II
Edited by alemqa <3
Art od teachild :3
Szczęśliwego geja blushcat i dnia dziecka jak ktoś obchodzi (na przykład u nas nie znają lol)
Miłego czytania!
~~~~
Przy zakonie kręciło się więcej osób niż zazwyczaj. Nie było to zaskakujące, za parę minut miała się odbyć długo wyczekiwana przez obywateli msza. Ku uciesze pastora, jego zakon cieszył się dużym zainteresowaniem, a jego naiwni wierzący często byli zamożni i dawali na tacę niemałe sumy. Z jednej mszy często zarabiał więcej niż z obrabowania paru kasetek.
Erwin siedział przy biurku na zakrystii. Była ona schludna i stosunkowo niewielka, ale Knuckles'owi w zupełności wystarczała. Dia Garcon i San Thorinio, jego ministranci, weszli do budynku.
— Przygotowani? — pastor zapytał cicho, spoglądając na swoich przyjaciół.
— Oczywiście, że tak — odparł Dia, szeroko się uśmiechając.
Ciemnej karnacji Francuz, poza pełnieniem roli ministranta, był właścicielem linii lotniczych, jak i paru innych biznesów, przez które stał się szalenie bogaty. Thorinio, ciemnowłosy Włoch, był równie bliskim przyjacielem Knuckles'a co Garcon, więc i on natychmiastowo dostał posadę ministranta. Dobroduszni bruneci byli dla szarowłosego jak bracia, więc gdy tylko nadarzyła się okazja, zrobił z nich swoich pomocników. Dzięki temu mieli wiarygodną przykrywkę i wspólny dostęp do zakonu, który był dobrym miejscem na spotkania i inne, niekoniecznie legalne zajęcia.
Knuckles ruchem ręki zasygnalizował, żeby dwójka ministrantów za nim podążyła. Czas rozpocząć mszę. Ubrani w odpowiednie stroje, wyszli z zakrystii. Gdy otworzyli drzwi do głównego wejścia przywitał ich tłum ludzi. Zadowolony pastor przywitał się z wiernymi kiwnięciem głowy, po czym udał się na ołtarz.
— Cześć Judith — szczerze uśmiechnął się do jedenastoletniej dziewczynki.
Blondynka odparła uroczym uśmiechem. Delucci była pełna dziecięcej radości i naiwności, nie zawsze rozróżniała dobro od zła, a przy tym wszystkim była tak pocieszna, że nie dało się jej nie lubić. Chętnie przystała na propozycję pastora, by uczestniczyć w mszy, będąc kluczową osobą w chórku. Ministranci posłali ciepłe spojrzenia w jej stronę — Judith potrafiła nieświadomie stworzyć przyjazną atmosferę, dzięki czemu wszystkim poprawiała nastrój.
Msza przebiegła zgodnie z planem. Erwin, po przywitaniu się swoim rozpoznawalnym "szczęść boże", odprawił zwykłe kazanie, często przeplatane psalmami. Równie często dodawał z pozoru niewinne komentarze, które były w rzeczywistości szpileczkami skierowanymi do policji. Choć tego po sobie nie pokazał, to cieszył się jak dziecko, gdy widział z daleka niezadowoloną minę Dante Capeli.
Z powodu dość sporej ilości gróźb w kierunku Zakonu, od których ostatnio roiło się na Twitterze, policja postanowiła zainterweniować i na każdej mszy przynajmniej dwóch policjantów pilnowało porządku. Niezbyt podobało się to Knuckles'owi, ale nie za dużo mógł na to poradzić, gdyż LSPD nie ustępowało. Więc skoro nie mógł się ich pozbyć, to postanowił pobawić się na swój własny sposób i denerwował ich subtelnymi komentarzami.
Wierni wpatrywali się w pastora, jak w obrazek. W końcu sądzili, że jest pełen dobrych intencji, i wszystko co mówi jest szczerą prawdą. Dzięki temu, Knuckles nie dość, że miał dobrą przykrywkę, jak i pieniądze z niej, to jeszcze miał pole do popisu pod względem manipulacji.
— A teraz przekażmy sobie znak pokoju — czysty głos pastora rozbrzmiewał po pomieszczeniu, roznosząc się echem.
