6


Louis Tomlinson postrzelony! Tajemniczy chłopak wiezie go do szpitala!

Harold Lagerfeld słynny artysta obrazów w czerwieni widziany z Louisem Tomlinsonem pod szpitalem

Louis Tomlinson jest gejem? Przynajmniej tak donoszą ptaszki....


"Co powiesz na rozszerzenie układu?" 

Louis nachyla się nad iPadem i przeciera rozpostartymi dłońmi całą twarz.

Wiemy, że wszystko rozleciało się pod naciskiem braku kontroli. Byliśmy nieuważni, nieostrożni, a co więcej; głupi. Od chwili wypuszczenia artykułów dostałem 50 wiadomości, w tym jedną od Dana napisaną caps lockiem. 

Do teraz jej nie otwarłem.

"Kim my w ogóle dla siebie jesteśmy?" wygłasza Louis, kręcąc do siebie głową. "Autentyczne pytanie. Jeszcze ani razu nie doszło między nami do seksu, kilka razy się całowaliśmy i-"

"Nie poszukuj na to pytanie odpowiedzi." wzdycham z zaciśniętymi ustami, przerażony wizją, co to wszystko oznacza. 

Louis śmieje się bez krzty humoru. 

"Nie mogę cię narażać na niebezpieczeństwo." mówi w końcu.  Nastawia wodę w czajniku i opiera się o kant blatu głęboko zamyślony. "Gdybyś zaczął udawać mojego chłopaka mógłbyś zginąć."

Marszczę brwi do tego stopnia, że przecina mnie ból. 

"Kto powiedział, że chciałbym być twoim udawanym chłopakiem?" 

Szatyn peszy się, owijając rękami klatkę piersiową. Wygląda na jeszcze mniejszego i bardziej bezbronnego w tej pozycji.

"Tu nie ma miejsca na dramat." ucinam temat, robiąc ogromny gryz bajgla z sałatą i indykiem. "Niech myślą co chcą, co cię to obchodzi?" wzruszam ramionami. "Sugeruję obmyślić plan, jak uratować ciebie przed potencjalnym zabójcą."

Louis wgapia swoje ślepia we mnie z lekką dozą zmieszania.

"Jakim cudem z taką łatwością uwierzyłeś w moją teorię?" 

Podchodzi bliżej stołu, przy którym siedzę i lustruje mnie od góry do dołu. 

"Dosłownie, gdybym komukolwiek innemu powiedział o tym, co mi chodzi po głowie-"

"Nie jestem jak ci wszyscy inni."

"Jesteś wyjątkowy?" unosi brew. "Tak?"

"Tak." odpowiadam bez zająknięcia, a okruszki z bajgla uderzają o wszystko, tylko nie o talerz nad którym jem. "Uważam, że jesteś perfekcyjnym celem dla zabójcy. Jeśli czujesz, że ktoś cię chce zabić, co się kilka dni temu prawie ziściło, to kim ja jestem by to podważać? Mam cię traktować jak paranoika, tego oczekujesz?"

Louis prostuje się, poprawia grzywkę, po czym z totalnie nieodgadnionym wyrazem twarzy podchodzi do czajnika, by zalać przygotowane kubki wodą. 

***

Moja galeria sztuki mieści się na wzgórzu, otoczonym pięknym parkiem z drzewami, których gałęzie ocierają się o krzaczastą trawę. 

Rzadko we własnej osobie odwiedzałem to miejsce, miałem przede wszystkim wiele wątpliwości co do mojej twórczości. Na ile może ona być nazywana sztuką, a na ile zakrawa o profanację. Przelewałem na nią brudne emocje, a dając dostęp do moich obrazów, narażałem resztę osób na wchłanianie tej złej energii w swoje ciała. 

Jednocześnie, to jest mój sposób na ujście. Na kontakt ze samym sobą. I jeśli inni chcą być tego częścią- nie odbiorę im tej możliwości. 

Moim rytuałem po wykonaniu zlecenia stało się malowanie obrazu. Żegnałem się w tej sposób z daną osobą i emocjami, które czułem przy zabijaniu jej. Wiem, chore. Jednak w tej branży każdy sposób autoterapii jest moim zdaniem potrzebny. 

"Skąd czerpiesz inspirację?" pyta Niall wpatrzony w obraz ze zlecenia 102. Ociera kciukiem i palcem wskazującym podbródek, zatopiony w innej czasoprzestrzeni. 

"Z doświadczeń życiowych." odzywam się i obserwuję Louisa przechodzącego przez alejkę dwunastą. To właśnie na jej ścianach mieściła się słynna seria 'w czerwieni', jedna z najbardziej wzbudzających kontrowersję, obrzydzenie i... podniecenie.

Przynajmniej tak to opisują krytycy.

Seria przedstawiała trzy obrazy, pełne czerwieni; w różnych odcieniach, spływającej, skroplonej i rozmazanej palcami, proszącymi o ratunek. 

Istny misz masz artystyczny. 

Zachodzę Louisa od tyłu, umieszczając dłonie na jego barkach. Wzdryga się na ten dotyk, spoglądając na mnie z wyraźnie powiększonymi źrenicami, ale udaje, jakby był z tym wszystkim cool.

"Budzą grozę" mówi. 

