XVI

Przepraszam za spóźnienie 

Ja ten rozdział napisałom w lutym, a rozpiskę na ten rozdział zrobiłom w przynajmniej grudniu, jak nie wcześniej. Just keep that in mind :)

research do rozdziału jakby kogokolwiek to obchodziło:

https://www.banyanstuart.com/2020/10/15/how-meth-is-made/
https://www.vice.com/en/article/exmg5n/a-comprehensive-guide-to-cooking-meth-on-breaking-bad
https://en.wikipedia.org/wiki/Phosphine

Art od jesse317_

Edited by @alemqa <3

Miłego czytania!

~~~~

Szarowłosy schodził powoli po schodach do podziemnego pomieszczenia. Za nim szedł Chińczyk, zaciekawiony Nicollo i jego "młodszy braciszek" Blush, który powiadomił ich o nowym odkryciu. Ich oczom ukazało się zaawansowane laboratorium. Przechodzili przez różne pokoje, aż dotarli do ostatniego, w którym ze sporej fiolki wylatywał przeźroczysty dym — fosfina. Siedzący niedaleko owej fiolki Laborant uniósł głowę. Zauważył przyjaciół i natychmiast do nich podbiegł.

— Załóżcie jakieś maski i kombinezony, to jest niebezpieczne, ten gaz jest bardzo trujący — ostrzegł ich od razu, widząc trójkę niezabezpieczonych mężczyzn. Blush kiwnął głową i przyniósł z pokoju obok cztery komplety. Po chwili wszyscy byli odpowiednio odziani.

— Młody mówił, że odkryłeś wczoraj przepis na niebieską metamfetaminę — zaczął Erwin, nieco przytłumionym przez maskę głosem.

— Tak, Blush już nawet zaczął ją sprzedawać — odparł dumnie Quinn. — Pokażę wam całą produkcję, powinniście o tym wiedzieć w szczegółach.

Michael zaczął oprowadzać czwórkę mężczyzn po laboratorium, pokazując gdzie uzyskuje się potrzebne składniki z leków, gdzie gotuje się fosfor z jodem wraz z wrzącą wodą, a gdzie dodaje się chlorowodorek.

— W tamtym pokoju trzymamy zapasy, na przykład litu i acetonu i... w sumie, to chyba wszystko — zakończył, wracając do głównego pomieszczenia. Było ono odgrodzone od reszty laboratorium, więc wszyscy, oprócz Labo, ściągnęli maski.

— Nieźle — podsumował Nicollo.

— Czy nie jest to niebezpieczne dla ciebie? — zapytał delikatnie zmartwiony szarowłosy.

— W sensie? — Mimo, że nikt nie widział jego twarzy, to dało się wyczuć, że zmarszczył brwi.

— Masz problemy z oddychaniem i nieciekawą historię z używkami — wtrącił się Kui.

— Kurwa, odezwał się uzależniony od morfiny i Bóg wie czego — burknął niezadowolony Quinn. Nie lubił, gdy było mu to wypominane. Starszy założył ręce za siebie i zmarszczył gniewnie brwi.

— Yy, Erwin, czy nie wspominałeś coś o spotkaniu ze Spadino w związku z metą? — Key prędko zmienił temat.

— Ta, trzeba będzie uzgodnić z nim parę rzeczy. Zobaczymy, co ma nam do powiedzenia. Może w ramach tego pseudo pokoju, będą chcieli ją od nas kupować? Imagine, gdybyśmy mieli takie mafie, które od nas kupują, a oni sprzedają lokalnym czy innym klientom... — złotooki się rozmarzył.

— Coś wątpię, ale zawsze można mieć nadzieję — mruknął Chak. — Chyba musimy się zbierać.

— Ta... idziemy — rzucił sprowadzony na ziemię Knuckles. — Wieczorem wrócę i wypróbuję tą metę, dobra? Wziąłbym teraz, ale wolę nie być naćpany na spotkaniu — zwrócił się do Labo. Ten przytaknął, zgadzając się.