Po podanym znaku, zaprosił wszystkich na komunię, a gdy skończył rozdawanie opłatków, wysłał Dię by zebrał pieniądze, tłumacząc wiernym o konieczności wyremontowania dachu. Parę ogłoszeń parafialnych i po mszy. Widocznie zadowolony z tego faktu Capela, wyszedł, zanim pastor skończył mówić, co Knuckles'a w duszy bardzo ucieszyło. W końcu dzień bez wkurwienia policji, to dzień stracony.
Usiadł z powrotem na zakrystii, rozpinając kilka górnych guzików niewygodnej koszuli pastorskiej. Zamówił koszule wygodniejszej marki, lecz były one jeszcze w drodze, przez co męczył się z obecnym kołnierzykiem. Kilka chwil później, San otworzył wrota, wpuszczając jedną osobę na zapowiedzianą spowiedź.
Pastor wykonywał swoje obowiązki, nieco znużonym głosem, wysłuchując żali i grzechów wiernych. Mówił im jakie modlitwy odmówić, jakie czyny zrobić i ile zapłacić. Był pod wrażeniem, że ludzie są tak naiwni, lecz tym lepiej dla niego.
Ciężkie drzwi otworzyły się ponownie, skrzypiąc nieprzyjemnie. W jasnym świetle było widać sylwetkę. Była ona niewielka, zdradzając młody wiek mężczyzny i odrobinę skulona, ukazując, że owa osoba jest nieco spłoszona sytuacją.
— Dzień dobry, można spowiedź? — pytanie zadane niepewnym głosem, zbiło Knuckles'a nieco z tropu. A po co innego miałby ktoś tu teraz przyjść?
— Oczywiście — uśmiechnął widząc młodego chłopaka.
— A można porozmawiać o interesach? — zapytał, odgarniając ciemnobrązowy kosmyk z czoła. Knuckles spojrzał chłopakowi prosto w oczy, badając go przenikliwym wzrokiem. Ku jego zdziwieniu, brunet się nie zmieszał, a nawet się wyprostował.
— Zależy — Erwin zrozumiał do czego brązowooki zmierzał. — Ty jesteś ten od Dii? — bardziej stwierdził niż zapytał.
— Tak, to on mnie wpuścił, może pastor zweryfikować — ciemnooki kiwnął głową na potwierdzenie.
— Okej, załóżmy, że ci ufam i wierzę — mruknął szarowłosy. Dia ostatnio wspominał mu o ciekawym chłopaku, który zna się co nieco na rzeczach i może być mu pomocny. Postanowili przeprowadzić na nim mały test, a potem zadecydować, co z nim zrobić. — Słuchaj, to "przesłuchanie", o którym Dia ci mówił odbędzie się później. Wiesz, to ten wywiad, w trakcie którego dokładnie opowiesz nam czym dokładnie się zajmujesz i co chcesz robić. Na razie sprawdzimy twoje umiejętności, żeby zobaczyć czy w ogóle się nadajesz. Oczekuj wiadomości ode mnie dzisiaj wieczorem — powiedział, nie odwracając wzroku od chłopaka.
— Dobra — odparł młodszy.
— Twój numer?
— 466 362
— Imię?
— Blush. Blush Key.
— Okej, zapisałem cię — pastor wystukał coś w telefonie, na potwierdzenie swoich słów.
Mężczyźni pożegnali się i Erwin usiadł wygodniej na fotelu. Nie był to pierwszy raz, kiedy podczas "spowiedzi" przychodzili do niego ludzie od interesów. Było to miłe urozmaicenie od żmudnej, w jego mniemaniu, roboty. W ten sposób poznał wielu użytecznych ludzi, od skorumpowanych medyków i policjantów, po ludzi od brudnej roboty.
Dość długo czekał na kolejną osobę, nawet przez chwilę sądził, że kolejka dobiegła końca. Szybko odrzucił tą teorię; sprzed zakonu, usłyszał przytłumione głosy. Może San wdał się w sprzeczkę z jednym z wiernych? Zaczął snuć domysły. A może ktoś z obcej mafii raczył go odwiedzić? A może--
— LSPD! Ręce do góry! — usłyszał głośny krzyk, poprzedzony brutalnie otworzonymi drzwiami. Na jego twarzy namalowało się zdziwienie.
