V
tbh nie jest to mój ulubiony rozdział XD niezbyt mi się podoba ale no jes jak jes, pisałam to w listopadzie gdzieś i to na matmie
inspiracja tego rozdziału jak i art jest oczywiście z mini komiksu xylaxa
edited by alemqa <3
Miłego czytania!
~~~~
— Miałeś od razu po tych podpisach iść do domu!
Nieco przytłumiony, lecz wciąż donośny głos, wybudził Montanhę ze snu. Zdezorientowany zerknął znad okularów przeciwsłonecznych. Napotkał miedziane tęczówki, które wpatrywały się w niego z wyrzutem. Chwilę mu zajęło przypomnienie sobie, gdzie jest i jak się tu znalazł. Znajdował się w swoim radiowozie, na jakimś parkingu. Musiał zasnąć, gdy dopijał ewidentnie nie skuteczną kawę. Westchnął ciężko i opuścił szybę, przez którą od razu przedostała się puszysta, siwa czupryna.
— I zgodnie z obietnicą poszedłem... — westchnął, zanim złotooki zdążył znowu zrobić mu wyrzuty.
— To o której pan wstał, panie Montanha? — zapytał zdziwiony pastor.
— O 7:30... na 8 mam pracę. Nie wszyscy mogą wstawać wtedy, kiedy im się podoba, pastorze — mruknął szatyn.
— Dzisiaj samodzielnie dopilnuje, żeby pan wrócił do mieszkania najpóźniej o dwudziestej. Ma pan być wypoczęty na jutro — młodszy uśmiechnął się chytrze.
— Tak? A dlaczego? — szef policji uniósł brew. — Zależy pastorowi na mnie? To urocze, choć mało prawdopodobne — odparł z ironią, poprawnie zgadując, że zachowanie szarowłosego nie jest spowodowane dobrocią jego serca.
— Hmm... planujemy małe co nieco, gdzie pan będzie odgrywał znaczącą rolę. Z paru powodów, wolałbym mieć pana przytomnego — Erwin mrugnął znacząco. Wyższy westchnął, ponownie prawidłowo interpretując intencje Knuckles'a. Pewnie znowu coś nielegalnego... — Ale więcej panu nie powiem, dowie się pan w sobotę. Miłej służby!
Montanha obserwował, jak Erwin odbiega od niego i na jego oczach otwiera wytrychem jakiś samochód. Udał, że tego nie widzi, zwyczajnie nie mając siły, ani ochoty interweniować. Zgłosił poprawny status, po czym pojechał na patrol, w duchu martwiąc się, co ten ksiądz mógł wymyśleć.
Przekonał się następnego dnia.
Przesiadywał w swojej Victorii z numerem 101, stojąc na czerwonym świetle. Pisał z współpracowniczką, Sussane Lyse. Ładna i miła blondynka od początku podobała się szefowi policji. Zastanawiał się, jak najlepiej rozegrać swe karty. Może po prostu zaprosi ją na kawę? Miał już napisać do niej wiadomość z zapytaniem, gdzie się znajduje i czy nie chciałaby z nim pojechać na wspólny patrol, lecz nim zdążył, urządzenie zaczęło mu samoistnie wibrować. Niezadowolony, odebrał połączenie.
— Gregory Montanha, szef policji, słucham?
— Szczęść Boże, tu Erwin Knuckles, pastor Zakonu Błędnej Ciszy. Gdzie się szef znajduje? — Erwin zapytał prosto z mostu.
— A co?
— A nic, jestem ciekaw.
— Vespucci Boulevard — policjant mruknął niechętnie.
— O to idealnie! — ekscytacja wręcz rozbrzmiewała w głosie jego rozmówcy.
— Pastorze? Co pan planuje... — z każdą sekundą, czuł coraz to większy niepokój, w związku z pomysłem szarowłosego. Po niedawnej rozmowie telefonicznej, w której wymieniali się historiami z życia, utwierdził się w przekonaniu, że złotooki jest, lekko mówiąc, jebnięty, i mógł wymyślić dosłownie wszystko.
— Niech się pan nie martwi o to — Erwin odpowiedział z wyraźnie tłumionym śmiechem. — Do zobaczenia!
Rozłączył się. Montanha przetarł twarz dłońmi wzdychając ciężko. Poczuł się jak rodzic, który musi pilnować niesfornego przedszkolaka, żeby nie zrobił krzywdy sobie i wszystkim dookoła. Tylko, że ten "przedszkolak" ma dostęp do broni. Zastanawiając się, kto z nich pierwszy zginie, wpatrywał się w świecący telefon. No cóż, Sussane będzie musiała poczekać, trzeba kogoś powiadomić, że niewyżyty dzieciak w ciele dwudziestopięciolatka, coś planuje. Jednak nie było mu to dane, gdyż owe plany, przyszły wpierw do niego.
