3


111,112, 113, 114, 115

Przy ostatniej pompce padam na podłogę i ciężko łapię oddech. To jeden z wielu sposobów na pozbycie się niepojętego dla mnie napięcia.

"Oh, stary. Każdy ma tego jednego."

Ugh. Tylko nie on.

Zayn stoi nade mną w krótkich spodenkach i obcisłym podkoszulku. Oczywiście, że akurat teraz wybrał moment na udanie się na siłownię. Oczywiście.

"Daj mi spokój."

"Przyznaj! Trafił się gwóźdź w trumnie, którego słynny Harry Styles nie potrafi przybić."

Szczerzy ten swój głupi ryj. Zayn Malik. Nie lubimy się i rywalizujemy ze sobą od lat. Na tablicy w gabinecie Dana wisi licznik morderstw i idziemy łeb w łeb, co mnie niezwykle wyprowadza z równowagi.

"Zaynie, weź idź się rzucić w pogoń za kimś kto poświęci ostatnie chwile swojego życia na przebywanie w twoim towarzystwie." odwracam się od niego i wycieram twarz bordowym ręcznikiem. "Może wzmocni to twoją narycystyczną potrzebę bycia wyjątkowym."

"Louis Tomlinson, huh?" zagaja, ignorując wszystko co powiedziałem. Wywracam na to oczami, chociaż w głębi duszy ściska mnie w żołądku. "Mogę go przejąć jeśli chcesz."

Nawiązuję z nim kontakt wzrokowy w odbiciu lustra. W jego oczach skaczą ironiczne ogniki. 

"Spierdalaj."

"Rozumiem. Chcesz najpierw się nim nacieszyć. Pamiętaj, że czym bardziej zwlekasz, tym trudniej." przysiada na ławce z hantlami i obserwuje jak wieszam się na drążku. "Miałem takiego jednego." poważnieje. "Nazywał się Liam."

Z narastającą irytacją pytam: "I co się z nim stało?"

Zayn spuszcza wzrok na opuszki swoich palców, porusza nimi nerwowo, po czym wzdycha.

"Popełnił samobójstwo."

Prycham, podciągając się ku górze.

"Bo nie wytrzymałem i powiedziałem mu, że zlecili mi zamordowanie go." markotnieje jeszcze bardziej. "Nie chciał, żeby spadała na mnie ta odpowiedzialność i.... zabił się."

"Boże, czy ty przyszedłeś zarazić mnie depresją?"

Mulat przygryza wargę i potakuje do siebie głową.

"Nie zakochuj się w nim, bo nigdy sobie nie wybaczysz tego co się ma mu stać."

"Stary, nie wiem o czym ty mówisz." odzywam się defensywnie. "Louis nie jest dla mnie niczym innym jak celem." wzruszam ramionami, by dodać mojej wypowiedzi wiarygodności. "Po prostu nie udało mi się go załatwić pierwszej nocy. Zdarza się najlepszym. Jutro go zabiję."

"Nie zabijesz go." szepcze i spogląda na mnie współczująco. "Powodzenia."

"Idź w chuj." syczę, podciągając się gwałtownie.

"Idę."

"Świetnie."

***

Jak go zabić by najmniej bolało? 

To pierwsza myśl, która przychodzi mi do głowy, kiedy wstaję następnego dnia. Obracam się na drugi bok, w pragnieniu o więcej minut snu. Chcę uniknąć tego dnia jak najdłużej się da, bo muszę to w końcu zrobić. 

Odurzę go, a gdy straci przytomność zastrzelę.

Przybijam sobie mentalną piątkę.

Brzmi jak plan, Harry. Czyli musisz ponownie znaleźć się w jego apartamencie, tam będzie najbezpieczniej-

Ciąg myśli przerywa telefon. Przeklinam, kopiąc ze złości kołdrę. 

"Tak?" 

"Cześć, synku." wita mnie ojciec. "Zastanawialiśmy się z mamą, kiedy nas odwiedzisz. Wysłać zaproszenie pocztą czy mailem?"

"Ojcze, to jest najgorszy moment z możliwych." mówię przez zaciśnięte zęby, opadając głową o poduszkę. "Pracuję."

