59
Adora
Nadszedł ten dzień.
Dzień naszej koronacji.
Od rana w krainie Arphisów panowało zamieszanie. Wszyscy cieszyli się z tego, że rządy okrutnego króla Westona dobiegły końca. Zdziwiłam się ogromnie, że Arphisy tak szybko zaakceptowały mnie jako swoją nową władczynię. Kompletnie się tego nie spodziewałam, ale podobało mi się to, jak się tutaj czułam.
Stałam na podeście. Miałam na sobie srebrną sukienkę i byłam boso. To właśnie w takiej stylizacji chciałam stać się królową Arphisów.
Moje dłonie niemiłosiernie się pociły. Co chwila ocierałam je o materiał sukienki. Byłam podenerwowana, choć nie miałam przecież czym się stresować, skoro znajdowałam się w towarzystwie przyjaciół. To było jednak o wiele silniejsze ode mnie. Nie mogłam zapanować nad emocjami, ale to było chyba dobre. Dzięki temu czułam, że żyłam.
Czekałam na przybycie Zephyra. Rano udał się do pałacu króla, a właściwie już byłego króla. Nie wiedziałam, jaki miał plan, ale mu ufałam. Wiedziałam, że musiałam to zrobić. Zaufanie było niezwykle ważne, jeśli chcieliśmy zbudować coś trwałego i pięknego.
- Jak się masz, Adoro? Wszystko w porządku?
W pewnej chwili podeszła do mnie Tamara. Moja Arphisowa przyjaciółka. Kobieta wprost promieniała. Nie tak dawno temu urodziła swoje kolejne dziecko. W oddali zobaczyłam Kylena, jej męża, który miał na rękach małe dziecko. Obok niego stała pozostała trójka dzieci. Każdemu życzyłam takiej miłości, jaka łączyła tą parę.
- Tak, wszystko dobrze. Dziękuję, że pytasz. Po prostu nigdy nie sądziłam, że zostanę królową. To dla mnie coś nowego.
Zeszłam z podestu. Podeszłam do Tamary i gdy ona wyciągnęła do mnie łapy, chwyciłam ją za nie.
- Przeszłaś trudną drogę, ale jestem z ciebie dumna. Jesteś szczęściarą, że masz takiego faceta jak Zephyr.
- Wiem o tym. Szalenie go kocham, ale coś się spóźnia.
Kobieta mnie przytuliła. Wtuliłam się w nią wiedząc, że od tej pory wszystko będzie dobrze. Już nic nie mogło się zepsuć.
- Dziękuję, że otworzyłaś mi oczy, Tamaro - wyszeptałam tak, aby te słowa usłyszała tylko ona. - Jesteś moją prawdziwą przyjaciółką. To ja niepotrzebnie się uniosłam przy naszym pierwszym spotkaniu, za co jeszcze raz cię przepraszam.
- Słonko, ależ nie masz za co przepraszać. Byłaś przerażona. Rozumiem, co czułaś. Wcale nie jestem na ciebie zła. Wręcz przeciwnie. Jestem szczęśliwa, że jesteś tu, gdzie jesteś. Zasłużyłaś na to.
Uśmiechnęłam się do Tamary, gdy ta wróciła do swojego ukochanego męża. Moja samotność nie potrwała jednak długo. Po chwili podeszli do mnie bowiem Alice i Oliver.
- Cześć! Miło was widzieć!
Alice zarumieniła się. Wsunęła rękę pod ramię swojego chłopaka, a ja zobaczyłam na jej palcu pierścionek.
- Na bogów! Czy wy...
- Zgodziłam się zostać żoną Olivera - wyznała piękna dziewczyna, a jej ukochany pocałował ją w usta.
- Super! Z całego serca wam gratuluję! Ależ się cieszę!
Przytuliłam ich oboje jednocześnie. Alice i Oliver się zaśmiali. Podobnie jak mała Arphisowa dziewczynka, która znajdowała się w ramionach chłopaka.
- Nie macie pojęcia, jak mi ulżyło, gdy zostaliście uwolnieni - wyznałam, ocierając z kącików oczu łzy, gdy patrzyłam na tą kochającą się parę. - Cieszę się waszym szczęściem.
