1
Powieść dla dorosłych czytelników!
Adora
- Przed pięciuset laty na świecie pojawiły się stworzenia zwane Arphisami. Były wysokie na dwa metry, a czasami nawet wyższe. Każdy stwór miał oczy innego koloru. W ten sposób odróżniano osobniki stada. Do dziś nie wiadomo, czy Arphisy żyły w stadzie, czy może osobno, jednak zakłada się, że nie egzystowały samotnie. Każdy Arphis miał ciało pokryte czarnym futrem. Głowa każdego Arphisa wyglądała jak czaszka. One bowiem, w przeciwieństwie do ludzi, nosiły czaszki na zewnątrz, a nie wewnątrz ciała.
Przeciągnęłam się na łóżku, jęcząc z nudów. Moja przyjaciółka, która czytała na głos zapiski zawarte w księdze magii, spojrzała na mnie z roztargnieniem.
- Adoro, daj mi dokończyć. Przecież nie mogę teraz przerwać.
Przewróciłam oczami. Podniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam na Wendy. Moja przyjaciółka uwielbiała wszystko, co wiązało się z magią i wiedźmami. Miała różowe włosy i ubierała się na czarno, obwieszając się różnymi ozdobami. Najbardziej niepokoił mnie jej naszyjnik z czaszką chomika. Sama nigdy nie ubrałabym czegoś takiego, gdyż za bardzo kochałam zwierzęta. Jeśli coś miałoby mi przypominać o śmierci niewinnego stworzenia, uciekłabym od tego tak daleko, jak to możliwe.
- Wybacz, ale nie wierzę w te historie - odparłam, wskazując na grubą na tysiąc stron księgę, którą przyjaciółka trzymała na kolanach.
- Nie musisz w nie wierzyć, ale to prawda.
- Dobrze, już dobrze. Jeśli tak bardzo tego chcesz, możesz dokończyć czytanie. Ile zostało ci stron? Jakieś dziewięćset osiemdziesiąt pięć?
Tym razem to Wendy przewróciła oczami i westchnęła ciężko. Zamknęła księgę i odłożyła ją na stolik nocny. Dziś miałyśmy razem nocować, jak co miesiąc, więc wiedziałam, że miało czekać mnie jeszcze wiele ciekawych rozmów z moją przyjaciółką.
- Może porozmawiamy o studiach? Za miesiąc je kończymy. Czy to nie jest ekscytujące? - spytałam, jednak Wendy patrzyła na mnie tak, jakby miała mnie dość.
- Nie wiem, co cię tak ekscytuje, Adoro. Po studiach będziemy musiały iść do pracy. Dorosłe życie nas dobije.
- Nie jest tak źle - odparłam, wstając z łóżka. Podeszłam do swojego biurka, na którym wcześniej ustawiłyśmy różne napoje. Nie zabrakło rzeczy takich jak whisky, wino czy piwo, ale miałyśmy także colę i różne soki. Wszystko zależało od tego, na co będziemy mieć dziś ochotę. - Przecież będziemy dziennikarkami. Czeka nas świetlana przyszłość!
Razem z Wendy studiowałyśmy dziennikarstwo na University of Arizona. Już za miesiąc miałyśmy zakończyć nasze studia. Wendy nie była tak optymistyczna, jak ja, ale to wszystko dlatego, że ja już załatwiłam sobie pracę. Miałam pracować w lokalnej telewizji przy wiadomościach. Tak właściwie miałam być pogodynką. Może nie było się czym chwalić, ale dla mnie to już miało być duże osiągnięcie. Wiedziałam, że czekało mnie mnóstwo ciekawych przygód i nie mogłam się doczekać, aby piąć się w górę po szczeblach drabiny kariery.
Wendy nalała sobie kieliszek wina i podeszła do parapetu. Spojrzała w gęsty las, który otaczał mój dom. Tak właściwie to nie mieszkałam na odludziu. Była to po prostu spokojna okolica. Moi rodzice od zawsze lubili naturę, dlatego zaraz po ślubie wprowadzili się tutaj. Szybko po tym na świat przyszłam ja.
- Wolałabym porozmawiać o Arphisach, a nie o pracy - narzekała Wendy. Aby nie czuła się osamotniona, również nalałam sobie kieliszek wina.
