Three
Razem z Meg weszłyśmy na stołówkę. Na szczęście nikt nie zauważył naszego spóźnienia, ogólnie nikt nie zwrócił na nas uwagi. Stołówka świeciła pustkami. Oczekiwałam znacznie więcej uczniów.
Usiadłam przy okrągłym stole z dwoma dziewczynami i chłopakiem. Pierwsza dziewczyna była niebieskooką blondynką o dziecięcej twarzy, natomiast druga miała czarne włosy, i szare oczy. Chłopak miał piwne oczy i był blondynem.
Na stole leżał talerz z około tuzinem kanapek, stał dzbanek z herbatą, i miska z kiełbaskami. Nałożyłam dla siebie kiełbaskę, i dwie kanapki z szynką i pomidorem. Nie spiesząc się zaczęłam jeść.
-Dzień dobry - podniosłam wzrok, i zobaczyłam jakiegoś mężczyznę, który trzymał w dłoni mikrofon. Miał blond, przetłuszczone włosy, i niebieskie oczy, oraz posiadał lekkiego zeza, choć trudno to stwierdzić z takiej odległości. - Wielu z was pojechało na wakacje do rodziny, zostało zaledwie niecała setka osób z trzystu pięćdziesięciu. Jak pewnie wiecie, szesnaście osób wróciło do domów na stałe, gdyż ich zachowanie uległo znacznej poprawie. Niektórym z was zabrakło kilka punktów do wyjścia, co bardzo mnie smuci, bo wiem, że wiele osób na to bardzo ciężko pracowało. No nic, każdy z was otrzyma plan zajęć związany z tymi wakacjami, jak co roku postaramy się zadbać, żeby wam się nie nudziło. Dziękuję za uwagę, życzę smacznego - zakończył przemówienie, i wszyscy pogrążyli się w rozmowach.
-Mam nadzieję, że w tym roku też zrobimy ognisko nad jeziorem, a nie tylko na polance. - zwróciła do mnie Meg.
-Czy w takim... ośrodku jak ten, nie powinniśmy się czuć jak więźniowie?
Krótkowłosa roześmiała się.
-Gdybyśmy byli niegrzeczni, prawdopodobnie nie dali by nam takiego luzu. Ale staramy się, i zapewnia nam to dużo przyjemności. Zwłaszcza w wakacje.
-Brzmi spoko.
-I takie jest. Swoją drogą nigdy nikt nie przyjechał tu na wakacje. Mam na myśli, w wakacje jest luźniej, i można trochę zaszaleć.
-Macocha nie chce, żebym opuszczała swoją szkołę. Uważa, że tam się dobrze wykształce. A tu mnie wysłała prawdopodobnie tylko po to, by mieć spokój.
-Aha, rozumiem - zakończyła temat. -Przy wyjściu ze stołówki dostaniemy plan na całe wakacje. Nie mogę się doczekać - klasnęła w dłonie.
Ponownie skupiłam się na jedzeniu.
-Jesteś nowa tak? - spytał mnie blondyn.
Pokiwałam głową połykając kęs kiełbaski.
-Jestem Max, ta blondynka to Lilith, a czarnowłosa to Ruby.
-Jestem Melanie, ale wolę, żebyście mówili na mnie Mel - powtórzyłam kolejny raz tę samą formułkę.
-To fajnie - skomentowała Lilith.
Pokiwałam głową i kontynuowałam jedzenie. Nikt więcej przy stole się do mnie nie odezwał.
Po zjedzeniu śniadania razem z Meg wróciłyśmy do pokoju. Wychodząc otrzymałyśmy plan na całe wakacje. Dziś do wieczora był dzień wolny a koło dziewiętnastej będzie zorganizowane ognisko rozpoczynające wakacje, jutro idziemy do lasu na grę terenową, za którą można otrzymać siedem punktów. Wciąż nie wiedziałam o co chodzi z tymi punktami, ale byłam cierpliwa.
-Co chcesz dziś robić? - spytała mnie Meg.
-Nie mam pojęcia - odpowiedziałam. - Może wykorzystam ostatnie chwile z telefonem i porozmawiam z przyjaciółmi.
-To dobry pomysł... W sumie to mogłabym iść do sali gier z Shawn'em.
-Kto to Shawn?
