8 | Spotkanie
Staliśmy w gabinecie Cole'a. Oczywiście stałam ja i Tatiana, a Cole wraz z Bradem siedzieli. Mój szef nie chciał wpuścić potwora do gabinetu, więc mogłam bronić się tylko sama. Ale miałam plan. Jak to mawiają: „Najlepszą obroną jest atak."
- Znam już ich wersję wydarzeń. Teraz opowiedz swoją. - Cole zwrócił się do mnie z obojętnością.
- Jaki jest tego sens? - Wszyscy spojrzeli na mnie ze zdziwieniem. - I tak mi nie uwierzysz. Poza tym nie pozwoliłeś wejść tutaj Sansowi, który mógłby potwierdzić moją wersję zdarzeń.
- Potwory nie są wiarygodne. - Powiedziała Tatiana.
- Więc dlaczego tutaj jesteś? - Widziałam jak w dziewczynie zaczyna się gotować.
- Przestań atakować moją pracownicę! I co ma znaczyć zniszczona taca i zastawa. Chyba wyraziłem się jasno, że nie chcę żadnych potknięć.
- Żadnych potknięć nie było. Jedynie podstawienie nogi. - Spojrzałam sugestywnie na Tatianę, a ona udawała że tego nie widzi.
- Może ktoś to potwierdzić?
- Tak. Moi przyjaciele, których nie chcesz tutaj wpuścić. Ale wiesz co? Nie musisz się starać. - Rozwiązałam fartuch i uderzyłam nim o stół. - Odchodzę.
- Bardzo dobrze.
- Zobaczymy czy będziesz dalej tak śpiewał, kiedy potwory przestaną do Ciebie przychodzić. Wiedz, że jeśli stąd wyjdę, to nie wrócę.
- Bardzo dobrze.
- Żegnaj Cole.
Otworzyłam drzwi i wyszłam. Przed drzwiami stali moi przyjaciele,.
- I j-j-jak? - Alphys wyglądała na przejętą.
- Odchodzę.
- Jak ja go zaraz...! - Undyne ruszyła do drzwi z oczywistym zamiarem połamania paru kości.
- Chodź. Nie jest tego warty.
Widziałam złość u Undyne, ale posłusznie ruszyła do wyjścia. Sans natomiast był trochę mniej ugodowy. Widziałam jak jego oko zaczęło płonąć. Położyłam rękę na jego ramieniu i uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
- Nie jest tego warty, Sans. Idziemy. Jeszcze będzie mnie błagał, żebym wróciła.
- nie jesteś zbyt pewna siebie? - Zapytał idąc bok w bok ze mną.
- Nie. Po prostu wiem, że beze mnie żaden potwór nie zjawi się tutaj z własnej woli.
Kiedy byliśmy już na sali zobaczyłam dwa stoliki wypełnione potworami, a przez drzwi wchodziła kolejna grupa.
- Cześć Lea. Długo będziemy czekać?
- Coś się stało? Zazwyczaj jesteś na sklepie.
- Odchodzę. - Powiedziałam, posyłając im uśmiech. - Nie chcą mnie tutaj, więc nie będę się narzucać.
- Żartujesz!?
- Nie.
- Wychodzimy.
Od razu oba stoliki zebrały się, a grupa która dopiero weszła miała opuścić sklep. Odwróciłam się ostatni raz i zobaczyłam niedowierzającego Cole'a. Ruszyłam do drzwi.
- Czekaj! - Musiałam włożyć całą siłę woli, żeby się do niego odwrócić. - Zostań.
- Teraz chcesz, żebym została? Przed chwilą byłeś szczęśliwy, że odchodzę. Więc spełnię twoje marzenie i zniknę. A twoja dziewczynka w końcu zacznie pracować, a nie rąbać mnie.
- Co mam zrobić? Zrobię wszystko tylko zostań. - Odwróciłam się do niego tyłem, żeby wyjść. - Podniosę ci pensję!
Spojrzałam na niego, a w moich oczach płonęła furia.
