8
"Dzisiaj w studiu witamy Louisa Williama Tomlinsona, dzień dobry, Louis!"
Nick, prowadzący audycję radiową poprawia mikrofon do którego Louis stara się coś powiedzieć, ale bez pozytywnego rezultatu.
Zakładam na siebie ręce, na co Louis posyła mi uśmiech, który od razu napawa mnie radością.
"Mała usterka techniczna, już jesteśmy!"
"Witam wszystkich słuchaczy! Z tej strony Louis. Dawno nie udzielałem wywiadu, trochę mnie to stresuje."
"Nie jesteś pierwszy ani ostatni." komentuje Nick, na co Louis unosi brwi. "Dostajemy masę pytań, czy jesteś gotowy na pare z nich?" potakuję. "Caroline56 chciałaby się dowiedzieć czy lubisz kurczaka w parmezanie? I jeśli tak, jak go przyrządzasz?"
Na twarzy Louisa pojawia się niezrozumiały grymas.
"Polecam wrzucić go do piekarnika i nie przyprawiać go idiotycznymi pytaniami. Prosta sprawa."
Wydaję z siebie niepohamowane chrząknięcie ze śmiechu, co nie umyka uwadze Louisa; rozpromienia się na ten dźwięk niczym słońce.
"Humor dopisuje, jak słyszycie! Do tego w akompaniamencie towarzystwa... KylieG pyta czy niejaki Harold Lagerfeld jest tutaj razem z nami? Zechcesz na to miło odpowiedzieć?"
Nick rozsiada się na fotelu zadowolony ze swojej zaczepności. Znam go niestety za dobrze i wiem, że jego sposób prowadzenia audycji jest spowodowany byciem zwykłym chujem. Bez owijania w bawełnę.
"Jest, jest." przyznaje, odpychając się od biurka i przyciągając. "Od niedawna sprawuje nade mną... ochronę."
"Czyli masz teraz dwóch ochroniarzy, Louis?"
"Tak jakby."
Nick potakuje, przeglądając na tablecie czat od słuchaczy. Spogląda również na kartkę 'pytań od fanów', którą sami przygotowaliśmy z kluczowymi zagadnieniami.
"FriendsOps pyta czy masz jakieś plany na święta? I czy zabierasz ze sobą ochronę?" puszcza do mnie oczko, na co zaciskam wargi.
Mogliśmy mu powiedzieć by przyhamował z nawiązywaniem do mnie. Najwidoczniej moje zaufanie do niego jest lub było zbyt duże.
"Um, to ciekawe pytanie, bo planuję się wybrać na, ufff, na planowaną od dawna wycieczkę w góry. Na Mount Everest, tak dokładniej."
"Wow! Na wspinaczkę?" Nick wytrzeszcza oczy w autentycznym szoku. Próbuje złapać kontakt wzrokowy z Louisem, który patrzy na swoje palce i skubie nerwowo paznokcie. "Od jak dawna to planowałeś?"
"Od roku. Wyruszam za tydzień i co tu więcej mówić? Nie umiem się doczekać."
"Niezwykle odważne zamiary." komentuje Nick, wgapiony w postać Louisa. "Nie boisz się? To znaczy... wyruszać w środku zimy na szczyt?"
"Nie. Jestem przygotowany."
"Szanuję." zapada chwila ciszy. "Cóż, Louis, w takim razie życzymy ci, myślę, że mówię tu w imieniu wszystkich słuchaczy, udanej przygody. Będziemy śledzić twoje poczynania!"
"Bardzo dziękuję." uśmiecha się delikatnie, popijając herbatę. "Miło było cię odwiedzić."
***
Muszę zdradzić, że nie jestem pewny swojego planu. Po drodze może wyjść... milion scenariuszy krzyżujących nasze ustalenia.
Staram się tego po sobie nie pokazywać, wierzyć, że moja intuicja wie najlepiej, ale. Ale. Co jeśli coś przeoczyłem? Coś ważnego?
