Rozdział 2 - ,,Astonishment"
20 września 2000 roku
Po ciężkim dniu, w trójkę postanowiliśmy udać się do baru. Joan nie pracowała, a my z Geoffem w poniedziałek szliśmy na drugą zmianę, więc mogliśmy na spokojnie poszaleć i następnego dnia być w stanie normalnie funkcjonować i nawet się wyspać.
- Matko boska - skomentowała rudowłosa - Zawsze wiedziałam, że to stary pryk i tak dalej, ale i tak zawsze zaskakują mnie opowieści o nim. Jak można być aż takim dupkiem?
- Nie wiem - wzruszyłem ramionami i upiłem piwa - Ale w każdym razie współczuję jego dziecku - zażartowałem, na co moi przyjaciele wybuchli śmiechem.
- Przesrane - mruknął ciemnowłosy - Ciekawe jak bardzo chujowo mu się wiedzie.
Znowu nie mogliśmy powstrzymać chichotu.
- Uwierz mi, bardzo chujowo - rzekłem.
Po chwili, Joan wstała.
- Muszę iść do toalety - powiedziała.
Wykorzystałem ten moment, aby bardziej szczegółowo pogadać o tym, co tego dnia wydarzyło się w pracy.
- Pamiętasz może Grahama Barnesa? - zagaiłem.
- No, coś kojarzę. Taki pulchny, mówiliśmy na niego Pączek - przypomniał mój kumpel. Kompletnie o tym zapomniałem, ale gdy o tym wspomniał, od razu przed oczami pojawiło mi się parę scenek z dzieciństwa, związanych z tym ,,cudownym" przezwiskiem - A potem wyjechał, chyba jakoś pod koniec liceum. Wrócił jakoś w zeszłym tygodniu, co nie? - upewnił się, a ja pokiwałem głową.
- I zakupił restaurację u babci - dodałem.
Kobieta była już grubo po siedemdziesiątce. To bezdzietna rozwódka, prowadząca ulubione miejsce spotkań w Blues. Miała korzenie włoskie i prowadziła restaurację, wkładając w to całe swoje serie. Wszystko, co gotowała było przepyszne. Oczywiście, miała pracowników, ale utrzymanie całego lokalu i zbyt dużo na głowie, sprawiło iż musiała podjąć decyzję o sprzedaży. Tak się złożyło, że Graham był świetnym kucharzem i szukał najpierw pracy u babci, ale gdy dowiedział się, że jest na sprzedaż, wykorzystał okazję. Wszyscy uwielbialiśmy to miejsce, które mimo upływu lat wciąż nam się nie znudziło. I wszyscy uwielbialiśmy właścicielkę Sarah. Nie inaczej było z Grahamem.
- Tak, racja. Słyszałem - rzekł - A do czego zmierzasz, bracie?
- Dziś przyszedł na komisariat - zacząłem opowiadać. Geoff zerknął na mnie z zaskoczeniem i zainteresowaniem - Przypadkiem usłyszałem jego rozmowę z Annie, gdy wychodziłem z łazienki. Z tego, co potem się od niej dowiedziałem, ktoś kręcił się przy restauracji. Od trzech dni - zaznaczyłem.
- Mów dalej.
- Wiesz, to małe miasto. Nie dzieje się tu nic przełomowego. Ale jednak ubrana na czarno osoba, przyglądająca się twojej nowo zakupionej restauracji, dokładnie od tego dnia, w którym ją nabyłeś...
- Może być dziwna - dokończył kumpel.
- Dokładnie.
- To co z tym dalej będzie? - rzekł, uprzednio wypijając kilka łyków. Wzruszyłem ramionami.
- Nie wiem. Gdy chciałem pogadać z Grahamem, oczywiście nagle przylazł Walker i kazał mi wracać do papierów - prychnąłem - Niby był taki tego dnia zajęty, ale on ma chyba radar na momenty, w których próbuję wziąć sprawy w swoje ręce i zawsze musi przyjść, żeby mnie wyręczyć i przy okazji wkurwić.
