02, słowo
Pijacki rechot rozległ się po pomieszczeniu, gdy Katsuki leniwie wyciągnął się na kanapie i posłał siedzącemu naprzeciwko Kirishimie piorunujące spojrzenie. Nie pamiętał, kiedy dokładnie przeszli na ,,ty", ale ani trochę go to nie dziwiło – tego wieczoru zapomniał już o wielu rzeczach.
Choćby o obietnicy, którą złożył siebie, gdy dowiedział się, czym jest Przeznaczenie.
— Wygra All Might, zobaczysz — powiedział, gestem wskazując na ekran telewizora, gdzie sławny bokser właśnie tłukł się z przeciwnikiem. — On zawsze wygrywa.
Eijiro wzruszył ramionami. Sięgnął po butelkę i nalał jej zawartość do kieliszka Bakugo.
— Masz — wcisnął naczynie w dłoń blondyna. Sam nic nie pił, jedynie nadal dolewał Katsukiemu, nie zważając na jego już i tak okropny stan. — Chciałbyś być bokserem?
Bakugo cicho parsknął i pokręcił głową, racząc się trunkiem.
— Mógłbym być kimkolwiek, byleby mnie nie kojarzono z umarlakami. To stra-asznie wkurwiające — mruknął, czkając. — Idziesz se ulicą, a tu nagle ktoś z dupy do ciebie podchodzi i jęczy coś o trupach.
Kirishima uśmiechnął się lekko, bawiąc się kosmykami swoich długich włosów.
— Niewątpliwie.
Między nimi zapadła niezręczna cisza, przerywana jedynie głuchymi odgłosami uderzeń i stęknięciami All Mighta i jego przeciwnika.
— To... o co tak właściwie chciałeś mnie poprosić? — zapytał Bakugo, drżącą ręką odkładając kieliszek na stolik do kawy.
Kirishima uśmiechnął się ponuro.
— Ja... chciałbym przeprosić moje siostry — powiedział cicho, miał przeraźliwie smutne spojrzenie, które sprawiło, że Bakugo aż się wzdrygnął. — One... one chyba nadal są na mnie złe. Nie pożegnałem się.
— Aha? I co ja niby mam z tym zrobić? — zapytał Bakugo, krzywiąc się machinalnie. Czuł, że rozmowa nakierowuje się na temat, którego normalnie nie chciał poruszać.
Niestety nie pamiętał, jaki to był temat i dlaczego nie chciał go poruszać.
— Pomóż mi je znaleźć i przekaż im moje ostatnie słowa, Bakugo. — Eijiro uniósł głowę, jego czerwone oczy, tak podobne, a jednak tak inne od oczu Katsukiego, wpatrywały się w niego z determinacją. — Zrobię co zechcesz, ale błagam, pomóż mi.
Bakugo gorączkowo próbował zrozumieć, o co chodzi jego rozmówcy. Alkohol przyćmiewał mu umysł, myśli rozbiegały się na tysiące różnych stron, a w jego głowie panował chaos. Nie podobał mu się ton Kirishimy; czuł, że pomaganie mu zwiastuje kłopoty, a jednak nie potrafił sobie przypomnieć, dlaczego.
— A sam nie możesz tego zrobić? Porozmawiać z nimi i w ogóle? — zapytał niepewnie, wolno wypowiadając każde słowo, by nie pogubić się w plątaninie myśli, które natrętnie próbowały zwrócić na siebie jego uwagę.
Kirishima uśmiechnął się ponuro i stanął do niego tyłem, wyglądając przez niewielkie okno. Niebo pokrywała atramentowa czerń, którą, niczym drobinki brokatu, zdobiły gwiazdy.
— Nie mogę się z nimi skontaktować — powiedział cicho, a jego dłonie powędrowały do kieszeni spodni — bo jestem martwy.
Bakugo pierwszy raz w swoim dwudziestoczteroletnim życiu nie wiedział, co powiedzieć. Odebrało mu mowę. Dopiero teraz zaczął dostrzegać fakt, że stopy Kirishimy unoszą się nad ziemią, a on sam wydaje się być lekko... przezroczysty.