- To my ci dziękujemy, Adoro - powiedział Oliver, gdy mała Daisy polizała go po policzku. - Gdyby nie pomoc twoja i Zephyra, wciąż znajdowalibyśmy się w pałacu. To wy nam pomogliście. Obiecujemy, że będziemy waszymi oddanymi poddanymi. Jeśli kiedykolwiek będziecie potrzebować pomocy, razem z Alice chętnie wam jej udzielimy.
Skinęłam głową. Uśmiechałam się, gdy odchodzili w tłum. Wiedziałam, że zostaną tu na dłużej, aby być świadkami koronacji.
Okazało się, że samotność znów nie była mi pisana. Wszystko za sprawą Finleya, który nie przybył tutaj sam.
Chłopak podszedł do mnie, trzymając za rękę Iorwertha. Iorwerth był wyższy od Finleya o głowę. Czułam, że opiekował się swoim ukochanym. Pięknie było na nich patrzeć. Finley wciąż nie wyzdrowiał na psychice, ale nie było się czemu dziwić. Minęło zbyt mało czasu, aby w pełni do siebie doszedł. Poczynił jednak ogromne postępy, a ja byłam z niego dumna. Teraz, gdy nie był sam, wiedziałam już, że nie podda się i będzie o siebie walczył. Miał bowiem o co walczyć. O co, a raczej o kogo.
Finley odchrząknął. Uśmiechnęłam się do niego, aby dodać mu otuchy. Chciałam coś powiedzieć, żeby w jakiś sposób zacząć rozmowę, ale żadne słowa nie pojawiały się w mojej głowie. Na szczęście z pomocą przyszedł Iorwerth.
- Pięknie wyglądasz, królowo.
Parsknęłam śmiechem, potrząsając głową.
- Dziękuję, Iorwerthcie, ale nie jestem jeszcze królową.
- Dzisiaj się nią staniesz. Cieszę się, że dożyłem momentu, w którym władczynią naszej krainy stanie się taka piękna i silna kobieta. Będziesz wspaniałą królową, Adoro. Mój chłopak chciał ci coś powiedzieć, ale trochę się wstydzi.
- Miałeś nie mówić, że jesteś moim chłopakiem! - krzyknął speszony Finley, robiąc się czerwony na policzkach.
Iorwerth objął łapą policzek Finleya i przycisnął mu kciuk do ust.
- Kochanie, chodzimy razem za rękę. Naprawdę myślisz, że Arphisy pomyślą, iż jesteśmy tylko przyjaciółmi?
Finley wzruszył ramionami. Spuścił wzrok, ale Iorwerth uniósł głowę chłopaka za pomocą dwóch palców i polizał go po ustach. Patrzyłam na to, jak Finley poddaje się pieszczotom swojego ukochanego i poczułam jeszcze większe szczęście rozsadzające mnie od środka.
Po pocałunku Iorwerth obrócił Finleya w moją stronę. Stanął za swoim chłopakiem i położył dłonie na jego ramionach. Ta scena nie mogłaby być jeszcze bardziej urocza, ale w pewnym momencie Iorwerth oparł podbródek na czubku głowy Finleya, a ja pisnęłam z zachwytu.
- Adoro, chciałem ci podziękować - powiedział Finley, gdy ja złapałam go za ręce. - Gdyby nie wasza pomoc, nie byłbym wolny. Wiem, że zachowywałem się żałośnie. Nie powinienem tak bardzo chcieć wrócić do istoty, która mnie niszczyła. Teraz to wiem. Rozumiem, że Weston mnie okłamał, a ja nigdy nie powinienem był się w nim zakochiwać. Nie, to nie była miłość. Ja tylko myślałem, że go kochałem, a tak naprawdę lgnąłem do niego, bo był jedyną istotą, która okazywała mi ciepłe uczucia w niewoli.
Potarłam kciukami wierzch dłoni Finleya, gotowa wysłuchać go do końca.
- Przepraszam, jeśli kiedykolwiek cię uraziłem, Adoro. Wybacz mi, że po tym, jak zostałem uwolniony, zachowywałem się jak wrzód na tyłku. Nie chciałem tego. Dopiero gdy poznałem Iorwertha, dotarło do mnie, że nie wszystko jest stracone. Chyba się zakochałem.
