III
Art od Nene
Edited by alemqa
Miłego czytania!
~~~~
Montanha siedział w swoim biurze, gdy otrzymał wezwanie do sali przesłuchań. Miał się zająć niejakim Erwinem Knucklesem, który był podejrzany o napad na kasetkę. Cicho przeklął nieporadność swoich podwładnych, nie mogących sobie poradzić bez pomocy szefa policji ze zwykłym złodziejem. Miał do uzupełnienia mnóstwo papierów, parę formularzy i wiele podpisów, które tylko on mógł załatwić. O wiele bardziej wolał spędzać czas na patrolach, akcjach, podrywając kadetki, albo ewentualnie na rozmowach z innymi funkcjonariuszami, a nawet z więźniami. Jednak, papiery wzywały. Stosik robił się coraz pokaźniejszych rozmiarów i Montanha zwyczajnie musiał się nimi zająć. Dzisiaj, gdy wreszcie zdecydował się za to zabrać, to oczywiście musiał zrobić coś innego. W progu drzwi do sali przesłuchań, szatyn minął się z 05, Dante Capelą, któremu widocznie gdzieś się spieszyło.
— Nie mam psychy do niego, za każdym razem to samo — cicho jęknął i szybko się ulotnił.
Montanha westchnął, widząc zachowanie siwowłosego policjanta, lecz nie skomentował tego, tylko wszedł do środka. Natychmiast zamarł w bezruchu, widząc kim jest podejrzany.
Pastor.
O.
Chuj.
Szare włosy, złote tęczówki i zawadiacki uśmieszek, dopełniały jego pewną siebie postawę. Uśmiech momentalnie zszedł z twarzy Erwina, gdy ujrzał szefa policji, a wcześniejsze zadowolenie zmieniło się w zaskoczenie.
— Montanha? Jesteś-- to znaczy, jest pan szefem policji? — zapytał z niedowierzaniem. Nie wyobrażał sobie, że wczoraj spędził tak przyjemny wieczór z psem.
— Owszem... — Gregory zmarszczył brwi. Zerknął na lekko rozpiętą koszulę, która została w takim samym stanie od zabrania go z zakonu. Dopiero po paru sekundach bezwstydnego wpatrywania się w niego, skupił ponownie wzrok na bursztynowych oczach mężczyzny. Zagryzł wargę, zdając sobie sprawę z komplikacji wynikających z wczorajszej nocy. Błagał wszystkich bogów jakich znał, żeby niższy nie pamiętał. Wyglądał na takiego co ma słabą głowę, a wypił niemało. Mając nadzieję, że modlitwy zostaną wysłuchane, przywrócił się do pełni profesjonalizmu, chociaż wciąż odczuwał niemałe zdziwienie i pewien dyskomfort. — Pastorze, czy często pan bywa na komendzie? Duchownemu chyba nie przystaje. Capela coś wspomniał...
— Oj tam, to tylko Capela — szarowłosy machnął ręką lekceważąco. — Wprawdzie byłem zatrzymywany wielokrotnie, ale za każdym razem byłem wrabiany — dodał przekonującym, prawie płaczliwym tonem.
— Dlaczego? Podpadł pan komuś? — Montanha wyjął notatnik, by zapisywać ważniejsze szczegóły z przesłuchania. Jak na razie z luźnego podejścia mężczyzny, wywnioskował, że on rzeczywiście niewiele pamiętał. Ewentualnie miał na to wywalone. Gregory nie miał zamiaru się nad tym dłużej rozwodzić, więc przeszedł do rzeczy.
— Niestety, przez moją profesję i wiarę, często spotykam się z nietolerancją — pastor westchnął głęboko, widocznie ubolewając nad tym faktem. — Niewierni napadają na nasz zakon, a raz zdarzyła się nawet sytuacja, że próbowali podpalić budynek. Na szczęście byli na tyle nieudolni, że nikomu nie stała się żadna krzywda, ale mało brakowało do tragedii. Zresztą, pan powinien o tym wiedzieć, skoro od tygodnia na każdej mszy mamy obstawę paru policjantów.
