58
Król Weston
Siedziałem w swojej celi już kilka dni. Codziennie, zgodnie z obietnicą mojego kochanego Zephyra, przychodziły do mnie stworzenia z wioski. Zawsze byli to mężczyźni. Zakładali mi wówczas smycz i łączyli kajdany łańcuchem. Wychodzili ze mną do ogrodów jak z psem. Nigdy nie miałem psa, ale słyszałem o tych zwierzakach, które towarzyszyły ludziom w ich codziennym życiu.
Dziś jednak jeszcze nikt do mnie nie przybył. Miałem szczęście, że przez otwór przy suficie, dzięki któremu wpadało światło, mogłem mniej więcej orientować się w tym, jaka była pora dnia.
Miałem co robić. Czytałem książki, które wyczarowywał dla mnie Zephyr i dużo zastanawiałem się nad tym, co takiego zrobiłem w swoim okropnym istnieniu.
Wystarczyło kilka dni spędzonych w celi, abym zrozumiał, jakim potworem byłem. Skrzywdziłem tak wiele istot. Zaczęło się od moich rodziców, których zabiłem, gdyż chciałem dojść do władzy. Własnego brata wygnałem z pałacu, choć nie miał złych warunków do życia. Edsona nie spotkałby taki koniec, jaki go spotkał, ale faktem było, że zgwałcił i zamordował moją niewolnicę. Polly nie zasłużyła na taki koniec. Mimo, że mogłem starać się przywrócić ją do życia, to wiedziałem, że tym sposobem bym ją skrzywdził. Polly była głęboko skrzywdzona i choć wizja przyszłości bez niej była trudna, to musiałem pozwolić jej odejść. Chociaż tyle mogłem dla niej zrobić.
Poza tym, skrzywdziłem także Zephyra i jego rodziców. Zabiłem ich dla zabawy, a jego samego torturowałem. Nienawidziłem siebie za to. Zephyr mógł mieć rodziców i normalną rodzinę, ale ja mu to odebrałem. Przeze mnie nie miał już absolutnie nic.
Skrzywdziłem także Finleya, Alice i Olivera. Nie wspomnę o Wendy. Wszystkich moich ludzkich niewolników boleśnie zraniłem. Nigdy nie powinienem był tego robić, ale stało się. Popełniłem ogromny błąd i bardzo go żałowałem.
Kiedy Zephyr odkrył, jaka jest prawda o mnie, byłem w szoku. Myślałem, że świetnie się maskowałem, ale chyba nikt nie znał mnie tak dobrze, jak on. To właśnie on odkrył, że tak naprawdę wcale nie chciałem dominować.
Początkowo uważałem, że dominując nad innymi, spełnię swoje sadystyczne potrzeby. Nie miałem jednak racji. W rzeczywistości byłem uległy, a dominując nad niewinnymi duszami robiłem krzywdę nie tylko im, ale również sobie.
Poderwałem się gwałtownie, gdy usłyszałem, że drzwi prowadzące do lochów się otwierają. Byłem ciekaw, kto dziś mnie odwiedzi. Wczoraj był to Morbius. Dostałem od niego solidną reprymendę. Nie dziwiłem mu się. Nie zdziwiłbym się także, gdyby postanowił mnie zabić, ale tego nie zrobił.
Nic nie przygotowało mnie na to, kto odwiedzi mnie dzisiaj.
Stanąłem w bezruchu, gdy przed wejściem do swojej celi zobaczyłem Zephyra.
- Witaj, królu. Ach, nie. Ty już nie jesteś królem.
Nie spodziewałem się miłego powitania, ale jego słowa i tak mnie zabolały. Zephyr wiedział, co do niego czułem. Nie była to miłość czysta i normalna, ale kochałem go. Nie zasłużyłem jednak na niego i dostałem za swoje.
- Dzień dobry, Zephyrze. Masz rację. Teraz jestem tylko niewolnikiem.
Kiedy Zephyr otworzył kluczem celę i do niej wszedł, od razu uklęknąłem na podłodze. Przed żadnym innym Arphisem bym nie uklęknął, ale jemu należał się szacunek.
- Jakiś ty grzeczny. Aż cię nie poznaję, Westonie.
- Uwierz mi, że ja też siebie nie poznaję.