- Chyba? - spytał obrażony Iorwerth, obracając chłopaka w swoją stronę. - Chyba to ty masz nie po kolei w głowie, kolego. Jestem twoim facetem i cię kocham.
- Znamy się tylko kilka dni...
- Co z tego? Jesteś mój, a ja jestem twój. Nic więcej nie musimy wiedzieć. Kocham cię, a jeśli ty mnie nie kochasz, to może powinienem sobie stąd pójść.
- Nie! Nigdzie nie idziesz, dupku!
Finley zarzucił ręce na szyję Iorwertha i pocałował go z całą miłością, jaką w sobie nosił. Iorwerth wziął Finleya na ręce i pomachał mi na odchodne. Rozumiałam, że chcieli, aby ta chwila należała do nich. Zasłużyli na to. Chciałam, aby byli szczęśliwi i czułam, że tak właśnie będzie. Miłość aż od nich biła. Racja, może nie znali się długo, ale ja i Zephyr byliśmy doskonałym przykładem na to, że czas w miłości nie znaczył wiele.
Skoro mowa o Zephyrze, wciąż niecierpliwie na niego czekałam. Było już popołudnie, a jego wciąż nie było. Na szczęście w porę podeszli do mnie Wendy i Morbius. Morbius miał na rękach Xandera. Chłopiec z ciekawością rozglądał się po tłumie. Po porodzie Wendy starała się nie wychodzić z domku, aby dojść do siebie, ale twierdziła, że nie mogła przegapić takiego wydarzenia jak koronacja jej przyjaciółki.
Wendy zasłoniła usta dłońmi. Podeszła do mnie i delikatnie mnie przytuliła. Kiedy się ode mnie odsunęła, złapała mnie za ramiona. W jej jasnych oczach zobaczyłam łzy.
- Adoro, nie mogę w to uwierzyć. Dziś naprawdę zostaniesz królową Arphisów.
Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Faktycznie było to szalone zważywszy na fakt, że to Wendy była tą, która kochała Arphisy nad życie. Przez chwilę zastanawiałam się, czy to nie jej oddać panowanie nad tym światem, ale Zephyr uświadomił mnie w tym, że my na tronie bylibyśmy o wiele lepszą parą. Jego argumenty były niezbite, a ja, cóż... Uległam mu.
- Ja też w to nie wierzę. Problem w tym, że nigdzie nie widzę Zephyra.
- Nie martw się o niego - oznajmił Morbius. - Czuję, że już tu idzie.
- Naprawdę macie taką silną więź? Czy to zasługa magii? - spytałam, szczerze zaciekawiona.
- To nasza więź - oznajmił, wzruszając ramionami, choć wiedziałam, że dla obu mężczyzn było to coś bardzo ważnego. - Kocham go jak brata.
- Cóż, mam nadzieję, że nie wyczuwasz, gdy my...
Zasłoniłam dłonią usta, aby nie powiedzieć nic więcej. Chodziło przede wszystkim o to, że w ramionach Morbiusa znajdował się ich synek, ale również o to, że po prostu się krępowałam.
- Nie, Adoro - rzekł Morbius, kręcąc głową z rozbawieniem. - Wasze życie łóżkowe jest bezpieczne. Choć zawsze czuję, kiedy w Zephyrze buzuje ogień. Niezły z niego...
- Morbiusie! - krzyknęła Wendy, szturchając go lekko w brzuch.
- Dobrze, to ja już pójdę. Wyjdę na spotkanie Zephyrowi, a wy się przygotujcie. Gdy Zephyr tu przyjdzie, nadejdzie pora na koronację. Musimy się z tym uwinąć, zanim zajdzie słońce, bo potem szykuje się niezła impreza. Może potrwać nawet kilka dni.
Zanim zdążyłam zapytać, co takiego moglibyśmy robić aż przez kilka dni, Morbius odszedł w stronę lasu. Zmrużyłam z zainteresowaniem oczy, ale Wendy szybko wyrwała mnie z myśli na ten temat. Gdy tylko zostałyśmy same, zaciągnęła mnie w stronę podestu i usiadła na jego brzegu. Ja zajęłam miejsce obok niej i pozwoliłam, aby przyjaciółka złapała mnie za rękę.