Zaczęło się od tego, że usłyszał dobrze mu znany, rytmiczny dźwięk helikoptera. Zgiął się pod niewygodnym kątem i spojrzał w górę. Ujrzał wojskową helkę i wychylającego się z niej złotookiego. Widocznie zadowolony z siebie szarowłosy, machał do szatyna. Na twarzy brązowookiego namalowało się chwilowe zrozumienie, które natychmiast zostało zastąpione przerażeniem.
— Nie — szepnął, modląc się, że Knuckles'a nie popierdoliło do reszty, i że zachował jakiekolwiek resztki zdrowego rozsądku. Złudne nadzieje.
Jego prośby nie zostały wysłuchane i po chwili lina z metalowym hakiem zaczepiła się o wystające światła radiowozu. Pilot najwidoczniej zignorował wielokrotnie powtórzone głośne "nie", wydobywające się z ust szatyna, gdyż chwilę później Victoria przechyliła się o 45 stopni.
— O kurwa, o fuck... Pastorzeeee! — Montanha wydarł się, gdy radiolka straciła kontakt z ziemią.
Chwiejąca się na linie Victoria, uniesiona przez helikopter, wznosiła się coraz wyżej. Gregory trzymał się kurczowo kierownicy, jakby miało to coś dać. Gdyby lina się urwała, to nieważne w jakiej pozycji by się znajdował, zginąłby po upadku z dwustu metrów.
W pewnym momencie, szatyn usłyszał dźwięk rozbijanej szyby i poczuł powiew chłodnego powietrza. Przez to, co pozostało z okna, przeczołgał się złotooki z widocznie rozbawionym wyrazem twarzy.
— Kurwa nie wierzę... Czy was popierdoliło?! — wykrzyczał zdenerwowany szatyn. — Przecież się to zerwie! — dodał ze słyszalną obawą.
— O to się nie martw — powiedział rozweselony pastor, jednak po chwili mina mu zrzedła, gdy poczuł ból w ręce. Przeklął cicho i wyrwał ze skóry kawałek szkła. Szkarłatna ciecz kapnęła na siedzenie Victorii, brudząc je. Erwin, nie chcąc ryzykować ponownego skaleczenia, bezceremonialnie przeszedł nad skrzynią biegów i znalazł się praktycznie na kolanach Montanhy.
— Co ty odpierdalasz? — wściekłość w głosie Gregory'ego przerodziła się w zaskoczenie.
Przez niespodziewany ruch młodszego, szef policji na chwilę zapomniał, że miał się gniewać na szarowłosego i jedynie wpatrywał się w niego ze zdumieniem. Automatycznie przypomniała mu się ich sytuacja sprzed paru dni. Szatyn wiedział, że nie powinien o tym myśleć, lecz jego oczy instynktownie zatrzymały się na lśniących ustach młodszego. Po chwili jednak, kolejny powiew wiatru ocucił go z chwilowego transu i ponownie na jego twarzy można było zobaczyć złość.
— Nie chcę mieć szkła wbitego w dupę — chłopak odparł, jakby to było oczywiste.
— To było nie być debilem i nie rozbijać szyby, tylko zwyczajnie otworzyć — brązowooki przewrócił oczami.
— A otworzyłbyś mi to okno? — pastor zapytał ze zwątpieniem, poprawiając się, żeby było mu wygodniej, powodując, że ciało Gregory'ego jeszcze bardziej się spięło.
— Nie — przyznał, nie zmieniając niezadowolonego wyrazu twarzy.
— No właśnie. Dobra, do rzeczy. Ładnie proszę, żebyś mi dał wszystkie niebezpieczne przedmioty, radio i GPSa — złotooki uśmiechnął się uroczo.
— Pojebało cię? — na te słowa szarowłosy wyjął pistolet i przyłożył go do skroni policjanta. — No dobra, dobra!
— Ręce — płynnie powiedział Erwin, odsuwając się nieco i wyjmując kajdanki.
— Coraz dziwniejsze są te wstępy do pornoli — mruknął szatyn, patrząc krzywo na siedzącego na nim chłopaka, lecz posłusznie dał się zakuć. Erwin przygryzł wargę, powstrzymując się od śmiechu.