- Wendy, przecież wiesz, że te stworzenia nie istnieją. Ktoś, kto był pod wpływem alkoholu, zamknął się na kilkadziesiąt dni w domu i napisał tą niestworzoną powieść.
- To nie powieść! To fakty!
Uniosłam w górę ręce w poddańczym geście, śmiejąc się.
- Udowodnię ci, że one istnieją - powiedziała butnie, odkładając pusty kieliszek po winie na biurko. Trzasnęła przy tym lekko mój różowy globus, ale na szczęście się przy tym nie zniszczył.
- Jak chcesz to zrobić? Rzucisz zaklęcie?
Wendy zmarszczyła brwi. Mimo, że ją kochałam, gdyż była moją najlepszą przyjaciółką od lat, to jej pasja dotycząca demonów z legendy nie była normalna.
- Pójdziemy do lasu.
- Teraz?
Wyszczerzyła zęby w uśmiechu, kiwając głową.
- Wendy, ale jest dwudziesta trzecia! Nie będę się włóczyć po lesie o tej godzinie! To niebezpieczne!
- Adoro, mieszkasz w najspokojniejszej i najbezpieczniejszej okolicy w Arizonie. Nic złego ci się tu nie stanie. Poza tym, znasz ten las jak własną kieszeń. Nie jest duży. Przejdziemy do odpowiedniego miejsca, a gdy poczuję właściwą energię, przywołam Arphisy. Choć może same się pojawią.
Oczy mojej przyjaciółki błyszczały. Nie byłam pewna, czy było to spowodowane alkoholem, czy raczej jej ekscytacją. Znałam jednak Wendy i wiedziałam, że tak szybko się nie podda. Musiałam jej ulec, gdyż była w stanie błagać mnie o wycieczkę do lasu przez resztę nocy. Znałam moją przyjaciółkę nie od dziś. Nigdy do tej pory nie udało jej się przywołać tych magicznych stworzeń i wiedziałam, że dziś też jej się to nie uda. Nie miałam jednak zamiaru gasić jej nadziei. Dlatego narzuciłam na ramiona skórzaną kurtkę i uśmiechnęłam się do Wendy.
- Idziemy?
Przyjaciółka klasnęła w dłonie. Czym prędzej popędziła do drzwi.
Jako, że moi rodzice wyjechali na swoją dwudziestą piątą rocznicę ślubu do Nowego Jorku, miałyśmy cały dom dla siebie. Jutro Wendy miała wrócić do swojego domu, ale dzisiejsza noc była nasza. Nie musiałam więc upominać dziewczyny, aby zachowywała ciszę, żeby nie obudzić rodziców. Wyszłyśmy więc na luzie z domu, wyposażone w dwie latarki.
Wendy prowadziła, trzymając w dłoni swoją ciężką księgę. Podśpiewywała pod nosem tak, jakby naprawdę wierzyła w to, że dziś w nocy spotka swoje wyśnione stworzenia. Jej pasja była urocza, ale gdy dziewczyna zaczęła zbierać czaszki zwierząt i zagracać nim swój pokój, zaczęłam czuć się trochę niekomfortowo.
Las, który otaczał mój dom, nie był duży. Wiedziałam, że przejście go zajmie nam najwyżej czterdzieści pięć minut. Do północy miałyśmy więc wrócić do mojego domu, aby potem iść spać. Jutro musiałyśmy przecież jechać na studia. Zostały nam ostatnie cztery tygodnie i nie chciałam zmarnować ani jednego dnia.
- Skąd wiesz, gdzie szukać? - spytałam, na co Wendy uniosła palec, aby mnie uciszyć.
- Nic nie mów. Czuję ich energię.
- Wendy, ale...
Uniosłam wzrok, gdy usłyszałam liście poruszane wiatrem. Mogłabym przysiąc, że gdy wychodziłyśmy z domu, wcale nie wiało.
- Wendy, czy to...
Moja przyjaciółka krzyknęła. Podeszłam bliżej, aby zrozumieć, co się z nią działo. Zanim jednak zdążyłam cokolwiek zrobić, Wendy rzuciła się do biegu.
- Wendy!
