XIX

Scena 18+ jak ktoś wie do czego jest to nawiązanie to fajno xD jest zgoda btw (to o tym pisałom na Twitterze, że jest zgoda, jakieś... 5-6 miesięcy temu? XDD). Trochę mrozi btw.

Art od Nene

Edited by alemqa <3

Miłego czytania!

~~~~

On tonął w tych miękkich ustach. Zacięta walka o dominację, ku jego zirytowaniu, nie miała końca. Gdy ten przygryzł ostrymi kłami jego dolną wargę, on zamiast posłusznie ulec, wpił się agresywniej w lśniące usta. Melodyjny śmiech dotarł do jego uszu, a on sam otworzył oczy, nie czując już gorących pocałunków. Nie żałował. Przed nim był naprawdę piękny widok. Idealnie ułożone włosy, mimo ich zaciętego całowania, intensywnie wpatrujące się w niego oczy, i kompletny brak ubrań między nimi.

Spojrzał z pożądaniem na siedzącego przed nim mężczyznę. Stanowczy dotyk dłoni na jego męskości, prędko spowodował, że stał się całkowicie twardy. Drugi musiał to zauważyć, gdyż uśmiechnął się chytrze, nie kryjąc zadowolenia. Nie zaprzestawał swych ruchów, niedługo doprowadzając go do skraju emocji. Gdy tylko dostrzegł, że jego kochanek jest krok od dojścia, zabrał rękę, a szeroki uśmiech nie schodził mu z twarzy. Pierwszy warknął zirytowany; nie chciał, by drugi sobie z nim pogrywał.

— Nie spiesz się — cichy pomruk właściciela cudnych, złotych, niemal pomarańczowawych od podniecenia oczu spowodował, że ponownie skupił swoją uwagę na towarzyszu. Szarowłosy korzystając z chwili, usiadł okrakiem na starszym, przez co ich penisy się stykały, miarowo pulsując. — Jest cała noc przed nami... — wyszeptał, wpatrując się figlarnie w szatyna tym hipnotyzującym wzrokiem.

Tą piękną chwilę popsuł głośny dźwięk telefonu. Gregory miał jeszcze wrażenie, że pastor mrugnął do niego nieznacznie, zanim wszystko zniknęło i pogrążyło się w ciemności. No, poza donośnym dzwonkiem komórki. Nagle, do jego świadomości dotarło wszystko, co właśnie się wydarzyło i gwałtownie otworzył oczy. Oddychał głośno i chaotycznie, jego czekoladowe tęczówki nerwowo rozglądały się wokół, a mózg starał się przetworzyć zaszłe zjawisko.

Gdy w końcu pojął, że siedzący na jego udach nagi Erwin był jedynie wytworem jego przeklętej wyobraźni, zaklął głośno i przeczesał ręką delikatnie wilgotne od potu kosmyki, opadające mu na czoło. "Co to miało być? Kurwa, czy ja właśnie... wpadłem...?" przemknęło mu przez myśl, na co się jeszcze bardziej zaczerwienił. W sumie, jakby spojrzeć na dzień wczorajszy... I ich pierwsze spotkanie. Gdyby nie zmęczenie, pewnie by się ze sobą przespali w dniu, w którym się poznali. Czy więc dziwiły go takie myśli, a w tym przypadku i sny? Niespecjalnie. Już dawno temu dopuścił do siebie to, że szarowłosy mu się podobał. Bardziej niż na zainteresowaniu wyglądem mężczyzny, szatyn skupił się na swoich uczuciach. Wszystko skomplikowało się na nowo wczorajszego dnia. Czy mogło chodzić o coś więcej niż zwykłą ochotę pójścia ze złotookim do łóżka...? Gregory westchnął cicho, nie potrafiąc skupić myśli. Zdecydowanie był zbyt zmęczony na takie rozkminy z rana, a tępy ból głowy mu wcale nie pomagał.

