XXII
Jakby co na razie chyba będzie tylko jeden rozdział tygodniowo (w środy). Zależy jak z wena itp bo jak narazie utknęłom trochę w miejscu XD
Mam mieszane uczucia odnośnie tego rozdziału, no jes jak jes
Edited by alemqa <333
Art by Xylax
Miłego czytania!
~~~~
Zastępca szefa policji czekał na swojego przełożonego. Pomimo tego, że Pisicela oficjalnie uzyska to miano dopiero następnego dnia, Capela pod koniec kadencji wziął urlop, a raczej został wysłany przez Rightwilla na krótkie wakacje, w celu odpoczynku; dzięki temu Juan miał szansę już wcześniej objąć dowodzenie. Niby zgodnie z rangą "zastępca szefa policji", to właśnie Gregory Montanha powinien chwilowo objąć to stanowisko, lecz ten zgodził się oddać władzę Juan'owi. I tak zaraz oficjalnie będzie szefem. Albo już jest? Gregory stracił poczucie czasu.
W międzyczasie, zdołał zjeść, naprawić Corvettę, przebrać się w mniej wygodny, lecz bardziej oficjalny mundur i popatrolować przez pół godziny, zanim przypomniał sobie, że brunet chciał nie tylko wziąć pastora na przesłuchanie, ale też miał do niego jakąś sprawę. Godziny płynęły powoli, a późna pora dawała o sobie znak. Miał już zamiar wejść do przesłuchaniówki i przerwać zapewne przemiłą pogawędkę, gdy drzwi otworzyły się z hukiem. Montanha odruchowo odskoczył, uciekając przed drzwiami, przez które prawie został uderzony. Z pomieszczenia wyszedł szybkim krokiem Pisicela, z którego twarzy można było wyczytać jedno: "spierdalajcie ode mnie wszyscy".
— Grzechu, rozmowę przekładamy na jutro. Zajmij się Knucklesem, informacje masz w tablecie, niech chuj gnije w pierdlu — warknął widocznie wkurzony brunet i bez pożegnania, wyminął Montanhę, odchodząc szybkim krokiem w kierunku szatni. Nawet nie zgłosił statusu trzeciego, choć według tabletu policyjnego, na służbie została już tylko jedna osoba. Montanha.
— Ja pierdole — wymamrotał szatyn, ostrożnie wchodząc do środka pomieszczenia.
Gdyby wzrok mógł zabijać, Gregory mógłby pożegnać się ze swym żywotem. Złote tęczówki płonęły ogniem, a usta zaciśnięte w cienką linię i zakrwawione, zakute nadgarstki, doszczętnie wskazywały na słaby humor szarowłosego. Widząc starszego, ponownie szarpnął rękoma, lecz kajdanki były zapięte zdecydowanie zbyt ciasno.
— Chodź, wyślę cię do więzienia — mruknął niemrawo, odpuszczając sobie komentarz o nie szamotaniu się. Erwin i tak nie posłuchał.
— Czy możesz mi kurwa powiedzieć, dlaczego Pisicela zachowuje się, jakby władał tą policją? — syknął młodszy.
— Bo jest szefem od... dwudziestu trzech minut? — odparł szatyn.
— No a trzy godziny temu?
— Capeli nie ma, więc objął stanowisko, skoro i tak miał zaraz rozpocząć kadencję.
— Wiem, słyszałem, że Rightwill go wysłał na urlop "by odpocząć", uprzednio dziękując za spóźniony prezent urodzinowy, jakim jest koniec jego kadencji. I że oni się niby lubią... Gdybym wcześniej wiedział, że Sonny ma urodziny pod koniec sierpnia, to coś bym mu pewnie dał. Na przykład jeden dzień spokoju na mieście. Kurwa, jedyny ogarnięty na tej komendzie... — prychnął Knuckles. — Wolałbym ciebie, od Pisiceli, zastępco szefa. A raczej były zastępco; witam kapitana, panie 05.
— Spierdalaj — Montanha elokwentnie podsumował wypowiedź towarzysza.
— W sumie to nie wolałbym ciebie. Wkurwiasz — stwierdził złotooki, będąc prowadzonym do celi.
— Czym? Tym, że patroluje z funkcjonariuszkami? Że okazjonalnie sobie popatroluję z Mią? Tym, że się tobą nie interesuję? — mówił z coraz bardziej słyszalnym jadem w głosie. — To ty, Knuckles, wszystko zacząłeś. To nagłe zlewanie mnie, zmiana nastawienia, kurwa, wszystko.
— To nie ja się rucham ze wszystkim, co ma cycki.