- Myślisz, że wszystko obraca się wokół pieniędzy. Nie chcę ich skoro tak wiele dla Ciebie znaczą. Chcę, żeby mój pracodawca i współpracownicy mnie szanowali. A co najważniejsze, chcę żeby potwory były traktowane tak jak na to zasługują, a nie z pogardą. Jesteś w stanie mi to zapewnić? Raczej wątpię. - Ruszyłam do drzwi. - Nie zapomnij o mojej wypłacie. Żegnaj Cole.
- Masz to jak w banku. Tylko zostań.
- Jak mi to zagwarantujesz?
- Spiszemy nową umowę. Zostaniesz menadżerem. Będziesz...
- Nie chcę pieniędzy, tylko sprawiedliwości.
- Zapewnisz ją. Będziesz mieć możliwości. Co ty na to?
Spojrzałam po swoich przyjaciołach. Na początku nie byli zbyt zadowoleni tym wszystkim, ale później prawie wszyscy pokiwali głową na tak. Wszyscy oprócz Sansa.
- jesteś pewna? może znów to zrobić.
- Jeśli spróbuje, wiem że sprawisz, że nas popamięta.
Westchnął.
- nie zabij się, dzieciaku.
- Nie planuję. - Odwróciłam się do Cole'a. - Zgoda.
- Więc chodź. Spiszemy umowę.
- Musisz poczekać. Mam klientów do obsłużenia.
Dało się słyszeć okrzyki radości. Cole, Tatiana i Brad wpatrywali się we mnie z niedowierzaniem. A ja z uśmiechem wróciłam do pracy.
Wraz z zamknięciem kawiarni usiedliśmy nad dokumentami. Cole nie był zadowolony moimi żądaniami, ale i tak im uległ. Dostałam podwyżkę i nowe stanowisko. Potwory mogły tutaj pracować i jeśli ktoś próbowałby zaszkodzić potworowi miałam prawo ich ukarać w najbardziej wyszukany przez siebie sposób.
Wyszłam ze sklepu i wpadłam na Sansa.
- Czekałeś?
- akurat przechodziłem. nie musisz się o mnie martwić.
- Jasne. Po co tutaj jesteś?
- idziemy w tym samym kierunku, więc pomyślałem że cię odprowadzę.
- Masz bardzo daleko. - Powiedziałam z ironią. Ruszyliśmy w drogę powrotną. - A tak na serio, to po co przyszedłeś?
- twoja koleżanka zaprosiła mnie na imprezę. powiedziała, że mogę z kimś przyjść, a pierwszą osobą o której pomyślałem byłaś ty.
- Nie wiem czy się cieszyć, czy być zła. A kto Cię zaprosił?
- dziewczyna z baru. nie pamiętam jej imienia.
- Więc dlaczego się zgodziłeś?
- nie zgodziłem. sama stwierdziła, że będę.
- Nie możesz jej olać?
- nie jest przypadkiem twoją przyjaciółką? nie powinnaś mnie zachęcać?
- Nie udawaj, że tego nie widzisz.
- nie udaję. wiem, że jej nie znosisz.
-Więc dlaczego chcesz żebym z tobą szła?
- może się okazać, że będziemy się razem wyśmienicie bawić.
Westchnęłam.
- Nie widzę innego wyjścia jak pójść z tobą.
- cieszę się.
- To powiedz jeszcze kiedy.
- za dwa dni. przyjdę po ciebie.
- Co za uprzejmość. - Oboje wybuchnęliśmy śmiechem. - Ale idziemy tam jak ludzie. Na nogach, bez teleportacji.
- myślałem, że nie lubisz ludzi.
- Nie odwracaj kota ogonem.
- tu nie ma żadnego kota.
- Sans!
- no dobra, dobra.
Wróciliśmy do domu cały czas śmiejąc się. Sans odprowadził mnie pod same drzwi. Pożartowaliśmy jeszcze przez chwilę i rozeszliśmy się.
O dziwo tej nocy Chara nie ujawniła się.