Telefon, który przerwał jego sen w zdecydowanie najgorszym momencie (do czego niezbyt chętnie chciał się przyznać), zamiast ucichnąć, zdawał się grać wkurwiającą melodyjkę coraz to głośniej. Dzwonek o kreatywnej nazwie Reflection przewiercał mu mózg, więc postanowił znaleźć nieszczęsne urządzenie. Okazało się być tuż obok jego poduszki. Gdy zobaczył nazwę kontaktu, który zawzięcie się do niego dobijał, parsknął niewesołym śmiechem.

— Halo? — mruknął do słuchawki, starając się brzmieć normalnie. Chyba mu się nawet to udało, jedynie poranna chrypka powodowała nieco inny wydźwięk jego głosu.

— ILE MOŻNA DO CIEBIE DZWONIĆ?! — wydarł się Knuckles, na co szatyn się nieznacznie skrzywił.

Wstał z łóżka, by udać się do kuchni po szklankę wody. Po wczorajszej rozmowie, a raczej przytulaniu złotookiego przez parę godzin i następnej akcji SWATu, czuł niemały stres. Dodatkowo, nie potrafił przestać myśleć o ostatnich minutach ich spotkania na dachu. Zdenerwowany tym, uznał, że jedna szklaneczka whiskey pomoże mu spokojniej zasnąć. Najwidoczniej jedna szklanka, szybko się zamieniła w trzy, co nie było dobrym połączeniem z jego pustym żołądkiem. Może lekki kac był w miarę znośny, lecz donośny głos szarowłosego nadal nie był przyjemnym doznaniem dla jego delikatnie pulsującej głowy.

— Nie wrzeszcz — wymamrotał brązowooki. — Spałem.

— Zauważyłem — odparł ironicznie młodszy. — Nie jestem dziś w dobrym nastroju, więc nawet mnie nie wkurwiaj. Za ile idziesz do pracy?

— Za... pół godziny — rzekł starszy, patrząc na zegar, który wskazywał 10:30. Skrzywił się na tamto zdanie. — Dlaczego? — wyrwało mu się, zastanawiając się, czy jego wczorajsze zachowanie miało na to wpływ.

— Potrzebuję, żebyś zebrał wszystkie informacje, jakie masz odnośnie Evy McCarrot i Spadino Panacleti. Masz mi je przynieść na podanego GPS — mruknął niższy, źle interpretując pytanie. — Capisci?

— Ja--

— Świetnie. W razie czego dzwoń, ale licz się z tym, że będę jeszcze bardziej zirytowany. Do widzenia — niższy szybko się pożegnał i zakończył połączenie.

— Do widzenia — westchnął do samego siebie. Ciekawy początek dnia...

Po wzięciu szybkiego prysznica i doprowadzeniu się (wraz ze swoim problemem) do porządku, Montanha pominął śniadanie i naprędce udał się do pracy. To miała być jego pierwsza oficjalna misja jako "korump" i chciał wykonać to zadanie jak najlepiej. Po otrzymaniu autoryzacji od Capeli i Rightwilla, ustalili, że najlepiej będzie, jeśli nikt, łącznie z nimi, nie będzie wiedział dokładnie, jakie zadania wykonuje Gregory. Chcą wypaść jak najbardziej autentycznie. Wierzyli w jego zdrowy rozsądek i oddanie pracy. Mieli nadzieję, że nie przesadzi z niczym. Montanha miał zamiar udowodnić im, że się nie mylą.

Niebawem znajdował się już na komendzie. Starał się zachowywać jak najnormalniej. Zgłosił status pierwszy, poszedł do kuchenki, gdzie zaparzył sobie kawy i wyjął jakąś gotową do podgrzania zapiekankę, która będzie mu robila za sniadanie. Następnie udał się do swojego biura i zajął się podpisywaniem jakichś papierów, których miał zdecydowanie mniej, od kiedy stracił posadę szefa policji. To było bardzo korzystne dla niego.

