I
Hej. Basic info here.
Backstory części osób jest zmienione, ale będą o tym informacje. Charaktery osób oczywiście też. Poza tym, jest to bardzo "klasyczny" morwin, wiadomo, lipiec, dach, alkohol, narkotyki, spadiniarze, itp itd; brakuje tylko spotkania morwina poprzez jakiś mandat. A może i to gdzieś wcisnę, żeby był komplet. Cholera wie. Mam nadzieje że Zyczliwa będzie zadowolona. Chociaż nie, nie planuję bottany, więc nie będzie. SadChampo dla mn. Akcja zaczyna się w lipcu, a dokładniej wtorek, 6 lipca (może kiedyś dam jakiś timeline XDD). Btw, zaczęłam to pisać w październiku, xd.
(WAŻNE?) ZMIENIONE INFO
- Charaktery postaci często się nieco różnią od tych z rp -- nie potrafię (i nie chcę) idealnie odwzorowywać postaci. Ale to u mnie normalka XD
- Eva ma zielone oczy, a Pisi ma ciemne i chuj.
- I refuse to accept that Blush ma 21-22 lat. Nope. He's forever 19 <3
- David nie jest od Kui'a, Carbo nie pracował nigdy u Spadino i oboje od dawna przyjaźnili się z Siwym
- Nie ma "kuzynów"
- Niektóre nazwy sklepów zostały zajebane z gta albo są to jakieś nazwy irl, nie wiem, nie umiem wymyślać nazw xd
Planuję dodawać rozdziały 1-2 razy w tygodniu (np. poniedziałek i środa). Gdy skończę pisać już wszystko co mam zaplanowane tutaj, pewnie będą codziennie rozdziały, tak jak kiedyś.
Inspiracja (oprócz oczywiście streamerami, fanartami i twitterem) w wielkiej mierze to: m_onia2, Heishi__ i mentiss27. Pomoc w wymyślaniu niektórych rzeczy, akcji, itp. to głównie Hyoudia, twno_oo i _Smokae_. Oczywiście, muszę ślicznie podziękować alemqa (która jak zawsze to zedytowała) -- kochana, byłaś ze mną od września (a z tym BlushHugiem to w sumie i sierpnia). Tyle dla mnie robisz <3 dziękuję ci za wszystko.
Dziękuję też wam.
Arcik od k4rao
NIE PRZEDŁUŻAJąC DŁUŻEJ,
Miłego czytania!
~~~~
On nie chciał tu być.
Wolałby się zająć czymkolwiek innym. Przygotowaniem na mszę. Papierkową robotą. Poszukiwaniem finalnie bezużytecznego laptopa. Kasetką. Jakąś próbą porwania funkcjonariuszy. Wolałby nawet siedzieć w tej przeklętej sali przesłuchań! Cokolwiek. Ale jednak, znalazł się tutaj. Klub w Downtown Vinewood. Sama miejscówa była niczego sobie, lecz szarowłosy wolałby ten czas przeznaczyć na coś bardziej pożytecznego. Albo przynajmniej na coś, gdzie by się rzeczywiście dobrze bawił i zrelaksował.
— Rozluźnij się trochę — powiedziała wprost do ucha jego dziewczyna, Eva, przekrzykując głośną muzykę.
Złotooki wymamrotał coś niezrozumiale. On nie może się zwyczajnie rozluźnić. Za każdym rogiem coś, albo bardziej prawdopodobnie ktoś, może na niego czyhać. Musi mieć oczy dookoła głowy, nawet jeśli, niewiele osób wie o jego ukrytej działalności. W dodatku, nie chciał być pod wpływem, gdyż obawiał się, że może komuś niepożądanemu sypnąć jakieś wartościowe informacje. Wprawdzie pastor nie był abstynentem, lecz preferował szklankę whisky z lodem w domowym zaciszu, bądź też lampkę wina w wykwintnej restauracji, od ryzykownego upijania się w klubie, czy barze. Czasami lubił coś mocniejszego, ale jedynie w gronie zaufanych mu osób. Ten klub, był niemalże przeciwieństwem tego. Nie chciał spalić pierwszej warstwy przez swoją głupotę, a przynajmniej nie tak szybko.