Montanha zmierzył szarowłosego badawczym wzrokiem. Wczoraj, nie sprawiał wrażenia przestępcy, ale z drugiej strony, nie powinien tak łatwo wyrobić o nim opinii. Jeśli jest to prawda, że zakon jest prześladowany, to jako nowy szef policji, powinien się tym zainteresować. Może nawet bardziej niż dotychczas. W pewnym momencie bursztynowe tęczówki mężczyzny spojrzały na niego z powrotem. Gregory odchrząknął, nieco zmieszany i kontynuował dalej przesłuchanie.
— Jakie są pana zarzuty? — powiedział spokojnie, przechodząc do meritum.
— Niby obrabowałem kasetkę. Podobno jakaś radiolka nagrała mnie na pierdzielonych dash camach, ale jest to najczystsze kłamstwo.
— Według tego dokumentu, dnia 3 lipca obecnego roku, w okolicach 20:30, był pan widziany, okradając drogerię przy Barbareno Road. Pan uważa, że są to błędne zarzuty? — szatyn zapytał, unosząc wyzywająco brwi.
— Oczywiście! Jestem pastorem! — młodszy spojrzał z oburzeniem na szefa policji. — Brzydzę się takim postępowaniem.
Montanha nie odpowiedział, tylko znalazł odpowiednie nagranie i je obejrzał. Kamerka była uszkodzona, więc jakość była beznadziejna, lecz wciąż można było ujrzeć, że był to pastor. Charakterystyczne włosy, łańcuch z krzyżem i złoty błysk oczu upewnił Montanhę w stu procentach co do tego.
— Pastorze... są tu twarde dowody, że to pan obrobił tą kasetkę. Nie za bardzo wiem, dlaczego jest jakiś problem? — dla Gregory'ego dowody były jasne i jedynie głupiec próbowałby z nimi walczyć. — Nie wybroni się pan z tego.
— To nie byłem ja! — upierał się szarowłosy.
— Pastorze, jest to raczej dosyć oczywiste, że to pan. Widać pana na dashcamach.
— Panie Montanha, o czym pan w ogóle mówi? — Erwin spojrzał na policjanta z wyrzutem, ale Gregory ujrzał iskierkę rozbawienia w jego oczach. Ciekawe zanotował, zastanawiając się nad zachowaniem pastora. — Po pierwsze, co to w ogóle jest za jakość? Nie widać nawet twarzy, jedyne co można stwierdzić, to to, że facet jest siwy i szalenie przystojny. Mało takich na mieście? — rzucił. — Nie mówiąc już o tym, że gdybym to ja napadał, raczej bym się z tym krył, a nie paradował bez maski.
Gregory przygryzł nieco wargę w koncentracji. Wiedział, że to jest on. Tą iskierką w oczach i samym stylem mówienia, to potwierdzał, ale dowody muszą jednoznacznie wskazywać, kto to jest. Nie może być to jedynie domysłem.
Erwin patrzył z zainteresowaniem na szatyna. Niewiele pamiętał z dnia poprzedniego, lecz mimo wszystko, na nowo go polubił. Zauważył, że inaczej się przy nim zachowuje, jakby znali się kopę lat. Erwin zazwyczaj zachowywał się dość oschle i poważnie w stosunku do obcych, a do funkcjonariuszy zazwyczaj zwracał się pełen ironii i pogardy, lecz z szefem policji, rozmawiał niemal jak ze starym, dobrym znajomym.