Zephyr powoli do mnie podszedł. Moja pierś nerwowo unosiła się i opadała. Nie wiedziałem, co Zephyr postanowi ze mną zrobić, ale jeśli zechciałby mnie torturować, z radością bym mu się poddał. Wiedziałem, że sobie na to zasłużyłem. Zephyr miał prawo mnie nienawidzić. Nie chciałem, aby mnie karał, ale jeśli taka właśnie była jego wola, nie zamierzałem się stawiać.
Mój obiekt westchnień krążył wokół mnie jak sęp wokół swojej ofiary. Sępa także nigdy nie widziałem, ale interesowałem się światem ludzi. Prędzej mogłem więc porównać Zephyra do smoka. Takiego dostojnego i znającego swoją wartość.
- Wendy urodziła syna. Nadała mu imię Xander.
Skinąłem głową. Dowiedziałem się wczoraj o tym od Morbiusa, który w pewnym momencie przycisnął mnie do ściany i zagroził, że jeśli choćby spróbują tknąć Wendy lub "ich" syna, dostanie mi się.
- Wiem, Zephyrze. Morbius mnie wczoraj odwiedził i opowiedział mi o tym. Podobno poród nie był bezbolesny, ale teraz Wendy czuje się już dobrze. Chłopiec jest zdrowy, prawda?
Zephyr mruknął. Nie odważyłem się na niego spojrzeć. Wlepiałem wzrok w podłogę, zastanawiając się nad tym, czy moja miłość postanowi dziś odebrać mi życie.
- Tak. Xander jest zdrowym i ruchliwym chłopcem. Jest bardzo szczęśliwy ze swoimi rodzicami.
Po moim policzku spłynęła łza, ale zasłużyłem sobie na nią.
- To dobrze. Co z Daisy? Czy Alice i Oliver się nią dobrze opiekują?
- Na pewno lepiej niż ty.
Zaśmiałem się, ale w tym śmiechu był sam ból.
- Zephyrze, jeśli chcesz mnie dobić, zrób to. Rozumiem, że mnie nienawidzisz, a moja śmierć byłaby ci na rękę. Nie miej żalu. Nie okazuj mi współczucia. Powiem ci, w którym miejscu w moim pałacu znajduje się magiczna księga z zaklęciami. Nie będziesz musiał nawet użyć swojej magii. Wystarczy to, że wypowiesz słowa zapisane w księdze, a ja odejdę z tego świata. Będziecie mieć spokój, a ty będziesz czuł się bezpieczniej.
Nagle Zephyr chwycił mnie za futro na karku. Odchylił mi głowę do tyłu. Wpatrywałem się w jego piękno. Jeśli taki widok miał być ostatnim, co zobaczę przed śmiercią, był to najpiękniejszy z możliwych widoków.
- Nie zabiję cię. To byłoby zbyt proste. Zasługujesz na to, aby cierpieć.
Nie musiał być taki dosadny, ale rozumiałem, co miał na myśli.
- Rzeczywiście. Powinienem odpokutować za swoje grzechy.
- Oświadczyłem się Adorze. Niebawem zostanie moją żoną.
Cóż, na taką informację na pewno nie byłem przygotowany.
- Cieszę się. Pasujecie do siebie i się kochacie. Życzę wam wszystkiego, co najlepsze. Domyślam się, że na ślub nie macie zamiaru mnie zaprosić, więc składam życzenia teraz. Przekaż je, proszę, Adorze.
Moje serce złamało się na milion, a może i więcej kawałków.
Wiedziałem od początku o tym, że Adora i Zephyr będą razem. Kochali się i byli dla siebie idealni. Ja byłem nikim. Poza tym, Zephyr nigdy nie pokochałby kogoś takiego, jak ja. Nie miałem co do tego złudzeń. Byłem jego oprawcą. Biłem go, upokarzałem i pieprzyłem. Nienawidziłem siebie za to, jak bardzo zniszczyłem mu życie. Nie byłem jednak aż takim idiotą, aby uważać, że Zephyr odda mi swoje serce. Mimo wszystko jego wyznanie sprawiło, że poczułem ból.
- Wprowadziłem blokadę, która uniemożliwia Arphisom przedostawanie się do świata ludzi. Nie będziemy już mogli wykradać ludzkich ciał, aby na nich żerować.
Zaskoczyło mnie to, ale pozytywnie.
- To świetna zmiana, Zephyrze. Bardzo dobry pomysł.
