18, pożegnanie
Reszta dnia minęła im w milczeniu. Żaden z nich się nie odezwał, nawet po to, by poprosić chociażby o podanie pilota. Ignorowali siebie nawzajem, choć wiedzieli, że pozostały im czas powinni raczej wykorzystać na odpowiednie pożegnanie się ze sobą, porozmawianie.
Przełom nastąpił dopiero około północy, gdy Eijiro napomknął, że chętnie zjadłby już kolację. Wtedy też Katsuki bez słowa wziął się za robienie jej i znowu zapadła cisza, przerywana jedynie cichym szczękiem talerzy, gdy kładł je na stole.
— Dobra, będziemy tak po prostu czekać, aż zniknę, czy wreszcie porozmawiamy? — zapytał w końcu Kirishima, gwałtownie wstając i podnosząc wzrok na zdezorientowanego Bakugo.
— Nie mamy o czym — mruknął ten wreszcie, skupiając się na utrzymywaniu chłodnego tonu.
— Och — powiedział cicho Eijiro, po czym opadł na krzesło, utkwiwszy wzrok w swoich nogach. — Myślałem, że może... nie, w porządku.
Katsuki wpatrywał się w niego z kamienną twarzą, wściekły na samego siebie. Kirishima wyglądał na smutnego, smętnie wpatrywał się w talerz.
— Nie jesz? — rzucił wreszcie Bakugo, starając się utrzymać wrażenie spokojnego i wyluzowanego; całkowicie odmiennego od tego, jak się teraz czuł.
Eijiro spojrzał na niego beznamiętnie, po czym westchnął cicho i wpakował sobie do ust kolejną małą porcję jedzenia. Jeszcze przez moment patrzyli sobie w oczy, jednak gdy tylko telefon Bakugo zadzwonił, oboje odwrócili spojrzenia, speszeni.
— Kto dzwoni o tak pierońsko późnej porze? — warknął Katsuki, szperając w kieszeni płaszcza w poszukiwaniu swojego smartfona.
— Jak się czujesz? — dobiegł go z słuchawki zmartwiony głos Izuku, więc prędko ściszył głośność rozmowy, by Eijiro nic nie usłyszał.
— Normalnie — burknął, zamykając się w sypialni.
— Och, czyli jeszcze jesteście razem?
Bakugo drgnął na te słowa, ale prędko się uspokoił, ponownie przybierając obojętny ton.
— Nie rozumiem, o czym mówisz.
— Dobrze wiesz, o czym mówię, Kacchan.
Katsuki westchnął, przecierając twarz dłonią.
— Daj mi spokój, jestem zmęczony.
— To dlaczego nie śpisz?
— Bo mnie obudziłeś?
— Nieprawda, nie brzmisz na zaspanego. Kacchan, co się dzieje? — Izuku był wyraźnie zmartwiony, a Katsuki zbyt zdenerwowany, by spokojnie mu odpowiedzieć.
— Będziesz jeszcze jadł czy mam pozmywać? — Drzwi uchyliły się, a do pomieszczenia zajrzał Eijiro, patrząc na niego pytająco.
— Halo? Jesteś tam jeszcze?
— Ugh, zamknijcie się oboje! — warknął Bakugo, zatrzaskując drzwi przed nosem Kirishimy i rozłączając się.
Usiadł na łóżku i schował twarz w dłoniach. Co miał robić? Posłuchać się rady Kohy czy jednak uparcie stać przy swoim? Obie opcje nie wydawały mu się wystarczająco dobre.
Westchnął, ciężko opadając na poduszki. Był naprawdę zmęczony, i fizycznie, i psychicznie. Po ciężkim dniu nie zarejestrował momentu, w którym zamknął oczy i zasnął.
°•°•°•°•°•°•°
Gdy później wspominał swój sen, był pewny, że w pewnym sensie zobaczył przyszłość. Przyszłość, która wcale nie przypadła mu do gustu.
Stał przed wysokim wieżowcem, co najmniej kilkunastopiętrowym, który zdawał się sięgać samego nieba. Szczyt krył się wśród gęstych chmur, które jednak nie przesłaniały jasno świecącego słońca. Z okien na każdym piętrze wychylali się uśmiechnięci ludzie, machający do niego, jakby zapraszając go do siebie.
Jego jednak nie interesowali oni, interesował go tylko Kirishima, który był wśród nich i szczerzył się do niego nawet szerzej od innych. Wzywał go do siebie i Katsuki naprawdę chciał do niego dotrzeć, ale jedyną widoczną drogą na szczyt były schody, które wcale nie pasowały do tego wspaniałego, przepięknego budynku. Były stare i zniszczone, tłoczyły się na nich również inne osoby, równie zdesperowane, by dostać się do ukochanych osób, co on. Ludzie tłoczyli się na schodach, przepychając. Niektórzy nawet płakali, bezsilni. Gdzieś z góry jakiś głos instruował ich, jak mają się poruszać, by nie spaść. Ci, którzy nie słuchali, spadali ze schodów, lecąc w ciemną, przerażającą otchłań na dole.
Nagle poczuł szarpnięcie. Skierował wzrok w tamtą stronę i ujrzał windę. Ciemną, ciasną i bez wątpienia bardziej niebezpieczną od schodów windę, do której kierowali się tylko nieliczni, najczęściej ci, którzy nie mieli siły wspinać się po schodach. Jego również coś ciągnęło w tamtą stronę. Spojrzał w dół, na swoją dłoń. W nadgarstku obwiązana była czerwonym sznurkiem, który zatrzasnął się w drzwiach windy, nie pozwalając mu skierować się na schody.
