3 | Ugoda

Wybiła godzina trzecia, a ja wciąż nie mogłam zasnąć. Miałam już wstać z zamiarem nalania sobie szklanki soku, ale usłyszałam pukanie do drzwi. Uniosłam się na łokciach i parzyłam jak drzwi się uchylają. Po chwili zobaczyłam małą, kudłatą istotkę.

- Lea. - Usłyszałam jej szloch.

Usiadłam na łóżku i włączyłam lampkę.

- Co się stało? - Mój głos był łagodny. Już mi przeszło, a słowa które powiedziałam...czułam się źle z tego powodu. - Kolejny koszmar?

- Uhm. - Widziałam jak potakuje głową. - Mogę z tobą spać?

- A nie jesteś na to za stara? - Zapytałam, odsłaniając kołdrę.

Od razu do mnie podeszła do mnie i wskoczyła do łóżka. Zanim się położyłam poczułam jak mnie obejmuje. Wtuliła się we mnie, a ja siedziałam nie wiedząc co zrobić.

- Hej, przestań się mazać. Jesteś już duża.

- Przepraszam. - Załkała. Nie mogłam znaleźć żadnych słów. Tego naprawdę się nie spodziewałam.

- Nic się nie stało. Rodzeństwo, które się nie kłóci nie istnieje.

- Nie, nie prawda. Masz całkowitą rację. Nie chcę być dla ciebie nie miła, ale zawsze muszę coś głupiego palnąć. Wiem, że wszystko co robisz, robisz dla mnie. Nawet zrezygnowałaś ze studiów. - Coraz bardziej płakała. - Może masz rację. Nie powinnam się odzywać. Powinnaś mnie odesłać do matki.

Walnęłam ją w głowę. Spojrzała na mnie z niedowierzaniem, a po jej twarzy zaczęło spływać więcej łez.

- Rozumiem.

Chciała wstać, ale objęłam ją w pasie i mocno przytuliłam.

- Chyba musiałabym być szalona, żeby Cię jej oddać. Nie po to tyle się męczyłam, żeby Cię złapać, żeby Cię teraz puścić. Przepraszam, mnie też poniosło. Nie powinnam była tych wszystkich rzeczy mówić. A co do moich studiów. - Odwróciłam ją do siebie i otarłam oczy z łez. - To nawet gdybym nie miała Cię na wychowaniu, nie starczyłoby mi pieniędzy. A oprócz tego mama daje mi pieniądze na utrzymanie ciebie, więc niech Cię o to głowa nie boli.

- Tak bardzo przepraszam. - Zobaczyłam jak kolejna partia łez gotuje się do wymarszu.

- Koniec płakania. Nie mam Ci nic za złe. - Powiedziałam, sięgając do lampki. - A teraz idziemy spać, bo masz jutro do szkoły.

Zgasiłam światło i ułożyłam się wygodnie. Moje łóżko było trochę większe niż przeciętne jednoosobowe. Kupiłam je właśnie z tą myślą. Frisk może i jest duża, ale cierpienie, które zadała innym, chociaż nieświadomie, wciąż na niej ciąży i raczej nigdy nie zniknie.

Tak samo jak ja. Tysiące razy widziałam jak Sans umiera, prawie zawsze na moich rękach. Ponieważ byłam zbyt późno.

- Dobranoc. - Usłyszałam, a później poczułam jak mnie obejmuje.

- Śpij dobrze. - Objęłam ją i ułożyłam się wygodnie.

Jak słodko.

Spierdalaj, Chara. Idź dręczyć innych.

Nie chcesz ze mną pogadać? Nudzę sięęęę!

Idź popatrzyć jak kwiatki rosną.

Prychnęła i zniknęła. Skąd wiedziałam? Może i była duchem, ale mogłam poczuć jej aurę. Co znaczyło, że ma duszę. Tylko jaką?