"Spełniają swą rolę." 

"Wyglądają jakbyś kogoś zabił na ich płótnie." 

Kąciki moich ust unoszą się ku górze. Mam nadzieję, że niezauważalnie. 

"Moje obrazy pobudzają wyobraźnią, mogę być z tego tylko dumny."

"Nie zdradzisz... nic?"

"Zepsułbym sztukę." odpowiadam, pocierając jego ramiona. Nasz wzrok się przecina i wiem, że chce mnie pocałować. Czuję to w żyłach, czuję jak bardzo mnie pragnie. "A tego byśmy nie chcieli, prawda, Louis?"

"Nie." mówi, odwracając spojrzenie od moich ust. "Ile za nie?"

"Kochanie, one nie są na sprzedaż." mam ochotę się zaśmiać. Jest uroczy, myśli, że może mnie kupić. "Są jedyne w swoim rodzaju."

"A jak namalujesz obraz ze mną, to będzie mógł wisieć w moim apartamencie?"

Zastygam. Czemu on mi to robi? Czemu czuję się jakby.... grał?

O mój boże

Chwila.

On gra

Mentalnie mam wrażenie, że wyjął z mojej kieszeni pistolet i przyłożył mi go do głowy.

Zabieram ręce z jego barków, a twarz Louisa wydaje się zacięta. Poprawia powoli swoją grzywkę i unosi wyżej podbródek.

Nie.

Działam w roztargnieniu i zaciągam go w bezpieczny kąt, daleki od gapiów. Nie daje się łatwo przemieścić, stawia opór, idąc powoli, ale z pewną gracją. 

"Od kiedy wiesz?" pytam cicho, rozglądając się czy przestrzeń wokół nas jest pusta. Na szczęście jest.

Louis oblizuje usta i spuszcza wzrok, który za wszelką cenę staram się utrzymać.

"Od początku." 

"Co?" Mój oddech przyspiesza diametralnie. Unoszę palcem jego twarz, by w końcu na mnie spojrzał. "Jak...? I czemu...?"

W tym momencie Louis patrzy na mnie z pewnego rodzaju zrezygnowaniem, bardzo podobnym do tego, które ujrzałem, gdy leżał na szpitalnym łóżku. Przechodzi z nogi na nogę i wsadza do swoich kieszeni ręce.

"Dowiedziałem się od detektywa, gdy zacząłem przeczuwać, że Celine chce mnie zamordować." wzdycha. "Chciałem zobaczyć, czy bratając się z tobą mogę opóźnić śmierć."

"Jesteś bardziej pojebany ode mnie." mówię z szeroko otwartymi oczami. "Zdajesz sobie z tego sprawę? Wszedłeś w bliską relację z mordercą, z pełną świadomością..."

Potrząsam nim, na co Louis krzywi się z bólu.

"Przepraszam zapomniałem o twojej ranie, przepraszam, czekaj, mam tu gdzieś tabletki przeciwbólowe-"

Zaczynam szukać po kieszeniach, na co Louis uderza mnie po rękach.

"Styles, czy ty jesteś kurwa poważny?" 

Oburzenie w jego głosie jest piorunujące. Zatrzymuję się.

"Skąd znasz-"

Louis prycha, umieszczając dłoń na ranie.

 "Czemu mnie jeszcze nie zabiłeś? Czemu cały czas mnie ratujesz?" pyta, wypowiadając każde słowo wyraźnie. Chwyta mnie za nadgarstek i tym prostym ruchem przyciąga bliżej siebie, zacieśniając palce. Podnieca mnie to. I zawstydza jednocześnie. "Tylko mi nie mów, że masz empatię lub że zrobiło ci się mnie żal..."

"Kocham cię." 

Louis automatycznie puszcza moją rękę i wstrzymuje oddech.

"Co powiedziałeś?"

"Że cię kocham." 

Nie mam pojęcia czemu, ale moje oczy nachodzą łzami. Odganiam je szybko, spoglądając w sufit. 

"Nie możesz być poważny-"

"Inaczej bym cię zabił." odpowiadam chrapliwie, zduszając następną falę łez. "Obraz już by wisiał."

"Ja pierdole." szepcze pod nosem. "Spójrz na mnie."

"Nie." przeklinam, odwracając się do niego tyłem. "Przegrałem z tobą, a ty nawet nie odwzajemniasz moich uczuć-"

"Harry jesteś mordercą. Powinieneś zrobić to co do ciebie należy."

"Proszę?"

"Powinieneś mnie zabić." mówi, a jego ciało przechodzi dreszcz na sam smak tych słów. "Wiem, że jeśli tego nie zrobisz ryzykujesz życie całej swojej rodziny. Praca to praca."

"Ty siebie słyszysz?"

"I tak planowałem popełnić samobójstwo zanim się pojawiłeś. Może znasz łagodniejszy sposób na zakończenie życia?"

Nie wierzę.

"Nie zrobię tego." wycofuję się, tworząc między nami dosyć spory dystans. Przełykam ciężko ślinę, po czym zaciskam oczy w pragnieniu by to wszystko nie było prawdą. "Znasz drogę do wyjścia."

Tymi słowami kończę rozmowę, zdruzgotany nabytymi informacjami, a przede wszystkim tym co wyznałem Louisowi. 





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top