7
"Unikasz nas i teraz już wiem dlaczego." oznajmia ojciec drżącym głosem przez telefon. "Jeśli go nie.... Harry, nie bądź idiotą. Czy mam go przejąć? Dan się nie dowie."
"Hm. Nie, nie chcę, żebyś go przejmował, ale może posłużyłbyś dobrą radą. Wiem, że masz doświadczenie, mówi ci coś Marie Hughman?"
Przeczesuję niedbale włosy i skupiam swój wzrok na apartamencie Louisa, w którym właśnie w oknie zapaliła się lampka. Zmniejszam pokrętłem temperaturę w aucie i cierpliwie czekam na odpowiedź.
"Nie znam nikogo o takim imieniu."
"Hm. Na pewno tato? A pamiętasz rok, w którym mama dowiedziała się, że ją zdradziłeś?"
"Harry. To nie twój interes-"
"I kazała ci ją zabić? Ale tego nie zrobiłeś, prawda?"
Po drugiej stronie zapada cisza.
"Co z nią zrobiłeś? Sfingowałeś śmierć czy-"
"Marie nie była zleceniem. Jeśli szukasz sposobu na ucieczkę od odpowiedzialności to trafiłeś pod zły adres. Dogadałem się z twoją mamą i ta informacja powinna ci wystarczyć."
"Świetnie, że akurat, gdy możesz się przydać to wolisz pozostać tajemniczy." zaciskam mocno szczękę, aż zaczynają boleć mnie policzki. "Nie jestem w stanie go zabić . Jeśli nie chcesz uchylić rąbka tajemnicy to poradzę sobie sam."
Po tych słowach rozłączam się, otwieram drzwi samochodu i roztrzaskuję telefon o asfalt, dogniatając go obcasem sztybleta.
***
"Poproszę różaną herbatę z miodem i-"
Gdy tylko kładę dłoń na jego plecach, Louis zerka w bok i wzdycha ciężko na mój widok. Wygląda smutno, ale pięknie. Ma na sobie elegancką, czarną czapkę i narciarską kurtkę. Pierwsza lepsza osoba nie rozpoznałaby go w tłumie.
"Co byś jeszcze chciał, kochanie?" zachęcam go, spoglądając na witryny, w których piętrzą się ciasta i torty. "Ten kawałek czekoladowy wygląda smakowicie. Bardzo wilgotnie."
"Wilgotnie." powtarza za mną, unosząc wysoko brwi. "Mówisz o tym, bo masz ochotę na ciasto czy-"
Kąciki moich ust podskakują, na co szatyn wywraca oczami, równocześnie nie potrafiąc zapanować na swoim własnym uśmiechem.
"Mam szczególną ochotę na to ciasto." mówię powoli, rozsmakowując się każdym słowem.
Louis spuszcza wzrok i przeklina, oczywiście nie trzeba długo czekać, by jego policzki pokrył szkarłatny odcień.
"A ty na co masz ochotę?"
"To co ty." odpowiada cicho, co kasjerka podchwytuje ze śmiesznym wyrazem twarzy.
Dziewczyna nabiera na talerze wypieki, po czym wbija zamówienie do terminala. Za wszystko płacę, zanim Louis zdąży wyciągnąć telefon, a następnie bez słowa prowadzę szatyna do odległego stolika na końcu cukierni.
"Nie masz wstydu." jest pierwszym co słyszę.
Śmieję się, rozsiadając na drewnianym krześle.
"Mógłbyś być delikatniejszy dla swojego ciasta." szepczę, zauważając jak agresywnie odkrawa kawałek. "On ci nic nie zrobił."
"Może to jego błąd."
"Mówimy dalej o cieście?"
Louis zaciska pięść i rozgląda się wokół nas.
"Zabiję cię." syczy.
"Czy to gra wstępna?" pytam, nachylając się nad stolikiem. "Jeszcze nigdy nie zamieniałem się rolami. To może być ciekawe doświadczenie."
"Co tu robisz?"
Louis nabiera głęboki oddech i odsuwa talerz zamaszystym ruchem. Najwidoczniej stracił chęć na najlepsze ciasto w mieście. Na szczęście, głód zawsze wraca.
"Martwiłem się o ciebie." mówię, rozmasowując napięte czoło. "Nie odbierałeś telefonów, dlaczego?"
"Nie martwiłeś się wystarczająco by do mnie przyjść, więc po co ta kurtuazja? Minął tydzień."
"Obserwowałem cię."
"Co?" oburza się i jest to też moment, w którym zdaję sobie sprawę, że niektórych rzeczy nie mówi się na głos. "W jaki sposób?"