Po około pół godzinie (i dwunastu telefonach od pastora), udał się do pomieszczenia z fizycznymi archiwami. Upewniając się, że ciągle "zapomniał" włączyć bodycama, jak i że nikt za nim nie podąża, szybko przeszukiwał akta po nazwiskach. Niedługo odnalazł te należące do Panacleti'ego i McCarrot. Znajdowały się tam ich kartoteki, notatki, podejrzenia i różne dodatkowe dokumenty. Teczki nie były specjalnie duże; Włoch dobrze się ukrywał, i poza paroma zatrzymaniami w areszcie, które się na ogół szybko kończyły, nie był w ogóle karany. Jedynie dwa razy był przetrzymywany po 24-godziny, gdy jego adwokat był akurat niedostępny, lecz i tak w obu przypadkach udało mu się uniknąć więzienia. McCarrot miała nieco więcej przewinień, lecz też mniej niż przeciętny członek Zakshotu, jako iż od dość dawna nie brała czynnego udziału w napadach.

Montanha jednak nie skończył tutaj; zaczął szukać w szafce starych dokumentów z paru lat wstecz. W końcu wiele osób z LSPD wprowadziło się tu stosunkowo niedawno, chociażby Rightwill, i mogli zabrać ze sobą kopie dokumentów z innych miast. Istniała szansa na dodatkowe informacje. Szatyn nie mylił się; co do Spadino wprawdzie nie znalazł nic, ale Eva miała parę mocniejszych zarzutów, między innymi, zabójstwo funkcjonariusza policji, z których pewnie wybroniła się brakiem dowodów, ewentualnie przekupstwem. Zabrał wszystkie dokumenty i udał się z powrotem do swojego biura.

Przejrzał je pospiesznie i przeniósł do osobnej teczki, a stare odłożył na bok, z zamiarem zabrania ich z powrotem do archiwum. Zanim to zrobił, postanowił przejrzeć jeszcze, czy nie ma dodatkowych informacji w raportach, notatkach na tablecie czy komputerze policyjnym. Jak się spodziewał, nie było tam dużo ciekawych informacji, których nie posiadałby już w papierach, poza notatką wystawioną przez Lincolna sprzed półtora miesiąca temu. Treść wpisu, informowała wszystkich funkcjonariuszy o tym, że Spadino prawdopodobnie dowodzi grupą przestępczą, pod przykrywką All'Oro Ristorante, jak i prowadzi nielegalny handel kodeiną. Może nie były to powalające zarzuty, a dowodów było niemal brak, ale zawsze było to coś. Zrobił zdjęcia telefonem, który specjalnie zakupił na wypadek bardziej podejrzanego kontaktu z "księdzem", i wysłał je pastorowi. Ten odpowiedział paroma znakami zapytania. Brązowooki westchnął i zadzwonił, tym razem z normalnego numeru.

— Co to jest? — zapytał od razu szarowłosy, poddenerwowanym tonem, nawet się nie witając.

— To co chciałeś, czego nie ma w fizycznych aktach — Montanha wymamrotał cicho.

— A resztę masz?

— Mam.

— To przyjedź tu — mruknął pastor, rozłączając się.

Gregory otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz zrezygnował, widząc, że młodszy się rozłączył. Przymknął oczy, wyzywając w myślach tego "siwego chuja". Wstał i zabrał dokumenty ze sobą. Stare teczki odłożył do archiwum, mając nadzieję, że nikogo nie najdzie nagła ochota przeszukania aktów byłej pastora czy makaroniarza. Może i te informacje nie były jakieś top-secret, lecz nadal nieciekawie by to wyglądało, gdyby ktoś niepożądany dowiedziałby się, że wyniósł owe dokumenty dla Erwina Knuckles'a.

Następnie udał się na "patrol", mając wyłączone dashcamy. Podjechał na podaną lokalizację. Może teraz uda mu się pogadać ze złotookim i przeprosić za wczoraj. Jednak jego plany zniweczył nieznany mu niebieskowłosy mężczyzna, z maską zasłaniającą twarz. Nieco speszony, podał mu teczkę, upewniając się, że nikt go nie obserwuje. Turkosowowłosy naprędce przejrzał dokumenty, kiwnął głową i oddalił się bez słowa. Szatyn wpatrywał się przez chwilę w oddalającego się mężczyznę, po czym westchnął i wrócił na patrol, tym razem włączając wszelkie kamery. Trudno, jeśli młodszy nie chce z nim porozmawiać, to jego sprawa. On ma wyjebane. Totalnie.