Wendy uśmiechała się tak, jakby to ona miała zostać dziś koronowana na królową. Nie było jednak tajemnicą to, że jako przyjaciółki bardzo się wspierałyśmy. Z tym jednym wyjątkiem, gdy Wendy zostawiła mnie samą w lesie. Gdyby to się jednak nie wydarzyło, nie byłoby nas dzisiaj tutaj. Wendy żyła swoim marzeniem, a ja jej przy tym towarzyszyłam. Obie byłyśmy szczęśliwe. Życie miało dla nas wiele niespodzianek, a my z radością z nich czerpałyśmy.
- Wciąż nie wierzę w to, jak wiele się u nas zmieniło.
Uśmiechnęłam się. Wendy oparła głowę na moim ramieniu i obie wpatrywałyśmy się w widok roztaczający się przed nami.
- To wszystko jest twoje, Adoro - powiedziała, a ja pokręciłam głową.
- Nie moje, ale nasze.
- Och, Adoro...
- Kocham cię, Wendy - powiedziałam, czując łzy szczypiące mnie w oczy. - Cieszę się, że tutaj jesteś. Może to z mojej strony egoistyczne, ale naprawdę jestem wdzięczna, że jesteś tu ze mną. Mam przy sobie najlepszą przyjaciółkę, ukochanego i syna. Nie mogłabym być szczęśliwsza.
Nie wiedziałam, jak długo siedziałyśmy tutaj z Wendy i obserwowałyśmy Arphisy szykujące ogromną ucztę, która miała odbyć się już niebawem. Najpierw jednak musiała mieć miejsce koronacja, a mój przyszły król się spóźniał.
Nagle poderwałam się, gdyż zobaczyłam, że z lasu wychodzą trzy postaci. Ruszyłam w ich stronę, jednak moje serce zamarło, gdy zrozumiałam, że nie byli to tylko Zephyr i Morbius. Był z nimi jeszcze jeden mężczyzna. Taki, którego z pewnością nie spodziewałam się gościć na koronacji.
Były król krainy Arphisów, Weston, kroczył między Zephyrem i Morbiusem. Miał kajdany na rękach, które skuwały mu ręce za plecami. Na nogach miał tylko bransolety kajdan, które nie były połączone łańcuchem, aby łatwiej mu się poruszało. Na szyi miał obrożę, do której doczepiona była smycz. Smycz trzymał Zephyr.
Wiedziałam, że te kajdany sprawiały, iż magiczna moc Westona była zahamowana, ale i tak poczułam dyskomfort, gdy go zobaczyłam. Nie rozumiałam, jaki plan miał Zephyr. Zrozumiałam, że żadne z poddanych nie było gotowe na taki widok. Arphisy bowiem zaczęły szeptać między sobą z niepokojem, a Finley wtulił się w Iorwertha. Na szczęście chłopiec nie podbiegł do Westona, aby go przytulić. Przynajmniej to było pocieszające. Finley wyleczył się już z tego sadystycznego władcy i był szczęśliwy z kimś, kto wiedziałam, że o niego zadba.
Kiedy Zephyr, Morbius i Weston dotarli do centralnego punktu wioski, utworzył się wokół nich mały tłum. Podeszłam bliżej i choć nienawidziłam Westona i nie chciałam znajdować się blisko niego, to przełamałam się.
- Co się tutaj dzieje, Zephyrze? - spytałam, krzyżując ręce na piersi, aby sprawiać wrażenie bardziej pewnej siebie.
- Adoro, chciałbym ci przedstawić mojego nowego strażnika.
- Co?!
Zephyr podał Morbiusowi smycz Westona. Morbius wykorzystał to, że miał władzę nad byłym królem i kazał mu uklęknąć. Zephyr za to podszedł do mnie i objąwszy łapami moje policzki, spojrzał mi w oczy.
- Zaufaj mi, kochanie. Wszystko zaraz ci wyjaśnię. Proszę, zaufasz mi?
Może byłam szalona. Może oszalałam z miłości. Wiedziałam jednak, że zaufanie mu było jedynym racjonalnym rozwiązaniem.
- Tak, kochanie. Ufam ci.
Zephyr polizał mnie po ustach i puścił do mnie oczko.
- W takim razie zaczynamy przedstawienie, moja pani.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top