Frisk się we mnie wtuliła i w końcu udało mi się zasnąć. Resztę nocy przespałam spokojnie.

Wstałam przed Frisk i poszłam się przygotować do pracy. Zaczęłam robić śniadanie dla siebie i dla niej.

Kiedy skończyłam robić ostatnią kanapkę, dziewczyna weszła do kuchni.

- Dobry. - Powiedziałam, stawiając przed nią talerz z kanapkami. - Jak spałaś?

- Bardzo dobrze, dziękuję. - Powiedziała, biorąc się za śniadanie

Założyłam płaszcz i miałam już iść, ale zatrzymał mnie jej głos.

- Przyjdziesz po mnie?

- Nie będzie to dla Ciebie żenujące?

- Nie. Proszę. - Zrobiła maślane oczka.

- Zgoda. Czekam przy północnej bramie. Nie wlecz się zbytnio.

- Dobrze. Dzięki.

- Za co? - Zapytałam, przymykając drzwi, które zdążyłam już otworzyć.

- Za wczoraj, że po wszystkim wciąż przygarnęłaś mnie.

- Od tego jest rodzeństwo.

Przytuliłam ją i wyszłam z domu.

Ten dzień był wyjątkowo ciężki. Pojawiło się bardzo dużo potworów, więc miałam urwanie głowy, a moi wspólnicy za bardzo nie chcieli mi pomagać. Udało mi się jednak zmusić ich do wykonywania zamówień.

Kiedy w końcu wypuścili mnie chciałam skakać z radości. Miałam kompletnie dość tego dnia i chciałam się już położyć, ale musiałam odebrać Frisk.

Może ona zdoła poprawić moje samopoczucie.

Tak jak powiedziałam, czekałam na nią przy północnej bramie. Dzieciaki na mnie patrzyły zdziwione, bo tą stroną zawsze wychodziły starsze roczniki.

Kiedy tylko Frisk mnie dostrzegła, od razu złapała Asriela za rękaw i zaczęła go ciągnąć w moim kierunku.

- Cześć. Jak w pracy?

- Urwanie głowy. Ale nie chcesz chyba słuchać o tym jak się czyści ekspres.

Zaprzeczyła głową.

- To co? Idziemy? - Zapytałam i chciałam już ruszać, ale usłyszałam jak ktoś woła moje imię.

Odwróciłam się w tamtym kierunku i zobaczyłam Toriel zbliżającą się do nas.

- Witajcie moje dzieci. - Zaśmiałam się.

Byłam dorosła, a ona wciąż mnie tak nazywała. Ale nie wyobrażałam sobie, żeby teraz było inaczej.

- Hej Tori. Co u Ciebie? - Dałam dzieciakom sygnał, że mogą iść. Frisk wiedziała, że za chwilę do nich dołączę.

- Wszystko po staremu, a u Ciebie kochana?

- Ciężko, ale muszę sobie radzić. Beze mnie Frisk nie dałaby sobie rady.

- Jesteś wspaniałą siostrą.

- A ty dobrą matką. Asriel jest naprawdę szczęśliwy, a jako nauczycielka też nie jesteś najgorsza. Frisk się jeszcze nie skarżyła.

- W sprawie Frisk. - Kozica wyraźnie posmutniała. - To chciałabym z tobą porozmawiać.

- Teraz nie bardzo mogę, ale kiedy odprowadzę do was Frisk to bardzo chętnie. Ale przyjdziemy trochę wcześniej, ponieważ już jestem umówiona.

- Znów idziesz do klubu? - Kobieta wydawała się być lekko zdenerwowana.

- Hehe. Nie dzisiaj. Undyne i Alphys zaprosiły mnie na seans anime.

- To świetnie. Ale nie musicie iść. Gorey po was przyjedzie. Akurat będzie zamykał sklep.

- Jeśli to nie problem, to chętnie. A teraz pozwól, że Cię opuszczę, ale muszę iść złapać tamte nicponie.