Nie umiem spać w nocy ruminując, przetwarzając krok po kroku cele planu. Czy jestem przygotowany? Czy potrafię upozorować śmierć, a później... żyć w kłamstwie?
Dopijam ostatni łyk whiskey i nalewam sobie jeszcze jedną szklankę.
Jest 4:00, ciemno otacza mnie z każdej strony, poza wyświetlaczem zegara z piekarnika.
Mogę zginąć. Jeśli Dan się dowie-
"Harry?"
Uderza mnie blask świateł. Louis wchodzi do kuchni, owinięty w szlafrok ze zmrużonymi oczami.
"Louis."
"Potrzebujesz towarzystwa?" pyta, drapiąc się po zaroście. Musiał dopiero się co obudzić, ponieważ jego głos przeszywa chrypka.
"Twojego zawsze." odpowiadam. Wyciągam do niego rękę, Louis przejmuje ją i złącza nasze palce. Przez chwile bawimy się przekładaniem palców i swoim dotykiem. Uśmiecham się czule, co my robimy?
"Jest 4 w nocy." mamrocze niezrozumiale. "A ty kradniesz whiskey z mojego barku."
"Potrzebowałem... oderwać myśli."
Przyglądam się twarzy szatyn, trochę pijanym wzrokiem, po czym owijam ręce wokół jego pasa. Louis bierze do ręki butelkę alkoholu i wydaje ciche 'wow'.
"Jakim cudem jeszcze cię nie zmiotło?" pyta.
"Mam silny łeb."
"Nie wystarczająco silny na udźwignięcie swoich myśli." szepcze. Wyswobadza się z uścisku i chowa trunek do szafki. "Dosyć. Musimy się wyspać przed jutrzejszym wylotem."
Czuję się słaby. Za słaby na bycie silną wersją, którą zna. Przełykam ciężko ślinę i potakuję na zgodę.
"Przed wylotem musimy ci wszczepić lokalizator." informuję go i wstaję, podpierając się o blat. "Nie mogę ryzykować."
"Ryzykować czego?" Louis marszczy czoło i przytrzymuje mnie za łokieć. Kręcę głową. "Harry. Odpowiedz mi."
"W razie wypadku. Musisz mieć lokalizator. To nie boli. Zabieg trwa z 20 minut."
Widzę, że ma wiele pytań. Za wiele.
"Kto mi go zrobi?"
"Ja." mówię, a moje powieki ciążą. "Najszybciej będzie, jeśli pozwolisz mi go wykonać."
"Czy ty jesteś poważny-"
"W stu procentach, chociaż tak teraz nie brzmię." panuję nad głosem, w pełni świadomy, że muszę się udać do łóżka, zanim powiem za dużo i przeleję swoje lęki na Louisa. "Nie wykluczam scenariusza, w którym Dan straci do mnie zaufanie i wyśle za nami kogoś z naszego oddziału, więc... potrzebuję, żebyś miał lokalizator i nie przyjmuję odmowy. Jeśli nie chcesz, żebym ja wykonał zabieg możemy się udać do Franka, Frank też się zna na rzeczy, ale wtedy mamy jedną osobę więcej, która wie o tobie i... chciałbym tego uniknąć, Louis, bo nie chcę ryzykować twojego życia bardziej niż już jest zagrożone, rozumiesz?" nagle łamie mi się głos i po moich policzkach skraplają się łzy. Louis stoi oszołomiony. "Nie chce- nie chce, żebyś umarł, w porządku?"
Potakuje.
"Ochronię cię choćby własną piersią-"
"Przestań." przerywa mi, zaciskając oczy. "Jeśli nas zdemaskują musisz mnie zabić. Powiedz, że rozumiesz."
Podchodzi do mnie i unosi wyżej drżący podbródek. Kręcę głową, zalewając się płaczem.