- Ah, to dlatego byłeś dzisiaj bardziej cięty na szefunia niż zwykle - roześmiał się - No to wszystko jasne.
W tym momencie wróciła Joan.
- Z czego się tak nabijacie, przygłupy?
- Z szefunia.
- Czyli nic nowego mnie nie ominęło - mruknęła dwudziestosiedmiolatka, siadając obok swojego męża.
Nagle Geoff wskazał mi ruchem głowy na coś, lub kogoś za mną. Zmarszczyłem brwi i rzuciłem mu pytające spojrzenie.
- No, tej to się tu nie spodziewałem - rzekł, popijając trunek.
Odwróciłem się i rozejrzałem po barze. Nagle mój wzrok zatrzymał się na pewnej osobie. Gdy tylko ją zobaczyłem, od razu wiedziałem, że to o niej mówił mój kumpel.
Amanda Alicia Spiegelman.
Nauczycielka w szkole podstawowej, znajdującej się w mieście, oddalonym kilkanaście kilometrów od Blues. To tam chodziły tutejsze dzieciaki, bo w naszej dziurze nie było żadnej szkoły.
Amanda była niską i nieco pulchną blondynką. Miała bardzo bladą skórę i zielone oczy. Włosy miała w odcieniu ciemnego blondu, były idealnie proste i sięgały aż do pasa. Z daleka nie widziałem zbyt wiele, ale pamiętałem kilka drobnych szczegółów. Wiedziałem, że miała krótki, aczkolwiek szeroki nos, wąskie oczy i mocno wystający podbródek. Jej usta były pełne i spore. Twarz mocno zaokrąglona.
Znałem ją długo. Tak jak ja, czy Joan i Geoff, urodziła się w Blues i całe życie mieszkała tutaj.
Był moment, jakoś na początku liceum, gdy chodziliśmy ze sobą. Dawne dzieje. Nic wielkiego, związek z nią nie różnił się od innych moich związków. Krótki, zakończony wielką awanturę, już sam nie pamiętałem dokładnie o co, bo tych rozstań było zbyt wiele, ale mogłem się domyślać, że poszło o to, co zwykle.
Odwróciłem się z powrotem do moich towarzyszy.
- Ja też niezbyt się jej spodziewałem.
- Czy to nie ona z tobą zerwała w liceum...? - zastanowiła się Joan. Widząc moją minę, uśmiechnęła się szeroko i klasnęła w dłonie - O mój Boże. Przecież to żywa legenda.
Pokręciłem głową, drapiąc się po nosie. To prawda.
Była jedyną, która mnie rzuciła. W innych przypadkach, to nawet jak się kłóciłem z moimi partnerkami i to one bardziej coś do mnie miały niż ja do nich, to zawsze ja byłem tym, który wypowiadał słowa: ,,To koniec". Jednak w tym przypadku, zrobiła to Amanda.
Poza tym ona i związek z nią nie różniły się niczym od tych innych.
- Jedyna, która nie tylko umiała nazwać mnie ,,największym dupkiem świata i najmniej szanującym kobiety mężczyzną", ale i ze mną zerwać - nabijałem się - Wypijmy za to!
Stuknęliśmy się kuflami z piwem i upiliśmy z nich po trochu.
- Wracając - mruknął Geoff - Od kiedy ona tu przychodzi?
- Bo ja wiem - wzruszyłem ramionami - Nie jestem obsesyjnym byłym facetem, nie śledzę jej każdego ruchu. Zresztą, gdybym już miał stalkować którąś z moich eks, z pewnością wybrałbym jakąś ładniejszą.
