15

Zephyr

Popołudnie spędziliśmy we trójkę na polu kwiatowym, które pojawiło się za oknem domku w nocy. Uwielbiałem w tej krainie to, że codziennie mnie zaskakiwała. Mimo, że nasza społeczność nie liczyła wiele osobników i ciężko żyło się pod władzą tak okrutnego króla, to kochałem to miejsce. Nie wyobrażałem sobie, abym miał żyć gdziekolwiek indziej. 

Morbius zrywał kolorowe kwiaty i robił z nich wianek dla Adory. Przysłuchiwałem się ich rozmowie. Wiedziałem o wszystkim, o czym mój przyjaciel mówił Adorze, ale uwielbiałem go słuchać. 

Morbius był cichym Arphisem. Nie lubił dużo o sobie mówić. Miał bardzo niskie poczucie własnej wartości i był niezwykle smutnym stworzeniem. Gdyby nie miał mnie przy sobie, byłby samotny. Nie chodziło o to, że miałem wybujałe ego. Co to, to nie. Chodziło po prostu o to, że tylko mnie Morbius w pełni ufał i wiedział, że mógł powiedzieć mi o wszystkim. 

- Moi rodzice zostawili mnie w tej wiosce, kiedy miałem pięć lat - powiedział Morbius, na nowo przeżywając swoją tragedię. Mogłem powiedzieć, że połączyło nas to, iż obaj byliśmy sierotami, ale ja straciłem swoich rodziców później. Dopiero po tym, jak Morbius trafił do naszej wioski. 

- Dlaczego to zrobili?

Morbius wzruszył ramionami, dokładając fioletowy kwiatek do wianka. 

- Nie mam pojęcia. Może byłem dla nich niewystarczający. Nigdy nie dowiedziałem się, dlaczego mnie nie chcieli, ale najważniejsze było dla mnie to, aby byli szczęśliwi. Choć nie rozumiem, dlaczego związali mnie i zakneblowali, gdy podrzucili mnie pod fontannę i uciekli. 

- Związali cię?!

Krzyk Adory pewnie słychać było aż w wiosce. 

- Tak - przytaknął Morbius, zrywając różowy kwiat. - Chyba zrobili to po to, abym nie poszedł za nimi. Nie mam pojęcia, gdzie się udali, ale szybko się mną zaopiekowano. 

- Moi rodzice znaleźli Morbiusa pod fontanną - przyznałem, aby mój przyjaciel trochę odpoczął. Wiedziałem, jak ogromną trudność sprawiało mu długotrwałe mówienie. Morbius był największym samotnikiem, jakiego znałem. - Przygarnęliśmy Morbiusa na kilka miesięcy do siebie. Król jednak upomniał się o to, że w jego królestwie pojawił się chłopiec, którego królowi nie przedstawiono. Król wysłał do naszego domu jednego ze swoich strażników po to, aby zabrali Morbiusa do króla. Morbius jednak nie chciał iść ze strażnikiem. Płakał, krzyczał i wyrywał się. Strażnik się zdenerwował i opuścił nasz dom bez Morbiusa. Po kilku dniach dostaliśmy od króla list, w którym nakazał nam, aby Morbius wyprowadził się od nas i wprowadził do specjalnie dla niego wybudowanego domu w mieście. 

- Miałeś wtedy tylko pięć lat, prawda? - spytała Adora mojego przyjaciela. 

- Tak - skinął łbem, powoli kończąc tworzyć piękny wianek ze świeżych kwiatów. - Musiałem wprowadzić się do domu, w którym żyłem sam. Rodzice Zephyra bardzo mi jednak pomagali. Czułem się tak, jakby to oni byli moimi rodzicami. Kochałem ich, dlatego wiadomość o ich śmierci przyjąłem z bólem. 

Adora skinęła głową. Pozwoliła, aby Morbius założył jej na głowę wianek. Moja ukochana uśmiechnęła się do mojego przyjaciela w podziękowaniu. 

Dziewczyna na pewno zdążyła już zrozumieć, że Morbius nie był do końca normalny. Nie zachowywał się tak swobodnie jak inne Arphisy, ale to przez to, że jako dziecko został porzucony przez rodziców. Mógł mówić, że go to nie obeszło i szczęście jego rodziców było najważniejsze, ale byłem przy nim, gdy cierpiał. Widziałem, jak w nocy płacze do poduszki, prosząc bogów o to, aby pozwolili mu jeszcze choć raz zobaczyć się z rodzicami. 