Sama postawa policjanta go zaintrygowała. Większość funkcjonariuszy, albo się upierała, co niepotrzebnie dłużyło nudne zatrzymanie, a inni nie dawali sobie z nim rady, przez co przesłuchania były żmudne, krótkie i nieciekawe. Nie tyczyło się to szatyna. Wprawdzie dalej bez większego problemu go zagiął, lecz jednak brązowooki uparcie stawiał opór. Chyba wreszcie znalazłem sobie równego przeciwnika pomyślał.
W tym samym momencie, Montanha miał podobne przemyślenia. Czemu ten gnój jest taki wiarygodny? Dlaczego on mówi to tak, że ja bym musiał zrobić wszystko, żeby w to nie uwierzyć? Z jednej strony go to denerwowało, a z drugiej niezmiernie intrygowało. Nie zmieniało to jednak faktu, że jak na razie nie posiadał wystarczająco dużo dowodów na szarowłosego, by wydać jakikolwiek wyrok. To nie może się tak skończyć.
Szatyn odchrząknął, by przerwać niezręczne milczenie i nieco zyskać na czasie. Przeszukał nieznacznie papiery, modląc się, że będzie tam nieco więcej dowodów, którymi mógłby zagiąć złotookiego. Po chwili znalazł coś takiego. Uśmiechnął się nieznacznie.
— Dostaliśmy również informacje od anonimowego świadka, że nieopodal sklepu, znajdował się pański samochód — oznajmił w końcu.
— On został mi skradziony tego dnia, proszę pana — odpowiedział bez zastanowienia.
— A pastor to zgłosił?
— Yy nie... — przesłuchiwany zmieszał się minimalnie. Po chwili jednak, przywrócił poprzedni wyraz twarzy. — Miałem taki zamiar, lecz gdy już chciałem dzwonić na policję, pojazd został zwrócony. Stał przed Zakonem.
— Hmm, rozumiem — mruknął niezadowolony. — Następnym razem proszę niezwłocznie powiadomić policję, jeśli zdarzy się podobna sytuacja.
— Oczywiście. Jednak, czysto hipotetycznie, gdybym napadał na sklep, to czy użyłbym własnego samochodu? Nie jestem aż tak głupi — przewrócił oczami dla lepszego efektu. Montanha miał niemalże nieodpartą chęć powiedzenia, że najwidoczniej jest, lecz się powstrzymał.
— Czy jest ktoś, kto mógłby potwierdzić pana wersję wydarzeń? — zapytał w zamian.
— To, że chciałem zgłosić kradzież samochodu? Czy ogólnie?
— Ogólnie.
— Tak, moja dziewczyna, Eva — odparł po chwili namysłu. — Byliśmy wtedy na randce, pochillowaliśmy sobie razem na klifie, układając plany na Dzień Niepodległości.
— I coście wymyślili?
— Obawiam się, iż jest to moje życie prywatne, panie Montanha — szarowłosy wzruszył ramionami. W rzeczywistości, planami był napad na paręnaście domów. Nie miał jednak zamiaru mówić tego szefowi policji.
— Rozumiem, na pewno niedługo to z nią zweryfikujemy — mruknął niechętnie.
— A poda pan definicje ruchu? — złotooki zapytał znikąd.
— Co? — Montanha wybałuszył na niego oczy, chcąc się upewnić czy dobrze zrozumiał.
— Ruch — powtórzył Erwin. Gdy Gregory wciąż się w niego wpatrywał tak, jakby miał dwie głowy, westchnął i przesyłabował: — De-fi-ni-cja ru-chu.
— Którego ruchu? — szatyn wciąż nie rozumiał.
— Ruchu. Czym jest ruch — wzruszył ponownie ramionami.
— Jakiego? Drogowego?
— Nie, ruch — Knuckles przewrócił oczami. Czy on udaje?
— Ruch? — wyższy znowu dopytał.
— Mhm — szarowłosy ucieszył się, że starszy wreszcie zrozumiał.