Czy to było Przeznaczenie?
Wziął głęboki oddech i spojrzał w górę. Kirishima nadal uśmiechał się szeroko, wyglądał, jakby był w euforii, zresztą jak każdy człowiek w środku.
Winda była złym wyborem, Katsuki to wiedział. Złym, ale jedynym.
Wszedł do środka i ze strachem patrzył, jak drzwi powoli się zamykają, rozrywając sznurek.
Zerwał się z łóżka, zlany potem. Drżał, choć sen sam w sobie przecież nie był koszmarem. Dlaczego chciało mu się płakać? Poczuł czyjś ciepły dotyk na swoim ramieniu. Podniósł wzrok, Eijiro pochylał się nad nim zmartwiony.
— Chcesz się napić wody? — zapytał, wsuwając mu szklankę do ręki. — Przepraszam, że cię obudziłem, ale jest już za dziesięć trzecia i chciałem się pożegnać — mruknął, odwracając wzrok.
Za dziesięć która?
— Nie! — krzyknął Katsuki, wypuszczając szklankę z ręki, a ta spadła na podłogę, z głośnym brzękiem tłuczonego szkła i chlupotem rozlewanej wody.
— C-co się...? — wyjąkał Kirishima, kierując nieco przestraszony wzrok na jego twarz.
— Nie, ja... czemu nie obudziłeś mnie wcześniej? — zapytał Bakugo spokojniej, ale głos nadal mu drżał.
— Przecież mówiłeś, że nie mamy o czym rozmawiać...
— Cholera!
Panika wzbierała w nim, przejmując władzę nad jego myślami. Dziesięć minut to było stanowczo za mało! Za mało, ale... musiał spróbować.
Zdecydował.
Eijiro natomiast naprawdę wyglądał na zaniepokojonego. Wstał z łóżka, by pozbierać szkło z podłogi, ale gdy tylko schylił się, by je podnieść, Katsuki chwycił go za nadgarstek, nie pozwalając mu się oddalić.
— Bakugo, co ty...?
— Nie mamy dużo czasu, więc postaraj się nie przerywać — przerwał mu, kładąc dłoń na jego ustach. — Ja... mam świadomość, że zostało nam... — Prędko zerknął na ekran telefonu, który leżał obok niego na łóżku, odrzucony tam po rozmowie z Izuku. — gdzieś z sześć minut, ale chcę, żebyś wiedział, że... kurwa, dlaczego to musi być takie trudne?! — warknął, opuszczając rękę, z czego skorzystał Kirishima.
— Słuchaj, czy ty teraz zamierzasz... — zaczął, ale Katsuki znowu mu przerwał:
— Czas tyka, siedź cicho! — zawołał, zdając sobie sprawę, że musiało to zabrzmieć trochę desperacko. No cóż, akurat to za bardzo nie mijało się z prawdą, był bardzo zdesperowany: — Po prostu wtedy, gdy mnie uratowałeś od bandy tych idiotów, zrozumiałem, że... że jesteś dla mnie cholernie ważny i będę za tobą tęsknić, bo ja... — przełknął ślinę, w głowie wciąż musząc przypominać sobie, że nie jest przecież tchórzem, a powiedzenie tych dwóch kluczowych słów nie powinno być dla niego dużym wyzwaniem — kocham cię.
Wstrzymywał oddech, nie podnosząc wzroku na twarz Kirishimy. Było cicho jak makiem zasiał, nie słyszał nawet chrapania Minety za cienką przecież ścianą.
Nagle poczuł, jak strach zaczyna go dusić, gdy zdał sobie sprawę, że przecież Eijiro mógł już zniknąć. Ba, mógł nawet nie usłyszeć jego wyznania, w które włożył tyle wysiłku.
Podniósł wzrok przerażony, ale Kirishima nadal tu był, pół klęcząc na podłodze nad rozsypanym szkłem, wpatrując się w niego w szoku. Jego fryzura popsuła się, tak że kilka pasem opadało mu na czoło. Katsuki poczuł wszechogarniającą ulgę, niemalże zupełnie zapominając o fakcie, że nawet jeśli Eijiro nie zniknął teraz, za chwilę to się zmieni.
Nagle Kirishima drgnął, przeskakując spojrzeniem ze swoich rąk na Katsukiego i z powrotem. Zaniemówił? Całkiem możliwe, usta lekko mu drżały.
Bakugo delikatnie zsunął się z łóżka tuż obok niego (jednocześnie uważając, by nie pokaleczyć się szkłem) i nachylił się ku niemu ostrożnie.
— Kocham cię — powtórzył jeszcze raz, jakby dla pewności, by mężczyzna dobrze go usłyszał.
Nie czekał na odpowiedź. Wziął głęboki oddech, jeszcze bardziej zmniejszył dystans między nimi i wreszcie zrobił to, na co, bardziej lub mniej świadomie, miał ochotę już od bardzo dawna.
Pocałował go.
Jego usta były zimne, zresztą jak przystało na trupa. Katsuki zamknął oczy, delikatnie muskając jego wargi swoimi. W tym krótkim momencie czuł się szczęśliwy jak nigdy w całym swoim życiu. Jeden pocałunek, drugi... i nagle natrafił na pustkę.
Ostrożnie uniósł powieki, bojąc się tego, co może zobaczyć, a raczej czego może nie zobaczyć.
— Kirishima? — rzucił, zanim uniósł wzrok.
Ale Eijiro już nie było.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top