Życie nie oszczędziło Morbiusa, ale byłem wdzięczny moim rodzicom, że tak mu pomagali. Gdyby nie oni, Morbius nie dałby sobie rady. Pewnie zamieszkałby w lesie na wzgórzu i zdziczałby do reszty. Na szczęście miał moich rodziców, którzy poniekąd stali się jego rodzicami i miał oczywiście mnie. 

Nigdy miałem nie zapomnieć dnia, w którym Morbius przybył po mnie do pałacu króla Westona. Znalazł mnie brudnego, wychudzonego, zapłakanego i płaczącego pod pałacem. Pomógł mi, a co więcej, spalił pałac króla. Byłem ciekaw, czy król Weston miał pojęcie o tym, kto mu to zrobił. Może wiedział, że to Morbius spalił jego pałac, ale nie dał tego po sobie poznać. 

- Jak dacie na imię dziecku? 

Pytanie Morbiusa wyrwało mnie z transu. 

Na twarzy Adory zobaczyłem smutek. Spojrzała na swój ciążowy brzuch, który ukrywała pod różową sukienką. Pogłaskała się po brzuchu i zacisnęła usta w wąską kreskę. 

- Nie mam pojęcia - odpowiedziała, beznadziejnie wzruszając ramionami. 

- Chciałem nazwać syna Caspian, ale wszystko zależy od tego, czy tobie się to podoba, serduszko - powiedziałem, sięgając po dłoń dziewczyny, aby ją złapać. 

Adora ponownie wzruszyła ramionami, kręcąc głową. 

- To twoje dziecko, Zephyrze. Ja nie mam nic do gadania. 

- Co? O czym ty mówisz, kochanie? Przecież to nasze dziecko. Ty je nosisz pod sercem. Ty je urodzisz. 

Zaśmiała się, ale nie był to śmiech przepełniony radością. 

- Zephyrze, zgwałciłeś mnie - wyszeptała tak cicho, jakby mówienie o tym sprawiało jej ogromną trudność. - Odebrałeś mi to, co chciałam zostawić dla mężczyzny mojego życia. Nigdy ci tego nie zapomnę. Nie wiem, jak zareaguję, gdy zobaczę to dziecko. Nie mam pojęcia, jaką będę dla niego matką. Mam nadzieję, że się nie pogniewasz, jeśli nie dam rady go wychowywać. 

Zamarłem. Spojrzałem błagalnie w oczy Morbiusa tak, jakby on miał mi pomóc. To był jednak tylko mój problem. To ja spieprzyłem sprawę. To przeze mnie Adora była w ciąży. To ja byłem powodem tego, że miała niskie poczucie własnej wartości. To ja zniszczyłem jej życie i choć siebie za to nienawidziłem, nie zamierzałem się poddać. 

Adora odwróciła wzrok w stronę słońca chylącemu się ku zachodowi. Już pojutrze miała zostać matką naszego dziecka, a mówiła mi takie rzeczy, które łamały mi serce. 

- Serduszko... 

- Nie dam rady cię pokochać, Zephyrze - wyszeptała, a moje serce pękło. - Jesteś Arphisem. Jak by to o mnie świadczyło, gdybym pokochała kogoś, kto nie jest człowiekiem? 

- Miłość między gatunkami jest normalna - odparł Morbius, kładąc łapę na ramieniu Adory. 

- Dla mnie nie. Nie chciałabym być uważana za dziwaczkę. 

- Adoro, ale tutaj nie ma żadnego człowieka - powiedziałem błagalnym głosem. - Nie będziesz mogła pokochać człowieka, bo... 

- Zephyrze, jesteś straszny - oznajmiła, a moje biedne serce znowu się roztrzaskało. - Wybacz mi to, co mówię. Wiem, że jestem okropna. Nie jestem zwolenniczką tego, aby oceniać po wyglądzie. To ohydne, bo nikt nie jest winny temu, jaki się urodził. Przepraszam, że to mówię, ale bardzo się ciebie boję, Zephyrze. Kiedy z tobą śpię, ciągle się boję. Nie chcę tego. Nie zasługuję na takie życie. 

