IX
Od momentu kiedy wypuściłam pierwszy rozdział prawie nic nie napisałam, help, where is wena ;-;
Edited by alemqa mua mua <3
Art od Nene
~~~~
— Wszyscy wiemy co robimy? — Chińczyk spojrzał kolejno na trzech mężczyzn stojących przed nim.
— Tak, Kui, omawialiśmy plan przez dobre dwa tygodnie, każdy tunel, drogę ucieczki, wszystkie możliwe możliwości... dosłownie wiemy wszystko — mruknął zmęczony Knuckles.
— Tylko się upewniam — bronił się Kui. — Nie ma co czekać dłużej, chodźcie. — dodał, zanim ktokolwiek inny zdążył wyrazić swoje niezadowolenie, związane z przesadną przezornością Chak'a.
Trójka składająca się z Erwina, Nicollo i Davida, bez dalszego ociągania się, udała się do dwuosobowego samochodu. Jeden z nich musiał siedzieć w bagażniku, lecz na razie to nie było ich zmartwieniem. Bardziej zastanawiało ich, czy w banku będzie wystarczająco osób, by wynegocjować za nich wszystko, co potrzebne. Nie musieli się długo zamartwiać. Podjeżdżając pod bank Fleeca przy Mission Row "skradzionym" samochodem Dii, zauważyli przez szklane drzwi dość sporo osób. Przyszłych zakładników. Idealnie.
Napastnicy wtargnęli do banku, krzycząc i celując z broni, aby osoby, które się tam znajdowały, poddały się. Przestraszeni obywatele posłusznie uklękli i unieśli ręce. Byli to ludzie zupełnie nie związani ze sobą — czy to starszy pan, pozornie spokojny, czy młoda studentka Uniwersytetu Los Santos, ze łzami spływającymi ciurkiem po policzkach, czy matka w średnim wieku, z drżącymi dłońmi, myśląca z trwogą o dzieciach w domu. Jedyne co ich łączyło, to fakt, że znaleźli się w złym miejscu, w złym czasie. Co jeśli napastnikom się nie powiedzie? Znudzi? Co jeśli policja nie będzie ustępować? Co jeśli ci celujący zdenerwują się? Postrzelą ich? Targną o ich życie? Zabiją?
Tymczasem trójka napastników bawiła się w najlepsze. Mężczyźni rozdzielili się i zaczęli wykonywać swoje przypisane zadania. Gilkenly podszedł do drzwi, czekając na policję, w celach negocjacji, a Carbo celował do zakładników. Nieco wcześniej wystrzelił dwukrotnie w sufit, w celu szybszego zawiadomienia policji. Powinni zjawić się za parę minut. Na głośny huk, zakładnicy skulili się przerażeni, a napastnicy tylko uśmiechnęli się pobłażliwie. Knuckles, natomiast, poszedł na tył banku, gdzie znajdował się sejf.
Szarowłosy podłączył laptop do systemu i rozpoczął hackowanie. Skomplikowane kody, programy i szyfry okazały nie być problemem dla Erwina. Wprawdzie nie otrzymał wyższej edukacji, gdyż od dawna siedział w gangsterce, lecz w zamian, w czasie wolnym szkolił się z zakresu informatyki. Nie tylko go to interesowało, ale również okazało się być przydatne — na przykład w owej sytuacji. Po kwadransie ślęczenia nad programem hakerskim, udało mu się złamać szyfr i ciężkie, metalowe drzwi od sejfu się otworzyły.
Złotooki podskoczył uradowany do góry. Podekscytowany wychylił się z pomieszczenia i mało dyskretnie pokazał na migi stojącemu w jego zasięgu wzroku Carbo, że udało mu się otworzyć sejf. Ten w odpowiedzi uniósł kciuk, zapewne szczerząc się zza maski.
Erwin wszedł do środka sejfu ostrożnie, jakby jakiś mechanizm miał go zaskoczyć. Skrytki i szuflady ciągnęły się od podłogi, po sam sufit. Lekko drżącą z ekscytacji ręką, wyciągnął klucz i włożył go do zamka drugich drzwi. Odetchnął z ulgą — pasował. Otworzył drzwiczki i lekko skrzywił się, gdy wydały z siebie nieprzyjemny pisk. Wślizgnął się do środka i z zapałem zaczął pakować pieniądze do torby. Liczył je, z coraz większym zadowoleniem. Sto tysięcy... Sto dziesięć... Sto dwadzieścia...