"Nad czym? Nie odebrałbyś w środku zlecenia."

"Nad sprytnym planem." dopowiadam, wgapiając się pustym wzrokiem w zegarek. "Nie mam czasu na obiadki mamy."

"Nie wycieraj tej rozmowy obiadkami mamy, w porządku?" przecieram z irytacji twarz. "Szacunek. Zawsze szacunek."

"Dobrze, tato. Powiedz mi, miałeś kiedyś zlecenie, którego nie zrealizowałeś?"

Cisza.

"Co to za pytanie, synu?"

"Odpowiedz."

"Chcesz mnie pogrążyć?"

"Nie, nie wszystko kręci się wokół ciebie, wiesz? Mój boże..."

"Zawsze wykonywałem swoje zlecenia, bo inaczej sam mógłbym umrzeć. Wiesz jak to działa.     W tej branży nie ma litości, zadanie jest zadaniem i nie możemy się nad tym rozckliwiać." 

"A co, jeśli nie chcę kogoś ..."

"Harry." głos ojca przypomina grzmot z jasnego nieba. "To nie jest koncert życzeń."

"Masz rację." odpowiadam żałośnie i mam ochotę zapaść się pod ziemię. "Zrobię co trzeba."

"Bardzo dobrze. Zasada numer osiem: nie możesz ryzykować swojej kariery. Ani życia."

Chcę mu powiedzieć, że wiem, ale nic bardziej nie boli jak świadomość, że nie mam wyboru. 

***

Firma Louisa jest osadzona w 50 piętrowym, przeszklonym wieżowcu, daleko od centralnego ruchu miasta. Ubrałem się dzisiaj wyjątkowo elegancko, dopełniając look żelem do włosów i perfumami od Toma Forda. Muszę zrobić wszystko, by Louis ponownie mi zaufał, co po ostatnim zajściu może być trudniejsze niż mi się wydaje.

Ale nie mam wyjścia. 

Na tę specjalną okazję kupiłem kawy w Jeanne Polo i dosypałem do kubka z szarym wieczkiem proszku, po którym Louis zrobi się senny w przeciągu 20 minut. Później to już kwestia... wprawy.

"Panie Lagerfled?" Niall dziwi się na mój widok. Wychodzi zza kontuaru, poprawiając nerwowym gestem okulary na nosie. "Był pan umówiony?"

"Ależ skąd." uśmiecham się. Stawiam kawy na blacie i poprawiam czarująco włosy. "Czy mimo wszystko mógłbym się przywitać z panem Tomlinsonem?"

"Jest na zebraniu." stuka w klawiaturę. "Może pan poczekać, czy to w porządku?"

"Bardziej niż w porządku. Dziękuję." 

Mijają minuty, kiedy roztargniony Louis zjawia się w lobby w idealnie skrojonym garniturze, prawdziwych, skórzanych lakierkach i totalnie nieodgadnionym wyrazie twarzy.

"Harold." wita się, poprawiając koszule. "Nie sądziłem-"

"Potrzebowałem cię zobaczyć." mówię stłumionym głosem, tak, żeby tylko Louis mnie usłyszał. "Możemy...?"

"Możemy. Chodź, zaprowadzę cię do mojego gabinetu." zanim się oddalimy, mężczyzna uderza w blat kontuaru. "Odwołaj pana K. Dzięki."

Porywam kawy i podążam za Louisem korytarzami w niezręcznej ciszy. 

Gdy znajdujemy się w pomieszczeniu, oniemieję. Widziałem wiele majestatycznych miejsc, przepełnionych luksusem, ale to miejsce... przechodziło ludzkie pojęcie. Nawet trudno opisać wykonanie mebli, ponieważ nigdy wcześniej nie widziałem czegoś tak innowacyjnego. 

"Kupiłeś mi kawę?" pyta z lekkim uśmiechem, wskazując palcem na kubek. Przytakuję. "Nie piję kawy. Ale dziękuję za chęci."

Rozsiada się wygodnie na ogromnym fotelu, w którym praktycznie się zatapia i odpala elektroniczną fajkę. 