- Nie zatrzymuję Cię już dłużej. Do zobaczenia.

- Do zobaczenia.

Ruszyłam w stronę budki z lodami, gdzie zawsze chodziłyśmy z Fisk. Mieli tam najlepsze lody w całym mieście.

Kiedy dołączyłam do dwójki kupiłam nam lody i wszyscy udaliśmy się do parku. Ledwo usiadłam na ławce, a mój telefon zaczął dzwonić. Wyciągnęłam go z kieszeni i spojrzałam na wyświetlacz. Dzwoniła moje „ulubiona" koleżanka. Schowałam go ponownie do kieszeni.

- Nie odbierzesz? - Frisk wychyliła się, żeby na mnie spojrzeć.

- Nie czuję potrzeby.

- A co jeśli to coś ważnego?

Westchnęłam i ponownie wyciągnęłam telefon.

- Ale to ty odpowiadasz za moje bębenki. - Powiedziałam, przesuwając słuchawkę w górę. - Halo.

- Cześć Az, jak...

-Nie nazywaj mnie tak. - Mój głos od razu stał się lodowaty. Widziałam jak Asriel patrzy na mnie lekko przerażony, a Frisk zmartwiona.

Nikt mnie tak nie nazywa. Jest, a raczej była, tylko jedna osoba, która mogła mnie tak nazywać.

- Przepraszam, nie złość się Lea. - Dobry humor jej nie zniknął. - Jestem taka zapominalska.

- Jeśli nikt nie umiera, to się rozłączam. Nie mam czasu.

- Czekaj! - Nie zdążyłam odsunąć słuchawki od ucha. Moje bębenki zaczęły śpiewać pieśń żałobną. - Nie chcesz wyjść dzisiaj ze mną i Chrisem do klubu?

Ona wciąż nie kapnęła się, że on nie jest w moim typie?

A kto jest w twoim typie? Pewien niski szkielet?

Mówiłam już, spierdalaj gnębić innych.

Nie.

- Lea!

- Tak! Co!? Ktoś umarł!? - Frisk spojrzała na mnie krzywo.

- Pytam cię o coś.

- Nie, nie mogę. Mam plany.

- A jakie to?

- Dzisiaj zajmuję się dzieciakami.

- Nie wiedziałam, że masz jakieś.

- Haha. Bardzo śmieszne. - Widziałam jak na czole Frisk powstają zmarszczki. Nie lubiła kiedy kłamałam. - Zajmuję się siostrą i jej przyjacielem. Sorry, ale nie dam rady.

- Nie możesz ich komuś podrzucić?

- Jakbym mogła tobym to zrobiła.

- Co zatem powiesz na jutro?

Westchnęłam w myślach. Nie ważne jak bardzo nie chciałam, to w taki czy inny sposób by mnie zmusiła.

- Jutro mam wolny wieczór. Co nie zmienia faktu, że nie idę na całą noc.

- Weeeeź. Naucz się w końcu bawić.

- Rozłączam się. Przyjdę do Ciebie po 20.

Rozłączyłam się i odetchnęłam z ulgą, a następnie schowałam telefon.

- Nie ładnie jest kłamać. - Powiedział Asriel.

- W pewnym sensie nie skłamałam. Muszę porozmawiać z twoją mamą, a później idę załatwiać własne sprawy. Więc technicznie nie kłamię.

- Czemu nie powiedziałaś im, że idziesz się spotkać z Undyne i Alphys?

- Nie potrzebuję, żeby ktokolwiek o tym wiedział.

- Wstydzisz się ich?

- Co? Nie! W życiu. - Powiedziałam. Wstałam z ławki i przykucnęłam przed koziołkiem. - Wstydzę się tych ludzi z którymi utrzymuję kontakt. Są strasznie fałszywi.

- Więc dlaczego wciąż się z nimi spotykasz?