Wybuchliśmy śmiechem. Oczywiście, nie mówiłem do końca serio. Fakt, Amanda nie była moją najbardziej urodziwą partnerką, ale nie była też brzydka. Była za to bardzo inteligentna. I ambitna. Z pewnością miała ciekawą osobowość oraz zainteresowania i to najbardziej mnie w niej pociągało, tak jak i ogólnie w kobietach. Jednak skończyło się to tak jak zawsze. I od naszego zerwania minęło już wiele lat, nie była zresztą ostatnią moją dziewczyną.
W sumie to jak na fakt, że Blues było bardzo małym miastem, dosyć rzadko zdarzało mi się ją spotkać. To głównie dlatego, że pracowała w szkole w Beartown i nasze drogi nie krzyżowały się za bardzo. A w barze nie widziałem jej chyba nigdy. Stąd takie nasze zdziwienie.
Amanda zawsze była spokojną dziewczyną, stroniła od alkoholu i głośnych miejsc. Pamiętałem, że miała klaustrofobię. Mimo to, przyszła w weekend do małego lokalu, gdzie ludzie przepychali się okropnie i upijała się.
Naprawdę niespodziewany widok.
Dopiłem swoje piwo, a wkrótce Joan i Geoff opróżnili również swoje kufle.
- Pójdziesz po dolewkę, bracie? - zapytał ciemnowłosy, a ja tylko pokiwałem głową i ruszyłem w stronę baru.
Kątek oka, zauważyłem że Amanda podniosła się z miejsca i zaczęła iść w kierunku toalet. Tłum był spory. Zaraz mieliśmy się minąć. Zanim zdążyłem zareagować, ktoś popchnął blondynkę, a ona wpadła prosto na mnie.
- Przepraszam... - wydukała. Gdy uniosła wzrok i rozpoznała mnie, mina jej od razu zrzedła. Pospiesznie poprawiła torebkę, która zaczęła spadać z jej ramienia i mnie wyminęła.
- Gigantem nie jestem, ale myślałem, że jestem bardziej zauważalny - zażartowałem, patrząc na jej oddalającą się sylwetkę. Dziewczyna rzuciła mi szybkie spojrzenie przez ramię i nic nie odpowiadając, ruszyła w swoim kierunku. Machnąłem tylko ręką. Boże, co te kobiety miały za problemy?
Poszedłem do barmana po dolewkę.
~~~
24 września 2000 roku
Przez ostatnie dni za wiele się nie działo. Szefunio jak zwykle wszystkich irytował i nic nowego się nie działo. Nie było czym się zająć.
Co dziwne, pod restauracją przestała sterczeć tajemnicza osoba. Myśleliśmy, że może to koniec, ktoś po prostu sobie odpuścił obserwowanie lokalu i po sprawie.
Wtedy jednak po raz kolejny moja droga skrzyżowała się z pewną osobą i to znowu w miejscu, w którym bym się jej nie spodziewał.
- Panie Edgar - odezwała się Annie, po wejściu do pomieszczenia - Ktoś do ciebie - rzekła, a ja wyczułem w jej głosie nutkę niezadowolenia. Nagle za nią pojawiła się Amana. Nie wyglądała jakby chciała tu być, ale coś widocznie nie dawało jej spokoju. A więc Annie była o nią zazdrosna, ciekawie.
- Musimy pogadać - rzekła blondynka.
- Dziwna zmiana - mruknąłem, przed oczami mając scenę z weekendowego wypadu, gdy wpadliśmy na siebie, a ona uciekła bez słowa, jak przestraszone zwierzę.
- Po prostu muszę pogadać z kimś z policji - odpowiedziała, gdy już do niej podszedłem. Mówiliśmy ściszonymi głosami, żeby nie przeszkadzać innym - Ciebie znam najlepiej, a z Walkerem nie mam ochoty się konfrontować.