Złotooki dopijał już czwartą kawę tego dnia. Od kiedy Mateuszek wrócił z dokumentami od policjanta, siedział nad nimi, analizując je, spisując ważniejsze informacje i szukając czegoś, co mogliby wykorzystać. Ówcześnie zeskanował akta, dzięki czemu mógł je przeglądać bez martwienia się o pozostawienie odcisków palców. Na początku zajmował się tym na Chińskiej, lecz po parunastu minutach postanowił, że uda się do swojego mieszkania, gdyż nie mógł się dłużej skupić; Dia zatrudnił niedawno paru nowych ludzi i wszyscy się ze sobą poznawali, tworząc nieznośny hałas. "Dzieci" Garcon, potocznie nazywane Landrynkami, mogły w końcu zapoznać się zarówno z "Zakshotem Main", jak i z najnowszym ich członkiem — Vasquezem.

Vasquez Sindacco był spokojnym, dość małomównym człowiekiem. Poznali go jako kierowcę na zlecenie. Gdy Carbo nie był dostępny, albo potrzebowali dwóch dobrych kierowców, często mieli okazję z nim współpracować. Wszyscy szybko polubili wysokiego bruneta i było to jedynie kwestią czasu, nim oficjalnie przyjęli go do grupy.

Na dodatek, Dia niedawno zakupił Arcade — bar, w którym znajdowała się część dla gości, czyli oficjalny bar, jak i podziemia, gdzie mogli się potajemnie spotkać i przetrzymywać przeróżne przedmioty. Normalnie Erwin byłby zainteresowany, a nawet ucieszony wszystkimi tymi nowościami, więc nie dziwił się ekscytacją swoich przyjaciół, lecz był dziś zbyt zirytowany. Krótki sen, ledwo działająca kofeina, zgubienie pościgu za Evą, martwienie się o życie Gilkenly'ego (który koniec końców doszedł w miarę szybko do siebie, tak jak większość mieszkańców wyspy po najprzeróżniejszych wypadkach), a najbardziej ze wszystkiego, świadomość, że niebezpiecznie szybko zbliża się do policjanta.

Westchnął zirytowany. Szatyn ponownie zawitał w jego myślach. Ale nie potrafił nie zastanawiać się nad ich relacją! Przez długi czas najzwyczajniej się z nim dobrze bawił, uważał go za przyjaciela. Jedyny pies, z którym potrafił się dogadać. Dla śmiechu często z nim flirtował, bądź specjalnie denerwował. Od zawsze widział potencjał w ich przyjaźni; może przekonałby brązowookiego do zostania jego korumpem? Chyba musiało to wyjść, skoro się zgodził. Gregory był w stanie zaryzykować swoją pracą dla niego, a i on sam był w stanie pójść na kompromisy. Wiedział też, że Montanha mu się podoba z wyglądu, chociaż uznawał to bardziej za docenianie jego ciała, aniżeli prawdziwe zainteresowanie.

No i w końcu... Co to było? To na dachu? Typ, z którym jego dziewczyna go zdradziła, przyszedł porozmawiać z nim, a następnie przez kilka godzin siedział, przytulając go w milczeniu. A potem prawie się pocałowali. Pewnie by do tego doszło, gdyby Gregory nie zatrzymał się w połowie. Wtedy, zawstydzony, postanowił jak najszybciej się stamtąd ewakuować, zostawiając funkcjonariusza samego. Powinien mieć mu za złe to, że spał z Evą, nie ważne czy Gregory miał dobre usprawiedliwienie czy nie. A w gruncie rzeczy nie czuł złości, może jedynie lekki żal, który znikł po ich prawie-pocałunku. Czy tak postępują partnerzy biznesowi? Przyjaciele? Knuckles nie był pewien czy zna, i czy chce znać, odpowiedzi na te pytania.

Ponownie westchnął cicho, próbując skupić się na aktach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top