Skończyło się na tym, że zdobył równiutkie dwieście koła. Mimo tego, że wziął największy procent, z powodu prowizji hackerskiej, to szarowłosemu nie zależało jakoś bardzo na pieniądzach. Ważniejsza dla niego była adrenalina związana z napadem, jak i świadomość, że osiągnął coś w tym mieście pierwszy. Mafie w Los Santos od ostatniego ćwierć wieku nie były zbyt mocne, a przynajmniej nie pod względem przeprowadzania napadów. Przez to, dla Erwina było to prawie jakby to on był tym pierwszym w historii. Czuł, że coś osiągnął.
Teraz, trzeba tylko uciec.
Nie szło źle. Z brakiem kolczatek, wolnym odjazdem, brakiem helki na trzy minuty i kulturką na drodze, mieli spore szanse. Carbonara skupił się na zgubieniu pościgu. Prawie już uciekli, gdy dwa policyjne SEU, zaczęły ich doganiać. W końcu upłynęły ustalone przez negocjatorów trzy minuty i helka dołączyła się do pościgu. Mamrocząc wiązankę przekleństw, Nicollo wyskoczył na rampę i samochód wybił się na kilkanaście metrów w powietrze. Tylko dzięki ponadprzeciętnymi umiejętnościami Carbo uniknęli dachowania. Jednak goniący ich Mustang, nie miał tyle szczęścia i wywrócił się do góry nogami. Nawet z odległości kilku metrów, byli w stanie usłyszeć głośne przeklinanie Capeli. Knuckles się roześmiał; dla crime'u to, fakt, że tylko członkowie HC posiadali SEU, było zdecydowanie na plus.
Jednak, w pewnym momencie, jadący z naprzeciwka samochód, zauważył pościg i lokalny kierowca postanowił pomóc policji. Z całą siłą uderzył w Zentorno, który zaczął dymić. Pasażerowie tym razem się nie hamowali i zaczęli wyzywać lokalnego tak, że nawet nadjeżdżająca policja ogarnęła, co się stało. W końcu, Nicollo uciszył resztę, co zakrawało o niemożliwość, gdyż duo David-Erwin było nie do przekrzyczenia.
— Panowie, spokojnie — ciemnowłosy zaczął, gdy reszta się wystarczająco uciszyła. — Musimy się rozdzielić. Erwin, ty masz pieniądze, więc uważaj, a my spróbujemy odciągnąć ich od ciebie.
Przygotowani na podobną sytuację napastnicy, wysiedli z samochodu i ignorując krzyczących funkcjonariuszy, rozbiegli się we wszystkie strony. Ledwo unikając strzału z tasera, Erwin wbiegł między ciasno ułożone budynki, mając nadzieję, że policja go nie znajdzie. Po kwadransie chowania się w krzaku nieopodal opuszczonej dzielnicy, uznał, że nikogo tu nie ma. Wciąż odczuwając stres, skręcił w kolejną ciemną uliczkę, zdejmując maskę. Uciekł.
— Co ty tu robisz? — głęboki głos przerwał kojącą ciszę, przez co Knuckles się momentalnie spiął.
Natychmiast się odwrócił i ujrzał wysoką sylwetkę policjanta. Montanha wyglądał obłędnie w czarnym mundurze, lśniącym w mdłym świetle latarni, lecz tym razem, Erwin nie zwrócił na to uwagi. Zrobił krok w tył i wziął drżący oddech. Przeszedł go dreszcz spowodowany chłodem i niespotykanym u niego strachem. Przecież Kui go zabije jeśli wpadnie... a ma na sobie ubrania z napadu, nie ma szans, że brązowowłosy się nie domyślił...
Gregory zmarszczył brwi. Nie widział wcześniej szarowłosego tak zestresowanego. Zrobił kolejny krok w jego stronę, a pastor przyległ plecami do zimnej ściany budynku. Zrozumiał swój błąd. Nie miał żadnej drogi ucieczki. Ponownie zadrżał.
— Spokojnie — szepnął szatyn, zbijając tym Erwina z tropu. Myślał, że go natychmiast zaaresztuje, albo coś w tym stylu, ale na to się nie zapowiadało.