-Taa... Zdecydowanie jestem przyjemniejszym typem niż szefunio - stwierdziłem, dotykając ramienia kobiety i prowadząc w kierunku jego gabinetu. Akurat go nie było i długo miał nie wrócić, więc czemu nie? Poczułem, że Amanda spięła się pod wpływem mojego dotyku, co mnie mocno rozbawiło. Chciałem powiedzieć jej, że nie gryzę, ale widząc jej zaciśnięte usta i rozbiegane spojrzenie, zostawiłem tą uwagę dla siebie. Byłem w sumie ciekaw co miała do powiedzenia, więc nie chciałem, żeby znowu mi uciekła.
- Z dwojga złego... - powiedziała pod nosem, a ja zaśmiałem się głośno. Spojrzała na mnie z ukosa z nietęgą miną. Czuła się tak niekomfortowo przy mnie i była tak zdenerwowana, że ciężko mi było się nie roześmiać.
Wszedłem do gabinetu szefunia i ręką wskazałem jej miejsce na wprost mnie. Powoli usiadła, rozglądając się po pomieszczeniu. Jej wzrok zatrzymał się na plakietce na biurku: Walker Hopkins. Ponownie spojrzała na mnie i uniosła brew.
- To nie twój gabinet - rzekła.
- Serio? Nie zauważyłem - odparłem z sarkazmem - Ale zresztą co dla ciebie za różnica? Bardzo chciałaś ze mną porozmawiać, o wiele bardziej niż z Walkerem, to co za różnica gdzie?
- Wybrałam mniejsze zło - odpowiedziała, starając się brzmieć stanowczo. Zaciskając mocno dłoń na pasku od torebki, zdradziła że wcale nie była tak pewna siebie, jak próbowała się wydawać.
- Mamy też innych policjantów.
Jej mina była bezcenna. Zbladła jeszcze bardziej i wpatrywała się we mnie intensywnie w milczeniu.
Praktycznie zawsze tak było.
Kobiety rzekomo mnie nie lubiły i uważały za najgorszego faceta świata, ale coś je do mnie ciągnęło. Zawsze jakimś sposobem przychodziły do mnie, strasznie się tego wypierając. A ja kochałem wtedy zaginać je paroma słowami. Uwielbiałem obserwować ich reakcję. Złość pomieszaną z zawstydzeniem i zaskoczeniem. Uciekające spojrzenie, bądź patrzące prosto na mnie, jak gdyby czas się dla nich zatrzymał i zastanawiały się jak z tego wybrnąć.
Przekomiczne uczucie.
Po dłuższej chwili Amanda potrząsnęła głową, nerwowo się uśmiechając. Otrząsnęła się i poprawiła na fotelu. Próbowała zmienić temat, albo raczej wywrócić kota ogonem. Przejęła pałeczkę i postanowiła prawić mi morały, żeby odwrócić uwagę od swojego niewygodnego położenia. Doprawdy urocze.
- Nie powinieneś się tak zachowywać - mruknęła, patrząc na moje nogi, które z zadowoleniem wyciągnąłem na biurku. Znów próbowała być stanowcza, jednak nieco trzęsący się głos ją wydał. Powstrzymałem śmiech - Jest jaki jest, ale to wciąż twój...
- Szefunio - przerwałem jej szorstko. Nienawidziłem rozmawiać o nim z ludźmi, którym tylko wydawało się, że coś o nim wiedzą i znają sytuację. Amanda skuliła się w sobie, ale nie żałowałem ostrzejszego tonu. Nie przyszła tu, aby plotkować ze mną o Walkerze i udawać wszechwiedzącą - Jest dupkiem i nie zamierzam go szanować. A ty nie przyszłaś tu po to, żeby marnować mój czas na wygadywanie bzdur. Powiedz lepiej to, co chciałaś.
Jej oczy otworzyły się szeroko, tak jakby dopiero teraz przypomniała sobie, jaki był jej właściwy powód przyjścia tutaj. Zgarnęła niesforne kosmyki za ucho i splotła dłonie.
- Słuchaj, wiem że to dziwnie zabrzmi...
- Dziwniejsze było to, co wygadywałaś przed chwilą - przerwałem jej i założyłem na siebie ręce - Niczym mnie już nie zadziwisz.
