Rozdział 4 - "
Siedziałam pod ścianą zapłakana.
- Musiałeś to zrobić?... - spytałam Sansa
- jeszcze nie odpowiedziałaś mi na pytanie...- powiedział nieśmiało.
W ty momencie nie wytrzymałam. Rozpłakałam się bardziej i przytuliłam go mocno.
- wiec pamiętasz...-uśmiechnął się lekko.
- Jak bym cię mogła zapomnieć...-odpowiedziałam, po chwili dodając-przepraszam.
- no już przestań płakać. jestem tutaj, będzie dobrze. tęskniłem za tobą, wiesz?- oznajmił rumieniąc się lekko.
- Ja za tobą też. Ale...- w tym momencie go puściłam -...boje się teraz pokazać innym. Okłamałam ich.
- nie bój się, pomogę ci, ale jedno pytanie mnie dręczy. dlaczego nie powiedziałaś prawdy od razu? przecież wiesz że mi na tobie zależy...- zarumienił się bardziej.
- Po pierwsze chciałam szybko wrócić do domu, a po drugie nie wiedziałam czy ty...to ty.
- mogłaś się zapytać. nie byłoby tego problemu. ale wiesz...nie możemy tu siedzieć w wieczność.
Nagle chwyciłam się za głowę, a raczej za czaszkę, czując okropny ból.
- nic ci nie jest? - zapytał troskliwie Sans.
- Wszystko dobrze, tylko od kąt tu trafiłam, spałam jakieś 2 godziny. Po porostu jestem zmęczona. - odpowiedziałam cicho.
Sans wstał i wyciągnął do mnie rękę.
Chwile się wachałam, ale w końcu założyłam kaptur i wstałam. Sans prowadził mnie za rękę. Oboje z rumieńcami wyszliśmy zza budynku i czekaliśmy na resztę przed drzwiami do baru. Gdy zobaczyłam że ktoś się zbliża, schowałam się za Sansa. Gdy już wszyscy się zeszli, Sans zaczął:
- Sonia ma wam coś do powiedzenia.- i zrobił krok w bok, jednocześnie odsłaniając mnie.
- Ja...- zaczęłam nieśmiało-...chciałam was wszystkich przeprosić. Okłamałam was i bardzo mi z tym źle. Nie będę zdziwiona jak mi nie wybaczycie. Sama nie mogę sobie wybaczyć...- powiedziałam i zaczęłam płakać, zasłaniając twarz rękoma.
Przez chwile była cisza. Nagle poczułam jak ktos mnie przytula. Była to Frisk.
- Sonia szkielet!- krzyknęła radośnie. Od razu ją delikatnie objęłam.
- Każdy z nas popełnia błędy. - powiedziała Toriel.
- A JA SIĘ CIESZĘ, ŻE WIEM KIM JESTEŚ. CHOCIAŻ JAK SIĘ ZNALIŚMY W PRZESZŁOŚCI TO PRZEPRASZAM BO ZA BARDZO CIĘ NIE PAMIĘTAM-oznajmił Papyrus.
- Nic się nie stało, byłeś mały, to dlatego.- uśmiechnęłam się na chwile, ale uśmiech szybko zniknął.
Sans, jako jedyny to zauważył.
- co się stało?- zapytał.
-Bo teraz, jak już i tak wszyscy wiedzą kim jestem, nie mam po co wracać na powierzchnie, ale...-nie dokończyłam.
Poczułam ogromny ból. Chwyciłam się za głowę. Poczułam tylko jak ktoś mnie łapie, a potem, tylko ciemność.
************************
Wiem że krótki ale nie zabijajcie mnie...plz...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top