- Finley ma chłopaka.
Tym razem podniosłem na niego wzrok. Ta informacja bowiem sprawiła, że moje serce przyspieszyło.
Spojrzałem w piękne oczy Zephyra. Musiałem przełknąć ślinę. Samo patrzenie na niego sprawiało mi niewyobrażalny ból. Kochałem tego mężczyznę, choć on uważał inaczej.
- Naprawdę? Tak szybko sobie kogoś znalazł?
- Mam wrażenie, że on wcale nie szukał miłości. Sama go znalazła. Kojarzysz tego chłopca z wioski o imieniu Iorwerth?
Nie znałem mieszkańców wioski. Oprócz Zephyra nikt się dla mnie nie liczył. To tylko świadczyło o tym, jak okropnym władcą byłem, gdy wciąż nosiłem na głowie koronę.
Pokręciłem przecząco łbem. Zephyr westchnął tak, jakby moja odpowiedź go nie zdziwiła.
- Iorwerth jest idealnym chłopakiem dla Finleya. Zaopiekuje się nim. Twój niewolnik nie mógł trafić lepiej. Wiem, że się o niego martwisz, ale zlituję się nad tobą i cię uspokoję. Finley ma się dobrze. Jest załamany po tym, jak go skrzywdziłeś, ale to dzielny chłopak i się trzyma. Pomagamy mu, jak możemy. Zamieszkał we własnym domku i jest spokojny i bezpieczny.
Odwróciłem łeb. Nie mogłem powstrzymać łez, które cisnęły mi się do oczu.
Finley zajmował specjalne miejsce w moim sercu. Wszystkich swoich niewolników kochałem. Darzyłem ich miłością, która nie była do końca czysta, ale naprawdę szczerze ich kochałem. Finley jednak był dla mnie wyjątkowy. Był najmłodszy i najbardziej bezbronny. Chciałem dać mu schronienie i zapewnić opiekę. Powinienem jednak zabrać się do tego w inny sposób. Może w innym życiu, w innym świecie, Finley oddałby mi swoje serce. Teraz było już jednak na to za późno. Nie dość, że go skrzywdziłem, to jeszcze okłamałem. Zmieniłem jego wspomnienia i wmówiłem mu bajeczkę, że był bezdomny. To jednak nie była prawda. Finley wywodził się z bogatego domu, w którym niczego nie brakowało. To była moja wina, że teraz nie miał już nic.
- Mam dla ciebie jeszcze jedną informację.
Otarłem łzy i wciąż klęcząc, spojrzałem na Zephyra.
- Tak? O co chodzi?
- Dziś zostanę królem tej krainy.
Moje serce zabiło tak szybko, jakby chciało wyrwać mi się z piersi. Krew zaczęła krążyć w żyłach w zawrotnym tempie. Kręciło mi się w głowie.
- Co? Jak to możliwe? Jak...
- Arphisy zaakceptowały mnie jako potencjalnego władcę - powiedział sucho Zephyr, który nie miał dla mnie ani cienia litości w swoich wypowiedziach. - Uznałem, że krainą tą musi zarządzać ktoś, komu leży na sercu dobro Arphisów i innych stworzeń zamieszkujących te tereny. Nie ukrywam, że początkowo chciałem obsadzić na tym stanowisku Morbiusa. Wendy świetnie spisałaby się w roli królowej, bo żaden człowiek nie kocha Arphisów tak, jak ona. Po dłuższej chwili namysłu doszedłem jednak do wniosku, że to ja powinienem zasiąść na tronie. Adora zostanie królową i zajmie miejsce obok mnie. Caspian za to będzie księciem. Nasza kraina odzyska spokój.
Jednocześnie czułem szczęście i niepokój. Radość i wstyd. Niepewność, ale i nadzieję.
Patrząc na dominującego nade mną Zephyra, zdecydowanie widziałem go w roli władcy. Przeszedł ogromną przemianę. Byłem z niego dumny, choć nie miałem do tego prawa.
- Jestem pewien, że będziesz idealnym królem, Zephyrze. Adora za to będzie najlepszą królową. Gdzie zamieszkacie jako para królewska? Czy wprowadzicie się tutaj? Do pałacu?
Zephyr parsknął śmiechem.
- Chciałbyś, co?
Wzruszyłem lekko ramionami.