Blondynka przełknęła ślinę, po czym przygryzła wargę. Spojrzała w dół i po chwili kontynuowała.
- No więc... Od paru dni widzę kogoś przy szkole - rzekła. Od razu przypomniała mi się sytuacja Grahama. Nie zdradziłem jednak swojego zainteresowania jej wypowiedzą, żeby nie dać jej jakiejkolwiek satysfakcji - Siedzi w aucie i po prostu przez parę godzin obserwuje. Nie wiem kto to, ani czego chce. Może to trochę dziwne, ale obawiam się, że może mieć złe intencje w stosunku do dzieci - dokończyła na jednym wdechu. Patrzyła na mnie w napięciu i bardzo intensywnie. Zamyśliłem się na chwilę, próbując sobie przypomnieć jak najwięcej z tego, co zrelacjonowała mi Annie po rozmowie z Barnesem
- Czy ten ktoś siedział w aucie?
- Tak - odrzekła - Co dziwne, nie znam nikogo, kto takie ma.
- Czyli?
- To był niebieski samochód.
~~~
25 września 2000 roku
To był całkiem przyjemny dzień. Walker wyjątkowo nikomu nie robił o nic wyrzutów, zresztą pewnie dlatego, że nie było zbyt wiele roboty. Z tego też powodu wyjątkowo pozwolił nam wyjść trochę wcześniej. Wow, znajcie łaskę Pana.
- Idziemy dziś się napić, co nie? - upewnił się Geoff, gdy zabieraliśmy swoje rzeczy. Właśnie pakowałem swoją teczkę, a on narzucał na siebie kurtkę.
- No jasne.
Opuszczając pomieszczenie, natknęliśmy się na szefunia. Rozmawiał z kimś cicho przez telefon, idąc do swojego gabinetu. Spojrzał na mnie spod byka, a ja jak na złość chamsko uśmiechnąłem się w jego stronę i pomachałem mu. W milczeniu minęliśmy go, idąc w stronę wyjścia z posterunku. Zerknęliśmy na zegarek i Geoff nagle pobiegł korytarzem.
- Ja lecę. Do zobaczenia wieczorem! - rzucił mi, nie odwracając się w moją stronę.
- Gdzie tak pędzisz? - krzyknąłem za nim, lecz już tego nie usłyszał. Zniknął za drzwiami i pomknął Bóg wie gdzie. Czyżby mój kumple stał się takim pantoflem, że nie mógł spóźnić się pięć minut na obiad, przyrządzony przez żonę? Prychnąłem, śmiejąc się pod nosem i pokręciłem głową. Ja wciąż mieszkałem z matką, ale i tak mogłem robić, co chciałem. Totalnie nie wyobrażałem sobie w tym momencie, żebym miał się ożenić. A co dopiero założyć rodzinę. To nie było dla mnie. Lubiłem swoje życie takie, jakie było. Beztroskie i przyjemne. Owszem, pracowałem i musiałem znosić szefunia. No i opiekowałem się schorowaną matką. Ale nikt nie mówił mi o której mam wrócić i czy mogę gdzieś wyjść, jeśli mam taką ochotę. Szefunio czasem podcinał mi skrzydła, ale poza tym, żyłem po swojemu, robiłem wszystko bez zobowiązań i odpowiedzialności, rzadko kiedy licząc się z innymi. I było mi z tym nawet lepiej niż dobrze.
- Pa, Annie - pożegnałem się z recepcjonistką.
Gdy już miałem otwierać drzwi i wyjść na zewnątrz, ona nagle wstała i zatrzymała mnie.
- Muszę iść na chwilę do łazienki. Zostanie pan tu chwilkę, w razie gdyby ktoś czegoś chciał? - spytała z nadzieją w głosie - Dosłownie minutka!
Pokiwałem głową, a dziewczyna uśmiechnęła się i pobiegła w stronę toalety. Stanąłem przy recepcji. Fakt, że do wszystkich zwracała się na ,,ty", poza mną i szefuniem, był komiczny. Była młodziutką i naprawdę zabawną dziewczyną.
