42

Zephyr

- Och, już tu jesteś. 

Spojrzałem na Morbiusa, który razem z Caspianem siedział na podłodze. Mój przyjaciel i mój syn układali klocki. Zauważyłem, że powstawało coś w rodzaju smoka. Cieszyłem się, że moje dziecko tak dobrze się bawiło. Jeszcze bardziej cieszyło mnie to, że Morbius i Caspian się dogadali. Od początku zależało mi na tym, aby ich relacja była silna i czułem wdzięczność, że tak się właśnie stało. 

Mój przyjaciel spojrzał na mnie swoimi szmaragdowymi oczami. Poczuł, że musieliśmy poważnie porozmawiać. Nie chciałem jednak przez cały czas zostawiać Caspiana samego. Zamierzałem przy nim być, jak na dobrego ojca przystało. Nie zamierzałem jednak pozwolić na to, aby chłopiec słuchał o wczorajszych wydarzeniach z pałacu króla Westona. Wystarczyło mi to, że musiał patrzeć na ten okrutny spektakl, który rozegrał się wczoraj przed naszymi oczami. I tak dziwiłem się, że Caspian nie zadawał pytań. Być może Adora porozmawiała z nim rano na ten temat. Jeśli tak zrobiła, byłem jej za to bardzo wdzięczny. 

Nie miałem czasu, aby iść do Kylena na koniec wioski, żeby odstawić do niego Caspiana do opieki. Poza tym, nie byłem pewien, czy mój przyjaciel nie znajdował się w pracy. Jego żona, Tamara, miała wystarczająco dużo zajęć ze swoimi dzieciakami. Poza tym była w ciąży z kolejnym dzieckiem, więc nie mogłem zrzucać jej na głowę jeszcze mojego syna. Dlatego postanowiłem, że zadziałam na Caspiana czarem.

- Synku, czy mógłbym rzucić na ciebie zaklęcie? 

Fioletowe oczy Caspiana spojrzały na mnie z zainteresowaniem. 

- Zaklęcie? Jakie, tato? 

Podszedłem bliżej syna i ukucnąłem przy nim. 

- Piękny smok - zauważyłem, na co Caspian zaśmiał się z dumą. 

- Dziękuję, tato. Razem z Morbiusem staramy się stworzyć majestatycznego stwora. 

Niech mnie, mój synek żył na tym świecie zaledwie od kilku dni, a jego słownictwo już było takie bogate. Kochałem go do szaleństwa, a moja miłość z każdym dniem rosła. W chwilach takich jak ta czułem wdzięczność, że Arphisy były nieśmiertelne. Nie wiem, jak poradziłbym sobie z tym, gdyby Caspian kiedyś odszedł. Wiedziałem, że prędzej to ja bym odszedł, gdyż byłem starszy, ale wiadomym było, że w naszym świecie zdarzały się różne wypadki. Zabić Arphisa mógł tylko król, ale nigdy nie posunąłby się do tego, aby zamordować mi syna. Prawda? 

- Chciałbym z Morbiusem porozmawiać o czymś dla dorosłych - przyznałem, na co Morbius parsknął śmiechem, a Caspian pokręcił z niedowierzaniem głową.

- Tato, dlaczego chcesz rozmawiać z wujkiem Morbiusem o seksie? 

- Kur... Co?!

Caspian położył dłoń na moim ramieniu tak, jakby zrobiło mu się mnie żal i chciał mnie pocieszyć. 

- Wiem o seksie, tato. Przecież nie jestem głupi. 

- Kto ci o tym powiedział? - spytałem, kierując swoje spojrzenie na Morbiusa. On jednak uniósł w górę łapy w geście niewinności. 

- Nie ja, stary. Nie jestem taki.

Przewróciłem oczami. Mimo, że wiedziałem, iż musiałem porozmawiać z Caspianem o seksie, to obecnie ten temat nie należał do naszych priorytetów. Dlatego też przeszedłem do konkretów, gdyż to nimi należało się zająć. 

- Caspianie, chciałbym na kilkanaście minut odebrać ci słuch. 

Spodziewałem się, że mój syn zacznie na mnie krzyczeć albo wyzywać mnie od wyrodnych ojców, ale on tego nie zrobił. 