- Bo w tym świecie musisz mieć sojuszników. A ja nie jestem zbyt dobrze nastawiona do ludzi, bo przez całe życie byłam nienawidzona przez nich. Więc chcę utrzymać te dwie osoby przy sobie. A jeśli się nie uda, to niech tak będzie. Wolę wasze towarzystwo nawet jeśli cały świat miałby mnie nienawidzić.

Usiadłam ponownie na ławce. Kontynuowaliśmy rozmowę, ale w trochę lepszej atmosferze. Godzinę później odprowadziłyśmy Asriela i wróciłyśmy do domu.

Kiedy nadeszła wyznaczona godzina, stałyśmy przed blokiem. Widziałam jak Asgore nadjeżdża, więc chwyciłam Frisk za rękę i zaczęłyśmy iść na parking.

- Cześć dziewczyny. - Powiedział, kiedy tylko otwarłyśmy drzwi.

- Cześć Asgore. Jak kwitnie interes? - Mężczyzna spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. Nie wiedziałam czy był zły za ten żart czy może na odwrót.

- Jest dobrze. Coraz więcej ludzi zjawia się w sklepie. Stereotypy mają coraz mniejszy impakt.

- Ja powiedziałabym, że to twoje kwiaty ich przyciągają. Są naprawdę wspaniałe. Jeszcze w życiu nie widziałam tak pięknych kwiatów hodowanych przez ludzi.

- Schlebiasz mi.

- Może odrobinkę.

Zaśmialiśmy się. Byliśmy już pod domem Dreemurrów. Zazdrościłam im posiadania własnego domu. Mnie nie było na to stać i brakowało mi tego. Z mamą mieszkałyśmy na obrzeżach, więc była tam cisza i spokój.

Wysiedliśmy z samochodu i weszliśmy do domku. Od razu Frisk zaatakowała biało-zielona istota, znaczy Asriel. Po chwili zobaczyłam Toriel. Kiwnęłyśmy sobie głowami na powitanie.

- Siadajcie, akurat ciasto wystygło. Zaraz przyniosę.

- Tori, nie mam czasu. - Właśnie w tym momencie zaburczało mi w brzuchu. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. - Ty zdrajco!

Spojrzałam na brzuch.

- Nie wiń go. - Powiedział Asgore. - Nikt nie może się oprzeć ciastu Tori.

- Tu się z tobą zgadzam.

Usiedliśmy w salonie. Frisk od razu pobiegła za Asrielem na górę i tyle ją widzieli.

- A co tam u Ciebie? Opowiadaj. - Asgore wygodnie rozsiadł się w fotelu.

- O czym tu gadać? Dzień jak co dzień. Interes się kręci i coraz więcej potworów przychodzi do kafejki, więc mam masę roboty, a nikt nie chce mi pomóc. Niedługo będę musiała poprosić o kogoś do pomocy, bo za mało mi płacą za taką harówkę.

- Dajesz sobie radę? - Wiedziałam o co pytał. Z jedną pensją ciężko było wyżyć nam dwóm jeśli chciałam żeby Frisk miała wszystko co najlepsze.

- Nie jest źle. Poprawiło się, ale czasem zdarza się, że brakuje mi pieniędzy.

- Wiesz, że zawsze możesz na nas liczyć.

- Dzięki, jesteście wspaniali.

W tym momencie do pokoju weszła Toriel z tacą na której leżały kubki z herbatą oraz talerzyki z ciastem. Pomogłam jej to ściągnąć, ale nie obyło się bez oponowania, że gość powinien siedzieć.

Kiedy tylko skosztowałam ciasta moje podniebienie zaznało nieba.

- Nie wiem jak ty to robisz, ale twoje ciasto jest nieziemskie. Przez ciebie nie będę mogła zjeść ciastek z kawiarni. - Powiedziałam machając w jej kierunku widelcem.

Zaczęliśmy się śmiać.