Nagle telefon zadzwonił. Zmarszczyłem brwi i odebrałem.
- Posterunek policji w Blues - powiedziałem oficjalnym tonem - W czym mogę pomóc?
- O, to ty, Edgar... - usłyszałem znajomy głos - Boże! Wezwij tu kogoś szybko, albo sam przyjedź, proszę... Ja pierdolę, co tu się dzieje... Ten ktoś... Auto... Wybita szyba... - wydusił z siebie, jąkając się. Wyprostowałem się, słysząc jak bardzo spanikowany był. O wiele bardziej niż te parę dni temu, gdy przyszedł na komisariat. Jednak ciężko mi było mu jakoś pomóc - ciągle mówił urywanymi zdaniami.
- Postaraj się uspokoić, bo niewiele rozumiem.
Usłyszałem, że wziął kilka głębokich wdechów. W tle usłyszałem jakiś krzyk.
- Rozmawiam z policją, Teagan! - odchylił nieco słuchawkę. Przez chwilę cicho z kimś rozmawiał, lecz dla mnie brzmiało to bardziej jak niezrozumiały bełkot - Chodzi o to, Edgar że... - mruknął drżącym głosem - Ten dziwny ktoś znów tu był. Tym razem chyba chciał się włamać.
- Włamać? - zdziwiłem się - Po co miałby się włamać do restauracji?
- Nie wiem... - bąknął - W każdym razie wybił szybę cegłą - dodał - Przyjedź to sam zobaczysz co tu się działo. A ja opowiem ci więcej. Słabo cię słyszę, Edgar.
- Ja ciebie też. Coś strasznie przerywa - odpowiedziałem - Będę za parę minut.
Odłożyłem słuchawkę. Spojrzałem przez przezroczyste drzwi i na ulicy mignął mi niebieski samochód. Nie zwalniając na zakręcie, wyjechał z uliczki, na której była restauracja i ruszył w kierunku drogi prowadzącej do wyjazdu z miasta.
- Szlag - syknąłem pod nosem. Nagle zrobiłem krok do tyłu i wpadłem na kogoś.
- Co się stało? - usłyszałem ten skrzeczący, nieprzyjemny głos.
- Znów coś w Restauracji u Grahama - odpowiedziałem - Muszę tam podjechać.
- Idź do domu - odrzekł mi z nic nie zdradzającym wyrazem twarzy.
- Nie - powiedziałem twardo - Nie będziesz mnie ciągle odsuwał od wszystkich spraw tylko dlatego, że... - nie dokończyłem. Oczy szefunia zwęziły się ze złości - Jadę tam, dowiem się co się stało i spiszę zeznania.
Po chwili intensywnej walki naszych ostrych spojrzeń, mężczyzna ruszył w stronę drzwi.
- To chodź ze mną - westchnął, a ja myślałem, że się przesłyszałem - Ale wiedz, że nie zapłacę ci za nadgodziny.
~~~
21 maja 2009 roku
Kończyłem szykować obiad dla siebie i małej. Mistrzem wciąż nie byłem, ale jakoś dawaliśmy sobie radę.
We dwójkę już od kilku lat.
I jakoś dawaliśmy radę.
To ja jedyny zbijałem jej gorączkę. Pomagałem w lekcjach. Pocieszałem, gdy coś wydarzyło się w szkole. Nawet nauczyłem się robić warkocze, bo zazdrościła koleżankom, że miały takie piękne fryzury!
Robiłem wszystko, żeby być dobrym ojcem. Żeby chronić małą i udowodnić sobie, że potrafię. Że jestem odpowiedzialny i potrafię zadbać o siebie i o drugą osobę. O moją małą Juliet.
Bez niej.
Bez Amandy.