-Mój chłopak - zarumieniła się. - Jest cudowny. Poznałam go tutaj. Pomogłam mu wyjść z tego całego bagna z narkotykami, bardzo mi na nim zależy - przerwała na moment. -To on wczoraj brał u nas prysznic. Wyszedł od nas, kiedy już spałaś.
-Mhm... Okej. A o co chodzi z tą salą gier? Macie tam komputery, i takie tam pierdoły?
-No co ty - zaśmiała się. - Nasza sala "gier" to duży pokój, w którym wszyscy się spotykają. To znaczy zawsze można gdzie indziej, ale tam moim zdaniem jest najprzyjemniej. Są cztery kanapy, i pięć foteli, okna a w nich oczywiście kraty, dywan, tyle.
-Dlaczego więc nazywacie to salą gier?
-Tak się przyjęło - wzruszyła ramionami. - Sorki, ale będe już szła. Nie zdemoluj nam pokoju.
Zaśmiałam się krótko i obserwowałam jak Meg wychodzi z pokoju i zamyka drzwi.
Wyciągnęłam komórkę, i napisałam sms do Michael'a.
Ja : Nie jest aż tak źle, jak myślałam, że będzie
Mikey : To dobrze :D
Mikey : Poznałaś kogoś?
Ja : Kilka osób
Mikey : To opowiadaj
Ja : Moją współlokatorka to Meg, jest całkiem w porządku. Jack to dupek, którego spotkałam na korytarzu dwukrotnie, i nie chciał powiedzieć gdzie jest stołówka. A na stołówce (gdzie zaprowadziła mnie Meg) poznałam Lilith, Ruby, i Max'a.
Mikey : Masz tendencję do kręcenia z dupkami, nie zapominaj B)
Ja : Tym razem tak nie będzie -.-
Mikey : Czyli planujesz coś poważnego?:D
Ja : Lepiej będzie dla ciebie jeśli się zamkniesz
Mikey : Powiem to na waszym ślubie
Ja : Nie będzie żadnego ślubu, zawsze musisz sobie coś ubzdurać?
Mikey : Takie mam hobby, no wiesz :/
Ja : Dlaczego ja się z tobą zadaje....
Ja : Pa Mikey.
Mikey : Ojojoj, księżniczka się obraziła?
Ja : Spierdalaj, książe
Mikey : Pa <333
Ja : Cześć. Co słychać?
Lukey : Jęki
Ja : Wtf, Luke?
Lukey : Spytałaś co słychać. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą
Lukey : Moi sąsiedzi znowu się pieprzą, help
Ja : Fuuuu.
Ja : Wbij im na chatę i narób wstydu. Następnym razem pomyślą zanim to zrobią
Lukey : Mel... Ja nie chce następnego razu ;___; Ani nie chce nic zobaczyć... To by było gorsze niż jęki.
Ja : Aha... Okay. Myślę, że dla mojej psychiki lepiej będzie zakończyć tę rozmowę...
Lukey : Nie zostawiaj mnie
Ja : Zadzwoń po Mikey'a.
Lukey : Pfff. Dzięki za wsparcie.
Zablokowałam i odrzuciłam od siebie telefon.
Przez chwilę siedziałam w ciszy patrząc na ścianę. Powoli zaczynałam żałować, że nie spytałam Meg czy mogłabym iść razem z nią.
Trochę zniechęcona wizją chodzenia samej po tak ogromnym budynku wyjrzałam na korytarz. Nikogo tam nie było, a przynajmniej tak mi się wydawało.
Próbowałam odtworzyć w głowie drogę na stołówkę, mając nadzieję, że spotkam tam kogoś. Nic z tego nie wyszło, nie zwracałam wtedy uwagi na to gdzie idę.
Kurwa, nie chcę siedzieć do wieczora sama.
-Melanie? - głos należał do starszej blondynki, która wczoraj mnie tu przyprowadziła. - Dobrze, że to ty. Szukałam cię.
-Znalała pani - uśmiechnęłam się lekko. - O co chodzi?
Kobieta podeszła bliżej.
-Przejdźmy się - zaproponowała, a ja nie mając nic innego do roboty zgodziłam się.
-Chciała pani o czymś ze mną rozmawiać? - zaczęłam rozmowę.
-Owszem. Powinnam wyjaśnić ci kilka zasad.
Pokiwałam głową patrząc przed siebie.
