24
Zephyr
Kiedy wstałem nad ranem, zaskoczył mnie zastany widok.
Pamiętałem, że w nocy zaniosłem syna do jego łóżeczka, ale nic nie przygotowało mnie na to, co stało się z nim w nocy.
Caspian wykształcił już swoją czaszkę. Podszedłem do niego powoli, upewniając się, że nie obudzę wykończonej Adory i spojrzałem w jego zaspaną twarz. Caspian powoli się przeciągał, ciesząc się nowym dniem swojego życia, gdy ja zamarłem.
Jego czaszka przedstawiała czaszkę kozła. Była podobna do mojej, więc nie było tak źle. Wyglądał naprawdę uroczo w tym wydaniu. Ogromnie mi się podobał, ale był moim synem, więc nie było ważne to, jak będzie wyglądać jego głowa. Kochałbym go, nawet gdyby miał czaszkę węża. Choć byłoby to dziwne i raczej niekomfortowe.
Z kolei oczy mojego syna były w najpiękniejszym odcieniu fioletu, jaki kiedykolwiek widziałem. Caspian otworzył lekko otwór gębowy i zaśmiał się cicho. Wyciągnął do mnie swoje rączki, a ja poczułem, jak po moich policzkach płyną łzy wzruszenia.
Wziąłem syna na ręce. Wyniosłem go po cichu z pokoju, aby nie obudzić Adory. Nie zdziwiłbym się, gdyby przespała resztę dnia. Była wykończona i miała prawo odpocząć.
Zszedłem z synkiem na dół i tam poszedłem z nim do łazienki. Nie byłem pewien, jak zajmować się dzieckiem, ale wcześniej wyczarowałem nocnik. Chłopiec, jakby doskonale wiedział co robi, wskazał mi na nocnik i gdy postawiłem go ostrożnie na podłodze i podtrzymałem, Caspian się wysikał. Po tym spojrzał na mnie jakby z dumą i zaśmiał się.
- Grzeczny chłopiec. Skoro już wiesz, jak się sika, przynajmniej nie muszę cię tego uczyć.
Synek zaśmiał się, a ja nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Kochałem tego chłopca całym sercem i nie wyobrażałem sobie, że miałoby go nie być w moim życiu.
- Chcesz kupę? Och, chyba nie powinienem cię o to pytać. Nawet nie wiem, czy wiesz, co to kupa.
Caspian jednak pokręcił przecząco łebkiem.
- Wiesz, co to jest?
Skinął energicznie głową. Wiedziałem, że małe Arphisy były niezwykle mądre i bardzo szybko się uczyły, ale nie spodziewałem się, że będzie to aż tak szybkie.
- Czyli nie musisz stawić klocka?
Caspian zaśmiał się, znowu kręcąc głową.
- Fantastycznie. Chyba nie byłbym gotów podcierać ci tyłka, dzieciaku. Na bogów, o czym ja w ogóle z tobą rozmawiam? Gdyby twoja mama dowiedziała się, że rozmawiam z naszym synem o kupie, chyba skręciłaby mi kark. Kupa to jednak normalna część życia, co nie?
Caspian wzruszył nieporadnie ramionami. Podczołgał się bliżej mnie i wspiął się na mnie jak małpka na drzewo. Zawiesił się na moim biodrze i objął mnie rękoma w pasie. Lub przynajmniej próbował to zrobić, gdyż moja pierś była zbyt szeroka, aby chłopiec mógł swobodnie ją objąć.
Mój synek spojrzał na lustro zawieszone na ścianie łazienki. Pokazał na nie palcem i wypowiedział słowo, po którym zakuło mnie serce.
- Tata.
Obróciłem głowę w stronę synka, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Caspianie, co...
- Ty tata.
Na bogów. On mnie nazwał tatą.
Przytuliłem synka uważając na to, aby nie zmiażdżyć jego ciała. Polizałem go po czole, gdyż tylko w ten sposób mogłem go ucałować. Arphisy, w przeciwieństwie do ludzi, nie miały ust, ale nie było to takie tragiczne. Dało się do tego przyzwyczaić. Skoro nie znałem innej możliwości składania pocałunków, jak mogłem tęsknić za czymś, czego nigdy nie posiadłem?