Starszy wyciągnął rękę i łagodnie pogłaskał chłopaka stojącego przed nim po policzku. Knuckles teraz już zdębiał do końca, ale mimo tego, delikatnie wtulił się w ciepłą dłoń. Była ona miękka i dawała nieracjonalne poczucie bezpieczeństwa. Bursztynowe tęczówki mieniły się szczerym złotem, a umysł wpatrującego się w nie zaczarowanego szefa policji, kompletnie opustoszał. Czas się zatrzymał, a dwójka mężczyzn stała wpatrzona w siebie, trwając tak przez parę dobrych minut.
W pewnym momencie Knuckles ośmielił się na coś więcej i niepewnie położył swą bladą dłoń na klatce piersiowej policjanta. Wyczuł pod palcami jego oszalałe serce, które biło równie szybko, co jego własne. Złotooki wypuścił gorące powietrze z ust, gdy dłoń Gregory'ego znalazła się przy jego lewym kąciku ust. Montanha wpatrywał się jak zahipnotyzowany w krwisto czerwone, lśniące usta młodszego. Erwin natomiast zatapiał się głębiej w tęczówkach o kolorze mlecznej czekolady. Kompletnie stracili poczucie czasu. Dla Erwina liczył się jedynie przystojny szatyn, gładzący go po policzku, a dla Gregory'ego, wciąż nieco wystraszony szarowłosy, wtulający się w jego dłoń. Ich drżące oddechy mieszały się w jeden, a wargi zbliżały się do siebie, niemal łącząc ich w pocałunku.
Nagle radio policyjne Montanhy wydało z siebie skrzekliwy dźwięk, co ocuciło ich obojga. Erwin gwałtownie odskoczył, uderzając się głową o ścianę. Jego policzki nabrały solidnych rumieńców. Gregory odchrząknął niezręcznie i podrapał się zakłopotany po karku, samemu się czerwieniąc. Radio ponownie dało o sobie znać, co spowodowało, że brązowooki odsunął się jeszcze dalej i nacisnął odpowiedni przycisk.
— Uliczki przy Innocence Boulevard, all clear, 10-12 — mruknął, nie spuszczając z szarowłosego wzroku.
Erwin uniósł w zdumieniu brwi. Nie spodziewał się tego. Zdziwiony wpatrywał się w szatyna. Niższy sądził, że po chwili bliskości, która właśnie została im przerwana, nic już go nie zaskoczy, a tu proszę. Przez dłuższą chwilę policjant i przestępca toczyli bitwę na wzrok, zastanawiając się, kto pierwszy się odezwie. Pod badawczym spojrzeniem Montanhy, szarowłosy czuł jak palą go policzki, mimo tego, że to starszy zaczął to dziwne zbliżenie. On tylko stał. Na samą myśl o tym, czuł tylko większe zażenowanie. Co się w sumie wydarzyło? Nie pasowało to do ich charakterów... W końcu, milczenie przerwał policjant, który zdawał się już w pełni odzyskać panowanie nad sobą.
— Erwin... idź do domu — mruknął niewyraźnie. Knuckles, słysząc swoje pełne imię padające z ust szefa policji, omal nie stracił równowagi. Nie spodziewał się takiej huśtawki emocjonalnej, w dodatku taką, nad którą kompletnie stracił kontrolę. — Do... później — dodał brązowooki po chwili wahania.
Złotooki odprowadził go wzrokiem. Wyższy zniknął za rogiem, a Erwin dopiero teraz poczuł jak długo stał w bezruchu. Uświadomił sobie, jak bardzo zbliżył się do szatyna. Nie powinien i to z wielu względów. Ale... było to... miłe. Przerażało go to, że to mu się podobało.
Szybko się otrząsnął. Pojebało go? Dlaczego on w ogóle tak zareagował na to wszystko? Zazwyczaj może by się podroczył, zażartował, bądź zwyzywał Gregory'ego, a tym razem? Po prostu stał.
Po dłuższej analizie, ta sytuacja miała swoje plusy. Nie tylko uniknął pierwszego poważnego wyroku w więzieniu, nie tylko przykrywka zakonu wciąż oficjalnie działała, nie tylko ich dwutygodniowy plan się powiódł... Erwin jeszcze dowiedział się jednej bardzo ważnej rzeczy.
Montanha go nie wydał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top