- Dobrze, tato. Zajmę się klockami, gdy wy będziecie rozmawiać. 

- Poważnie? Nie masz z tym problemu? 

- Nie - odrzekł chłopiec, kręcąc głową. - To normalne, że chcecie porozmawiać. Jeśli ma być to rozmowa o seksie, nie będę słuchał. 

- Caspianie, nie będę rozmawiał z Morbiusem o seksie!

- Nie? 

- Nie. Dobrze, synku. Skoro się zgadzasz, rzucam na ciebie czar. Zdejmę z ciebie zaklęcie, gdy tylko skończymy rozmawiać z Morbiusem, dobrze? Jeśli będziesz czegoś potrzebował, podejdź do mnie i klepnij mnie w udo.

- Jasna sprawa, tato. Nie musisz się o mnie martwić. 

Kiedy rzuciłem czar na synka, naprawdę poczułem się jak wyrodny ojciec. Starałem się jednak sobie tego nie wyrzucać. Teoretycznie mogłem zaprowadzić Caspiana do jego matki, ale tak się złożyło, że moja boska Adora siedziała przywiązana do krzesła z mokrą cipką. Taki pomysł nie był więc wskazany, więc postanowiłem go porzucić. Poza tym, miałem swoje dziecko przed oczami i byłem pewien, że nic mu nie groziło. Innego zapewnienia nie potrzebowałem, a biorąc pod uwagę to, że Caspian nie miał mi za złe mojego czynu, nie czułem aż tak dużych wyrzutów sumienia. 

Usiadłem na kanapie. Morbius zajął miejsce obok mnie i spojrzał mi w oczy. 

- Twój syn powiedział mi, że wczoraj wieczorem byliście u króla.

Przełknąłem ślinę. Wbiłem pazury we wnętrza swoich łap, czując dyskomfort. 

- Tak właśnie było. 

- Co tam robiliście? Jakoś nie mogę uwierzyć w to, że z własnej woli poszliście do króla. Nie po tym, co ci zrobił. 

To Morbius był tym, który jako pierwszy zobaczył mnie po tygodniu niewoli u króla Westona.To on mi pomógł. To on widział mnie w najgorszym stanie, w jakim kiedykolwiek się znajdowałem, ale nie ocenił mnie za to. Pomógł mi, gdyż właśnie na tym polegała przyjaźń. Na pomaganiu sobie w potrzebie, a ja wiedziałem, że zawsze mogłem liczyć na Morbiusa. 

Tym razem czułem jednak, że go zawiodłem. 

- Król dopadł Adorę, gdy wracała do domu z wioski. Zaprosił ją do pałacu na kolację. Jak się pewnie domyślasz, królowi nie można odmówić. Tylko dlatego tam poszliśmy. Nic nie przygotowało nas jednak na to, co tam zobaczyliśmy. 

- Zephyrze... 

Musiałem zebrać się w garść. Mówienie o tym nie było dla mnie jednak łatwe. Wszystko przez to, że kiedyś sam byłem na miejscu Alice, Olivera, Finleya i Wendy. Kiedyś również byłem zniewolony i musiałem znosić to, co znosili teraz oni. Nie miałem wyjścia. Jeśli chciałem przeżyć, musiałem słuchać się króla. Poza tym, byłem wtedy w takim stanie, że nie za bardzo przejmowałem się samym sobą. Po tragicznej stracie rodziców czułem się jak wyrzutek. Miałem ochotę umrzeć, ale jakaś część mnie pragnęła dalej żyć, aby móc zemścić się na królu. Teraz jednak nie wiedziałem, czy mój plan miał kiedykolwiek dojść do skutku. 

- Król pokazał nam swoich ludzkich niewolników. Zrobił to także na oczach Adory i Caspiana. Nadzy i zakuci w kajdany niewolnicy weszli do sali jadalnianej i zachowywali się jak posłuszne pionki władcy. Tak, jak ja kiedyś. 

Morbius spojrzał na mnie z litością. 

- To było okropne. Adora czuła się skonsternowana i była przerażona. Była też waleczna, bo taka właśnie jest. Chciała pokazać królowi, gdzie jest jego miejsce, ale on miał dla nas jeszcze jedną niespodziankę. 