Jego głos brzmiał tak uroczo. Nie zastanawiałem się wcześniej nad tym, w jaki sposób będzie mówił mój synek, ale tak łapiącego za serce głosu na pewno się nie spodziewałem. Czułem się ogromnie szczęśliwy. Nigdy wcześniej nie czułem aż takiego szczęścia. W tej chwili miałem wrażenie, że już nic w życiu mnie nie zniszczy i nawet pieprzony król Weston nie odbierze mi tego szczęścia, jakim była dla mnie moja rodzina.
- Caspianie, czy...
- Jeść.
Och, tak. Jak mogłem zapomnieć o tym, aby nakarmić tego chłopca?
- Dobrze, już idziemy jeść. Czekaj, co jedzą dzieci? Nie chcę dać ci czegoś, po czym...
- Tata!
Spojrzałem w fioletowe oczy Caspiana. I tak już wiele mówił, więc nie spodziewałem się, że powie coś więcej. Małe Arphisy zaczynały mówić zwykle dopiero po upłynięciu czterdziestu ośmiu godzin od narodzin, ale najwyraźniej mój synek był bardzo bystry. Cieszyłem się, że go miałem. Kurwa, nikt nigdy nie domyśliłby się, jak bardzo czułem się szczęśliwy.
Gdy szedłem z Caspianem w ramionach do kuchni, natknąłem się na Morbiusa. Na śmierć zapomniałem o tym, że mój przyjaciel został tu na noc.
Morbius krzątał się już w kuchni, przygotowując jedzenie dla całej naszej rodzinki. Nie oczekiwałem tego od niego. Naprawdę tego nie robiłem. Morbius był moim najlepszym przyjacielem i zaskoczył mnie już tyle razy, że nie byłem w stanie tego zliczyć. Kochałem tego faceta całym sercem. Był dla mnie jak brat, którego nigdy nie miałem. Nie wyobrażałem sobie, jak mogłoby wyglądać moje życie bez niego. Teoretycznie mógłbym mieć innych kumpli, chociażby takich jak Kylen. Kylen jednak nie uratowałby mnie spod bram pałacu króla Westona, gdy konałbym tam z powodu utraty krwi i skatowania niemal na śmierć.
Mój przyjaciel musiał wyczuć naszą obecność. Odwrócił się i jego oczy błysnęły, gdy zobaczył mnie i Caspiana. Odłożył łopatkę i podszedł bliżej, wyciągając ostrożnie rękę w stronę mojego dziecka.
- Jest taki śliczny.
Nie mogłem nie zgodzić się z Morbiusem, dlatego przytaknąłem.
- Nie da się mu tego odmówić. Jest przepiękny.
- Te oczy. Zephyrze, twój synek będzie miał powodzenie u kobiet.
Zaśmiałem się. Caspian patrzył to na mnie, to na mojego przyjaciela.
- To twój wujek - powiedziałem do syna. - Ma na imię Morbius i będzie twoim dobrym kumplem. Masz jednak zakaz spotykania się z dziewczynami, czy to jasne?
Mój synek pokiwał energicznie głową, ale wciąż patrzył na nas tak, jakby niewiele rozumiał.
- Morbiusie, nie mam pojęcia, co jedzą dzieciaki.
Mój przyjaciel spojrzał na mnie tak, jakby zobaczył ducha. W świecie Arphisów nie byłoby to niczym dziwnym, gdyż w dalszych rejonach naszej krainy znajdowały się różne istoty pokroju smoków i syren, ale jednak nigdy nie było tu żadnego ducha.
- Przygotowałeś wszystko na narodziny syna, ale nie masz pojęcia, co ma jeść?
Ze wstydem skinąłem głową.
- Dokładnie o to chodzi. Czy wiesz może...
- Zephyrze, domyślałem się, że nic z tego nie będzie. Tylko się z tobą droczyłem. Już wszystko przygotowałem. Później pokażę ci, czym możesz karmić swojego synka.
Westchnąłem z ulgą. To był kolejny dowód na to, jak bardzo potrzebowałem mojego przyjaciela.