Grupka rozeszła się. Nicollo z Blushem pojechali na zakon, a Kui Chak z Knucklesem udali się chwilowo na Burger Shot'a, w celu przygotowania się do spotkania. Przebrali się w formalne ubrania, przystające szefom mafii. Erwin przełamał się i zamiast ukochanych spodni czwórek, ubrał się w pasujący do jego koloru włosów szary garnitur i tego samego koloru spodnie. Z kolei Kui, odział się w granatowo-czarny garnitur, którego barwa była zależna od oświetlenia. Wsiedli do lśniącego i o dziwo nie poobijanego Zentorno, specjalnie wypucowanego na tą okazję.

W końcu pojawili się przed penthouse'm, w którym podobno zamieszkiwał, a przynajmniej okazjonalnie pracował, Panacleti. Weszli do szklanej windy, która zabrała ich na trzydzieste szóste piętro. Wszędzie krzątała się ochrona. Gdy wyszli z windy, przywitał ich zamaskowany brunet z bronią długą w ręku. Na jej widok, Erwinowi zaświeciły się oczy — Zakshot miał tylko dwie M4 jak na razie i nie sądził, że jakakolwiek inna grupa je posiada. Bogato zdobione wnętrze budynku dawało znać o ogromnym majątku właścicieli. Szarowłosy cicho prychnął na ten widok, za co został upomniany ostrym spojrzeniem Chińczyka. Ich mafia nie stroiła się niepotrzebnie. Owszem, posiadali drogie samochody i mieszkania, często też kupowali nie tanie ubrania, i na ogół nie musieli myśleć o problemach finansowych, lecz poza tym żyli raczej normalnie. Widocznie u Spadino wyglądało to nieco inaczej. Ramki z kości słoniowej na wyszukane obrazy, olbrzymie, stare lustra czy brylantowe żyrandole były na każdym kroku. Sam Erwin nie podchodził aż tak lekceważąco do gotówki i nawet jeśli posiadał ponad milion dolarów na koncie, nadal żył na ogół niewiele lepiej niż przeciętny mieszkaniec Los Santos. Uważał za niesmaczne robienie z siebie sztucznej arystokracji.

Zostali zaprowadzeni do dużego pomieszczenia, które pastor uznał za salę obradową czy konferencyjną. Patrzył beznamiętnie na drogocenne figurki z Indii i wazy z Chin, zastanawiając się, skąd Włoch ma na to wszystko pieniądze, jeśli nie zdołali obrabować jeszcze żadnego banku. A przynajmniej tyle było mu wiadomo; w wolnej chwili będzie musiał podpytać się Montanhy o szczegóły. Może policja wie coś więcej na ten temat.

— Witam w moich skromnych progach — Panacleti uśmiechnął się, szeroko stojąc w drzwiach. Gdyby nie ostrzegawczy wzrok Kui'a, Knuckles by jawnie wywrócił oczami. — Miałem zamiar rozmawiać w tej sali, ale jest trochę zbyt formalna, czyż nie? Mam nieco mniejszy i bardziej przytulny pokój na końcu korytarza. Zapraszam za mną! — powiedział. Złotooki wychwycił nutkę ironii w głosie bruneta, lecz postanowił zachować to dla siebie.

Niedługo siedzieli w wygodnych fotelach, popijając whiskey z lodem, jedynie we trójkę. Pokój był rzeczywiście mniejszy, ozdobiony Europejskimi obrazami z dziewiętnastego wieku i dużą ilością starych książek, które wyglądały jakby nikt ich nie tykał od conajmniej trzech dekad. Po krótkim i pełnym sztucznych uprzejmości przywitaniu, Spadino przeszedł do rzeczy.

— Nie będę owijał w bawełnę; odkrycie przepisu na niebieską metamfetaminę jest sporym osiągnięciem. Chciałbym powinszować sukcesu, jak i zaproponować panom pewną ofertę. Chcielibyśmy kupić przepis na metę za odpowiednią cenę — rzekł Włoch, uważnie przypatrując się gościom. Z ich twarzy nic się nie dało wyczytać. Knuckles wziął niewielki łyk trunku i spojrzał prosto w zielone oczy. Nim zdążył jednak cokolwiek powiedzieć, wyprzedził go Kui.

