12 | Życie i śmierć

Azalea

Ogarnęło mnie białe światło. Myślałam, że ponownie będzie to ciemność, co porządnie mnie zdziwiło. Byłam pośrodku niczego, gdzie nie obejrzałam się było biało. Spojrzałam na siebie. Byłam ubrana w białą koszulkę i białe spodnie, całość luźno na mnie wisiała. Na nogach nie miałam butów.

Powolnym krokiem ruszyłam przed siebie. Miałam nadzieję znaleźć cokolwiek co byłoby punktem odniesienia albo coś co wskazywałoby, gdzie jest jakieś wyjście.

Nie słyszałam nic. Ani moich kroków, ani oddechu, ani bicia serca. Nie było mi gorąca, nie było zimno. Nie było tam po prostu nic.

- Chara! - Krzyknęłam, mój głos jednak nie poniósł się daleko. Miałam wrażenie, że jestem w próżni.

Nagle zobaczyłam przed sobą błysk. Niewiele myśląc, rzuciłam się w tamtym kierunku biegiem. Kolejną dziwną rzeczą było, iż mimo mojego biegu, nie poruszałam się ani odrobinę szybciej niż podczas powolnego spaceru.

Zmusiłam swoje ciało, żeby zwolniło. Nie wiedziałam, co mnie czeka. Nie mogłam wbiec na łeb na szyję, musiałam mieć choćby odrobinę sił.

Zbliżałam się do światła. Nagle zaczęło tracić blask, a w jego miejscu pojawił się człowiek. Był to ktoś kogo nie mogłam z nikim pomylić.

Momentalnie stanęłam. Nie wiedziałam co robić. Próbowałam coś powiedzieć, jednak z ust nie wydobył się żaden dźwięk. Byłam w kompletnym szoku. W następnym momencie poczułam jak po moich policzkach spływają łzy, cała ich kaskada. Nie mogłam uwierzyć, że on przede mną stoi.

- Cześć, Az. - Mężczyzna rozłożył ręce, wskazując tym, że chce abym go przytuliła. - Dawno się nie wiedzieliśmy.

Nie musiał nic mówić. Wbiegłam w jego ramiona i zalałam się jeszcze bardziej łzami – o ile było to możliwe. Objął mnie szczelnie, a ja wtuliłam się w jego klatkę piersiową i zaczęłam ryczeć.

Nie przeszkadzało mu to. Trzymał mnie mocno i zaczął nami kołysać, aby mnie uspokoić.

- T-tak bardzo tęskniłam. M-myślałam... - Musiałam przełknąć kolejny szloch, który utrudniał mi spójne wysławianie się. - ...myślałam, że więcej cię nie zobaczę.

- Ciii. - Złożył pocałunek na moich włosach. - Nigdy cię nie zostawiłem, zawsze stałem obok. Tylko ty mnie nie widziałaś.

- Tak bardzo mi ciebie brakowało, tato. - Kolejny potok łez spływał po mojej twarzy.

- Wiem.

Usiedliśmy. Trzymał mnie, aż nie uspokoiłam się, aż nie byłam gotowa aby zacząć rozmowę. Kiedy już uspokoiłam się na tyle by normalnie myśleć zadałam pierwsze pytanie.

- Gdzie jesteśmy?

- Tam gdzie nie powinno cię być. - Powiedział usadawiając się wygodniej. Wtuliłam się w jego bok, nie chcąc utracić z nim kontaktu. Bałam się, że jeśli to zrobię, on zniknie. - Ciężko to nazwać. Można powiedzieć, że jest to miejsce między życiem i śmiercią.

- Czyli nie żyję?

- Żyjesz...jeszcze. - Spojrzał na mnie ze smutkiem. - Jeśli nikt nic nie zrobi, umrzesz.

Wzięłam głęboki wdech, żeby się uspokoić. Bałam się śmierci, kto się jej nie boi? Ale czy tak nie będzie lepiej?

- Przewidywałam taką ewentualność. Przebiłam się sztyletem, wiedząc czym może się to skończyć. Nie chcę, żeby Frisk cierpiała. Nie chcę, żeby moi przyjaciele cierpieli.

- Tylko dlaczego ty musisz płacić za to cenę, Az?

- Ponieważ byłam zbyt słaba, żeby ją powstrzymać. Jeśli Frisk będzie mogła, żyć normalnie, dlaczego nie? Może to pozwoli jej zmyć znamię mordercy.

- A może sprawi, że zostanie zniszczona, gdyż ostatnia osoba, która jest jej rodziną, poświęci dla niej życie. Nie pomyślałaś o tym?

- Co mam zrobić!? - Wrzasnęłam na niego, czując kolejne łzy które zbierały mi się pod powiekami. - Sam powiedziałeś. Umieram. - Wypowiedziałam, to słowo z przerażającym spokojem, tak jakbym się pogodziła z wizją skończenia mojego życia w tym momencie. - I nic nie mogę z tym zrobić.