"Nie martw się, nie siedziałem w twojej szafie."
Louis posyła w moją stronę piorunujące spojrzenie.
"I co wywnioskowałeś?"
"Że żyjesz." odpowiadam bez gródek i z jakiegoś powodu ciąży mi żołądek na samą myśl, że mogłoby być inaczej. "Zrobiłem sobie obóz w aucie, by mieć dobry widok na twoje okna."
Louis kręci z dezaprobatą głową.
"Nie wyplenisz swojej psychopatycznej części." kwituje.
"Nikt nie powiedział, że chcę."
"Jaki jest twój plan?"
"Cieszę się, że o to pytasz." odchylam się na krześle i rozciągam swoje ramiona w każdą stronę. Louis jest zirytowany albo takiego udaje. "Lubisz chodzić po górach, prawda?"
"Co to ma do rzeczy?" krzywi się, upijając łyk z kubka. "Kiedyś jak byłem młodszy wybierałem się na wspinaczki z opiekunką."
Marszczę brwi.
"Serio?"
"Pytałeś to odpowiadam."
"To było- nieważne. To się świetnie składa, w sumie." przygryzam w zamyśleniu wargę. "Wyjdzie autentycznie. Opowiem ci więcej w domu."
Wstaję, wpakowując do ust większy kawałek tortu.
"Hola hola-"
"Louis nie będę opowiadać publicznie o tym jak chcę cię uśmiercić." szepczę szorstko, przysuwając w jego stronę talerz. Louis wygląda niepewnie i zaczyna drapać skórkę przy kciuku, zafiksowany wzrokiem na cieście. "Nie martw się. Mam plan."
***
Panuje mrok, Louisa apartament nigdy nie sprawiał wrażenie tak opuszczonego i zimnego. Tuż po przekroczeniu progu zrzuca swoją kurtkę na ziemię i patrzy na mnie w ciemności.
Nie wiem czego ode mnie oczekuje, ale zapalam najbliższe światło, dzięki czemu moim oczom ukazuje się nazbierany od tygodnia syf. Meble są poprzestawiane, pudełka po pizzy w rządku przy lodówce przechylają się niebezpiecznie i grożą zawaleniu. Rozlany sos spływający po blacie, papierki po czekoladzie i butelki budują potencjał na wysypisko śmieci. Do tego rozładowany laptop leży na półce z książkami, a myszka na naszych oczach spada i rozwala się na trzy części.
"Zapraszam." odzywa się, wskazując ręką zawalone dokumentami krzesło.
"Rozumiem, że poszedłeś do cukierni, bo nie chciałeś popijać herbaty na stosie worków śmieci?"
Louis zaciska wargi w prostą linię. Przez chwile milczy, aż nagle coś w nim puszcza, pokonuje kilka dużych kroków i popycha mnie na ścianę.
Jestem zbyt zaskoczony, żeby się sprzeciwić. Poza tym, nie ma nic bardziej seksownego od Louisa w takim stanie.
Spoglądam w dół na jego twarz i brakuje mi słów. W jego niebieskich oczach jest coś niewypowiedzianego. Rozdarcie.
"Powiedziałeś-" zacina się.
Przegryza wargę i unika spojrzenia, przez co moje serce robi obrót.
"Wiem, co powiedziałem." łagodnieję, delikatnie osuwając dłonie na jego talię.
Sprawdzam grunt, testuję na ile mogę sobie pozwolić. Kiedy Louis mnie nie odpycha, poprawiam ułożenie palców i przyciągam go bliżej siebie.
Słowa nie są potrzebne, by zrozumieć, że chociaż przez cały tydzień wmawiałem sobie, że Louis nic do mnie nie czuje, to była to nieprawda.
Oddech Louisa staje się płytki, czuję go na swojej szyi. Dotyka wargami punktu za uchem i zasysa je powoli, z cichym cmoknięciem.
"O mój boże." wyrywa się ze mnie, z jękiem. W Louisa coś wstąpiło, bo jestem prawie pewny, że jego tęczówki przybrały czarny odcień. Zaczyna przygryzać moją skórę i przytrzymywać mnie za żuchwę.
Jakim cudem mu na to pozwalam, jakim pieprzonym cudem-
"Nie wiem czy nadążasz, Styles" mruczy. "-ale nie lubię być uległy, tylko takiego grałem."
Rozszerzam oczy, przeklinając.
"Nie ma szans."
Odklejam się i zderzam nasze usta, badając każdy zakątek jego wnętrza. Louis próbuje przejąć dominacje i uziemić przy ścianie, ale wyprzedzam go, sprawnym ruchem unosząc na rękach i ściskając za pośladki.