-Po pierwsze, jest zakaz wychodzenia poza teren pokoju, po godzinie dwudziestej drugiej bez zgody nauczyciela. O dwudziestej trzeciej każdy hałaś dobiegający z pokoju będzie sprawdzany, i karany. O takiej godzinie będziesz musiała chodzić spać - weszłyśmy po schodach na górę. - Palenie, picie i ćpanie jest absolutnie zabronione, i karane. Próby ucieczki również nie są pochawlane.
-Czym grożą? - spytałam szybko.
-Izolacją... Przenosisz się do innego pokoju, gdzie siedzisz cały dzień. Wychodzisz jedynie na posiłki. Z każdą próbę ucieczki siedzisz tam o dwa dni dłużej. Nie radzę.
-W porządku. Po prostu ciekawa.
-Masz jeszcze jakieś pytania?
Po chwili przemyślenia przszło mi do głowy tylko jedno pytanie.
-O co chodzi z tymi punktami?
-Każdy punkt jest przyznawany za dobry uczynek, natomiast za zły odejmujemy je. Gdy ktoś zdobędzie wystarczającą ilość punktów sprawdza go psycholog, i nauczyciele stwierdzając, czy jest gotowy do wyjścia z ośrodka. Jeśli się zdarzy, że to jeszcze nie pora to zostaje jeszcze przez pół roku nie mogąc stracić punktów. I tak w kółko. Ciebie punkty nie dotyczą, w końcu jesteś tu tylko na obserwację. Natomiast kary wciąż cię obowiązują.
-Mhm... Rozumiem.
Stanęłyśmy przy jakichś drzwiach.
-Zapewne nie orientujesz się w tym budynku?
-Nie bardzo - wzruszyłam ramionami.
Blondynka uśmiechnęła się i zastukała w drzwi. Po chwili czekania ktoś je otworzył. Jack.
Zajebiście. Dlaczego on musi być wszędzie?
-Czego? - spytał niegrzecznie nie zauważając mnie.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że ma kilka tatuaży.
Pierwszy znajdował się na lewym przedramieniu i był to chyba jakiś napis po chińsku, choć równie dobrze mogły to być przypadkowe znaczki.
Drugi w tym samym miejscu tylko, że po prawej stronie to prawdopodobnie cykle księżyca.
Trzeci na obojczyku to kolejny napis, nie mogłam nic rozczytać.
A czwarty, i ostatni, który znajdował się na widoku to przekreślony znak wieczności na nadgarstku.
Jestem ciekawa, czy zrobił je podczas pobytu tutaj, czy jeszcze zanim tu trafił.
-W tym roku nie miałeś żadnych punktów dodatnich - zaczęła surowo kobieta. - Teraz masz szansę to zmienić.
-Nie jestem zainteresowany - prychnął.
-To nie była prośba. Masz za zadanię oprowadzić Melanie - przerwała i wskazała na mnie ręką - po ośrodku.
Dopiero teraz szatyn zdał sobie sprawę z mojej obecności. Uśmiechnął się kpiąco.
-Jestem ciekawy co zrobisz, jeśli ci odmówię.
-Miałeś ponad sześćset punktów minusowych, to rekord tej szkoły. Gdyby nie moje wstawienie się za tobą już dawno siedział byś w izolatce a jedynymi osobami z którymi byś rozmawiał to psychologowie. Błagałeś mnie o pomoc i obiecałeś, że się poprawisz. Nie zapominaj, że w każdej chwili mogę zmienić zdanie. Oczekuję, że dotrzymasz słowa i się ogarniesz. Teraz masz szansę na dwa punkty.
Chłopak wyglądał jakby kłócił się sam ze sobą.
-Zgoda. Oprowadzę ją po szkole - powiedział podkreślając słowo "szkoła".
-Świetnie - kobieta uśmiechnęła się szeroko. - Zacznij od razu - powiedziała i odeszła podśpiewując coś pod nosem.
-Znowu ty - powiedział chłodno.
-Mnie też nie cieszy fakt, że to akurat ty będziesz musiał mnie oprowadzić, poza tym podobno nie jesteś od oprowadzania nowych dziewczyn.
-Auć. Zabolało - stwierdził sarkastycznie ignorując ostatnie zdanie. - Wcale nie muszę cię oprowadzać. Niech jakiś zdesperowany dzieciak to zrobi.