Próbowałam nadążyć za przyjaciółką, ale potknęłam się o wyrastający z ziemi konar i padłam na ziemię jak długa. Zaryłam kolanami i dłońmi. Byłam pewna, że miałam mieć po tym upadku rany. Dopiero później zamierzałam opierniczyć Wendy za to, że chciała wybrać się na ten nocny spacer po lesie. Na razie jednak musiałam samotnie wrócić do domu, gdyż wszystko wskazywało na to, że dziewczyna postanowiła zostawić mnie tutaj zupełnie samą.
- Cholera.
Szukałam po ciemku latarki, gdyż ona postanowiła właśnie w tej chwili się zepsuć i wyłączyć. Klęłam, na czym świat stoi. Gdy już myślałam, że udało mi się odnaleźć latarkę, poczułam coś twardego i pokrytego futrem.
- Och, tylko nie to.
Byłam pewna, że przyszło po mnie jakieś zwierzę. Nigdy nie panikowałam, gdy spotykałam w tym lesie zwierzęta, ale nigdy nie chodziłam tutaj po zmroku. Mogło podejść więc do mnie wszystko, a ja nie wiedziałam, jak miałabym się bronić.
- Ja tylko...
Nagle zostałam gwałtownie poderwana w górę. Jakiś stwór chwycił mnie za prawą nogę i szarpnął mnie tak, że zwisałam głową do dołu. Krzyknęłam o pomoc, ale wiedziałam, że Wendy nie miała po mnie wrócić.
- Pomocy! Błagam, niech mi ktoś pomoże!
Stworzenie lekko mną potrząsnęło. Obejmowało łapą moją łydkę, gdy ja zacięcie walczyłam, aby się uwolnić.
Zaczęłam szybko oddychać i panikować. Nagle ogarnął mnie bowiem niedorzeczny strach. Dotarło bowiem do mnie, że to nie mogło być żadne zwierzę. Przez chwilę myślałam, że może mógł być to niedźwiedź, ale niedźwiedzie nie miały kciuka. Poza tym, widziałam już kiedyś niedźwiedzia i choć nie dotykałam jego futra, to mogłabym przysiąc, że to, które musnęłam chwilę temu, wcale nie należało do niedźwiedzia.
Z mojego gardła wydarł się krzyk, gdy zobaczyłam różowy błysk. Podniosłam wzrok i zamurowało mnie.
Wendy wiele razy pokazywała mi rysunku Arphisów, które widniały na kartach jej magicznej księgi. Wspominała o tym, że były ogromnymi futrzanymi bestiami, których czaszka znajdowała się na zewnątrz ciała. Ich oczy były intensywne i błyszczące. Nie miały źrenic. Były unoszącymi się w oczodołach kulami, które były przerażające.
- Nie! To nie może być prawda!
Arphis, gdyż to niewątpliwie musiał być on, odwrócił mnie szybkim ruchem. Chwycił mnie za ręce i po chwili na moich nadgarstkach za pomocą jakiejś chorej magii pojawiły się sznury. Jakby tego było mało, te sznury przywiązano do gałęzi drzewa unoszącej się nad moją głową. Gdy zostałam już zniewolona, stwór odsunął się ode mnie i skrzyżował ręce, a raczej łapy, na piersi. Zauważyłam, że jego klatka piersiowa również pokryta była kośćmi. Jego czaszka przypominała czaszkę jakiegoś zwierzęcia kopytnego. Miał zakręcone rogi na głowie, a jego oczy w kolorze magenty wpatrywały się we mnie.
Stwór, który stał przede mną, miał co najmniej dwa metry wzrostu. Był duży i przerażający. Jego łeb przechylił się lekko na bok.
Miałam ochotę zamordować Wendy. Jeśli to ona przywołała tego stwora, nie chciałam dłużej jej znać. Moja przyjaciółka musiała już wcześniej coś poczuć, dlatego uciekła. Zostawiła mnie samą, czego nie mogłam jej wybaczyć.
Stwór podszedł bliżej mnie. Dotykałam czubkami palców stóp podłoża. Mogłam jedynie huśtać się na tej gałęzi.
Uniosłam głowę i zauważyłam, że sznur, który oplatał moje nadgarstki i przywiązywał je do gałęzi drzewa, błyszczał się na różowo tak, jak oczy tego demona. Próbowałam uwolnić ręce, ale nie było na to szans. Mogłam szarpać się, ile się tylko da, ale sznur tylko mocniej zaciskał się na moich nadgarstkach.