Adora schowała twarz w dłoniach. Przybliżyłem się do niej i objąłem ją ramionami. Ona jednak gwałtownie się ode mnie odsunęła. 

- Nie dotykaj mnie, proszę. 

- Adoro, ale ja... 

- Nienawidzę cię!

Dziewczyna podniosła się i na tyle, na ile pozwalała jej ciąża, pobiegła do domu. 

Zerwałem się, aby pobiec tam za nią, jednak wtedy Morbius chwycił mnie za nadgarstek. Spojrzałem na niego, wciąż siedzącego na polu i zobaczyłem, że kręci głową. 

- Daj jej chwilę spokoju. Nie ucieknie od ciebie. 

- Może coś sobie zrobić - zaprotestowałem, czując strach o Adorę. 

- Nic sobie nie zrobi. Zaufaj mi. Widzę, co się z nią dzieje, Zephyrze. Jest przerażona, ale stara się ci zaufać. Musisz dać jej czas. Wiem, że to trudne. Chciałeś mieć miłość jak z bajki, a na razie nic nie wygląda tak, jak tego oczekiwałeś. 

Padłem na tyłek, przyciągając kolana do piersi. Objąłem je łapami i wpatrywałem się tępo w trawę. 

- Zephyrze, wszystko się ułoży. 

Spojrzałem z niezrozumieniem na przyjaciela.

- Nie, Morbiusie. Ona mnie nienawidzi. Nie dziwię się jej. Ja ją zgwałciłem, stary. Zgwałciłem kobietę. 

Morbius drgnął. To okropne słowo wybrzmiewało długo po tym, jak je wypowiedziałem. 

Gwałt. Cholera jasna, stałem się gwałcicielem. Pierdolonym gwałcicielem. Gdyby moja mama się o tym dowiedziała, nie przyznałaby się do tego, że byłem jej synem. Znienawidziłaby mnie, podobnie zresztą jak tata. Moi rodzice bardzo mnie kochali i przykładali szczególną uwagę do wychowywania mnie. Byłem ich jedynym dzieckiem, więc chcieli dać mi wszystko, co najlepsze. Ja jednak ich zawiodłem. Nie dość, że nie uratowałem ich, gdy najbardziej mnie potrzebowali, to w dodatku zostałem gwałcicielem. 

Nie mogłem żyć z tą łatką. Nie mógłbym patrzeć na swojego synka wiedząc, że narodził się z gwałtu. Dziecko nie byłoby niczemu winne, ale ja owszem. Byłbym temu winny. 

Chciałem iść do Adory, gdyż każda minuta spędzona bez niej była dla mnie jak najgorsza kara. Nie spodziewałem się, że tak szybko się w niej zakocham i dla niej przepadnę. Miałem nadzieję, że nasza relacja potoczy się w innym kierunku i moja ukochana da mi szansę, ale ona naprawdę mnie nienawidziła. 

Gdy Adora śmiała się rano przy śniadaniu, naszła mnie nadzieja na to, że od teraz będzie tylko lepiej. Jej śmiech miał być jednak tylko pięknym, nieuchwytnym wspomnieniem. Wiedziałem, że nigdy więcej nie będzie mi dane usłyszeć tego dźwięku. Niebawem, gdy Adora będzie rodzić, będzie płakać i krzyczeć. Ja miałem być wówczas tuż obok niej, aby trzymać ją za rękę i robić wszystko, żeby jej pomóc. 

- Zephyrze, mówię do ciebie.

Morbius pomachał mi łapą przed czaszką. Spojrzałem w jego szmaragdowe oczy. Mój przyjaciel cicho się zaśmiał.

- Wybacz, odleciałem. 

- Pewnie zastanawiałeś się nad tym, jakie to byłoby uczucie przykuć Adorę do łóżka, co nie? 

Gdyby powiedział to ktokolwiek inny, dałbym mu w czaszkę, ale na słowa Morbiusa tylko parsknąłem śmiechem. 

- Nawet nie śmiem o tym marzyć, bo wiem, że nigdy mi na to nie pozwoli. 