Blondynka, znudzona jego towarzystwem, oddaliła się w kierunku jakiejś znajomej, na co Erwin odetchnął z ulgą. Nie chciał żeby całe wyjście było kompletnym niewypałem z jego winy. Eva chciała spędzić z nim jakoś czas, którego ostatnio miał coraz mniej. Nie chciał, żeby z jego powodu zielonooka się źle bawiła, bądź co gorsza domagała się niedługo kolejnego wyjścia. On po prostu nie mógł się skupić na zabawie. Nie wtedy, gdy na jego głowie siedziała nierozwiązana sprawa Spadino. Dawny przyjaciel, obecny wróg, stwarzał zagrożenie dla interesów szarowłosego, a Knuckles nie chciał by ta, obecnie niewiele znacząca rywalizacja, w przyszłości miałaby się przeistoczyć w wojnę. Niestety, zdawało się to być nieuniknione, jak to większość konfliktów między-mafijnych.
Mafia. Erwin Knuckles był liderem jednej z mafii w Los Santos. Zakon Błędnej Ciszy, której był pastorem, to była jedynie przykrywka na jego grupę przestępczą, potocznie zwanej Zakonem. Na razie nie należało do niej zbyt wiele osób, lecz Erwin przynajmniej miał pewność, że wszyscy są zaufani. Zresztą, jak na siedemnasty dzień w tym mieście, nieźle sobie radzili, napadając już kilkukrotnie na parę domów i obrabiając parę kasetek. Czas głównie przeznaczali na budowanie przykrywki, udoskonalanie jej i przekonywanie ludzi, że Zakon jest biedną fundacją ze szczytnym celem.
Knuckles z zazdrością patrzył na tutejszych ludzi. Oni przyszli w to miejsce by zrelaksować się czy odpocząć od rzeczywistości, ale on nie może. Musi się za to martwić i ciągle wymyślać nowe plany. Westchnął poirytowany, odkładając niemal pełną szklankę trunku na jakiś blat.
W pewnym momencie do szarowłosego podszedł nieznajomy mężczyzna. Był już widocznie nieco wstawiony, lecz jednak wydawał się świadomy swoich ruchów i czynów. Knuckles już miał zamiar odejść, by uniknąć rozmowy, ale nie zdążył.
— Nie widziałem pana tu nigdy. Nowy w mieście? — spytał, jak gdyby nigdy nic.
— Można tak powiedzieć... jestem tu drugi, może trzeci tydzień — odparł. Normalnie, olał by jakąś przypadkową, zaczepiającą go osobę, ale ten człowiek dziwnym trafem go zaintrygował. Może było to za sprawą pięknego uśmiechu, a może faktem, że i tak nie ma co robić, lecz niemniej zdecydował nie uciekać od wyższego.
— Rozumiem. Mam nadzieję, że zawita pan tu częściej. Niesamowity klub, można poznać, bądź wyrwać ciekawe osoby — ciemnooki uśmiechnął się nieznacznie.
— Mhmm... — mruknął niewyraźnie. — Pan raczej często tu bywa? — Knuckles rzucił chłopakowi przelotne spojrzenie.
Nieco starszy od niego szatyn był ubrany w czarne spodnie i obcisłą, półprzezroczystą koszulę, spod której było widać wyraźny zarys mięśni. Trzymał w rękach świecące się neonowym pomarańczem pałeczki. Lekko roztrzepane brązowe włosy, błyszczące się czekoladowe oczy i pewny siebie wyraz twarzy, dopełniały wygląd mężczyzny. Erwin był dość podobnie ubrany — biała koszula, czarna marynarka i zwykłe spodnie. Jego ubiór wyróżniał jednak łańcuszek z dużym złotym krzyżem, wypełniony niewielkimi rubinami.
— Owszem, lubię się czasem rozerwać — powiedział, nieco się krzywiąc na to stwierdzenie. — A pan? Co taki sztywny? — uniósł kąciki ust w uśmiechu, szybko kryjąc niezadowolenie spowodowane jakimiś myślami.
— Ja raczej wolę nie chodzić do takich miejscówek, nie interesuje mnie to. Gdyby nie moja kobieta, w ogóle by mnie tu nie było — niższy odparł szczerze.
— Oj, dużo tracisz. Chodź, pokażę ci jak się można tu zabawić — szatyn uśmiechnął się zachęcająco, wyciągając rękę do młodszego. — Jak się pan w ogóle nazywa?