Zmrużyłam oczy.
-Nie. Ona wyznaczyła do tego ciebie. I tak ma być.
-Jak ty tu trafiłaś - zaśmiał się. - Nie wierzę, że taka grzeczna, słuchająca się wszystkich dookoła dziewczynka, utknęła w tym miejscu.
-Nie jestem grzeczna - powiedziałam ze sztuczną pewnością siebie.
-Udowodnij.
-Niby jak? - prychnęłam. - Mam zacząć bekać przekleństwami?
-To by było rzeczywiście w chuj niegrzeczne - zaśmiał się.
-Nie muszę nic ci udowadniać.
-Nie zależy ci na tym, żebym nie brał cię za całkowitą ofiarę losu?
-Dlaczego miałoby zależeć? Dobrze wiem kim jestem.
-Pokaż mi kim jesteś - przygryzł wargę.
Cholera, mimo to, że Jack był straszliwym dupkiem był naprawdę gorący.
-Jak? - spytałam.
Szatyn zbliżył się do mnie. Stał zdecydowanie zbyt blisko mnie, ale nie mogłam się cofnąć. Mógłby wtedy uznać, że jestem tchórzliwą ofiarą losu. Serce zaczęło bić mi szybciej, ale nie spuszczałam z niego wzroku.
Pochylił się nade mną i szepnął do ucha:
-Paliłaś kiedyś?
Przełknęłam ślinę i pokiwałam głową.
Zdarzyło mi się zapalić już kilka razy z Mikey'em i Lukey'em.
-Zawrzyjmy umowę... Jeśli zaciągniesz się, i nie zakrztusisz oprowadzę cię, natomiast jeżeli to zrobisz radzisz sobie sama.
Przeanalizowałam jego wypowiedź i szybko podjęłam decyzję.
-Nie potrzebuję do szczęścia "dobrej" opinii na mój temat, tylko kogoś kto mnie oprowadzi. Wypadło na ciebie.
Po kilku sekundach mierzenia się wzrokiem Jack odsunął się, i zagwizdał cicho.
-Niezła jesteś.
-Wiem - uśmiechnęłam się.
-I bardzo skromna - przewrócił oczami, ale również się uśmiechnął.
-Och, i powinieneś wiedzieć, że to jaka jestem nie zależy od tego czy potrafię się zaciągnąć.
Jakiś czas później.
Po kilku godzinach szwędania się z Jack'iem wróciłam do pokoju.
Chłopak okazał się nie być aż tak irytujący jak myślałam. Wręcz przeciwnie, było całkiem miło. Rozmawialiśmy głównie o śmiesznych sytuacjach z dzieciństwa, chociaż kilka razy zboczyliśmy z tematu.
Myślę, że będe już wiedziała jak dojść na stołówkę i do sali gier. Jack pokazał mi jedynie połowę budynku, stwierdził, że skoro przyjechałam jedynie na wakacje to niepotrzebna będzie mi wiedza gdzie znajduje się sala od fizyki, i tak dalej. Kojarzę też gdzie jest sala gimmastyczna, w której będą zbiórki, dziedziniec, biblioteka, pokój nauczycielski, schowki, gdybym chciała się z kimś "zabawić", i kilka innych ciekawych miejsc.
Gdy weszłam do pokoju zobaczyłam Meg chodzącą nerwowo po pokoju.
-Mel! - krzyknęła kiedy mnie zobaczyła i podeszła w moją stronę. - Gdzie ty byłaś? Tina widziała cię z Jack'iem... Ale to nie może być prawda, w końcu obiecałaś...
Widząc moje spojrzenie domyśliła się, że to prawda.
-Nie rozumiem - pokręciła głową zrezygnowana. - Naprawdę chcę dla ciebie dobrze mówiąc ci, żebyś trzymała się od niego z daleka... A ty z nim chodzisz po korytarzu rozmawiając.
-To nie tak - zaczęłam się tłumaczyć z niewiadomego powodu. - Jedna z nauczycielek kazała mu mnie oprowadzić. Nie ma w tym nic głębszego.
-Niech ci będzie.
Uśmiechnęłam się do niej lekko.
-O której jest obiad?
-Będzie za - przerwała i spojrzała na zegarek wiszący nad drzwiami - dwadzieścia trzy minuty.
1996 słów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top