— Jest to poruszanie się danego obiektu — odpowiedział niepewnie. — Do przodu, do tyłu, bądź w bok, bądź--
— Nie. Jest to zmiana położenia względem wybranego układu odniesienia — wyrecytował widocznie zadowolony z siebie młodszy.
— Dobra nieważne, to i tak nie ma nic do rzeczy — Gregory zamknął notes, nieukontentowany obrotem sprawy. — Jest pan jak na razie wolny, jednak proszę nie wyjeżdżać przez następne dwa tygodnie z miasta. Będziemy weryfikować pańskie zeznania.
Pastor uśmiechnął się szeroko. Wygrał z nim. Teraz, mógł przejść na inny, oby przyjemniejszy temat.
— Dziękuję panie Montanha za doprowadzenie mnie do domu wczoraj, a raczej dzisiaj — uśmiechnął się lekko. — Sądzę, iż był to pan? Zostawił mi ktoś ową notatkę... — wyjął skrawek papieru, na którym były nabazgrane nieczytelne słowa i pomachał nią tuż przed oczami Montanhy. Ten wziął papierek i zmarszczył nieco brwi, próbując rozczytać rozmyty atrament.
— Owszem... Nawet nie pamiętam momentu, gdy to pisałem — mruknął wciąż niezadowolony mężczyzna, porzucając próbę zrozumienia treści wiadomości i położył kartkę na stole. Jednocześnie upewnił się, że niższy nie pamięta ich zbliżenia, dzięki czemu mógł odetchnąć z ulgą. — Nie ma za co, taki jest mój obowiązek, czyż nie? Powiedziałbym do zobaczenia niedługo, ale po dzisiaj wątpię w to.
— Dlaczego? — pastor zmarszczył brwi. Przecież dobrze się dogadywali, jak na razie. Z niewiadomego dla niego powodu, poczuł małe, bolesne ukłucie w klatce piersiowej na te słowa. Szybko to jednak zignorował. — Jestem przecież niewinny.
— Pastorku, nawet jeśli nie posiadam twardych dowodów, to wiem, że to był pan — szef policji przewrócił oczami. Odpowiedź była przecież oczywista. — Jestem policjantem, a ty przestępcą. Mam nadzieję, że nie będę widywał pana zbyt często w areszcie, ale skoro Capela już na pana narzeka, to obawiam się, że nie mam się co łudzić.
Pastor jedynie wzruszył ramionami. Nie wiedział dlaczego nawet zadał mu to pytanie; nie interesuje go przecież znajomość z policjantami, a marne szanse są na to, że sam szef policji zostałby jego korumpem, którego ostatnio poszukuje. Może kiedyś spróbuje z kimś innym, kiedy indziej. Wprawdzie przyjemnie im się rozmawiało... ale co z tego. Ta znajomość jest bez sensu, nawet jeśli i wczoraj i dzisiaj dobrze spędzili czas. Wymamrotał ciche pożegnanie i wyszedł, bez rzucenia nawet przelotnego spojrzenia na szatyna.
Gregory poczuł niewytłumaczone wyrzuty sumienia. Wczoraj, pastor wydawał się zupełnie inny, najpierw taki melancholijny i zmęczony, a po bliższym zapoznaniu wręcz otwarty, roześmiany i sympatyczny. No a następnie napalony, ale to nie ważne. On natomiast, zdawał się być człowiekiem non stop drwiącym z innych, niesamowicie wyszczekanym i z wybitym ego. Jednak, paradoksalnie, ta wersja pastora, również mu odpowiadała. Mógł toczyć z nim bitwy słowne, takie, na które nikt inny nie był chętny. Nawet teraz, podczas tego przesłuchania, najzwyczajniej przyjemnie spędził czas, mimo tego, że teoretycznie z nim "przegrał". Erwin powinien go irytować, jak zapewne irytował całą resztę komendy, ale z jakiegoś powodu, ten chłopak go zaciekawił.
Ciekawe ile jeszcze twarzy pastor skrywa w zanadrzu?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top