— Nieważne... niech mi pan po prostu mówi pastor, panie... — wymownie spojrzał na chłopaka dając mu do zrozumienia, że on również się nie przedstawił.
— Montanha — odparł tamten. Gwałtownie pociągnął Erwina za rękę i zaprowadził na środek parkietu.
Erwin nie spodziewał się tego, lecz posłusznie podążył za tym całym Montanhą. Nie przywykł do ulegania innym. Zazwyczaj wręcz stawiał na swoje do upadłego, lecz tym razem uznał, że nikomu to nie zaszkodzi. Czuł się trochę nieswojo, lecz szatyn spowodował, że owo uczucie prędko zniknęło. Mimo swych wcześniejszych uprzedzeń, szarowłosy musiał przyznać, że bawił się wyśmienicie. Ciekawe rozmowy z szatynem, przeplatane tańcem czy alkoholem, znacznie poprawiły pastorowi humor. Postanowił wcześniej, jak zwykle, że nie będzie pił, jednak w towarzystwie brązowookiego, zapomniał o swojej zasadzie.
I to bardzo.
W okolicach czwartej nad ranem, wraz z wyższym mężczyzną wyszedł z klubu. Dwie godziny wcześniej otrzymał SMSa od Evy, że ona wraca do domu z niedawno poznaną koleżanką, Sky. Erwin został więc bez samochodu. Ponadto, był na tyle pijany, że ledwo szedł, więc prowadzenie pojazdu i tak nie wchodziło w grę. Dlatego też z wdzięcznością przystał na propozycję starszego, który zamówił im taksówkę. Czekając na samochód, oparł się o mężczyznę. Było mu wygodnie i przyjemnie ciepło.
W pewnym momencie złapali kontakt wzrokowy. Erwin uśmiechnął się, nieświadomie przygryzając dolną wargę. Umysł Montanhy, otumaniony przez alkohol, najwidoczniej uznał to za seksowne, gdyż bez dłuższego zastanowienia się, popchnął szarowłosego na ścianę. Patrzyli tak na siebie przez pewien czas, bursztynowe oczy, zatapiały się w te czekoladowe. Pastor przytrzymał się szatyna, jednocześnie przyciągając go bliżej siebie. Swoje ręce zarzucił na jego szyję dla równowagi, jak i cichej chęci kontynuowania. Brązowooki delikatnie pogłaskał go po policzku, wierzchem swojej dłoni. Stali tak przez pewien czas.
Nie mogąc dłużej wytrzymać napięcia, Montanha gwałtownie złączył swoje wargi z tymi złotookiego. Resztki trzeźwego myślenia wyleciały za okno, gdy Erwin poczuł ciepłe i wilgotne usta na swoich. Niższy wydał głuchy jęk w usta mężczyzny, reagując z pewnym opóźnieniem na ich niespodziewane zetknięcie. Szarowłosy chętnie oddawał każdy pocałunek, robiąc to coraz bardziej agresywnie. W pewnym momencie, szatyn zjechał dłonią po jego torsie i pogłębił pieszczotę, tworząc pocałunek nieco spokojniejszym, jak i bardziej namiętnym. Starszy przygryzł dolną wargę Knuckles'a. W odpowiedzi, niższy uchylił nieco szerzej usta, co Montanha natychmiast wykorzystał, wpychając język do środka, całując szarowłosego jeszcze mocniej. Po dłuższej chwili, zabrakło im obydwu tlenu, więc oderwali się od siebie niechętnie.
Oddychając ciężko, w tym samym momencie uśmiechnęli się, opierajac czoła o siebie. Montanha odsunął się nieco, przez co Erwin niemal stracił równowagę. Szatyn złapał go w talii i już zapowiadało się na powtórkę, gdy usłyszeli klakson taksówki. Jak gdyby nigdy nic, wsiedli do środka. Szczęśliwym trafem, mieszkali w tym samym apartamentowcu. Podczas jazdy, Erwin niemal zasypiał na ramieniu Montanhy, który gładził go łagodnie po głowie, co jakiś czas składając pocałunki na jej czubku. Taksówkarz nie odzywał się całą drogę i w ogóle nie skomentował sytuacji, jedynie co jakiś czas zerkał na nich w lusterku. Zapewne przywykł do widoku nawalonych ludzi, jak i tych obejmujących się, czy liżących się. Cóż, taka praca.
