|| Twelve ||

- Umysł jak we mgle -

- Bo...

- Co takiego?

- Frisk jest tu, w podziemiach...

- Ale... Jak to?!

- Wróciła sama, z własnej woli.

- Jak to wróciła?! Była już tu wcześniej?

- Tak, ale to było dawno temu.

- Chce się z nią zobaczyć - Hope od razu wstała, zrzucając koc na podłogę - gdzie ona jest?

- W domu Papayrusa...

- Muszę... Ale gdzie to jest?

- Dziecko, uspokój się. Odpocznij i później pójdziemy do niej - odpowiedziała Tori, która widziała jak bardzo Hope jest zdenerwowana.

Tym czasem u Frisk

Gdy Paps gotował obiad, ma się rozumieć spaghetti, Frisk pobiegła na piętro do swojego pokoju. Zamykając za sobą drzwi na klucz, myślała o wszystkim co napisał Sans. Usiadła na brzegu łóżka i łzy samowolnie zaczęły spływać jej po policzku.

- Dlaczego to robisz Sans? ~ dziewczyna zapytała po cichu.

Ocierając łzy, spojrzała przez okno na las pokryty śniegiem. Jak pojedyncze płatki śniegu opadają na ziemię, tworząc białą ścieżkę która prowadzi do nikąd. Zastanawiała się, gdzie teraz może być jej ukochany. Zadawała sobie pytania...

- Czy jest bezpieczny?

- Gdzie może teraz być?

- Czy myśli... O niej?

Z każdym nowym pytaniem, potrzebowała co raz więcej odpowiedzi, które tak szybko nie pozna. Wiedziała, że aby to wszystko się skończyło, to ona musi to zakończyć. Zdeterminowana wstała, otarła ostatnie łzy i wzięła do ręki mały plecak w kolorze pudrowego różu. Spakowała kilka rzeczy, po czym spojrzała w lustro. W odbiciu widziała siebie, dziewczynę o jasnej cerze, brązowych włosach sięgający do łopatek w beżowym sweterku i czarnych dżinsach. Patrzyła na siebie, a jednak coś jej nie pasowało. Po chwili wzięła nożyczki poszła do łazienki.

Spojrzała ponownie na swoje odbicie i chciała zmiany. Wzięła nożyczki i przyłożyła je do swoich włosów. Przez chwilę się zawahała, ale w końcu zrobiła to. Po kilkunastu minutach jej włosy sięgały do ramion. Lekko zakręcone końcówki dodawały jej uroku. Uśmiechnęła się. Nie wiedziała, dlaczego to sprawiło, że poczuła się jak zupełnie nowa osoba. Posprzątała łazienkę i wróciła do pokoju.

Z szafy wyciągnęła kurtkę oraz czapkę, szalik i rękawiczki. Ubrała się ciepło, po czym biorąc plecak w ręce, zbiegła na dół po schodach. Założyła buty i gdy miała już wyjść, zatrzymał ją Papayrus.

- Gdzie idziesz?

- Poszukać Sansa...

- Nie możesz - dziewczyna odwróciła się twarzą do przyjaciela.

- Nie zatrzymasz mnie. Nie potrafię siedzieć i bezczynnie patrzeć jak ten świat upada... Jak upada i poddaje się Sans...

- Rozumiem, ale to niebezpieczne. Toriel by mnie zabiła, gdybym cię póścił...

- Wybacz, ale muszę - dziewczyna wybiegła z domu.

- Frisk! - krzyknął Papayrus, widząc jak jego przyjaciółka znika na jego oczach w otchłani lasu.

Frisk szła przez las w stronę waterfall, rozglądając się dokoła. Spadające płatki śniegu, leciały prosto na twarz dziewczyny, przez co lekko mrużyła oczy. Otaczał ją chłód, ale ona nie czuła go. Rozgrzewała ją nadzieja, że znajdzie Sansa pośród tych wielu wysokich drzew iglastych...

- to be continued -
-⭐ i komentarze mile widziane -

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top