Przygotowywałam się do wyjścia. Założyłam długie srebrne kolczyki, a włosy upięłam w wymyślnego warkocza. Na sobie miałam krótkie spodenki jeansowe, a pod nimi czarne rajstopy. Koszulka to czarna bokserka, a na niej luźniejsza biała bluzka, której jeden rękaw opadał.
- Na co się tak szykujesz? - Zapytała Frisk wchodząc do mojego pokoju. - Mówiłaś, że idziesz się spotkać tylko ze znajomymi, a szykujesz się jakbyś szła na randkę.
- Skąd wiesz, że nie jest to randka, a ja nie skłamałam? - Powiedziałam, pakując do torebki portfel i telefon.
- Bo nikt oprócz Sansa Ci się nie podoba.
W tym momencie usłyszałyśmy dzwonek do drzwi.
- Otworzę. - Powiedziała Frisk i poszła do drzwi.
Ruszyłam za nią. Nie mogłam ominąć takiej okazji.
Kiedy otwarła drzwi na jej twarzy pojawiło się niedowierzanie. Spojrzała na mnie z chytrym uśmieszkiem.
W drzwiach stali szkielebracia.
- heya.
- Cześć.
Frisk wpuściła ich do środka.
- gotowa?
- Jak najbardziej. - Powiedziałam, zakładając buty. - Papy zajmiesz się Frisk? Kuchnia jest do twojej dyspozycji. Kupiłam też spaghetti, bo wiem jak bardzo je lubisz.
- JA, WIELKI PAPYRUS, DZIĘKUJĘ CI CZŁOWIEKU. A TERAZ JEŚLI POZWOLISZ IDĘ SIĘ ROZEJRZEĆ W KUCHNI.
- Droga wolna.
Szkielet zniknął w pomieszczeniu, a Frisk spojrzała na mnie.
- Nie potrzebuję niańki.
- Wiem. Ale obu wam przyda się towarzystwo. Poza tym to Paps potrzebuje, żeby go przypilnować. - Ostatnie zdanie powiedziałam szeptem.
- Zgoda. Bawcie się dobrze.
- Tak planuję.
Sans przepuścił mnie w drzwiach. Zeszliśmy na dół i ruszyliśmy do czerwonego samochodu.
- Umiesz prowadzić? - Zapytałam z nutką powątpiewania.
- nie jest ciężko się tego nauczyć. - Powiedział otwierając mi drzwi.
- Dzięki.
Usiedliśmy w samochodzie i pojechaliśmy pod dom Katii.
Kiedy podjechaliśmy pod dom dziewczyny i Sans wysiadł z samochodu, widziałam na jej twarzy uśmiech. Kiedy ja wysiadłam jej mina zrzedła.
- Cześć. - Próbowała wymusić uśmiech, kiedy mnie zobaczyła.
- Cześć. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że przyszłam.
- Nie, w żadnym wypadku. Cieszę się, że wpadłaś. - Objęła mnie.
- Przyjemność po mojej stronie.
-Ciebie też miło widzieć Sans.
- heya.
Weszliśmy do środka. Od razu uderzyła nam w uszy głośna muzyka
- Cała chata jest wolna. Możecie robić co chcecie.
Dziewczyna zniknęła w tłumie, a my spojrzeliśmy na siebie.
- pozwo...
- Idź, poradzę sobie.
- nie daj się porwać, dzieciaku.
- Chyba ja powinnam to do Ciebie mówić. - Uśmiechnęłam się do niego i popchnęłam go w kierunku, w którym zniknęła Katia.
Kiedy zniknął mi z pola widzenia ruszyłam do stołu z napojami.
Powinnaś go była zatrzymać.
Czy ty próbujesz mi pomóc?
Nie. Chcę cię jeszcze bardziej dobić.
Nalałam sobie szklankę coli i oparłam się o ścianę obok.
- Nie sądziłem, że się tutaj pojawisz. - Usłyszałam głos Chrisa. - Katia mówiła, że nie przyjdziesz.