— Jeśli chcesz... — wyszeptał, przybierając uwodzicielski wyraz twarzy. Przesunął kciukiem po ustach Gregory'ego, przekrzywiając głowę odrobinę w bok, wbijając w brązowookiego palący wzrok. Szatyn spojrzał na pastora tak zagubionym i zdezorientowanym wzrokiem, że złotooki nie wytrzymał i wybuchł melodyjnym śmiechem. — Dobra, cichaj tam. Gdzie masz GPSa?
— W przedniej kieszeni munduru — odparł cicho, dalej przetwarzając co pastor właśnie zrobił.
Erwin przeszukał policjanta, zabierając mu większość przedmiotów i brudząc jego mundur krwią. Gregory mentalnie zanotował, że powinien rozważyć utworzenie jednostki DTU, która mogłaby zbierać krew i odczytywać wszelkie właściwości, na temat danych osobowych uciekiniera. Gdy Knuckles skończył przeszukiwanie, poprawił kajdanki na nadgarstkach policjanta i przeszedł ponownie przez panel zmiany biegów, po czym wylazł przez okno. Montanha westchnął, wiedząc, że nie ma za dużo do gadania. Delikatnie wychylił się, chcąc zobaczyć jak wysoko się znajdują. Natychmiast tego pożałował i wrócił do poprzedniej pozycji, zdając sobie sprawę, że są około ćwiartkę kilometra nad ziemią, w chyboczącym się, nie przymocowanym linami radiowozie.
— Pastor? Gdzie my w ogóle lecimy? — krzyknął do pastora.
— Nie wiem, Di-- mój pilot, coś wymyśli — odkrzyknął szarowłosy.
Szatyn nie pokazał tego po sobie, ale zaniepokoiło go to. Jeszcze bardziej niż wcześniej. Nie dość, że znajdował się w latającej radiolce, to na dodatek był na łasce jakiegoś psychopaty, który nawet nie miał planu, co z nim dalej zrobić. Wymarzona sytuacja. Wolał już, gdy ten siwy dziad siedział w środku razem z nim. Może przynajmniej by nie myślał, że najmniejszy błąd ze strony kierowcy helikoptera, skończy się jego śmiercią. Nie lubił, gdy jego bezpieczeństwo było zależne od kogoś.
Lecieli tak przez parę minut. Knuckles co jakiś czas się upewniał, czy wszystko w porządku z szatynem. W końcu potrzebował go żywego i całego. Wreszcie wylądowali na dachu jakiegoś wysokiego budynku. Erwin odczepił ręcznie linę od radiowozu i otworzył drzwi, pomagając wciąż skutemu Montanhie wyjść. Pilot helikoptera miał zaraz do nich dołączyć, a potem mieli zamiar powiadomić policję. Następnie nałożył maskę na twarz i wziął telefon szefa policji.
— Jak myślisz, do kogo zadzwonić? — zapytał go szarowłosy. — Masz jakieś preferencje?
— Daj mi Capelę... Wczoraj był piątek, wiele innych pewnie jeszcze śpi — odburknął niezadowolony z sytuacji brązowooki. Erwin zgodnie z życzeniem Montanhy wybrał numer do siwowłosego policjanta. Dante odebrał po czterech sygnałach. Gdy to się stało, złotooki przyłożył telefon do twarzy szefa policji.
— Tak Montanha? — odparł niechętnie.
— Cześć, zostałem porwany i mam cię poinformować, że napastnicy chcą negocjować. Prawdopodobnie okup, choć nie mam pewności.
— Co?
— Zostałem porwany — powtórzył.
— Ja pierdole — jęknął niebieskooki. — Dobra, zaraz będziemy. Negocjacje telefonem, czy mamy przyjechać? Mogę poznać twoje 20?
— Chwila, zapytam — odpowiedział, po czym powtórzył pytania Capeli, szarowłosemu. Erwin odpowiedział, że mogą przyjechać. Przekazał tą informację Dantemu, po czym Knuckles rozłączył się i wysłał z telefonu policjanta GPS.
Usiedli tak na dachu, we trójkę. Po jakimś czasie zamaskowany pilot odszedł, mamrocząc coś o pójściu do ubikacji, która miała się znajdować piętro niżej. Montanha z niezadowoleniem spojrzał na swoje zakute ręce i starał się nimi poruszyć. Kajdanki nie drgnęły, a jego nadgarstki nabawiły się o jeszcze więcej zdartej skóry.
— Ale ty głupi jesteś, krzywdę chcesz sobie zrobić? — pastor z zainteresowaniem, przyglądał się brązowookiemu.
— Poluzujesz je trochę? — zapytał z westchnieniem.