— Ale z tym wiecznie drącym pizdę chujem z heterochromią, to już tak.
— Sam drzesz pizdę.
— I co ci do tego?
— A co ci do tego, z kim się rucham?
— Ty hipokryto, siwy dziadu zajebany, sam zacząłeś, ty chuju garbaty.
— A weź, wyślij mnie na to więzienie już. — Gregory przewrócił oczami na słowa młodszego. — Za co w sumie idziesz siedzieć?
— Nie twoja sprawa. — Agresywne warknięcie zdenerwowało funkcjonariusza. Dotarł z młodszym do celi, po czym dość silnym ruchem popchnął na ścianę.
— Kurwa, nie tak mocno — warknął, próbując odsunąć się od cegieł. Nie było mu to dane, gdyż drugi mężczyzna docisnął go własnym ciałem i przytrzymując go ręką.
— Ty też wkurwiasz... — mruknął szatyn, powtarzając słowa niższego z przed chwili.
— Puścisz mnie? — zapytał szarowłosy, z nutą zniecierpliwienia w głosie.
— Dlaczego? Myślałem, że do tego dążyłeś — szepnął Erwinowi do ucha, co spowodowało nieudolnie skrywane ciarki na jego ciele.
Zmiana atmosfery między nimi, tworzyła coraz to większe napięcie. Gregory, zadowolony z efektu, jaki miały jego czyny na przestępcy, uśmiechnął się nieznacznie. Miał teraz stuprocentową pewność, że zachowanie Knuckles'a nie było tylko zwykłą grą, on na serio go pragnął. Zresztą, ze wzajemnością, lecz to już ustalił wcześniej. Ośmielony, pozwolił przywrzeć całym ciałem do złotookiego, a wolną ręką dotknął delikatnie talii Erwina poprzez cienki materiał golfu.
Gładził tak jego talię, co jakiś czas "przypadkowo" zahaczając o materiał spodni z metką cztery, a po dłuższym czasie, nie widząc oporu, wsunął dłoń pod materiał garderoby. Erwin wypuścił drżące powietrze z ust, przymykając oczy, pozwalając skupić się na chłodnej dłoni wodzącej po jego odkrytej skórze i kontrastującym, ciepłym oddechu, przyjemnie drażniącym kawałek jego szyi, czy gorących chuchnięciach uderzających w jego ucho. Z zakutymi rękoma czuł się bezbronny, lecz nie przeszkadzała mu kontrola policjanta. Ufał mu.
Do jego przyćmionego przyjemnością umysłu wreszcie dotarło, co właściwie robią. Jak za każdym razem, gdy znajdował się niebezpiecznie blisko brązowookiego, poczuł niepokojącą falę niezręczności, speszenia i nieufności. Co z tego, że koniec końców, górę brały pozytywne uczucia; to ta chwilowa niepewność powodowała, że trzeźwe myślenie powracało. Nie znają się długo, są dosłownie swoimi przeciwieństwami, łączą ich jedynie więzi biznesowe i... to coś, co trudno nazwać przyjaźnią. Przez ostatnie dwa tygodnie prawie ze sobą nie rozmawiali! Nie ma powodu, by mu tak ufać, by pozwalać się tak dotykać. Kto wie, może on przyjął rolę korumpa tylko po to, by móc się z nim przespać? Na samą tą myśl, Erwin się znacznie spiął, mimo tego, że w głębi duszy wiedział, że nie jest to w stylu Gregory'ego.
Wymyślając kolejne wymówki, które nagle brzmiały racjonalnie, i odpychając uczucia, które niestety czy też stety potrafił nazwać, gorączkowo myślał, jak wyrwać się z tej sytuacji. Jego ciało i serce błagało, by pozwolił oddać się w ręce mężczyzny, lecz racjonalna część mózgu ubierała już chaotyczne myśli w słowa.
— Wiesz, że przychodzenie pijanym na służbę jest nielegalne? Puść mnie. — W końcu Erwin znalazł głos i zapanował nad jego drżeniem, przyjmując maskę obojętności i chłodu. Próbując się wyrwać ciemnowłosemu, kątem oka spojrzał w czekoladowe tęczówki. — Co to miało być... Nie za bardzo się poczuwasz tym kapitanem trzeciego stopnia?
— Jestem w stu procentach trzeźwy. I nie mów, że ci się nie podobało, bo ci nie uwierzę — mruknął Montanha, obracając niższego tak, by ten bez problemu patrzył mu w twarz.
