45

Zephyr

- Co się tutaj dzieje?!

Po śniadaniu poszedłem z Adorą i Caspianem do miasteczka. Dzień zapowiadał się całkiem dobrze. Od rana towarzyszyły nam dobre humory, ale wszystko zmieniło się w momencie, w którym dotarliśmy do centralnego punktu wioski, jakim była fontanna. Okazało się, że ustawiono przy niej podest i powstało duże zbiegowisko. Miałem złe podejrzenia co do tej sytuacji. Kierowany ciekawością, trzymając Adorę i Caspiana za ręce, wyszedłem na przód, przedzierając się przez tłum gapiów. Dopiero po chwili, gdy na własne oczy zobaczyłem, co tam się działo, dotarło do mnie, że od tej pory już nic nie będzie takie samo. 

Usłyszałem krzyk Adory, która pytała, co tu się dzieje. Doskonale wiedziała, co tu się wyprawiało, ale rozumiałem jej szok. Mnie także towarzyszyło niezrozumienie i skonsternowanie. Nie pojmowałem, jak coś takiego mogło mieć miejsce na oczach Arphisów. 

Na podeście znajdowali się król Weston oraz jego najnowsza niewolnica. Nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie kilka istotnych faktów. 

Wendy była naga. Zakuta była w dyby, które trzymały jej głowę i ręce w miejscu. Nogi miała wolne, ale nie miało to większego znaczenia. Królowi towarzyszyło czterech strażników, którzy gdyby tego zechcieli, mogliby z łatwością powalić Wendy. Ona jednak nie zamierzała uciec. Po pierwsze, nie miała takiej możliwości. Po drugie, była, kurwa, w ciąży. 

Król wymierzał ciężarnej Wendy uderzenia pejczem w pośladki. Wendy krzyczała i płakała, błagając króla o litość. On jednak tylko się śmiał i bił dziewczynę coraz mocniej. 

- Dosyć tego! Jak możesz to robić, potworze?!

Adora miała więcej siły ode mnie. Cóż, oczywiście nie na co dzień, gdyż była ode mnie o wiele słabsza fizycznie, ale gdy wyrwała rękę z mojego uścisku, nie byłem w stanie jej przed tym powstrzymać. Byłem pewien, że jej działanie będzie miało swoje konsekwencje, ale musiałem przede wszystkim zatroszczyć się o syna. Pozostało mi wierzyć, że Adora nie zrobi niczego głupiego. Choć była w takim stanie, że mogłaby zrobić absolutnie wszystko, aby uratować krzywdzoną przez króla przyjaciółkę. 

Moja ukochana weszła na podest, gdy ja szedłem tuż za nią. Strażnicy jednak skrzyżowali przede mną swoje miecze, nie pozwalając mi iść za nią. Warknąłem na nich groźnie. Gdyby nie Caspian, który ze strachem ściskał moją dłoń, na pewno zawalczyłbym z nimi. Teraz pozostało mi jedynie patrzeć na to, co wyprawiała moja Adora. 

- Zostaw Wendy w spokoju, ty parszywy draniu!

Adora wyrwała pejcz z łapy króla. Weston zaśmiał się. Patrzyłem na to, jak Adora osłania bezbronne ciało swojej ciężarnej przyjaciółki. Król podszedł do niej powoli i pochylił się tak, aby móc bez przeszkód spojrzeć jej w oczy. 

- Pokazała się moja mała ludzka dziewczynka. Zephyrze, powinieneś lepiej pilnować swojej zabaweczki. 

- Po pierwsze, Adora nie jest moją zabawką. Po drugie, w przeciwieństwie do ciebie, nie trzymam ukochanej istoty na smyczy. 

Tłum gapiów zamarł. Oprócz Morbiusa nikt nie wiedział, co przydarzyło mi się przed laty. Mieszkańcy wioski zdawali sobie sprawę z tego, że zostałem sierotą jako młody chłopak, ale nikt nie wiedział, w jaki sposób zmarli moi rodzice. Nikt nie wiedział też jaka relacja łączyła mnie i króla. Mogłem odzywać się do niego bardziej lekceważąco niż inni. Nie powinienem tego robić, gdyż Weston był cholernie niebezpieczny, ale w tej chwili nic nie miało dla mnie znaczenia. Nic oprócz pomocy Wendy. 