Usiadłem do stołu, sadzając sobie Caspiana na kolanach. Pozwoliłem, aby Morbius wszystko przygotował. Już wcześniej rozłożył talerze i sztućce. Teraz pozostało mu tylko nałożenie na talerze jedzenia. Czułem się jak dupek, w niczym mu nie pomagając, ale, na bogów, to był pierwszy dzień ojcostwa! Musiałem do tego przywyknąć!
- Adora do nas nie dołączy? - spytał, wskazując na kubek, do którego chciał nalać herbaty.
- Nie. Śpi. Jest bardzo zmęczona i sądzę, że prześpi resztę dnia.
- Jak ona się czuje?
Wskazałem dyskretnie na Caspiana, dając tym sposobem Morbiusowi znać, że chyba nie powinniśmy rozmawiać na takie tematy przy moim dziecku. Caspian może był tylko dzieckiem, ale rozumiał już bardzo dużo. Nie chciałem więc, aby słyszał, że jego matka go nie chciała.
Morbius skinął łbem, ale i tak postanowił trzymać się rozmowy o dziewczynie.
- Co z więzią? Czy pojawiła się po porodzie?
- Tak, Morbiusie. Więź połączyła mnie i Adorę. Na razie jest wystraszona. Czuję, że serce Adory chce się poddać, ale rozum jej na to nie pozwala. Rozumiem ją. To tak, jakby miała zakochać się w swoim oprawcy. Żadna racjonalnie myśląca istota nie zgodziłaby się na coś takiego.
Morbius nałożył nam jedzenie. Zauważyłem, że dla Caspiana przygotował kaszkę z kawałkami banana. Chłopiec pochłonął ją w jednej chwili. Morbius, gdy to zauważył, nałożył mu dokładkę. Nie mogłem uwierzyć w to, jak głodny był mój synek. Spodziewałem się, że głównym źródłem pokarmu dla małych Arphisów będzie mleko matki, ale może miało obyć się bez tego. Choć nie dało się ukryć, że byłbym przeszczęśliwy, mogąc zobaczyć Caspiana przyssanego do piersi Adory.
Nie, nie chodziło o żaden fetysz ani nic w tym rodzaju. Po prostu więź między matką i synem była piękna i chciałem móc obserwować jej rozkwitnięcie.
Gdy mój synek się najadł, beknął. Zaśmiałem się, gładząc go po głowie.
- Wykapany tatuś - zauważył Morbius.
- Hej, nie jestem taki niekulturalny!
- Tak, wzór z ciebie dobrego wychowania. Zephyrze, mam ci przypomnieć, co...
Zasłoniłem maleńkie uszka mojego syna.
- Ani mi się waż, Morbiusie. Nie przy dziecku.
Ten skinął twierdząco głową. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, o czym chciał powiedzieć.
Nagle zobaczyliśmy na schodach Adorę. Morbius ujrzał ją pierwszy, a ja poczułem jej zapach, gdyż siedziałem zwrócony plecami do schodów.
Natychmiastowo wstałem i wcisnąłem syna w ręce przyjaciela. Popędziłem do Adory niczym jej niewolnik, gotów służyć swojej pani.
- Dlaczego wstałaś?! - spytałem, zdając sobie sprawę z tego, że nie powinienem krzyczeć, ale było to silniejsze ode mnie. - Powinnaś leżeć i odpoczywać, Adoro! Kilka godzin temu urodziłaś dziecko! Nie możesz samodzielnie chodzić!
Moja ukochana przytrzymywała się kurczowo poręczy, lecz gdy tylko się przy niej pojawiłem, natychmiastowo złapała się mnie. Spojrzała mi w oczy, a ja w jej ślepiach zobaczyłem strach.
- Adoro, co...
- Wystraszyłam się, gdy po przebudzeniu nie zobaczyłam ani ciebie, ani Caspiana.
- Kochanie, ja tylko...
- Miałam w nocy koszmar. Śniło mi się, że po tym jak urodziłam ci dziecko, zostawiłeś mnie w tym domu. Przedtem przywiązałeś mnie jednak do łóżka i wepchnąłeś mi do ust knebel, abym nie mogła prosić o pomoc. Kiedy opuściłeś dom z naszym synem, podpaliłeś wszystko. Czułam, jak płomienie docierają do sypialni. Szykowałam się na śmierć. To było straszne.