Po jego słowach, ma chwilę przeszyła go fala wątpliwości; może się pomylił co do Knuckles'a? Jednak jedno spojrzenie w rozpalone, bursztynowe tęczówki upewnił go, że pastor najzwyczajniej nie chce się przyznać, nie chce zrobić pierwszego kroku, bądź po prostu się bał. Tak samo, jak wtedy na dachu. Jak w uliczce przy Innocence Boulevard. Czy to dlatego go unikał? Nie chciał przyznać w pełni przed sobą, że on mu się podoba? Delikatnie zaróżowione policzki i wkurzony wzrok, zdawały się potwierdzać domysły Gregory'ego.
— Słuchaj, nie to nie, nie zrobię niczego bez twojej zgody, lecz nie ma sensu okłamywać nas obu — westchnął starszy, odsuwając się od złotookiego. Chciał dać mu możliwość zadecydowania, co chce zrobić z ich relacją, a ten widocznie nie był jeszcze gotowy. Najwidoczniej pierw musiał coś uzgodnić z samym sobą. — Do zobaczenia jutro, Knuckles.
Po krótkim pożegnaniu, szybkim krokiem opuścił celę, pragnąc jak najszybciej znaleźć się sam, w swoim mieszkaniu, uprzednio wzywając służby więzienne, "przypadkiem" wklejając mu złą ilość miesięcy. Jutro czekała go nieprzyjemna rozmowa z Pisicelą, na którą musiał się psychicznie przygotować. Erwin był zaskoczony, jak łatwo ten odpuścił i nawet nie zauważył, że jego nadgarstki są już wolne. Panując nad wciąż nierównym oddechem, usiadł na pryczy, zastanawiając się, czy słusznie postąpił.
Time skip
Montanha siedział na przeciwko Pisiceli, patrząc na niego znudzonym wzrokiem. Od przeszło dwóch godzin brunet kazał mu dostarczyć jakieś dowody na Knuckles'a, bądź ogólnie na Zakshot, a ten uparcie tłumaczył, że najlepszą opcją jest poczekać. Inaczej trudno będzie zachować obiektywność, a trzeba wciąż oczekiwać na bardziej obciążające dowody. Tak ustalili to wraz z Capelą i Gregory nie rozumiał nagłej zmiany planu.
— Dante od dawna przymykał na ciebie oko. Musisz nam udowodnić, że nie jesteś ich korumpem, tylko naszą wtyką, tak jak ustaliliśmy! — warknął Pisicela.
— Ale co ja mam ci powiedzieć? Że tak, napadają na banki? Że mają konflikt ze Spadino? Przecież to każdy wie! Czego ty ode mnie oczekujesz, Janek?
— Konkretów! — krzyknął, uderzając pięścią o stół. — Nawet nie wiesz nic o ich planach? Coś, co mogłoby zagrozić komuś? Chociażby ze Spadino?
— Wiem tyle, co wy, a mianowicie, że Panacleti jest podejrzany o maczanie palców w morderstwo Kui'a, nawet jeśli nie zrobił tego osobiście. Zrozumiałe, że chcą się zemścić. Pastor nie mówił mi konkretów. Są ostrożni, nie ufają mi w pełni — rzekł szatyn.
— Nic? — Pisicela zaakcentował ostatnie słowo.
Gregory się zamyślił. Nie chciał być niesłusznie posądzony o korupcję, ale chciał też podejść do sprawy sprawiedliwie. Był jednak podstawiony nieco pod ścianą...
— Niedługo chcą zrobić kasyno — mruknął.
— Kasyno? — powtórzył Juan z zmarszczonymi brwiami.
— Tak.
— Kiedy? Jak chcą uciekać? Wiesz kto? Co wiesz?
— Tylko to, że mają taki zamiar — odparł Montanha, pomijając mały szczegół o motocyklach i Mount Chiliad.
— Okej. Okej, dobrze i tyle... — ciemnooki przeczesał włosy do tyłu. — Możemy coś z tym zrobić... Wiesz, czy mają podstawionych zakładników?
— Nie wiem? — bardziej spytał, niż odpowiedział. — W sensie, jest to możliwe, ale nie posiadam takich informacji.
— Spróbuj się dowiedzieć... albo nie ty, wyślę kogoś innego. Zobaczymy... Widzisz Grzesiu? Potrafisz być przydatny!
Gregory uśmiechnął się krzywo, podziękował i wyszedł z biura, udając się na upragniony patrol. Zastanawiał się, kiedy otrzyma powiadomienie "10-90, kasyno", co wymyśli Pisicela i jak się to wszystko rozegra. Pozostawało mu tylko czekać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top