- Znalazłaś sobie kogoś?

Zakrztusiłam się. Myślałam że się uduszę, aż do momentu gdy Asgore trzasnął mnie w plecy. Wtedy myślałam, że zgubiłam płuca.

Kiedy kaszel przeszedł rozmasowałam plecy.

- Ał. Jak chcesz zabić to celuj trochę wyżej.

- Przepraszam. - Posłał mi skruszone spojrzenie.

- Nic mi nie jest, ale pamiętaj, że kobiety to delikatne stworzenia. Jak kwiaty.

- Nie odpowiedziałaś mi na pytanie.

- Wy się zmówiliście. Ty chcesz mnie udusić, a on zatłuc na śmierć. - Nie wytrzymałam i wybuchnęłam śmiechem. Im też się udzieliło. - Odpowiadając na twoje pytanie, nie. Nie znalazłam i nie planuję.

- A jak „to"?

- Fortuna nie jest po mojej stronie. - Posłałam jej smutny uśmiech. Toriel wiedziała co się ze mną działo. Ona była tą, która siedziała przy moim boku i próbowała pocieszyć. Byłam jej za to dozgonnie wdzięczna. - Niedawno wrócili.

Oboje wyglądali na szczerze wstrząśniętych.

- Jak to? Myślałem, że już ich nie zobaczymy.

- Ja również. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że mieszkają dwa lokale od nas.

Toriel posłała mi pokrzepiający uśmiech. Wiedziała, że nawet jeśli chciałabym stamtąd uciec, to nie miałam jak. Nie było mnie stać na przeprowadzkę.

- Ale trzeba żyć dalej. Na razie i tak nie mam co z tym zrobić. Ale zmieńmy temat. O czym chciałaś porozmawiać?

- Chciałabym powiedzieć, że to coś dobrego, ale nie będę Cię kłamać.

- Mów, nie owijaj w bawełnę. Jeśli coś się dzieje chcę wiedzieć.

Kobieta wzięła głęboki wdech.

- Frisk jest ostatnio nękana przez swoich kolegów. Obwiniają ją o otworzenie bariery. Prawie doszło do rękoczynów, ale zareagowałam w porę.

- Nie wierzę. - Ukryłam twarz w dłoniach. Dlaczego wszystko nagle zaczyna się sypać? - Co mam zrobić?

- Może spróbuję porozmawiać z nimi?

- Nie to nic nie da. Ludzie są uparci. A tym bardziej nie będą chcieli słuchać potwora.

- Za tydzień jest zebranie. Może ty z nimi porozmawiasz?

Spojrzałam na nią zdziwiona.

- Jak to? Frisk nic nie mówiła.

- Pewnie nie chciała Cię martwić. Znów udałoby jej się wywinąć.

- Ma złe oceny?

- Nie, wręcz przeciwnie.

- Dobra pogadam z nią o tym. A co do tych dzieciaków coś wymyślę. Zwykłym gadaniem nie rozwiążemy tego.

- Nie masz zamiaru ich skrzywdzić?

- Tylko w ostateczności. Nie nienawidź mnie, dobrze Tori?

Podniosłam się z siedzenia.

- Dziękuję za wszystko. Ale pozwólcie, że ja się będę już zbierać. Jak się nie pospieszę to się spóźnię, a wtedy pewna ryba urwie mi głowę.

- Pozdrów je od nas. - Powiedział Asgore, kiedy zakładałam buty.

- Nie zapomnę. Dzięki za ciasto.

- Nie ma za co. Wpadaj kiedy chcesz. Jesteś zawsze miło widziana.

- Dzięki. Podrzucicie jutro Frisk do szkoły?

- To będzie zaszczyt.

Zaśmiałam się na słowa potwora.

- Dzięki wielkie. Trzymajcie się.

Wyszłam i ruszyłam w kierunku doków.

~~~~~~~~~~~~~~~~

2417 słów

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top