach, patrząc jej w oczy.
- Zrozum, proszę, że Arphisy nie są twoimi wrogami.
Adora jednak tylko pokręciła przecząco głową, nie zgadzając się ze mną.
- Przez cały czas czuję się jak żywy eksponat. Wszyscy na mnie patrzą.
- To normalne, kochanie. Ty też z ciekawością wpatrywałabyś się w istotę, której nigdy w życiu nie widziałaś, prawda?
Mimo, że nie chciała przyznać mi racji, to w końcu pokiwała głową.
- Na razie jesteś uważana tutaj za atrakcję, ale to nie potrwa długo. Arphisy szybko się do ciebie przyzwyczają. Musisz tylko dać im szansę.
Nie miałem możliwości powiedzieć Adorze nic więcej jako, że wrócił do nas Kylen. Mężczyzna zatroszczył się o Morbiusa, podając mu piwo. Mój przyjaciel, który był raczej cichym stworzeniem, siedział sobie spokojnie z boku, gdy Kylen uważnie obserwował Adorę.
- Jeśli będziesz czuła się samotna, moja żona chętnie zostanie twoją przyjaciółką, Adoro.
Moja kobieta pokręciła lekko głową.
- Nie potrzebuję przyjaciół. Chcę być sama.
- Adoro, ależ samotność nie jest wskazana. Żadna żywa istota nie powinna być sama.
- Wolałabym nie bratać się z istotami, które jedzą ludzkie mięso.
Spojrzałem przepraszająco na Kylena. Mężczyzna skinął jednak do mnie lekko głową tak, jakby rozumiał mój ból.
- Adoro, to, że jemy ludzkie mięso, nie czyni z nas złych istot. Spójrz na to w ten sposób. Ludzie jedzą mięso zwierząt, co w naszych oczach jest uważane za coś absolutnie haniebnego. Każdy gatunek ma swoje przyzwyczajenia. Dla jednych jedzenie zwierząt jest normalne, a dla innych jest czymś obraźliwym. Dla jednych jedzenie ludzkiego mięsa jest akceptowalne, a dla innych nie.
Oczy Adory pojaśniały. Spojrzała na Kylena i zobaczyłem w jej spojrzeniu zrozumienie. Sam lepiej nie ująłbym tego, co powiedział mój przyjaciel.
Miałem wrażenie, że Adora zaczęła patrzeć na otaczające ją sprawy trochę inaczej. Zdziwiło mnie to, że w pewnym momencie podała Kylenowi rękę tak, jakby chciała się z nim przywitać. Złapało mnie to za serce. Cieszyłem się, że całkowicie nas nie skreśliła. Zależało mi na tym, aby stopniowo przyzwyczaiła się do nowego życia i dała nam szansę.
- Może podać ci herbatę, Adoro? - spytał Kylen, odwracając się do barku. - Mam taką z hibiskusa, malin i smoczego owocu. Polecam ci smoczy owoc. Jest bardzo dobry w tych rejonach.
- W takim razie poproszę.
Uśmiechnąłbym się, gdybym miał twarz. Czułem szczęście i nadzieję na to, że jeszcze nie wszystko było stracone.
Adora sięgnęła po olbrzymi kubek, który podał jej Kylen. Patrzyłem jak zahipnotyzowany na to, jak powoli pije herbatę. Podparłem podbródek łapą, wyglądając jak zakochany szczeniak.
Taka jednak była prawda. Zakochałem się w niej w dniu, w którym zobaczyłem jej twarz we śnie. Od tamtego momentu wiedziałem, że Adora będzie moja. Plan porwania jej i sprowadzenia do tego świata był dla mnie bolesny za każdym razem, gdy o tym myślałem, ale chciałem choć raz w życiu być egoistą. Ponadto, gdybym nie porwał jej w odpowiednim czasie, Adora miałaby problem. Jej twarz została już bowiem wyryta w magicznej księdze króla. To w niej pojawiały się rysunki twarzy ludzi, którzy objawili się Arphisom we śnie. Król wiedział więc już, jak wyglądała Adora, ale jeszcze się nie pokazał. Całe szczęście, bo gdybym go zobaczył, chyba urwałbym mu łeb.