"Nie możemy zmarnować twoich zasobów." dyszę. "Ani moich."
Niezdarnie, nie zaprzestając całowania, przemieszczamy się z kuchni do sypialni. Nasz pocałunki zwalniają, stają się bardziej precyzyjne, przemyślane. Gdy kładę Louisa na łóżku w naszych gestach nie ma już śladu agresji.
I oboje to wyczuwamy.
Patrzymy na siebie uważnie, próbując wyrównać oddech.
"Zanim wejdziesz, rozciągnij mnie dobrze." mówi, obserwując jak przymierzam się do wsadzenia w niego palca. Przełyka ciężko, a ja skupiam całą swoją uwagę na jego twarzy. Jest ewidentnie zestresowany.
"Nie skrzywdzę cię." zapewniam i całuję go w skroń na potwierdzenie słów. "Zrobię wszystko by cię nie bolało. Zrobię wszystko by cię chronić."
Jest to pierwszy raz, gdy podchodzę do seksu w sposób ostrożny i niegwałtowny. Daję ogromne ilości śliny na palce i chociaż mój penis marzy o wypełnianiu go, z niczym, ale to z niczym się, nie spieszę.
Nigdy przedtem nie rozmasowywałem wejścia.
Ale nigdy nie byłem też zakochany.
***
Chłód z otwartego na oścież okna wpada do sypialni falami. Louis nachyla się nad rozświetlonym miastem i pali fajkę. Mam okazję obserwować gołe pośladki z moimi odciśniętymi rękami na jego skórze.
Jest to sztuka w najlepszym wydaniu.
"Podsumowując..."
Odchrząkuję i jednocześnie wychodzę z transu. Louis odwraca się w moją stronę i przygląda z zadowoleniem. Warto dodać, że jestem nadal nagi i przykryty tylko w połowie kołdrą.
"Musimy doprecyzować twój plan." mówi, dociskając fajkę o ścianę wieżowca.
Automatycznie rzednieje mi mina, bo jestem prawie przekonany, że nie jest to moment na obgadywanie planu śmierci.
"Możemy do tego wrócić z rana?" pytam. Wokół twarzy Louisa unosi się mgiełka od ciepłego, wydychanego oddechu. Jego kości policzkowe są wyjątkowo ostre w lekkim świetle od lampki. Tak bardzo chciałbym zobaczyć jak ssie mojego-
"Nie." kręci głową. "Wybacz, ale skąd mam wiedzieć, że nie zabijesz mnie w czasie snu?"
Mam ochotę się roześmiać, ale tego nie robię. Czy on jest poważny?
"To są twoje autentyczne obawy?" pytam, zduszając złość.
"Nie." chichocze, kurwa chichocze. "Ale będę spokojniejszy, jeśli to ustalimy."
Otwieram ramię i potakuję głową, żeby przyszedł się przytulić.
"Obiecuję, że cię nie uduszę."
"Postaram się zaufać."
Kładzie się obok, na co przykrywam zziębniętego Louisa kołdrą i utulam ramieniem. Jego policzek jest centralnie skierowany przy moim sercu, jest to trochę zbyt intymne, zbyt... związkowe.
Przymyka oczy i oddycha miarowo, łaskocząc swoim zarostem moją skórę. Przechodzą mnie dreszcze. Nie mogę uwierzyć co ten człowiek ze mną robi.
"Więc?" mruczy.
"Więc... upozorujemy, że zginąłeś w trakcie wspinaczki na Mount Everest." maluję palcem na plecach Louisa malutkie kółeczka. Trudno powiedzieć czy bardziej uspokaja to go czy mnie. "Zaplanujemy wywiady, podczas których zadeklarujesz swoje plany, opowiesz o przygotowaniach. Następnie opublikujemy na Twitterze dzień wyjazdu. Po kilku dniach Niall roześle informacje, że stracił z tobą kontakt. Media oszaleją, założą, że zginąłeś, a ciała nigdy nie znajdą. Musimy zaplanować, gdzie chciałbyś zamieszkać, a nawet, jak chciałbyś zmienić wygląd, by nikt cię nie rozpoznał."
Po tym następuje chwila ciszy.
"Jak długo nad tym myślałeś?" pyta. "Jest to dosyć genialne. Jednocześnie przerażające."
"Zdaję sobie z tego sprawę." zamyślam się i głaszczę bezwiednie Louisa po włosach. "Będę przy tobie na każdym kroku."
Czuję jak usta Louisa rozciągają się w uśmiechu.
"Chcesz zniknąć razem ze mną?"
Oh, Louis.
"Znasz odpowiedź." szepczę.
***
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top