— Skoro tak, to jakim cudem nalewałeś mi wina? Przecież duchy są niema... niema...
— Niematerialne? Tak, duchy są niematerialne, za to ty jesteś pijany. W takim stanie nie umiesz w pełni kontrolować swojej mocy, więc... no cóż, można powiedzieć, że wziąłem jej sobie trochę — wyjaśnił spokojnie Kirishima, uśmiechając się delikatnie.
Bakugo zmarszczył brwi, starając się przyswoić nowo nabytą wiedzę. W głowie miał jeszcze większy mętlik i jedynym, o czym w tej chwili marzył, był odpoczynek. Porządny odpoczynek, z dala od paranormalnych zjawisk i upierdliwych dusz.
— Możemy o tym porozmawiać jutro? Jestem cholernie śpiący — spróbował wstać z kanapy, ale zaraz znowu się położył, gdy zakręciło mu się w głowie.
— Niestety nie, jutro będziesz zbyt trzeźwy, żeby mnie wpuścić. A zresztą wątpię, żebyś pamiętał cokolwiek z dzisiejszego wieczoru.
Bakugo zastanowił się przez chwilę. Chciał to mieć już za sobą, a natrętny duch najwyraźniej nie miał zamiaru odpuścić.
— Skoro i tak jutro nie będę nic pamiętał, to po co ty się mnie w ogóle pytasz, czy ci pomogę? — uśmiechnął się kpiąco, gdy zdał sobie sprawę z absurdu sytuacji.
Kirishima kiwnął głową, jakby był doskonale przygotowany na taką sytuację.
— Złóż Słowo Grabarza — wypalił, uśmiechając się dumnie. Zaraz jednak mina mu zrzedła, gdy zobaczył niezrozumienie na twarzy Katsukiego. — Przysięgę, której żaden Grabarz nie może złamać? Nadal nic? — westchnął, po czym niechętnie wyjaśnił: — Na czas trwania tej przysięgi pozostanę materialny, ale i tak tylko ty będziesz w stanie mnie zobaczyć, usłyszeć i dotknąć. Po wszystkim dam ci spokój. To jak, zgadzasz się? — zakończył swój monolog szerokim uśmiechem i przekrzywił głowę na bok, sprawiając, że jego włosy lekko zafalowały.
Bakugo czuł, że powinien to przemyśleć, rozważyć wszystkie za i przeciw, ale alkohol i zmęczenie skutecznie uciszały głos rozsądku.
Poza tym nadal do końca nie docierał do niego sens słów Kirishimy.
— Niech ci będzie. Co mam mówić?
Eijiro uśmiechnął się jeszcze szerzej.
— Doskonale wiesz, co masz mówić, Bakugo. Każdy Grabarz wie.
I rzeczywiście, słowa przysięgi nagle pojawiły się w głowie Katsukiego tak wyraźnie, jakby wyszeptał je do niego ktoś, kto stał tuż obok.
Wziął głęboki wdech i usiadł, ignorując zawroty głowy.
— Ja, Bakugo Katsuki, z własnej woli daję Słowo Grabarza, na mocy którego będę związany z obecnym tu Eijiro Kirishimą tak długo, aż pomogę mu skontaktować się z jego siostrami — powiedział uroczystym tonem, a powagi sytuacji nie zakłócał nawet jego rozbiegany wzrok i czerwone policzki.
Na moment zapadła całkowita ciemność i cisza. Nawet gwiazdy zdawały się pojmować wagę złożonej przysięgi. Bakugo czuł, że zaczyna brakować mu powietrza, ale nie mógł wziąć wdechu, czując, jak coś zimnego oplata jego klatkę piersiową, uniemożliwiając mu to.
A potem ciemność ustała tak szybko jak się pojawiła. W tym samym momencie Eijiro z zadowoleniem spostrzegł, że już nie unosi się nad podłogą, tylko na niej stoi, a Bakugo zachwiał się niebezpiecznie, upadł, z powrotem kładąc się na kanapie, i zasnął.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top