- Stary, nie poddawaj się - powiedział, poklepując mnie po ramieniu. - Wiem, że jest ci ciężko. Tak długo czekałeś na Adorę, a nic nie wygląda tak, jak powinno. Nienawidzę tego mówić, ale czas leczy rany. Nigdy nie wyleczy ich do końca, ale na pewno ci pomoże. Adora nigdy nie zapomni ci tego, że ją zgwałciłeś, ale pewnego dnia cię pokocha. 

- Skąd możesz to wiedzieć? Jesteś jasnowidzem? 

Pokręcił głową, śmiejąc się. 

- Daleko mi do niego. Gdybym był jasnowidzem, pewnie przewidziałbym to, że matka i ojciec zostawią mnie związanego i zakneblowanego pod pierdoloną fontanną w obcej wiosce. Do dziś nie wiem, co ja im takiego zrobiłem. Może po prostu woleli nie mieć syna. 

- Morbiusie...

- Nie jestem tematem tej rozmowy - odparł, machając łapą, chcąc odgonić ten temat. - Chodzi o ciebie i o Adorę. Daj jej czas, stary. Kiedy Adora urodzi wam dziecko, nie będziecie myśleć o niczym innym. Dziewczyna na pewno początkowo będzie w szoku, ale gwarantuję ci, że pokocha to dziecko. Kobiety mają instynkt macierzyński. Niektóre po porodzie są w ciężkim szoku i często uciekają od obowiązków rodzicielskich, ale Adora nie wygląda na taką. 

- Nie będę dla niej dobrym partnerem. Mam za sobą trudną przeszłość. Kurwa, powiedziałem jej o tym, że król mnie gwałcił. 

Schowałem czaszkę w dłoniach, nie chcąc myśleć o tym wszystkim. Tygodnie spędzone w lochach króla Westona miały być moim najgorszym wspomnieniem. Nienawidziłem tego skurwysyna za to, co zrobił moim rodzicom, a jeszcze bardziej nienawidziłem go za to, że chciał położyć swoje łapy na Adorze. 

Nigdy miałem nie zapomnieć tego, co ten bydlak ze mną robił. Zmuszał mnie do upokarzających czynności tylko po to, aby mieć z tego satysfakcję. W naszej krainie nie było drugiego takiego sadysty jak on. Szczerze go nienawidziłem i dałbym wiele, aby zdechł. Niestety żaden obywatel tejże krainy nigdy nie wspomógłby mnie w planie dotyczącym zamordowania tego sukinsyna. 

- Nic tu po mnie. Pójdę już do siebie. 

Morbius wstał, a ja wstałem tuż za nim. Słońce dotknęło już linii horyzontu, więc wiedziałem, że za moment będzie ciemno. 

Odprowadziłem Morbiusa do głównej ścieżki. Nasza wioska była mała, więc dojście tam zajęło nam cztery minuty. 

Kiedy podeszliśmy pod domek Morbiusa, zobaczyłem na jego schodkach Celenę. Kobieta wstała i jej oczy zaświeciły się na widok mojego przyjaciela. Miałem ochotę przetrzepać mu skórę za to, że nie powiedział mi, iż się z kimś spotyka. 

- Stary... 

- To świeża znajomość - rzekł, pokazując Celenie, że za chwilę do niej podejdzie. - Staram się żyć normalnie. Powoli wychodzę na prostą, Zephyrze. Nie wiem, czy uda mi się z Celeną, ale będę próbował. 

- Cholera, życzę ci wszystkiego, co najlepsze. 

Uściskałem przyjaciela. Poklepałem go po plecach i odsunąłem się od niego, patrząc w jego szmaragdowe oczy z dumą.

- Dbaj o Adorę. Przyjdę do was, gdy nadejdzie ten moment. 

Poród. To miał być właśnie ten moment. 

Patrzyłem na to, jak Morbius zaprasza Celenę do swojego domku. Nie mogłem przestać czuć szczęścia. Morbius, jak nikt inny, zasługiwał na to, aby być szczęśliwy. Kochałem go jak brata, którego nigdy nie miałem i wiedziałem, że pomogę mu zawsze, gdy będzie tego potrzebował. 

Tak jak on pomógł mnie, gdy nie było już dla mnie nadziei. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top