— Panowie, zaszła chyba jakaś pomyłka. Jestem pastorem--
— Panie Knuckles, dowie się pan wszystkiego na komendzie, a teraz, proszę współpracować, albo zabierzemy pana siłą — zagroził Power. Erwin wymamrotał niezrozumiałe słowa i przekleństwa w kierunku nielubianego funkcjonariusza, ale posłusznie dał się zakuć. Ruszył delikatnie rękoma. Te ani drgnęły i jedynie sprawiły mu niemały ból.
— Panie Capela, ale dlaczego tak mocno? — szarowłosy jęknął w kierunku stojącego najbliżej go policjanta. Siwowłosy zerknął na niego z wyraźną niechęcią.
— To nie był mój pomysł, ale mam się zająć tobą ze związku z jedną sprawą. Jesteś podejrzany o napad — niebieskooki wymamrotał. — Tylko wykonuję polecenia przełożonego.
Knuckles wywrócił oczami. Zawsze się tak tłumaczą. PD ma dzisiaj szczęście, że nie chce mu się marnować czasu na nich, bo gdyby chciał mógłby pójść z tym do sądu i pewnie by jeszcze wygrał.
Zakuty, został wyprowadzony z zakrystii. Na szczęście, nikogo z wcześniejszego tłumu już tam nie było i zostali tylko sami ministranci. Garcon i Thorinio spojrzeli na niego przepraszająco. Włoch niemo pokazał mu, że próbował wszystkiego, a wzrok czarnoskórego wyraźnie zdradzał chęć zaprotestowania. Patrzył wrogo na kręcących się wokół policjantów i wydawało się, że mało brakowało, od nieprzyjemnej interwencji z jego strony. Pastor zaprzeczył delikatnie ruchem głowy, dając mulatowi do zrozumienia, żeby się w to nie mieszał. Nikt nie odezwał się już więcej, a Erwin został zapakowany to policyjnej Victorii. Wyglądał smętnie na tętniące życiem miasto z tylnego okna radiowozu, który zabierał go właśnie na komendę.
Time skip
Dwie godziny później, miał już wszystkiego serdecznie dość. Nie dawał tego po sobie znać, raczej udawał rozbawionego sytuacją, ale tak naprawdę, już chciał wyjść. Mimo to, wciąż był w stanie skutecznie wnerwiać wszystkich dookoła. Przesłuchujący go Capela, był w zdecydowanie gorszym stanie psychicznym, od momentu zamknięcia się w małym pomieszczeniu wraz z pastorem. I to już któryś raz w tym tygodniu. Szarowłosemu było prawie go żal. Prawie.
Niebieskooki nerwowo przeczesał farbowane na siwo kosmyki i wypuścił powietrze z ust, wciąż patrząc z wyraźnym niesmakiem na niższego. W końcu odwrócił wzrok i przeniósł go na swoje ramię, na którym spoczywało radio policyjne. Sięgnął po nie ręką i nacisnął przycisk.
— Proszę was, niech Gregory się nim zajmie, bo mam ochotę się zajebać — mruknął błagalnie.
— A to coś nowego? — zapytał niewinnie złotooki, co spotkało się natychmiast z piorunującym wzrokiem wyższego. — A w ogóle, kto to ten cały Gregory? Jakiś kadet? Ja wolę pana, panie Capela. Ufam panu. Lubię pana. Wiem, że może nie jesteśmy w najprzyjaźniejszych stosunkach, ale--
— To szef policji — przerwał mu młodszy, krótko i do rzeczy. — A teraz, proszę, zamknij mordę.
Knuckles postanowił nie denerwować dalej siwowłosego. Był on jedną z niewielu osób w tej policji, którą rzeczywiście jakkolwiek lubił i miał wrażenie, że ze wzajemnością. Wprawdzie i tak uwielbiał go denerwować i mu dogryzać, a Dante zawsze na niego narzekał i udawał, że go wręcz nie cierpi, lecz w rzeczywistości, prywatnie całkiem dobrze się dogadywali.
Czasami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top