— Czy dobrze rozumiem, że pan chciałby zakupić od nas nie towar, tylko przepis, nad którym nasi ludzie trudzili się tygodniami? — zapytał retorycznie. — Panie Spadino, nie uważa pan, że to trochę chodzenie na skróty?

— Jestem w stanie dużo zaoferować — zapewnił ciemnowłosy. — Myślę, że--

— Ale to nie o to chodzi — przerwał Chak, machając lekceważąco ręką. — Na dłuższą metę jest to dla nas finansowo niekorzystne, a nie szukamy szybkiej gotówki. Nie jesteśmy zdesperowani. Oferta ta, zmniejszyła by nam jedynie ostateczny dochód.

— A więc co pan, panie Kui, innego oferuje? — zapytał Panacleti, opanowując się przed zdenerwowaniem. Sądził, że przekonanie starego mafiozy może być ciężkie, ale nie sądził, że aż tak bardzo, że nawet nie będzie chciał go wysłuchać. Szarowłosy przyglądał im się w milczeniu, sącząc alkohol. Czuł się, jakby był małym dzieckiem, przysłuchującym się rozmowom dorosłych o polityce.

— Współpracę — starszy odparł spokojnie. — My byśmy dawali wam towar, a wy byście sprzedawali go na mieście, zatrzymując jakiś procent dla siebie, zależnie, jak drogo będziecie to sprzedawać. Mielibyśmy parę warunków, czysto etycznych i sądzę, że oboje byśmy wyszli na tym pozytywnie.

— Nie będziemy waszymi pieskami na posyłki — warknął już widocznie zirytowany Włoch. — Nie służymy innym.

— Nazwałbym to raczej kolaboracją, ale nie to nie. Jeśli nie chcesz deal'u, który jest korzystny dla obu stron, to rozumiem, lecz radzę stosować inne taktyki na przyszłość. Nie wszyscy są tacy głupi jak wy. Na sprzedaż przepisu nie zgodzimy się nigdy, więc nie masz się co o to starać. Do widzenia Spadino. Pozdrów waszą potężną mafię ode mnie — niskorosły mężczyzna gwałtownie wstał i wymownie spojrzał na złotookiego. Ten pospiesznie dopił whiskey, i nawet się nie żegnając, wraz z Kui'em opuścił pomieszczenie, kierując się do szklanej windy.

— Nie musiałeś tak na niego naciskać. Ja to nawet się krzywo spojrzeć nie mogłem, a ty go jeszcze na koniec zwyzywałeś. Może nie jakoś udolnie, ale zawsze coś. Jeszcze się nam obrazi. Czuję, że nasz pseudo sojusz nie przetrwa zbyt długo — mruknął niechętnie Erwin.

— Wkurwił mnie — wypalił Chak. — Za kogo on nas uważa? Siedziałem w mafiozie 45 lat mojego życia, a on myśli, że nabierze mnie na sztuczkę, na którą nawet ósmoklasista by przejrzał. Zresztą zawsze, będąc w jednym pomieszczeniu z nim mam ochotę mu wpierdolić.

— Chińczyk, co się odpalił — parsknął szarowłosy. Kui zmierzył go rozgniewanym wzrokiem. — Spokojnie, Kuiczaczku, bo ci żyłka pęknie. Rozumiem, o co ci chodzi z tą ochotą spuszczenia ostrego wpierdolu... Coś mam wrażenie, że niedługo będziesz miał szansę, gdyż ta wojna jest jeszcze bliżej, niż przed tym całym zjebanym sojuszem — wymamrotał złotooki.

— Nie przejmuj się, misiu kolorowy, będzie dobrze. — Na to stwierdzenie wyższy westchnął, wątpiąc w słowa Chińczyka, ale postanowił już nic więcej nie mówić.