- Sans mnie zaprosił.
- Ten potwór? Dlaczego wciąż się z nim trzymasz?! - Podniósł głos.
Zasłoniłam mu usta dłonią, zanim zwrócił na nas większą uwagę.
- Chodź na dwór. W ciszy będzie się lepiej rozmawiać.
Odłożyłam napój i wyszłam na dwór. Mężczyzna ruszył za mną. Stanęliśmy niedaleko basenu.
- Teraz mi odpowiedz. Dlaczego wciąż trzymasz się z tymi potworami?
- A dlaczego nie?
- One są odrażające.
- Ja tak nie uważam. A ty masz uprzedzenia. - Powiedziałam, a na mojej twarzy pojawił się grymas. - Dlaczego nie możesz spróbować się z nimi zaprzyjaźnić?
- Nie będę się przyjaźnił z tym czymś.
Oparłam rękę na jego ramieniu.
- Ja nie przestanę się z nimi przyjaźnić. A jeśli przeszkadza Ci to, to możemy się rozstać w przyjaznych stosunkach.
- Co masz na myśli?
- Jeśli Ci to przeszkadza możemy udawać, że się nie znamy.
- Co...?
W tym momencie impreza przeniosła się nad basen. Zobaczyłam Katię, która szła w naszym kierunku.
- Dlaczego tutaj przyszłaś? - Jej głos brzmiał groźnie.
- Zostałam poproszona i się zgodziłam. Brzmisz jakbyś nie chciała mnie widzieć. - Spojrzałam na nią z udawanym smutkiem. - Odniosłam takie wrażenie, kiedy dowiedziałam się od Sansa o tym.
- Nie powinnaś była przychodzić.
Zdziwiła mnie tym. Myślałam, że jest głupsza, a tutaj proszę.
- O czym ty mówisz? Myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami.
- Zabrałaś mi faceta!
Zamachnęła się, chcąc mnie uderzyć z otwartej, ale usunęłam się.
- O czym ty mówisz? Przecież wiesz, że żaden chłopak mi się nie podoba.
Poczułam jak ktoś mnie podnosi. Zobaczyłam u niego przerażający uśmiech. Kiedy zobaczyłam, że idzie w stronę basenu poczułam jak całe ciało mi sztywnieje.
- Zobaczymy jak pięknie umiesz pływać.
Zaczęłam się szarpać i wyrywać. Byłam przerażona. Przypomniała mi się sytuacja sprzed kilku lat, kiedy to ta sama osoba próbowała mnie utopić.
Byłam tak bardzo przerażona, że zapomniałam o magii, która we mnie płynęła.
Kiedy mną rzucił, zacisnęłam oczy.
Sans
chciałem podziękować dziewczynie za zaproszenie, a po drodze porozmawiać z nią o lei. próbowałem zrozumieć dlaczego one tak bardzo się nie znoszą, a jednak zdają się przyjaźnić.
- Ooo, Sans. Myślałam, że będziesz z Azaleą. - powiedziała, uśmiechając się.
- chciałem pogadać.
- O czym? - wskazała mi fotel naprzeciw siebie. - Postaram się odpowiedzieć najlepiej jak potrafię.
- dlaczego się przyjaźnicie?
nie spodziewała się tego. wytrąciłem ją z równowagi.
- A-ale o co ci chodzi? Masz na myśli jak się poznałyśmy? W szkole. - chciałem jej przerwać, ale po jej następnych słowach, musiałem usłyszeć resztę tej opowieści. - Lea była nękana przez resztę klasy. Uważali ją za jakiegoś dziwoląga, tylko przez te jej oczy. Według mnie była ona przeciętna, ale te oczy...Były niesamowite. Raz ciemne, raz fioletowe, zależało pod jakim kątem się spojrzało. Ale nie o to pytałeś. Zdarzało się, że przychodziła do szkoły ranna, a wtedy męczyli ją jeszcze bardziej. Zrobiło mi się jej szkoda i pomogliśmy jej z Chrisem. Od tamtej pory przyczepiła się do nas. - odniosłem ostatnio inne wrażenie. - To było tuż przed jej zniknięciem. Kiedy wróciła, była kompletnie inna. Postawiła się Bradowi i jego szajce i wyszła z tego praktycznie bez szwanku. Od tamtej pory nienawidzi jej jeszcze bardziej.