- Co to było? 

Głos mojego przyjaciela był słaby tak, jakby on też nie był gotów to usłyszeć. 

- To była Wendy. Najlepsza przyjaciółka Adory. Ta, która interesuje się Arphisami. 

Morbius patrzył na mnie tak, jakby kompletnie mnie nie rozumiał. Ja sam siebie nie rozumiałem. Najbardziej jednak nie rozumiałem króla. Miałem coraz więcej powodów, aby go zamordować, ale... Właśnie, było kilka "ale". 

- Król powiedział mi, że ma dla mnie propozycję. Najpierw wyznał, że będzie niszczył Wendy. Powiedział, że będzie ją bił i gwałcił. Dodał, że co jakiś czas będzie przychodził do wioski, aby pokazać, w jak opłakanym stanie będzie Wendy. Dał mi jednak pewną możliwość. Powiedział, że jeśli razem z Adorą i Caspianem zgodzimy się zamieszkać w jego pałacu, wówczas odpuści Wendy. To jednak równałoby się z tym, że znowu zostałbym niewolnikiem króla. 

- Chyba tego nie rozważasz, prawda? 

Zamilkłem. Nie miałem pojęcia, jak powinienem odpowiedzieć. 

- Zephyrze, ty chyba nie... 

- Nie. Nie pójdę do niewoli. Nie ma mowy. 

Morbius wyglądał tak, jakby kamień spadł mu z serca. 

- W takim razie o co chodzi? Dlaczego jesteś taki zdołowany? 

- Chodzi o Adorę. 

Morbius skinął łbem tak, jakby zrozumiał, do czego dążę. 

- Adora kocha Wendy. Mimo tego, że Wendy zostawiła ją samą w lesie, to Adora wciąż żywi do niej ciepłe uczucia. To zrozumiałe, że nie chce, aby jej przyjaciółka została niewolnicą króla. Tyle tylko, że on już ją złamał, Morbiusie. Widziałem Wendy. Jest w fatalnym stanie. Podobnie jak pozostali niewolnicy. Jedna niewolnica nawet zmarła. Brat króla ją zabił. 

- Kurwa, Zephyrze. Tak być nie może. 

Wiedziałem o tym. Doskonale wiedziałem o tym, że tak być nie mogło. To wszystko nie mieściło mi się w głowie. Najchętniej położyłbym się do łóżka, nakrył łeb kocem i zostałbym tam na wieki wieków. Miałem jednak poczucie misji. Czułem się w obowiązku, aby zadbać o Adorę, ale i o niewolników króla. 

Nie, nie chciałem tak o nich myśleć. Niewolnik kojarzył się negatywnie. Jako niewolnika postrzegano istotę słabą, bezbronną i zdaną na swojego pana. Niewolnicy bywali jednak waleczni. Mieli swoje wartości, którymi się kierowali. Wszyscy je mieliśmy. Nawet Finley, Oliver, Alice oraz Wendy. 

Jak mogłem żyć sobie spokojnie w tym domku, mając z tyłu głowy, że w pałacu króla działy się niestworzone rzeczy? Jak mogłem pozwalać na to, aby król gwałcił niewinne istoty? Jak mogłem zezwolić na ich cierpienie? 

Morbius przysunął się bliżej mnie. Objął mnie ramieniem, a ja wtuliłem się w jego duże ciało. Potrzebowałem pocieszenia od kogoś, kto nie był Adorą. Nie chodziło o to, że nie doceniałem jej wsparcia, gdyż niezmiernie się dla mnie liczyło. Chodziło po prostu o to, że nie chciałem zrzucać na nią swoich problemów. Sama wciąż borykała się z tym, co jej się przydarzyło, a na dodatek myślała o Wendy. 

Przy Morbiusie nie musiałem wstydzić się tego, kim byłem. Kochałem go jak brata i ufałem mu bezgranicznie. Wiedziałem, że Morbius nigdy nie będzie się ze mnie śmiał, gdyż nie był taką istotą. 

- Znajdziemy sposób, Zephyrze. Pomogę ci. 

- Nie. Nie ma mowy. Nie dopuszczę, żeby coś ci się stało. 