"Obiecaj mi, Harry, że zabijesz mnie, jeśli-"
"Nie." ucinam srogo. "Nie zabiję cię."
Dotykam jego policzka, ocierając opuszkami palców żuchwy. Louis mruga smutno oczami i robi krok w tył.
"Jeśli tego nie zrobisz, będę musiał to zrobić sam."
"NIE!" krzyczę i ogarnia mnie furia, nie umiem ustać w miejscu, aż mną trzepie od wszechogarniającej niemocy. Zaciskam pięści. "Odratuję cię z każdego, kurwa, stanu w jakim będziesz i zabiję każdego kto na ciebie spojrzy."
"Chodźmy spać." szepcze Louis, obserwując jak pulsuje ode mnie złość. "Rano wszczepisz we mnie lokalizator i... porozmawiamy, dobrze?"
Tracę równowagę, na szczęście przytrzymuję się lodówki. Louis również reaguje, zaczepiając swoje ręce pod pachami i stabilizując mnie w miejscu.
"Kochasz mnie?" pytam żałośnie.
Louis zaciąga powietrze.
"Chodź, Harry." szepcze mi na ucho. "Idziemy do sypialni."
"Kochasz?"
Nie odpowiada.
Zarzuca na moje ramiona swój szlafrok i prowadzi przez korytarz do łóżka.
***
Pobudka do rzeczywistości jest koszmarna, pełna przyćmienia i osłabienia. Tuż po otwarciu oczu Louis stawia mi na kołdrze kubek herbaty oraz odsłania wszelakie zasłony, wpuszczając śnieżnobiałe światło z zewnątrz.
"Masz przyrządy do przeprowadzenia zabiegu?" jest pierwszym co słyszę, gdy nabieram łyk napoju. W pierwszym odruchu, nie mam pojęcia o czym on gada, marszczę brwi, aż po chwili nachodzi mnie wspomnienie poprzedniej nocy.
"Ah." przecieram dłonią twarz. Kurwa, czy ja mu wczoraj lamentowałem pytaniem czy go kocham? Ja jebie. "W samochodzie."
"Zejdę po nie. Wezmę kluczki z twojego płaszcza."
Szatyn nie czeka na zgodę, bez okazywania większych emocji kieruje się w stronę drzwi.
"Louis?"
"Hm?"
Zatrzymuje się. Spogląda na mnie, w jego oczach zauważam przerażającą pustkę.
"Jak będzie trzeba... zabiję cię." deklaruję z przeszywającym bólem na wskroś klatki. "W możliwie najmniej bolesny sposób."
Wyraz twarzy szatyna łagodnieje. Coś go porusza. Wsadza swoje dłonie w kieszenie dresu.
"Dziękuję." mówi, pociągając nosem. "Zaraz wracam."
***
Po wyciągnięciu z torby potrzebnego znieczulenia, lokalizatora wielkości pierścionka, skalpeli oraz szwów, zapraszam Louisa na kanapę.
"Nie będziesz nic czuć, obiecuję." uspokajam, podwijając jego koszulkę. Louis obserwuje mnie uważnie, blady jak ściana. "Wszystko w porządku?"
"Nie. Boję się... igieł." wyznaje, a jego klatka piersiowa faluje ze stresu. Odwraca głowę. "Od małego. Panicznie. Nie wiem, kiedy ostatnio robiłem badania krwi ze względu na lęk."
Odchrząkuję.
"Wszczepiałem lokalizatory setki osobom, znam się na rzeczy." opowiadam, kładąc ręce na jego udzie. "Poczujesz lekkie wkłucie, głębokie co prawda, ale możesz ścisnąć wtedy moją rękę tak mocno jak tylko chcesz. Potem już będziesz nieświadomy, że coś ci robię."
"W którym miejscu mam to mieć?"
"Ramię albo pod żebrem, jak wolisz."
"Pod żebrem, zleje się z tatuażem." przełyka głośno ślinę. " Włączysz muzykę?"
"Pewnie."