- Może wystarczy, że uwierzysz?

- Może.

Nastała między nami chwila ciszy. Przyszło mi wtedy do głowy kolejne pytanie, które musiałam zadać, nie ważne czy przeżyję, czy nie.

- Dlaczego jestem taka inna? - Aby podkreślić swoje słowa, zacisnęłam pięść. Momentalnie zaczęła się w niej formować rękojeść, a później długi, cienki sztylet, wszystko w kolorze fioletu.

- A uwierzysz mi, jeśli powiem ci, że to normalne?

- To nie jest normalne. - Powiedziałam, pozwalając zniknąć broni.

- Dla innych owszem, może być to coś dziwnego. Nie dla ciebie. - Ojciec powtórzył mój ruch. Nagle w jego ręce pojawiła się bardzo podobna broń. Różniła się kolorem – jego była zielona.

- A-ale-ALE JAK!?

- Widzisz córciu. - Broń zniknęła. - Mawia się, że przez tysiące lat, ludzkość zapomniała jak używać magii. Mówi się tak, ponieważ jest prościej. Nie wszyscy jednak stracili ten dar. Niewielu pozostało, którzy potrafią jej użyć. Ale tych, którzy umieją to zrobić, pozostało bardzo niewielu i ukrywają oni tą umiejętność. Niemagiczni niechętnie patrzą na nas. Magiczni trzymają swoją tajemnicę szczelnie ukrytą. Wiedzę przekazują tylko swoim dzieciom, czasem współmałżonkom.

- Ale mama nie wie. Jestem tego pewna, bo kiedy użyłam magii, nie wiedziała co się stało.

- Kochałem twoją matkę. - Ojciec uśmiechnął się do mnie. - Jednak wiedziałem, że nie mogę jej powierzyć tej tajemnicy. Ona nie wierzyła w takie „bajki" - Tutaj zrobił palcami cudzysłów. - A nim nauczyłem cię, jak się jej używa...

- Umarłeś... - Powiedziałam to cicho, tak że ledwo było to słychać. Mimo tylu lat wciąż było mi ciężko, ale w końcu zaczęłam się godzić z jego śmiercią.

- Tak. I bardzo żałuję tego.

- Nie mogłeś nic zrobić...Czy Frisk posiada również magię?

- Tak. Choć jej różni się od naszej. Jest ona również słabsza. - Kiwnęłam głową. Miał rację. Frisk posiadała zdolność zapisywania, co różniło ją od mojej magii. Poza tym innej mocy nie posiadała.

- Dlaczego do tej pory moja magia objawiała się w formie kości? Nie powinna wciąż tak wyglądać?

- Mogą być dwa powody. Pierwszy to strach, który nad tobą panował. Nie pozwolił on na obudzenie się twojej prawdziwej mocy. Drugi to po prostu przejęłaś wygląd magii od osoby, która bardzo mocno emanowała magią przy pierwszym użyciu jej przez ciebie.

Zamyśliłam się.

- Oba są prawdopodobne. Przeraziłam się gdy jej pierwszy raz użyłam. Dodatkowo wkurzyłam pewnego potwora użyciem jej. Dlatego mogło tak być.

- Twoja własna magia, sprawia że jesteś jeszcze potężniejsza niż byłaś. Oznacza to również że zaczęłaś nad nią lepiej panować, lepiej ją rozumieć.

Uśmiechnęłam się do taty. Nagle zgięłam się wpół, czując przeszywający ból w klatce piersiowej. Nie mogłam złapać oddechu, a w oczach zebrały się łzy.

- Chyba ktoś zauważył co zrobiłaś. - Spojrzał na mnie ze współczuciem. - Będzie boleć. I albo się obudzisz, albo...Nie idź w stronę portalu. Zignoruj go, jeśli zobaczysz. Portal to śmierć.

Kolejny raz uderzyła we mnie fala bólu.

- A...przestanie...boleć? - Miałam problemy z mówieniem.

- Przestanie...ale wraz z tym nie będziesz już nic czuła. Tak jak tutaj.

- A będę mogła z tobą zostać? - Zapytałam powstrzymując łzy.

- Nie. - Zdziwiła mnie stanowczość w jego głosie. Myślałam, że tęsknił za mną tak jak ja za nim. - Nie chcę cię jeszcze tutaj. Zniosę te następne lata, ale chciałbym żebyś przeżyła życie. Nie chcę abyś tak szybko do mnie dołączyła. Masz jeszcze tyle przed sobą. - Położył rękę na moimi ramieniu i mocno ścisnął. - Całe życie. Poza tym siostra cię potrzebuje.