- nie o to dokładnie pytałem. - ale dobrze, że mi powiedziałaś. - chciałem wiedzieć dlaczego się z nią trzymasz? widzę, że nie przepadasz za jej towarzystwem.
- Wydaje ci się. - zaczął dzwonić jej telefon. - Przepraszam na chwilę. - Odbyła szybką rozmowę i wróciła do mnie. - Muszę cię opuścić. Chris mnie woła, ale niedługo wrócę.
- nie kłopocz się.
wyciągnąłem w jej kierunku rękę. kiedy ją chwyciła, usłyszeliśmy CHARAkterystyczny dźwięk pierdzenia. zacząłem się śmiać.
- stara dobra sztuczka z poduszką pierdziuszką w ręce. zawsze śmieszna.
popatrzyła na mnie zniesmaczona, a później pożegnała się i wyszła. westchnąłem tylko i teleportowałem się na dół. szukałem przez chwilę lei, ale nigdzie jej nie było. wTEM usłyszałem jakieś krzyki z dworu.
wyszedłem do ogrodu w momencie, w którym lea była wrzucana do wody. przypomniało mi się co miało miejsce przy wodospadzie. nim jej ciało dotknęło tafli chwyciłem ją niebieską magią.
Azalea
Kiedy miałam uderzyć w wodę poczułam jak grawitacja zaczyna na mnie mocniej działać. Spojrzałam na swoje ręce, które były całe niebieskie.
Sans?
Chwilę później stałam na ziemi obok szkieleta.
- Zdążyłeś w samą porę.
- nie pierwszy raz.
- Zawsze potrafisz jakoś uciec. - Powiedział Brad. - Nigdy nie walczysz.
- Gdybym miała z tobą walczyć, to nie wyszedłbyś stąd żywy.
Poczułam jakby ktoś mocno chwycił mnie za duszę. Złapałam się za klatkę piersiową i krzyknęłam z bólu. Zgięłam się wpół, ponieważ ból był tak silny.
Stęskniłaś się?
Spierdalaj.
Nie mów do mnie tak brzydko!
Daj mi święty spokój.
- dzieciaku!
- Lea!
- T-to nic...N-nic mi nie jest...
Krzyknęłam ponownie.
Skończ, błagam. To boli.
Powinnaś już wiedzieć, że złość zwiększa moją siłę. Dlaczego nie oddasz mi kontroli?
Nie pozwolę Ci zabić ich wszystkich.
Jeszcze zobaczymy.
Ból zaczął powoli znikać. Mogłam stanąć prosto i zacząć normalnie oddychać.
- co się dzieje? - Sans wydawał się zmartwiony.
- To nic. Po porostu słabo się czuję.
- powinnaś mówić wcześniej. nie ciągnąłbym cię tutaj.
- Jakbym nie chciała iść, to bym nie poszła. Nie musisz się tak bardzo martwić. Ale chcę wrócić do domu.
- idę z tobą.
- Nie musisz. Dam sobie radę.
- nie.
Chwycił mnie za rękę i zaczął za sobą ciągnąć. Widziałam jak Katia patrzy w moim kierunku z nienawiścią. Czułam, że burza dopiero nadciąga.
Zanim zdążyliśmy wyjść z ogrodu, nadeszła kolejna fala bólu. Zgięłam się wpół i jęknęłam.
Dobrze się bawisz?
Daj mi spokój.
Komik cię nie uchroni.
Nie chcę tego. Dam sobie radę.
Nie sądzę.
- lea!
Pierwszy raz widziałam Sansa w takiej panice.
- Dam radę. Wracajmy, proszę?
~~~~~~~~~~~~
2430 słów
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top