Wyszli na dwór i skierowali się do Zentorno. Po chwili wahania, Erwin dał starszemu kluczyki do samochodu. Nie miał mocnej głowy, a szybko wypita szklanka wysokoprocentowego alkoholu sprawiła, że nie czułby się pewnie na drodze. Normalnie by to zlekceważył, ale ostatecznie postanowił zasiąść na miejscu pasażera. Westchnął cicho i oparł czoło o zimną szybę, zastanawiając się, co przyniesie parę następnych dni.

Parę godzin później, Gregory spokojnie jeździł na samotnym patrolu. Mia, z którą miał powoli coraz to lepszy kontakt, musiała tego dnia wcześniej zejść ze służby, tłumacząc się odwiedzinami siostry. Szatyn spojrzał na policyjnego GPSa, w poszukiwaniu jakiegoś trackera na północy miasta, czy strzałów przy getcie. Tą czynność przerwał mu dzwoniący telefon. Widząc, że dzwoni "PASTOR CHUJ", pospiesznie odebrał, w duchu chcąc zacząć jak najprędzej pracę jako wtyka.

— Dobry wieczór pastorze — przywitał się grzecznie.

— Czeeeeść Grzesiuuu — młodszy powiedział słodkim głosem, przeciągając słowa.

— Dlaczego dzwonisz? — zapytał, gdy Knuckles nie kontynuował.

— Chciałem posłuchać twojego głosu — wypalił. — Ładny jest.

— Och — mruknął Montanha, nie spodziewając się takiej odpowiedzi. — Jesteś trzeźwy? — zapytał prosto z mostu.

— Nie bardzo, ktoś musiał wypróbować niebieską, co nie? — szarowłosy odparł i się roześmiał. Po chwili jednak spoważniał. — Ale nie mów nikomu, okej? Już Spadino jest wkurwiony na nas, nie chce jeszcze policji... — powiedział tonem, jak dziecko, które babcia przyłapała na podjadaniu cukierków przed obiadem, i błagało, by nic nie powiedziała rodzicom.

— Mhm — mruknął, mniej skupiony na legalności czynów Erwina, a bardziej na jego bezpieczeństwie. — Gdzie jesteś? Jest ktoś przy tobie? — cicho zapytał, delikatnie zmartwiony.

— W domu, Labo mnie odstawił — złotooki rzekł, po krótkim zastanowieniu. — I jestem sam.

— Zadzwonić po kogoś? Evę? Dię? Sa--

— Nieeeee... Dia jest zajęty czymś z Sanem, a z Evą nie chcę — niższy jęknął błagalnie. — Wolałbym posiedzieć z tobą — wyszeptał zbyt niewyraźnie i cicho, by Montanha był w stanie to wychwycić przez telefon.

— Hm, no okej... Uważaj na siebie, malutki, okej? Ja muszę lecieć, mam bank... — powiedział starszy, nieświadomy słów szarowłosego. Ten delikatnie uśmiechnął się na to zdrobnienie. Na ogół nie lubił wytykania mu jego dosyć przeciętnego wzrostu, lecz w tym momencie, Knuckles uznał to za słodkie.

— Okej, paa... A, i jutro chcę się spotkać gdzieś na mieście z tobą. Musimy porozmawiać — wymruczał złotooki. Był delikatnie zawiedziony brakiem odpowiedzi na wcześniejszą propozycję, ale nie skomentował tego, więc po prostu się rozłączył. Montanha westchnął cicho, patrząc na zerwane połączenie. Bez dalszego zastanawiania się nad słowami Erwina, pojechał na bank przy Mission Row, widząc powiadomienie na dispatch'u.

Time skip


— ...i koniec końców, Thomas się jej oświadczył i za tydzień ślub — szatyn zakończył monolog, ze słyszalnym żalem w głosie.

— Z tego co mówisz, to nie brzmiało, jakby ci specjalnie zależało na Sussane. Sam stwierdziłeś, że bardziej ją postrzegasz jako przyjaciółkę, niż partnerkę — ostrożnie zauważył młodszy.