Było coraz ciężej oddychać. Zauważyłam również, że na koszulce zaczyna się tworzyć coraz większa czerwona plama. Wiedziałam, że to z rany, którą sobie zadałam. Coraz więcej krwi wypływało z niej.

Nagle zobaczyłam przed sobą czarną szczelinę. Emanowała ona ciepłem, takim bardzo przyjemnym. Wołała mnie. Wystarczyło, żebym wyciągnęła trochę do przodu rękę. Przez chwilę patrzyłam na nią urzeczona. Wyciągnęłam w jej kierunku rękę...i cofnęłam w ostatniej chwili. Przez moje ciało przetoczyła się kolejna fala bólu, która była dwa razy gorsza niż poprzednie dwie.

- Zobaczę cię jeszcze? - Brzmiało to jak szloch. Poniekąd był nim. Okropny ból oraz wizja straty go po raz kolejny była okropna. A wystarczyło tylko wyciągnąć rękę, żeby zostać z nim na zawsze.

- Nie opuszczę cię, Az. - Uśmiechnął się do mnie. - Będę zawsze stał obok ciebie, chociaż nie będziesz mnie widzieć...A kiedy nadejdzie ta chwila, będę na ciebie czekać.

Przytuliłam go tak mocno jak tylko mogłam. Nie chciałam patrzeć na szczelinę. Zdecydowałam. Jeśli zdołają mnie uratować, nie odrzucę szansy. Będę żyła.

Kolejna fala bólu. Zaczęłam krzyczeć, ból był nie do zniesienia. Ojciec zaczął mnie głaskać po plecach. Nie złagodziło to bólu, ale miałam się na czym skupić.

- Widziałem jak na niego patrzysz. - Nim zadałam pytanie, kontynuował. - Na tego potwora.

- I co z tego? Może kiedyś coś by z tego wyszło. On mnie nie kocha.

- Nie wiesz tego. Nie rozmawiałaś z nim. Poza tym, widziałem jak na ciebie patrzy...Porozmawiaj z nim. Zrób to dla mnie.

- Zgoda.

- Az...

- Hmm?

- Macie moje błogosławieństwo.

-Ale dla...

Krzyknęłam. Zaczęłam tracić przytomność. Nim wszystko ogarnęła ciemność, usłyszałam:

- Kocham cię, Az. Kocham Frisk. Nie zapomnij...

Nigdy. Pomyślałam zanim straciłam przytomność.

Sans

kiedy odprowadziłem frisk do domu, wróciłem do szpitala. wszedłem do sali lei, a to co zobaczyłem prawie zwaliło mnie z nóg. leżała na płytkach w kałuży krwi, a wokół niej tworzyła się coraz większa plama. z jej piersi wystawał fioletowy sztylet.

kiedy tylko ruszyłem w jej kierunku broń zniknęła. w następnym momencie trysnęło jeszcze więcej krwi. nie wiedząc co zrobić chwyciłem ją niebieską magią, licząc że spowolni to utratę krwi. wybiegłem na korytarz i zacząłem krzyczeć. nie wiem co dokładnie, ale pamiętam że przybiegli lekarze i zabrali ją do sali operacyjnej.

zadzwoniłem po tori, prosząc ją jednak, żeby nie budziła frisk. niech choć teraz odpocznie. później może nie mieć szansy.

nie wiem ile czasu tam spędziłem. na pewno długo, może ze dwa dni. po paru godzinach pojawiła się frisk, cała zalana łzami. siedliśmy razem i czekaliśmy, nie rozmawiając ze sobą. oboje płakaliśmy, ja w ciszy, frisk szlochała. przewinęli się przez szpital wszyscy nasi przyjaciele, przybici podobnie jak my. pilnowali nas, żebyśmy się nie wykończyli. pytali czy czegoś nie potrzebujemy, zmuszali nas do picia, jedzenia. chcieli nas nawet wziąć się przewietrzyć, ale nie chcieliśmy się stamtąd ruszyć. ostatecznie zmusili nas do spaceru wzdłuż korytarza.

nagle zaczęliśmy słyszeć pisk maszyn i krzyki lekarzy. czułem jak serce mi staje. frisk wyglądała jakby miała w każdej chwili paść. byliśmy sami, nie miałem kogo prosić, żeby zabrał dziewczynę na dwór. nie mogłem sam odejść. nie chciałem jej zostawiać samej, choć nie mogłem siedzieć obok.

nagle drzwi otworzyły się z trzaskiem. stanęła w nich kobieta, cała we krwi. wyglądała jakby właśnie stoczyła ze Śmiercią walkę o własne życie. wspierając się o drzwi, uśmiechnęła się najszerzej jak było to możliwe.

- Tata mówi, że cię kocha, Frisk.

~~~~~~~~~~~~~~~~

1 726 słów

Wróciłam...na te parę minut =)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top