Rozdział 12 - "Nadal Nie Ma Tytułu XD"
Perspektywa Soni
Wyszłam z domu szkieletów i zaczęłam rozmyślać, gdzie mógł pójść Sans. Miałam do sprawdzenia 3 miejsca. Bar, dom Toriel i Wodospady. Na początku zadzwoniłam do Toriel.
- Halo Toriel? Jest u ciebie może Sans?
- Nie, nie ma go. Ale zaraz przyjdzie Papyrus. A co?
- Nic, po prostu go szukam.
- Sprawdź u Grillby'ego.
- Właśnie tam idę.
- Powodzenia, papa.
- Dziękuje.
Po rozłączeniu się, ruszyłam w stronę Wodospadów, po drodze wchodząc do baru, jednak nie było tam Sansa. Nie łam się martwić. Jeżeli nie będzie go nad jeziorem to nie wiem gdzie jest. Teraz rozumiem Papsa. Martwi się o brata bardziej niż o siebie. Tak jak ja...
***TIME SKIP***
Doszłam do Wodospadów. Rozglądałam się naokoło, ale nikogo nie widziałam. Nagle coś poruszyło się w krzakach. Odetchnęłam z ulgą gdy zobaczyłam sylwetkę bardzo dobrze znanego mi szkieleta.
- Przestraszyłeś mnie. Wiesz?
- przepraszam, nie chciałem.
- Czemu wyszedłeś. Paps się o ciebie martwi.
Powiedziałam mu wszystko co mi powiedział Paps.
- ja... ja nie wiedziałem że aż tam mu ma mnie zależy. zawsze to ja się o niego troszczyłem i pilnowałem żeby nic mu się nie stało i żeby był szczęśliwy. nie chcę go stracić, tak jak on mnie...
Sans powiedział to z wielkim smutkiem na twarzy. Po jego "policzkach" poleciało kilka łez.
- Proszę, nie płacz.
Przytuliłam go, a on odwzajemnił gest.
- Teraz ja się wami zajmę.Będzie dobrze...
Jedyn. Co usłyszałam w odpowiedzi to ciche "dziękuję...że jesteś."
***TIME SKIP***
Po powrocie do domu, Sans poszedł spać. Był bardzo zmęczony. Tylko ciekawe czym? Chwilę siedziałam przy jego łóżku. Słodko wyglądał. Oparłam się o ścianę i zasnęłam.
Perspektywa Papsa
Wracałem od Toriel i zastanawiałem się czy Sonia znalazła Sansa. Stanąłem przed drzwiami domu. Zanim zdążyłem wyciągnąć klucze zauważyłem że drzwi są otwarte. Wszedłem i zacząłem rozglądać się po mieszkaniu. Na kanapie leżała charakterystyczna, niebieska bluza mojego brata. To znaczyło że jest w domu. Ale ani jego ani Soni nie widziałem. Udałem się w środę pokoju Sansa. Zwykle był zamknięty na klucz, a teraz drzwi były uchylone. Postanowiłem zajrzeć do środka. Sans spał na łóżku, a Sonia obok niego. Przykryłem ją kocem, bo na ziemi jest zimno, a nie chciałem jej budzić. Nie chciałem też żeby zachorowała. Poszłem do swojego pokoju. Była 20. Poszedłem wcześniej spać, żeby wyspać się na jutro.
***TIME SKIP***
Obudziłem się o 6 rano. Musiałem pójść po coś do cukierni. Gdy zeszłem na dół, spotkałem Sonie. Wyglądała jakby nie spała pół nocy.
- Hey. - powiedziała senny głosem.- Gdzie idziesz?
- SANS JESZCZE ŚPI?
- Tak a co?
- MA DZISIAJ URODZINY.
- Że co? Czemu ja się o wszystkim dowiaduje ostatnia...
- NIE MARTW SIĘ TYLKO NIELICZNI WIEDZĄ KIEDY MA URODZINY. IDĘ DO CUKIERNI PO TORT, IDZIESZ ZE MNĄ?
- Jasne tylko zostawię kartkę żeby nas nie szukał.
- DOBRY POMYSŁ. NIE CHCĘ ŻEBY SIĘ MARTWIŁ. TYM BARDZIEJ DZISIAJ.
***TIME SKIP***
- Dobra plan jest taki. - zaczęła Sonia - Ja wyciągam Sansa z domu a ty szykujesz imprezę.
- OKEY
-Do dzieła. - powiedziała Sonia idąc do pokoju mojego brata.
Zadzwoniłem do Toriel, Undyne i Alphys. Zaprosiłem je na 18.00 do nas. Zgodziły się.
Perspektywa Sansa
Obudziłem się z krzykiem.