Gdy byli już na miejscu, dwójka z pewnym trudem wygramoliła się z samochodu. Erwin nie był w stanie iść, więc sam lekko chwiejący się Montanha, wziął go na ręce. Udali się w kierunku windy, kilkakrotnie prawie się wywracając. Gdy zostali zamknięci sami w małym pomieszczeniu, ponownie zetknęli swoje wargi ze sobą, tym razem już dużo spokojniej. Po paru minutach wylądowali w mieszkaniu szarowłosego. Szatyn położył go delikatnie na łóżku i ostatni raz pocałował, po czym zostawiając nieczytelną notatkę, wyszedł, udając się do własnego mieszkania dwa piętra wyżej.
Time skip
Złotooki obudził się z cichym jękiem bólu. Głowa bolała go niemiłosiernie, a jedyne o czym marzył to szklanka zimnej wody. Wypełzł się spod koca, którym był okryty i doczłapał się do kuchni. Z szafki wyjął szklankę i tabletki przeciwbólowe. Nalał wody i popił lekarstwo, zastanawiając się, co on do cholery wczoraj zrobił. Film urwał mu się niedługo po wywijaniu ze śmiechem neonowymi pałeczkami, wraz z tym zjebem... Eva wyszła wcześniej, więc najwidoczniej sam tu dotarł. A może ten szatyn mu pomógł?
Jak na zawołanie, dostrzegł kartkę papieru. Odwrócił ją, chcąc ją przeczytać, jednak jedynie parsknął cichym śmiechem. Rzeczywiście, brązowooki pomógł mu trafić do mieszkania, jednak sam musiał być w niewiele lepszym stanie, gdyż jedyne słowo które potrafił odczytać to "dobrze". Ciekawe, o co temu pijaczynie mogło chodzić. W sumie, nie powinien tak myśleć, w końcu sam się ostro schlał. Miał jedynie nadzieję, że nie wypaplał niczego. Nie pamiętając żadnych szczegółów wczorajszej nocy, spokojnie powrócił do sypialni, chcąc ponownie zapaść w sen. Knuckles zasnął, zastanawiając się, czy jeszcze spotka się z tym ciekawym szatynem.
Początkowo, poranek Montanhy niewiele różnił się od poranka pastora. Po przebudzeniu się i zażyciu zestawu na kaca, najzwyczajniej udał się do pracy. On również niewiele pamiętał, miał jedynie parę przebłysków, na przykład, gdy szarowłosy praktycznie leżał na nim w taksówce, czy to, gdy zanosił go do mieszkania. Dopiero po jakimś czasie przypomniał sobie parę namiętniejszych chwil. Czy ja na serio prawie przeleciałem duchownego...? przemknęło mu przez myśl, dając sobie mentalnego liścia w twarz. Przecież miał się bardziej pilnować z piciem... No cóż. Jebło to jebło.
Mimo tego, równie spokojnie udał się do roboty. Może i nie pił tak często jak większość jego współpracowników, to i jemu zdarzało się zaszaleć. Następnego dnia, miewał często moralniaka i chciał skończyć z frywolnym trybem życia. Po jakimś czasie, jednak uznał, że w sumie, co z tego? Jest dorosły, a to, że panienki "pchały mu się do łóżka", pieściło jego ego. Dobrze się bawi, a nikt na tym nie cierpi. Może i psuje sobie tym reputację, lecz z drugiej strony, jest to jakiś sposób na odcięcie się od szarej codzienności.
Mimo ciągłych awansów, nie był szanowany wśród reszty pracowników, często będąc jebanym na mnóstwo sposobów. Wmawiał innym i sobie, że jego to nie rusza, lecz jego psychika na tym cierpiała. Odreagowywanie negatywnych emocji poprzez rozluźnienie się w klubie czy barze zawsze brzmiało jak dobry pomysł. A że tym razem trafił na mężczyznę, zamiast kobiety... no cóż, trudno. Był biseksualny, mimo że nie obnosił się tym publicznie. Z tych oto powodów nie zamartwiał się konsekwencjami poprzedniej nocy i jedynie co jakiś czas wracał myślami do tajemniczego złotookiego chłopaka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top