- Pozwólcie mu tutaj wejść - powiedział król do swoich strażników, którzy pozwolili mi przejść. Na szczęście znalazł się przy mnie Morbius, który skinął do mnie porozumiewawczo głową. Oddałem mu w opiekę swojego syna. Za nic nie mogłem pozwolić na to, aby Caspianowi stała się krzywda.

Wszedłem na prowizoryczną scenę. Czułem na sobie spojrzenia Arphisów. Wiedziałem, że bali się o moje życie. Nasza społeczność była ze sobą zżyta. Byliśmy dużą rodziną, która zawsze się wspierała. Moja śmierć nie przeszłaby bez echa, ale nie chciałem umierać. Jeszcze nie dzisiaj. 

Stanąłem przed Westonem. Król zadarł dumnie głowę. Miał na głowie koronę, która moim zdaniem wyglądała dziecinnie i śmiesznie. Wcale nie dodawała mu powagi i godności. On jednak zdawał się myśleć inaczej. 

Adora stała przed swoją przyjaciółką. Obejmowała dłońmi twarz Wendy i płakała razem z nią. Nie umknęło mojej uwadze, że Adora próbowała rozkuć dyby, ale nie udało jej się tego uczynić. Dziwiło mnie to, że strażnicy króla pozwalali Adorze na taką samowolkę, ale może król miał co do nas konkretne plany. 

- Po co to robisz? 

Król zaskoczył się moim pytaniem. Zachowywał się jednak tak, jakby nic nie było w stanie wytrącić go z równowagi. 

- Nie powinno być to dla ciebie niespodzianką, Zephyrze. Przecież mówiłem ci, że będę przychodził do wioski z Wendy i udowodnię ci, że najlepszą opcją będzie poddanie mi się. 

- Ona jest w ciąży. 

Władca Arphisów wzruszył ramionami tak, jakby nic go to nie obchodziło.

- Uwierz mi, zdążyłem to zauważyć. 

Zbliżyłem się trzy kroki w stronę króla. Stałem z nim oko w oko. To on miał nade mną przewagę. Nie byłem taki głupi, aby myśleć, że mogłem go pokonać. Nie władałem magiczną mocą w takim stopniu, jak on. Nie byłem w posiadaniu magicznych ksiąg i nie znałem wielu zaklęć. Nie miałem przy sobie strażników, którzy oddaliby za mnie życie w walce. Byłem nikim, ale i tak walczyłem.

- Po co to właściwie robisz? 

Król podniósł łapę. Usłyszałem w tłumie odgłosy pełne niedowierzania i strachu. Arphisy z pewnością myślały, że król rzuci w moją głowę zaklęciem i rozwali mi łeb, ale on tylko z czułością położył łapę na moim policzku.

- Mówiłem ci, po co to robię. 

- Przez lata byłem sam. Dałeś mi spokój. Dlaczego teraz znowu mnie chcesz? Czy to dlatego, że znalazłem człowieka, którego pokochałem? Czy to daje ci powód, aby chcieć odebrać mi szczęście? 

W tle słyszałem płacz Adory i Wendy. Nie patrzyłem jednak na dziewczyny. Utrzymywałem kontakt wzrokowy z królem, gdyż w tej chwili to właśnie było dla mnie najważniejsze. Musiałem pokazać mu, że się nie bałem. Chciałem udowodnić mu, że nie byłem już tym przestraszonym chłopcem, którego więził w pałacu przed kilkoma laty. 

- Wcale nie chcę odbierać ci szczęścia, Zephyrze. Przecież zaprosiłem do pałacu także Adorę i Caspiana. 

- Mieliby patrzeć na to, jak mnie gwałcisz? 

W tłumie zapanowała całkowita cisza. Arphisy w końcu miały dowiedzieć się prawdy. W tej chwili miałem w poważaniu konsekwencje. Postanowiłem w końcu powiedzieć to, co leżało mi na sercu. Po to, aby Arphisy dowiedziały się, jakim diabłem był ich władca. 