Sięgam po telefon i wbijam Spotify.
"Włącz moją pierwszą polubioną piosenka." mówi i zakrywa oczy ramieniem.
"The End? Od JPOLND?"
"Tak."
Keep your breath on me
And keep keep keep going until my body is free
Keep your lies on me
And keep keep keep going 'til I'm the last thing you see
Nakłuwam skórę strzykawką ze znieczuleniem, na co Louis przyciąga do siebie moje ramię i wbija w nie swoje paznokcie. Wydaje z siebie syknięcie.
Keep your touch on my skin
And keep keep keep going
Keep keep keep going
Po odczekaniu chwili, nacinam sprawnie skalpelem kawałek ciała. Louis nie patrzy w moją stronę, zagryzając wargę do krwi.
Oh you're taking me down
Haunting my dreams
I'm at the end of the world with youYou're taking me out
Haunting my heart
I'm at the end of the world with youKeep your hands in my grip
And keep keep keep kissing 'til I'm on your trip
Keep your words in my mouth
And keep keep keep going
Keep keep keep going
My words
Your heart
Your end
My start
Your taste
My mouth
Your game
My crown
My words
Your heart
Your end
My start
I'll keep waiting
"Skończyłem." odzywam się, zakładając ostatni szew.
Louis wypuszcza z siebie długo wstrzymywany oddech. Lokuje spojrzenie na mojej twarzy, po czym na ustach, przedłużając moment.
"Nie mogłeś po prostu zostać lekarzem?" wypala, wywołując u mnie subtelny śmiech.
"Kiedyś o tym marzyłem." wyznaję, dezynfekując przyrządy. "Niestety moja przyszłość była w rękach rodziców i zabronili mi iść na studia. Długa historia."
"Zabronili?"
"Zostałem urodzony, by zostać mordercą." odpowiadam. "Nie było miejsca na moje marzenia, pragnienia. Nie liczyły się. Od dziecka interesowała mnie ludzka anatomia, tata miał pełno książek o tej tematyce w swoim biurze. Przeglądałem je godzinami." na samo wspomnienie, budzi się we mnie dziecinna iskierka. Już dawno zapomniana. "Czułem się wspaniale marząc o zostaniu lekarzem. Rozpruwałem pluszaki nożyczkami, by przeprowadzić na nich operacje..."
"I czemu, gdy stałeś się dorosły to nie podjąłeś walki o marzenia?" pyta zadziwiony, obserwując jak przecieram nasiąkniętym wacikiem ranę.
"Zaakceptowałem swój los."
"Zabijanie ludzi zamiast ich ratowanie?"
Auć. Dźwięk jego słów wbija się w serce i nieprzerwanie się wwierca.
"Wiem, jak to brzmi. Ale jest już dla mnie za późno."
"Nie jest. Nigdy nie jest." upiera się, zaciskając szczękę. "Harry, przykro mi, że twoi rodzice cię tak zniszczyli, tak zaniedbali. Nikt nie zasłużył na taki los. Uważam, że powinieneś w końcu zacząć żyć swoim życiem, a nie ich."
"Może." wzruszam ramionami. "Może kiedyś zmienię tożsamość i... może."
"Jeśli będzie mi dane, dopilnuję tego." mówi, sięgając do mojej ręki. "Nigdy ci nie podziękowałem-"
"Nawet nie próbuj mi dziękować za to, że cię nie zabiłem." wywracam oczami, zaciskając ścisk na jego dłoni. "Ty też nie zasłużyłeś na swój los."
I jeśli mam ochotę go pocałować to nie daję po sobie poznać. Gładzę knykcie szatyna w ostatnim geście czułości, a następnie wstaję.
"Za godzinę jedziemy na lotnisko. Weź przeciwbólowe, ja w tym czasie zniosę walizki"
Louis wykonuje krótkie skinienie głową.
You're taking me out
Haunting my heart
I'm at the end of the world with you
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top