— Ale tu nawet nie o to chodzi, tylko o to, że wybrała Shelbiego zamiast mnie, mimo, że wykazywałem zainteresowanie nią...

— Czyli boli cię to, że zraniła twoje ego?

— Spierdalaj.

— Mam rację — Erwin zwycięsko się wyszczerzył, a Gregory jedynie przewrócił oczami.

— Nieważne... W jakim celu mnie tu zaprosiłeś, bo wątpię, że chciałeś powypytywać mnie o moje życie prywatne. Od tego masz raczej ludzi. — Brązowooki zmienił niewygodny temat. Erwin spojrzał na niego krzywo, ignorując drugą część wypowiedzi. Nieznacznie rozejrzał się po niewielkim lokalu, w którym pili kawę i nachylił się do towarzysza.

— Chciałbym omówić detale naszej współpracy, którą niedawno potwierdziłeś — cicho wyszeptał. Montanha delikatnie się spiął; najwyraźniej podczas rozmowy zapomniał, że jest zastępcą szefa policji, rozmawiającym z groźnym gangsterem. — Nie chcę, żebyś był oczywisty, bo to nie jest nam potrzebne; nie, wolałbym, żebyś nam dawał informację, gdy o to poprosimy, czasami nieznacznie "przypadkiem" utrudniał swoim robotę, bądź przymykał na coś oko... Nie chcę, byś nam specjalnie obniżał wyroki, albo wynosił broń. Szanujmy się, ktoś by się prędko domyślił. Oczywiście, wszystko za odpowiednią ceną, hmm powiedzmy, $10.000 tygodniowo. Istnieje możliwość, że w niektóre tygodnie mniej, a w niektóre więcej, zależnie od okoliczności, wywiązywania się z zadań i innych takich. O tobie wiedzą wszyscy z Zakshot main'u, jak i jedna czy dwie podgrupy, z którymi czasem będziesz współpracował nad akcjami. Co ty na to? — Knuckles uniósł brew w zapytaniu.

— Pasuje mi to — wymruczał policjant, bawiąc się łyżeczką od kawy. — Jeśli wpadnę to--

— To twoja sprawa — przerwał mu szarowłosy i dopił do końca latte. — Więc staraj się nie wpaść. Polubiłem cię Montanha — dodał szczerze, patrząc mu głęboko w oczy.

Przez chwilę intensywnie patrzyli sobie nawzajem w oczy. Czekoladowe tęczówki tonęły w tych złotych i nawzajem. Czas na chwilę się zatrzymał i mężczyźni trwali tak w bezruchu. Gregory delikatnie się uśmiechnął i przeniósł wzrok na lśniące usta niższego. Chwilę krótkiego napięcia przerwał niezawodny dzwonek telefonu, który ocknął ich obu. Szatyn odchrząknął zmieszany i skupił wzrok na niemal pustej filiżance kawy. Był wdzięczny osobie, która zadzwoniła. Było na to za szybko, o wiele za szybko! Nadal nie wiedział, co dokładnie czuł do Erwina, i wcale nie chciał teraz się nad tym zastanawiać.

Niższy natomiast zaczął rozglądać się za brzęczącym urządzeniem. Że też ktoś musiał przerwać... chociaż w sumie to dobrze, o czym on myślał? Co on w ogóle chciał zrobić? Przecież to tylko znajomy, korump, może przyjaciel, ale nie nikt więcej... Knuckles odłożył nieposkładane myśli na bok, gdy wreszcie odnalazł telefon, do którego ktoś uporczywie się dobijał.

— Halo? — zapytał, nawet nie patrząc na to kto dzwoni.

— Hej Erwin... — cichy głos blondwłosej dziewczyny był dziwnie bez emocji.

— Coś się stało Heidi? — zapytał łagodnym tonem, przez który brązowowłosy spojrzał na niego skwaszony.

— Spadiniarze wysadzili Burger Shota — niebieskooka odpowiedziała drżącym głosem. Szarowłosy zmarszczył brwi. — Kui nie żyje.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top