Przytuliłem Adorę. Bolało mnie to, że śniły jej się tak okrutne rzeczy. Nie chciałem być w jej oczach potworem, ale ona najwyraźniej za takiego mnie uważała. Skoro śniły jej się tak okropne koszmary, musiała uważać mnie za kogoś, dla kogo naprawdę nic nie znaczyła.
- Nigdy bym ci tego nie zrobił, kochanie. Nigdy.
Pokiwała twierdząco głową, po czym delikatnie się ode mnie odsunęła.
- Zephyrze, gdzie jest...
- Mama!
Morbius podszedł do naszej dwójki z Caspianem na rękach. Caspian ponownie krzyknął słowo "mama" i wyciągnął do Adory swoje małe rączki.
Moja ukochana wpatrywała się w syna z niedowierzaniem. Oddychała ciężko, obserwując fioletowe oczy Caspiana i jego czaszkę. Chłopiec energicznie machał rękami, chcąc iść do mamy, ale Morbius trzymał go przy sobie, nie będąc pewnym reakcji dziewczyny.
Adora powoli uniosła dłoń. Objęła delikatnie policzek chłopca i pogładziła go palcami. Caspian zaśmiał się radośnie, po czym wyskoczył z ramion Morbiusa i wpadł w objęcia swojej mamy. Adora wciąż była zbyt słaba po porodzie, aby pewnie trzymać dziecko, dlatego pomogłem jej w tym. Upewniłem się jednak, aby syn miał z nią jak największy kontakt.
Caspian wysunął język i polizał Adorę po policzku. Zaśmiała się, a z jej oczu wypłynęły łzy. Nie były to jednak łzy smutku. Och, nie. Tym razem moja ukochana płakała ze szczęścia.
- Umiesz już mówić? - spytała wzruszonym głosem.
- Tak! - krzyknął chłopiec, szczypiąc palcami policzki mojej ukochanej.
- Och, to trochę boli.
- Boli? - spytał chłopiec, przekrzywiając łebek w bok.
- Troszkę - odparła Adora, uśmiechając się do synka, aby nie poczuł się urażony. - To nic, Caspianie. Jesteś piękny, wiesz?
Zaśmiał się, kiwając głową.
- To tata, a to mama! - krzyknął dumnie, pokazując najpierw na mnie, a potem na Adorę.
- Dokładnie tak, chłopaku - rzekł Morbius, biorąc naszego syna na ręce. - Teraz twoi rodzice chwilę porozmawiają, a my pójdziemy do kuchni. Coś jeszcze chciałbyś zjeść?
Caspian na wspomnienie o jedzeniu całkowicie zapomniał o swojej mamie i swoim tacie. Morbius wiedział, jak go przekupić. Mimo, że nie chciałem żegnać się z synkiem, to jednak gdy Morbius wziął go w objęcia, poczułem natychmiastową ochotę, aby się do niego zbliżyć. Nie tak powinno być, gdyż nie mogłem aż tak bardzo uzależnić się od mojego dziecka, ale wiedziałem, że Morbius go nie zrani. Byłby pierwszy, aby go uratować, gdyby działo mu się coś złego.
Kiedy zostałem sam na sam z ukochaną, chwyciłem ją za biodra. Adora lekko się chwiała, ale i tak była silna, biorąc pod uwagę fakt, że chwilę temu urodziła małego Arphisa.
- Jak się czujesz?
W moim głosie słychać było troskę. Adora położyła dłonie na mojej piersi, po czym się we mnie wtuliła.
- Jest dobrze. Naprawdę dobrze.
- Nie okłamujesz mnie? Aniołku, jeśli coś cię boli...
- Właśnie chodzi o to, że nic mnie nie boli. Nie wiem, czy to wina więzi, czy może czegoś innego, ale jestem gotowa na nowe życie z tobą, Zephyrze. Mamy pięknego synka i jestem szczęśliwa. Naprawdę, naprawdę szczęśliwa.
Objąłem łapami policzki Adory, wpatrując się w jej niebieskie oczy. Widziałem w nich prawdę. Wszystko byłoby w jak najlepszym porządku, gdyby nie fakt, że słowa mojej ukochanej były podyktowane łączącą nas magiczną więzią, a nie jej osobistymi odczuciami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top