- To nie ma dla mnie znaczenia. Chciałbym po prostu, żebyś był szczęśliwy. Możesz uważać, że nie zależy mi na twoim szczęściu, ale jeśli tak jest, to się mylisz.
- Daj sobie spokój, Westonie. Nie uwierzę już w ani jedno twoje słowo.
Kiwnąłem głową ze zrozumieniem, ale skoro mógł być to ostatni raz, gdy miałem go widzieć, chciałem powiedzieć mu wszystko, co leżało mi na sercu.
- Kocham cię, Zephyrze - zacząłem, patrząc mu w oczy, mając nadzieję, że zobaczy w moich ślepiach prawdę. - Wiesz, że nie jestem normalny. Daleko mi do zwyczajnego faceta. Jestem zniszczony, pusty i beznadziejny. Nie jestem głupi. Wiem o tym. Zdaję sobie sprawę z tego, że nikt w wiosce nie chce mnie widzieć. Nie ma co się dziwić. Byłem złym królem i zasłużyłem sobie na to wszystko, co dostałem. Godnie spędzę resztę swojego istnienia w tej celi. Zasłużyłem sobie na o wiele cięższą karę, ale ty byłeś dla mnie łaskawy. Jesteś dobrym stworzeniem. Dlatego cię kocham.
Zephyr nic nie mówił. Obserwował mnie uważnie, ale ja naprawdę nie miałem żadnych złych intencji wobec niego.
- Mimo, że cię kocham i chcę twojego szczęścia, to wciąż jestem o ciebie zazdrosny. To jednak chyba normalne, prawda? Kocham cię i wiem, że Adora da ci wszystko, czego potrzebujesz. Masz z nią wspaniałego syna. Życzę ci szczęścia, Zephyrze. Naprawdę, z całego serca. Istnieje takie powiedzenie, że jeśli kogoś kochasz, musisz pozwolić mu odejść. Dlatego po tygodniu więzienia ciebie w pałacu postanowiłem dać ci odejść. Złamało mi to serce, ale musiałem to zrobić. Po tobie w pałacu pojawiło się kilku niewolników, dzięki którym miałem nadzieję, że pustka wewnątrz mnie nie będzie taka bolesna, ale nie udało się. Jestem nikim i tak będzie już zawsze.
Mój ukochany mężczyzna wyciągnął do mnie łapę. Spodziewałem się, że mnie uderzy, więc już szykowałem się na cios. On jednak tego nie uczynił.
Zephyr położył łapę na moim policzku. Wtuliłem się w jego rękę i zapłakałem. To miał być ostatni ciepły kontakt od jakiejkolwiek istoty w moim życiu. Miłość nie była mi pisana, a ja musiałem się z tym pogodzić.
- Odejdź i bądź szczęśliwy, Zephyrze. Jeszcze raz przepraszam cię za wszystko.
- To nie jest twój koniec.
Otworzyłem ślepia, które nie wiedzieć kiedy zamknąłem, i spojrzałem na niego pytająco.
- Co masz na myśli?
- Nie zamierzam zostawić cię tu na wieczność.
- Nie?
Pokręcił głową, ale ja byłem dalej skonsternowany.
- W takim razie co ze mną zrobisz, wasza wysokość?
Musiałem przyzwyczaić się do tytułowania go właśnie w taki sposób. Równie dobrze mogłem zacząć już teraz.
Zephyr nachylił się nade mną. Oparł swoje czoło o moje. Tylko silna wola powstrzymywała mnie przed tym aby nie wtulić się w jego ciało.
- Mam dla ciebie specjalne zadanie, Westonie. Wiąże się z moją nową pozycją. Zapraszam cię dziś na naszą koronację. Pojawisz się oczywiście w kajdanach. Wszystkiego dowiesz się na miejscu.
- Zephyrze, ale ja na to nie zasługuję. Nie możesz...
Gdy niespodziewanie poczułem, jak dominująco chwyta mnie za szyję, zamknąłem się.
- Zrobisz to, co ci powiem. Jestem twoim królem, a ty masz mnie słuchać. Czy to zrozumiałe?
Nie sądziłem, że kiedyś poczuję się dobrze, podporządkowując się komuś, ale życie kryło w sobie różne niespodzianki. Uśmiechnąłem się więc i wypowiedziałem dwa słowa, które wydawały mi się najbardziej rozsądne w tej chwili.
- Tak, panie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top