— Nie ma mowy, jeszcze coś mi zrobisz — odparł. Sprawdził telefon i skrzywił się delikatnie, czytając wiadomość. Nie uszło to uwadze starszego, ale postanowił nie pytać o to. — W ogóle jest to ciekawe , że cały czas na siebie wpadamy.
— Raczej ty na mnie.
— Nie no, przecież to ty--
— Ty napadasz na kasetkę, pytając o mój numer, ty do mnie dzwonisz, ty mnie ciągle zaczepiasz, a teraz ty mnie porywasz. Ja natomiast, tylko wykonuję swoją pracę — stwierdził szatyn.
— Mówisz, jakby ci to przeszkadzało.
— Bo przeszkadza — odburknął, odwracając wzrok. Złotooki tylko się roześmiał.
— No już ci wierzę. Idę po Dię, bo zaraz psy przyjadą, a debil jeszcze nie wrócił — Erwin, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, wypaplał imię swojego przyjaciela. Wstał i ruszył w stronę drzwi, które prowadziły do środka. Gregory, gdyby miał wolne ręce, złapałby się za głowę.
— Udam, że nie słyszałem! — krzyknął w jego kierunku, powstrzymując uśmiech. Zaufanie buduje się powoli, lecz rezultaty mogą być zadowalające. Cierpliwie czekał na zjawienie się policji.
Negocjacje poszły dosyć sprawnie, mimo wielkiego niezadowolenia PD. Policja przechodziła ostatnio dość spore reformy, takie jak nowy skład High Commandu, czy przyjęcie wielu nowych rekrutów. Policja była niedoświadczona oraz bardzo ostrożna. Mafie w Los Santos miały się dość podobnie — wiele z nich dopiero niedawno zostało reaktywowanych, bądź przeprowadziło się tu z innych miast, czy nawet krajów. Wszystkie te zmiany, powodowały wiele błędów z obu stron. Liderzy grup przestępczych, jak i nowy szef policji, musieli się zająć szkoleniem, a także pilnowaniem, by ich ludzie nie odpierdzielali głupot pod wpływem adrenaliny.
Dodatkowo, policja nie dysponowała zbyt dużą ilością pieniędzy. Ciągłe okupy, czy to za zwyczajnych zakładników, czy za funkcjonariuszy, doprowadzały do tego, że policjanci otrzymywali jeszcze mniejsze kwoty premii, co zdecydowanie pogorszało nastroje na komendzie.
Tak czy inaczej, pomimo tych wszystkich przeciwności, dość kulturalne negocjacje szybko doszły końca, zadowalając obie strony — LSPD, gdyż ich szef został oddany w jednym kawałku, jak i Zakon, gdyż otrzymali piętnaście tysięcy dolarów plus wolny odjazd, wraz z kulturką na drodze w gratisie.
Gdy Montanha został wypuszczony, od razu zasiadł za kierownicą swojej Victorii, nie zważając na ostrzeżenia lekarza. Wiedział, że nic mu nie jest i nie chciał tracić czasu na zbędne badania. Chciał jedynie dopaść pastora. Postanowił nie mówić innym, że zna tożsamość swych porywaczy. Wolał siedzieć cicho i ewentualnie wykorzystać to kiedy indziej. Teraz, chciał jedynie złapać go w pościgu.
Nie było mu to jednak dane, gdyż niespełna pięć minut po wystartowaniu, pechowym trafem na jego radiowóz spadł słup świetlny, który kompletnie wybił samochód z rytmu. Co gorsza, jadący za nim pojazd nie zdążył wyhamować i uderzył mocno w Victorię, powodując, że ta spadła do wody dziesięć metrów niżej.
Mamrocząc pod nosem wiązankę przekleństw, wyzywających szarowłosego jak i swój pech, Gregory wyszedł z niesprawnego radiowozu. Cudem, nic mu się nie stało, a okna były otwarte, więc udało mu się przez nie wyczołgać bez większego trudu. Poprawił mokry mundur i westchnął zirytowany.
Czekając na odholownik, usłyszał na radiu, że zgubili pościg. Słysząc to, jęknął zawiedziony. Był przemoczony, poobijany, bez sprawnego samochodu i na dodatek pastor nie został złapany. Teraz, pewnie będzie mu to wypominał po wsze czasy. Jak na potwierdzenie tych słów, właśnie dostał wiadomość od kontaktu o nazwie "PASTOR CHUJ". Była to niewinna, lecz przekazująca wiele nienawiści minka ":)".
— Jeszcze się zobaczymy w areszcie, i to nie raz — wymamrotał do samego siebie zdenerwowany szef policji.
Jego myśli zemsty zostały przerwane przez nadjeżdżającą pomoc drogową.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top