Rozdział 11. Wybór


Frisk p.o.v

- Stój!!!- ktoś krzyknął...

Szybko odskoczyłam od Gastera. Obejrzałam się w stronę skąd usłyszałam krzyk i zamarłam. Zobaczyłam biegnącego w moją stronę Sansa. Co tu robi Sans! Nie miało go tu być!

Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić Sans podbiegł do mnie i chwycił mnie za rękę.

- Nie ufaj mu, Frisk! On chce cię oszukać! To zdrajca i kłamca!

- Ejj! Ja tu przecież stoję i wszystko słyszę!

- Cicho bądź! – krzyknął Sans do Gastera

- Co się drzesz! Ja chcę jej tylko pomóc. To źle, że chcę jej pomóc? – powiedział Gaster uśmiechając się

- Tia, jasne pomóc. Chciałeś powiedzieć wykorzystać jej moc !

- Ja? Nieśmiałbym.

- Chodź Frisk, wracamy do domu- powiedział Sans ciągnąc mnie lekko za rękę.

Stałam tam jak słup soli. Czy Gaster naprawdę chce mi pomóc? Czy chce tylko wykorzystać moją moc? Nie wiedziałam co mam myśleć. Komu mam zaufać? Nie mogę wrócić do domu. Nie chcę nikogo skrzywdzić.

- Idziemy?- zapytał Sans z troską w głosie

- Widzisz, ona nie chce z tobą iść. Chodź do mnie- powiedziawszy to wyciągnął rękę w moją stronę.

Kogo wybrać? Sansa czy Gastera? Trudny wybór. Sansa znam najdłużej, ale Gaster wie jak mi pomóc. Co mam zrobić?

Postanowiłam posłuchać głosu serca i wybrałam Sansa. Uśmiechnął się do mnie. Gdy zaczęliśmy iść w stronę domu Gaster chwycił mnie za nadgarstek i powiedział:

- On ci nie pomoże, ale dobra, taki twój wybór więc co ja mogę zrobić? Najwyżej zniszczysz całe Snowdin i zabijesz wszystkich twoich przyjaciół. Na tym ci zależy?

- Nie słuchaj go, chce ci namącić w głowie. Nikogo nie zabijesz. Dopilnuję tego. Chodźmy.

- Ok, jak chcesz. Jakby co możesz się ze mną spotkać. Wystarczy , że przyjdziesz na tą polanę. Tylko żeby nie było za późno!- powiedział i zaśmiał się przerażająco po czym zniknął. Najzwyczajniej zniknął. Puf i nie ma.

Wróciliśmy do domu. Ledwo przekroczyłam próg a zostałam mocno przytulona przez Toriel.

- Moje dziecko! Tak się martwiłam! Nic ci nie jest? Jesteś cała? Nic cię nie boli?- Mówiąc to oglądała mnie z każdej strony.

- Nic mi nie jest. Przepraszam.

- Nic się nie stało moje dziecko. A teraz usiądźcie do stołu bo przyniosłam ciasto karmelowe! – powiedziała i poszła do kuchni

- Kiedy ona tu przyszła?- zapytałam Papyrusa.

- Jakieś pół godziny temu. Ciągle pytała gdzie jesteś, czy nic ci nie jest, gdzie jesteś.- mówiąc to udawał głos Toriel. Zaczęliśmy się śmiać we trójkę.

- Ej, ja to wszystko słyszałam.- powiedziała Toriel wychylając się z kuchni- Ja wcale nie mam takiego głosu!

Teraz to tarzaliśmy się po podłodze. Ogarnęliśmy się po dobrych kilku minutach. Papyrus poszedł do kuchni pomóc Toriel.

- Sans? Muszę ci coś powiedzieć.

- Co?

- Znaczy nie tyle co powiedzieć, co podziękować. – powiedziawszy to przytuliłam go. Przez chwilę stał jakby nie wiedział co się stało. Po chwili również mnie przytulił.

- Ooo, jak słodko! Czy ja o czymś nie wiem?- zapytał Papyrus wychodząc z kuchni z ciastem na talerzu. Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni i obydwoje oblaliśmy się rumieńcem. Papyrus zaczął się z nas śmiać. Popatrzyłam na niego morderczym wzrokiem i rzuciłam w niego poduszką z kanapy. Ciasto, które trzymał wylądowało na jego twarzy. Zaczęłam się śmiać z Sansem

- O nie! Masz przerąbane człowieku!- krzyknął i zaczął mnie gonić z poduszką. Zaczęłam przed nim uciekać po całym salonie. Uciekałam dobre kilka minut, lecz przewróciłam się i dostałam poduszką.

Teraz Sans zaczął się śmiać. Popatrzyliśmy z Papyrusem na siebie i kiwnęliśmy głowami w tym samym czasie. Tak zaczęła się wielka bitwa na poduszki.

- Co ja z wami mam!- powiedziała Toriel wychodząc z kuchni. Wszyscy zaczęliśmy się śmiać. Chciałabym mieć taką rodzinę.

________________________________________

Hejo!

Tak, wiem, długo mnie nie było, ale lenistwo wzięło górę.

Mam nadzieję że rozdział się wam podoba.

i dziękuję za ponad 1200 wyświetleń!!!!!

Jesteście niesamowici!

Komentujcie i gwiazdkujcie!

Do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top