Płakałam przerażona. Patrzyłam w oczy stwora bez źrenic, dławiąc się łzami.
- Błagam, wypuść mnie! Boże, nawet nie wiem, czy ty mnie rozumiesz!
Nagle stwór rozwarł szczęki, ukazując ostre zęby.
- Rozumiem cię.
Nie miałam pojęcia, jakim sposobem on mówił. Przecież nie miał języka. Jego szczęka była pusta. Najwyraźniej magia miała mnie w swoich sidłach.
- K-kim jesteś? Czego ode mnie chcesz?
Jąkałam się, czując niewyobrażalny strach. Potwór przybliżył się do mnie i podniósł do góry łapę zakończoną ostrymi pazurami. Jego oczy świeciły tak jasno, że wszystko dokładnie widziałam.
Zamknęłam oczy, czując nagły strach. Obawiałam się, że ten demon zrobi mi krzywdę.
- Bałaś się, że cię uderzę?
Nie otworzyłam oczu. Nie ruszałam się.
- Spójrz na mnie, Adoro.
Dobry Boże. Ten potwór znał moje imię. Gorzej już chyba być nie mogło.
- Wendy! Kurwa, wracaj tutaj! Chciałaś zobaczyć tego swojego potwora, to masz! Nie zostawiaj mnie z nim samej!
Nigdy nie przeklinałam. Byłam grzeczną i ułożoną dziewczyną. Jako pięcioletnia dziewczynka straciłam swojego starszego brata, który zniknął pod kołami rozpędzonego samochodu. Widziałam na własne oczy jego śmierć. Po tym wydarzeniu zmieniłam się nie do poznania. Chciałam, aby rodzice byli ze mnie dumni, dlatego zawsze robiłam to, co mi kazali. Poszłam na najlepszy uniwersytet w Arizonie nie tylko po to, aby siebie uszczęśliwić, ale także po to, aby sprawić rodzicom dumę.
Poczułam, jak Arphis obejmuje dłonią moją szyję. Zacisnął na niej lekko palce tak, że spanikowałam. Bałam się, że mnie udusi. Nie chciałam tutaj umrzeć. Nie mogłam pozwolić na to, aby rodzice pochowali kolejne dziecko. Gdyby znaleźli mnie martwą, zawieszoną na drzewie, nie wybaczyliby sobie tego.
Po chwili poczułam oddech potwora na policzku. Pisnęłam ze strachu. Czułam, że dziś miałam umrzeć. Miałam nadzieję, że gdy Wendy mnie tutaj znajdzie, poczuje wstyd za to, że mnie zostawiła. Ja na jej miejscu na pewno postąpiłabym inaczej. Bałabym się tego potwora na śmierć, ale nigdy nie zostawiłabym przyjaciółki w objęciach diabła.
- Pójdziesz ze mną do mojego świata, Adoro.
- C-co?!
Otworzyłam szybko oczy i spojrzałam w jego różowe ślepia. Był tak blisko mnie, że poczułam, jak śmierć po mnie idzie.
- Pójdziesz ze mną do mojego świata - powtórzył łagodnie, lekko zaciskając palce na mojej szyi. - Najpierw jednak zrobię to, po co tutaj przybyłem. Nie możesz pójść ze mną, nie mając w sobie cząstki mnie.
- Co masz na myśli?! Co chcesz mi zrobić?!
Arphis nie odpowiedział. Jego czyny mówiły jednak za niego.
Nagle stwór rozszarpał pazurami moje ubranie tak, że nic z niego nie zostało. Strzępki materiału wylądowały u moich stóp. Krzyczałam jak szalona mając nadzieję, że ktoś mnie usłyszy. To przecież nie mogło dziać się naprawdę. Może śniłam. Jeśli tak było, był to naprawdę okropny sen.
Gdy byłam już naga, potwór sięgnął łapą do swojego krocza. Potarł kilkukrotnie to miejsce, po czym z jego futra wyłonił się duży i gruby penis. Arphis spojrzał mi w oczy i wypowiedział słowa, które miałam zapamiętać na wieki.
- Zapłodnię cię, moja Adoro. Zrobię ci dziecko, a potem umrzesz w tym świecie, aby narodzić się na nowo w moim.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top