Odeszła, zostawiając mnie samego z tym wszystkim. Z koszmarami, które niemal co noc mnie męczyły. I z dzieckiem, które od tego momentu, musiałem wychowywać sam. Przerażony, niepewny i zagubiony wyjechałem z Blues, by zacząć nowe życie bez Amandy. Aby zostawić za sobą wspomnienia i nieszczęśliwą miłość.
Ale one przybyły do Thomson Town razem ze mną. Spędzały sen z oczu i zakłócały spokój.
Amanda też ze mną przybyła.
Choćbym nie wiem jak się starał i zaprzeczał, to wciąż dużo o niej myślałem.
Chyba nie tylko sobie chciałem coś udowodnić. Jej również.
Gdybym kiedyś jakimś cudem spotkał ją spacerując z Juliet po parku, czy kupując jej nowe kredki w sklepie, stanąłbym przed nią. Powiedziałbym: ,,To jest nasza córka. Wyrosła na przepiękną, mądrą i odważną dziewczynkę. Bez twojej pomocy. Sam tego dokonałem. Bo postanowiłaś rzucić wszystko i odejść".
Często zdarzało mi się wyobrażać sobie ten satysfakcjonujący moment. Jak dobrze bym się czuł, znów zakłócając spokój Amandy, obserwując jej uciekające, nerwowe spojrzenie, niespokojne zaciskanie dłoni na torebce i próbę zmienienia tematu na coś zupełnie innego.
Ale pewnie nigdy się to nie wydarzy.
Nagle ktoś otworzył drzwi i potem głośno nimi trzasnął.
- Juliet? - zmarszczyłem brwi, widząc małą biegnącą do swojego pokoju - Mała, co to ma być za trzaskanie drzwiami, co? - spytałem, zostawiając gotujący się makaron. Ruszyłem w stronę jej pokoju. Po wejściu zobaczyłem ją leżącą na brzuchu na łóżku - Co ci jest, mała? - rzekłem czule.
- Tatusiu... - jęknęła młoda - Chase znów złapał mnie za rękę - żachnęła się, a ja roześmiałem się - To nie jest śmieszne! Wszystkie dzieci się patrzyły i śmiały się, że jesteśmy zakochaną parą. Fuj! Uciekłam i płakałam przez całą przerwę.
- Oj, mała, mała... - zachichotałem, łaskocząc ją. Od razu się rozpromieniła i zawtórowała mi - Następnym razem nie uciekaj. Ściśnij jego rękę najmocniej jak potrafisz. Obiecuję, że już więcej razy cię za nią nie złapie.
- Tak mówisz? - spojrzała na mnie z zaciekawieniem - Mogę spróbować na tobie?
- Jasne - uśmiechnąłem się do niej szeroko i wyciągnąłem w jej stronę rękę. Objęła ją swoją mała dłonią i ścisnęła.
- Ała! - krzyknąłem. Oczywiście mnie to nie zabolało zbytnio, ale na małego Chase'a podziała z pewnością. Chciałem, żeby mała miała satysfakcję - Puść, bo chyba mi ją złamiesz - stęknąłem żartobliwie i wypuściłem powietrze z ulgą, gdy zrobiła, o co ją poprosiłem.
Juliet zaśmiała się, widząc jak teatralnie dmuchałem zimnym powietrzem w rękę i machałem nią, udając że krzywię się z bólu.
- Kiedyś będę siłaczką - zdecydowała nagle, unosząc dumnie podbródek - Albo policjantką, jak ty.
- Jeśli będziesz silna i będziesz walczyć o marzenia, to możesz dokonać wszystkiego, czego będziesz chciała - rzekłem, wiedząc że to nie do końca prawda - Ale pamiętaj, nie zawsze chcemy tego, co słuszne.
Mała zamyśliła się na chwilę. Gdy już miała coś powiedzieć, nagle poczułem nieprzyjemny zapach.
- Też to czujesz?
Dziewczynka pokiwała głową twierdząco.
- To... Obiad nam się pali!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top