Odwróciłem się w stronę tłumu. Spojrzałem w oczy Morbiusa, Kylena, Tamary i innych Arphisów, które wiele dla mnie liczyły. Zdawałem sobie sprawę z tego, że w tłumie znajdowały się dzieci. Nie powinny słuchać o tym, co miałem zamiar im opowiedzieć, ale wystarczająco długo milczałem. Nadeszła pora na to, aby nasz lud poznał prawdę.

- Moja mama pragnęła drugiego dziecka - zacząłem wiedząc, że król pozwoli mi dokończyć przemowę. Choćby z własnych sadystycznych powodów. - Nie mogła jednak go mieć. Dlatego w desperacji poszła do króla Westona, aby poprosić go o łaskę. Chciała za pomocą magii zajść w kolejną ciążę. Przez wiele lat uważałem, że jej nie wystarczałem, ale po długim czasie zrozumiałem, że wcale nie o to chodziło. Mama chciała mieć po prostu większą, szczęśliwą rodzinę. Nie o tym jednak chciałem wam powiedzieć.

- Zephyrze, nie musisz tego robić. Nie musisz tego wszystkiego mówić. 

Spojrzałem w szmaragdowe oczy Morbiusa. Mój przyjaciel patrzył na mnie z politowaniem, ale miałem dość życia w ukryciu. Może część Arphisów miała uznać mnie po tym za ofiarę losu, ale byłem tak wściekły, że nic już nie miało dla mnie dużego znaczenia. 

- Zrobię to, Morbiusie.

Skinął do mnie głową, szanując moją decyzję. Po chwili ponownie zwróciłem się do tłumu. 

- Mama została w pałacu króla. Nigdy już nie wróciła do domu. Król zezłościł się na nią za to, że śmiała go o cokolwiek prosić. Król jest jednak po to, aby pomagać swojemu ludowi. Nasza rodzina królewska nigdy jednak nie wywiązywała się ze swoich obowiązków. Wracając do tematu, mój tata i ja pewnego dnia poszliśmy do pałacu po mamę. Jak pewnie wiecie, z pałacu wyszedłem tylko ja. Moi rodzice zostali zamordowani na moich oczach. Ich głowy... 

Pokręciłem głową. Zacisnąłem dłonie w pięści. Mówienie o tym przed tak wieloma Arphisami było dla mnie trudne, ale musiałem dociągnąć sprawę do końca. 

- Straciłem mamę i tatę. Co więcej, król Weston na tydzień zrobił ze mnie swoją dziwkę. Bił mnie, gwałcił i niszczył psychicznie. Po tych siedmiu dniach wyrzucił mnie zagłodzonego i bezbronnego za pałacowe mury. Z pomocą przyszedł mi mój najlepszy przyjaciel. Morbius. 

Mój przyjaciel pochylił lekko łeb. Nigdy nie robił niczego dla poklasku. Kochałem go za to. Musiałem jednak uświadomić mu przy tych wszystkich Arphisach, jak wspaniały był. Czułem bowiem, że moje istnienie zbliżało się ku końcowi. Zanim miałem umrzeć, zamierzałem uświadomić tych, których kochałem, ile dla mnie znaczyli.

- Tylko dzięki Morbiusowi nie oszalałem. Uświadomił mnie w tym, że jestem wartościowy i to, że przez tydzień rozkładałem nogi na rozkaz króla, nie uczyniło ze mnie złego stworzenia. 

Nie patrzyłem na króla. Nie patrzyłem już na nikogo. Wpatrywałem się tylko w niebo, mając nadzieję, że rodzice byli ze mnie dumni. 

- Obecnie w pałacu króla przebywa czwórka ludzkich niewolników. Są to młode osoby. Dwie kobiety i dwóch młodych mężczyzn. Jedna z wcześniejszych niewolnic króla została zamordowana przez jego brata. Polly, gdyż tak miała na imię, nie żyje. Dziewczyna, którą widzicie zakutą w dyby, to Wendy. Najbliższa przyjaciółka mojej Adory. 

W tłumie usłyszałem odgłosy pełne niedowierzania. Byłem pewien, że po moim dzisiejszym występie miały krążyć w wiosce różne historie. Tak było dobrze. Dzięki temu pamięć o mnie po mojej śmierci może nie musiała zniknąć. 