- kurr...na.
Spojtzalem na drzwi. Stała w nich przerażona Sonia.
- Co się stało?!
Odetchnąłem ciężko i opadłem na łóżko.
- to tylko koszmar. ten sam co co roku, lecz inny niż codziennie...
- Czej...- przerwała mi siadając obok mnie. - Ty masz koszmary... Codziennie?
- no prawie. ale nie chce mi się o tym mówić.
- Dobra, ale pamiętaj! Wrócę do tego... A teraz ubierać się!
- po co? nie mogę przespać tego przeklętego dnia? - zapytał z nadzieją.
-Nie! Dalej nie będę czekała wieczność.
Wyszła.
Jak ja nie lubię swoich urodzin. Co roku ten sam sen, te same wspomnienia i ten sam uczuć ;-; ...
- i to wszystko moja wina... - wyszeptałem do siebie.
Kilka łez spłonęła po moich "policzkach". Szybko je otarłem, lecz napływały nowe. Nie mogłem tego powstrzymać. Ale, czasami chyba lepiej pozwolić łzą lecieć, niż dusić je w środku.
Perspektywa Soni
Myślałam gdzie mogę zabrać Sansa. Najlepszym wyjściem były Wodospady.
Ile można się ubierać? - pomyślałam.
Nagle usłyszałam trzask drzwi. Na dół zszedł Sans. Wyglądał jak by przed chwilą płakał.
- Sans? Czy ty plakałeś?
- nie, nie płakałem. -powiedział przecierając oczodoły rękawem- to gdzie chciałaś iść?
- Na spacer. Muszę z tobą porozmawiać.
- to kiedy idziemy?
- Teraz. Papa Paps!
- PAPA!
- dozobaczenia, bro.
Wyszliśmy.
- to gdzie idziemy?
- Zobaczysz.
- a mam się bać? - zapytał chichocząc.
- Nie masz czego. - odpowiedziałam z uśmiechem.
Szliśmy kilka minut i doszliśmy do Wodospadów.
- przepiękne miejsce...
- Zgadzam się... Mam pytanie.
- jakie?
- Ile lat ma Papyrus?
- 15, tylko pamiętaj że kąta potworów liczy się troszkę inaczej.
Zapadła cisza.
- Sans?...
- co?
- Powiesz mi czemu plakałeś?
Perspektywa Sansa
- ja nie... no dobra. ale obiecaj że nikomu nie powiesz. nawet... tymbardziej Papsowi. ok?
- Obiecuję.
- wiesz że mój ojciec nie żyje, prawda?
- No tak...
- a wiesz ze to moja wina?
Zapadła cisza. Łzy znowu zaczęły płynąć.
- gdyby nie to, że byłem ciekawy co robi wynalazek mojego taty, on by jeszcze żył. dokładnie 10 lat temu... w moje 10 urodziny, postanowił mi pokazać maszynę, której plany znalazłem kiedyś w domu. byłem ciekawy. gdy włączył to ustrojstwo coś poszło nie tak. kazał mi uciekać, ale ja zrobiłem tylko kilka kroków w tył. pokój zrobił się biały. gdy wszystko wróciło do normy go już nie było. ta maszyna go... pochłonęła?? przeprowadziłem mnóstwo badań na ten temat, ale nadal nie wiem co do końca się stało. to wszystko moja wina. gdyby nie ja, on by jeszcze żył...
Zakryłem oczodoły rękawami i rozpłakałem się bardziej. Poczułem ciepły uścisk na szyi.
- Nie musisz już nic mówić. To nie twoja wina. To był przypadek. Proszę, nie obwinia się...
- nie mogę... te koszmary... one były o tym, że Paps umiera, a raczej człowieka go zabija...
Trzęsłem się cały i plakałem. Nie było mi łatwo mówić o tym, ale chciałem żeby Sonia mnie zrozumiała. W końcu teraz jest tak jakby moją rodziną.
- Przestań... Nie musisz tego opowiadać. Wiem że to trudne.
- dziękuje... może pójdziemy już do domu. co?
- O nie. Najpierw musisz się uspokoić. Nie pozwolę żeby twój brat zobaczył cię w takim stanie.
Otarłem oczodoły rękawem.
- racja...
Usiedlismy przy brzegu jeziora. Sonia położyła się na moje kolana. Siedzieliśmy tak do około 18.00. Uspokoiłem się na tyle, że mogliśmy wracać do domu.
Hello. Tak to ja ;-;... Mam prośbę. Piszcie w komentarzach opinie na temat rozdziałów. Chcę wiedzieć czy się podoba czy nie i co mogę zmienić. Z góry dziękuję ^^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top