Morbius poklepał mnie po plecach. Czuł, że jeszcze nie chcę przerwać uścisku, dlatego wciąż mnie przytulał. 

- Wybacz mi, Zephyrze, ale jestem dorosłym Arphisem i sam wiem, co dla mnie najlepsze. 

- To ja cię przepraszam. Nie chciałem, aby zabrzmiało to tak, jakbym ci rozkazywał. 

Spędziłem w jego ramionach trochę czasu. Potrzebowałem tego. Po wszystkim odwdzięczyłem się mężczyźnie skinieniem głowy. Na więcej nie mogłem sobie pozwolić. Nie byłem w nastroju, aby mówić o uczuciach. Emocje były czymś, czego wstydziłem się przez wiele lat, ale starałem się wmawiać sobie, że każdy miał uczucia. Każdy chciał zapisać się w pewien sposób w historii tego świata. 

- Gdzie tak właściwie jest Adora? 

Spojrzałem na mojego synka, ale wszystko wskazywało na to, że czar wciąż na niego działał. Mogłem być więc pewien, że nie usłyszy tego, co zaraz powiem Morbiusowi. Skoro jednak mój syn wiedział już, czym był seks, inne sprawy na pewno nie miały go szczególnie zaskoczyć. 

- Siedzi w sypialni. 

- Doprawdy? - spytał Morbius, czekając na to, aż zacznę mówić dalej. 

- Tak. Siedzi na krześle. 

- Skąd wiesz, że się stamtąd nie ruszyła?

- Naprawdę czekasz na to, aż powiem, że przywiązałem ją do krzesła? 

Wybuchnął śmiechem. Morbius rzadko się śmiał, dlatego ten dźwięk sprawił, że zrobiło mi się ciepło na sercu. Kiedy on był szczęśliwy, ja również byłem szczęśliwy. Tak właśnie postępowali przyjaciele. 

- Jesteś bardzo niegrzeczny, Zephyrze. Powiedz mi jeszcze, że wylizałeś jej cipkę. 

Zamilkłem. 

- Kurwa, ty naprawdę to zrobiłeś. 

- Żeby to raz, Morbiusie. 

Śmialiśmy się jak za dawnych lat. Jak wtedy, gdy byliśmy dziećmi i nie mieliśmy żadnych problemów na głowie. Morbius jednak je miał, gdyż trafił do naszej wioski jako sierota, gdyż jego rodzice go nie chcieli. Szybko jednak znalazł dom, a stało się to dzięki moim rodzicom. Moim kochanym rodzicom, którzy byli tak dobrzy dla mnie i mojego najlepszego przyjaciela, a umarli z nie swojej winy.

- Kochasz ją, prawda? 

- Nie, Morbiusie. Ja za nią szaleję. Chcę być jej niewolnikiem. Chcę być dla niej wszystkim. Wiem, że Adora widzi, jak się staram, ale mam wrażenie, że nigdy nie będę dla niej wystarczający. Nie jestem w końcu człowiekiem, prawda? 

- Przecież wiesz, że to nie jest ważne. Adorze na tobie zależy i tylko to się liczy, Zephyrze. Nie bądź dla siebie taki surowy, dobrze? 

Miał rację. Nie powinienem nieustannie tak się nad sobą znęcać, ale to było silniejsze ode mnie. Od dziecka mierzyłem się z niskim poczuciem własnej wartości. To było dla mnie naprawdę trudne, ale wmawiałem sobie, że inni mieli gorsze tragedie. Nie powinno porównywać się traum innych ze swoimi, ale tak właśnie robiłem i to mnie niszczyło. 

- Skupmy się na tym, jak obalić króla Westona. 

Spojrzałem na Morbiusa z niedowierzaniem. 

- Chyba nie myślisz, że to się uda. 

Morbius jednak wstał i poklepał mnie po ramieniu. 

- Właśnie, że w to wierzę, Zephyrze. Jeśli coś ma nam się udać, to tylko razem. Nie traćmy czasu, przyjacielu. Jestem bardzo ciekaw, kim jest Wendy. Chętnie ją poznam i pokażę jej, jak wspaniałe są Arphisy. 

Byłem pewien, że gdyby Wendy to usłyszała, byłaby w siódmym niebie. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top