- Król jest podłym, sadystycznym i egoistycznym władcą - powiedziałem na koniec, marząc o tym, aby moje słowa dotarły do serc Arphisów. - Wierzę, że wspólnie możemy się go pozbyć. Musicie mi jednak pomóc, gdyż sam tego nie uczynię. Nie mam takiej władzy. Nie mam takiej magii. Nie mam takiej siły. Razem jednak możemy zdziałać cuda. Wierzę, że nam się uda, ale musimy być w tym razem. Proszę, pomóżcie mi. Pomóżcie także sobie. Jeśli wy mi pomożecie, wasza przyszłość w tej krainie będzie świetlana. Nie musimy mieć króla. Sami możemy sobą rządzić. Świetnie sobie poradzimy. Dołączycie do mnie?

W tłumie zapanowała cisza. 

Wpatrywałem się w oczy każdego Arphisa. Każdy jednak odwracał wzrok. Nikt się nie odezwał. Nikt nic nie powiedział. Nikt nie chciał mi pomóc. 

- Ja pomogę - powiedział Morbius. 

Byłem pewien, że wystarczyłaby jedna istota, aby reszta Arphisów zdecydowała się na to samo. Po Morbiusie jeszcze jedyną istotą, która zgodziła się na pomoc, był mój synek. Reszta Arphisów zaczęła jednak rozchodzić się do swoich domów.

Poczułem się okropnie. Miałem wrażenie, że wszyscy, na których mi zależało, odeszli. Po kilku minutach pod sceną zostali tylko Morbius i Caspian. 

Tylko oni. 

Po chwili poczułem na szyi oddech króla. Stanął za mną i położył łapy na moich ramionach.

- To była urocza scenka, Zephyrze. Szkoda tylko, że nikt nie chce ci pomóc mnie zabić. 

Odwróciłem się i spojrzałem na dziewczyny. Nie wiedzieć kiedy Wendy została rozkuta i klęczała teraz nago przy Adorze. Moja ukochana obejmowała przyjaciółkę ramionami i kołysała ją w objęciach. 

Adora chyba wyczuła, że na nią patrzę. Podniosła wzrok. Jej oczy były zaszklone i pełne błagania. Chciała mi pomóc, ale pragnęła pomóc także swojej przyjaciółce. Nie winiłem jej za to. Mimo, że Wendy zostawiła Adorę na pastwę losu w lesie, gdy przybyłem po moją ludzką dziewczynę, to znały się o wiele dłużej niż ja i Adora. Łącząca ich więź była silna. Nie powinienem mieć im tego za złe, ale bolało mnie to, że Adora pragnęła w tej chwili być bliżej swojej przyjaciółki niż mnie. 

- Zgódź się na moją propozycję, Zephyrze. Jeszcze nie jest za późno. 

Pokręciłem przecząco głową. Odwróciłem się przodem do króla i spojrzałem w jego żółte ślepia. 

Zamachnąłem się, aby uderzyć króla, ale wtedy ktoś złapał mnie od tyłu. Strażnik wykręcił mi ręce za plecy, a drugi uderzył mnie pod kolanami tak, że upadłem na podest. Adora krzyczała, próbując się do mnie dostać, ale pozostali dwaj strażnicy uniemożliwiali jej to. Słyszałem także krzyki Morbiusa i mojego syna. Nie chciałem, aby Caspian na to wszystko patrzył, ale nie było innej możliwości. 

Kiedy strażnicy skuli mi łapy za plecami kajdanami, które wysysały z mojego ciała magię, wiedziałem już, że było po mnie. 

Król Weston uklęknął przede mną na jedno kolano. Objął łapą mój policzek i zmusił mnie do tego, abym spojrzał mu w oczy. 

- Zephyrze, pójdziesz ze mną. Na razie pozwolę, aby Wendy została tutaj, w wiosce. Niech to będzie swoista wymiana. Ty pójdziesz ze mną, a moja nowa laleczka zostanie z Adorą. Zastanowimy się nad tym, co począć dalej, dobrze? 

Nie miałem możliwości odpowiedzieć. Po chwili pociemniało mi bowiem przed oczami i upadłem na podest swoją głową. Nie wiedziałem, co stało się później. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top