Kylen rozmawiał z Adorą tak, jakby od dawna byli dobrymi przyjaciółmi. Chyba przekupił ją tą herbatą. Widząc, jak dobrze się ze sobą dogadują, odwróciłem się do Morbiusa. Zauważyłem, że mój przyjaciel tępo wpatrywał się w piwo. Wyglądało na to, że coś było nie w porządku.
- Morbiusie, wszystko gra?
Przyjaciel spojrzał na mnie swoimi szmaragdowymi oczami. Skinął lekko głową, ale znałem go już na tyle, aby wiedzieć, że coś było nie tak.
- Możesz być ze mną szczery. Wiesz, że zawsze ci pomogę.
- Zephyrze, masz Adorę. Musisz się nią zająć. Ja nie jestem w tej chwili najważniejszy.
- Dla mnie jesteś ważny - oznajmiłem, kładąc łapę na jego ramieniu. - Nigdy mnie nie zawiodłeś. Byłeś przy mnie, gdy myślałem, że się zabiję.
- Musisz powiedzieć Adorze prawdę.
- Prawdę? - spytałem, nie bardzo rozumiejąc, o co mu chodziło.
- Prawdę o twoich rodzicach - wyszeptał tak, aby dziewczyna niczego nie usłyszała. Ona jednak była zajęta rozmową z Kylenem i wyglądało na to, że porozmawiają ze sobą jeszcze przez dłuższy czas. - Adora zaraz poskłada wszystko do kupy. Powiedziałeś jej, że Arphisy nie mogą umrzeć. Słyszałem to, gdy was podsłuchiwałem. Skoro jednak nie mogą umrzeć, jak wytłumaczysz jej to, że twoi rodzice zmarli?
Kurwa.
Kurwa mać.
Morbius miał rację. Popełniłem błąd. Nie powinienem mówić Adorze tych rzeczy, gdyż moja historia nie trzymała się kupy.
Postanowiłem jednak na razie się tym nie martwić. Uznałem, że dopiero, gdy Adora mnie o to zapyta, wówczas powiem jej całą prawdę. Mogłem tylko modlić się o to, aby nigdy nie pytała o szczegóły, ale znając ją, była bardzo dociekliwa. Prędzej czy później zrozumie, że to, co jej powiedziałem, nie miało sensu. Może uzna mnie za kłamcę. Nie chciałem tego, ale nie byłem pewien, czy czułem się gotów, aby wyznać jej całą prawdę dotyczącą mnie, moich rodziców i gatunku Arphisów.
W pewnej chwili poczułem, jak Adora delikatnie kładzie dłoń na moim udzie. Odwróciłem wzrok od Morbiusa i spojrzałem na nią. Na moją piękną ludzką kobietę, która nosiła w brzuchu mojego synka.
- Kylen powiedział mi, że możemy po południu odwiedzić jego dom. Może poszlibyśmy tam razem?
Zaskoczyło mnie to ogromnie, ale było to pozytywne zaskoczenie. Nie miałem pojęcia, co Kylen dodał do tej swojej herbaty, ale skoro Adora była gotowa iść do domu mojego kumpla, znaczyło to tylko jedno. Dawała mi szansę, której tak bardzo od niej potrzebowałem.
- Oczywiście, serce. Pójdziemy tam po pracy Kylena. O której kończysz? - spytałem, zwracając się do niego.
- Za dwie godziny. Potem zmianę przejmuje Ovis. Chętnie pokażę Adorze swój dom i zapoznam ją z moimi dzieciakami.
Kylen puścił mi oczko. Byłem mu wdzięczny za to, co dla mnie robił. Może nie zrobił wiele, ale dla mnie to już było coś wspaniałego. Może, gdy Adora zobaczy dzieciaki Kylena i pozna je bliżej, dotrze do niej, że macierzyństwo nie było wcale taką okropną sprawą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top