Szybko się orientuję, że jest  zupełnie innym Louisem. W innym nastroju, w innej roli... I będzie ciężko, oh, kurwa, będzie tragicznie

Zagubiony wybieram miejsce na kanapie, przełykając ciężko ślinę. 

"Wspominałeś ostatnio o... byciu na wyłączność."

Louis marszczy brwi i wgapia się we mnie o kilka sekund za długo. Przez chwilę mam wrażenie, że wyparł całą naszą noc.

"Co to dla ciebie oznacza?" 

"Co?"

"Bycie na wyłączność." precyzuje, układając zgiętą nogę na swoim udzie. "W końcu nawet się nie znamy"

Uśmiecham się zadziornie. Jebaniutki. 

"Bycie na wyłączność oznacza uprawianie miłości z jedną i tylko jedną osobą, jeśli moja definicja pokrywa się z twoją."

"Miłości." potakuje z uznaniem. "Jesteś niepoprawnym romantykiem." odwraca spojrzenie. "To duże słowo, nie sądzisz? Nie można kogoś kochać, być na wyłączność i nie być jednocześnie z tą osobą w związku. Uczucia komplikują taki układ."

"Zgadzam się. Nie wiem czemu użyłem takiego wyrażenia."

"Było to słodkie." przyznaje od niechcenia, wyciągając niedopałek z urządzenia. "Zmieniłeś zdanie. Dlaczego?"

"Bo chciałbym cię wypieprzyć." 

Louis zastyga w bezruchu, chociaż jego klatka piersiowa łapie szybciej powietrze. Wysuwam się na brzeg kanapy, by zmniejszyć między nami dystans. 

Mam go. Mam g o. 

"Co jeśli nie okażemy się kompatybilni?" pyta, okrążając wzrokiem moją twarz. 

"Skarbie..."

"Nie nazywaj mnie tak." grzmi, zaciskając piąstki. "Nie jestem skarbem."

Odchrząkuję.

"Jeszcze sprawię, że będzie to jedyne co będziesz chciał słyszeć."

Oczy Louisa przypominają piłeczki na dźwięk moich słów. Nie komentuje tego w żaden sposób, jednak wstaje z fotela i popycha mnie na oparcie kanapy. Wbija swoje ostre spojrzenie w moje tęczówki, co przypomina rywalizację o dominację. Podłapuję.

Zacieśniam dłonie na jego nadgarstkach przez co urywa kontakt wzrokowy.

"Chodź na moje kolana. Śmiało." 

Louis nie walczy i daje się poprowadzić na moje nogi. Chwytam go pewnym gestem od tyłu za pośladki, po czym wykonuję delikatnie pociągnięcia po bokach jego ciała. Nie muszę długo czekać, by odczuwalne wybrzuszenie pojawiło się pomiędzy nami.

"Lubisz być uległy, hm?" szepczę. "Oddawać kontrolę. Odpowiedzialność. Rolę szefa. Czy tego ode mnie oczekujesz? Ulgi?"

"Chcę żebyś doprowadził mnie do takiego stanu, w którym nie będę pamiętać jak się nazywam." wyznaje, naciskając swoim członkiem na moje krocze. 

On mnie zabije, myślę.

"Nie chcesz być Louisem Tomlinsonem, kochanie?" 

"Chcę być twój."

"Jesteś." zapewniam. "Jesteś mój."

Louis pochyla się nad moimi ustami, a ja przejmuję od tego momentu pałeczkę, badając pocałunkami tonację jęków Tomlinsona.

***

Okay, to już oficjalne, Louis Tomlinson będzie powodem mojej śmierci. There I said it. Po dzisiejszym 2 godzinnym spotkaniu, podczas którego wymieniliśmy się nie tylko śliną, ale też numerami, Louis zostawił mnie z olbrzymim problemem. 

A warto doprecyzować, że rzadko mam olbrzymi problem, którego ktoś nie rozwiązuje za mnie. 

Prawie przechodziliśmy do rozbierania, gdy Horan bez ostrzeżenia zawitał do gabinetu. I czar prysł. Louis ponownie wszedł w rolę szefa, a po moim uległym partnerze nie było już żadnego śladu. 

Miałem ochotę wlać Horanowi do gardła zimną kawę z środkiem odurzającym.

Skończyło się na niezapowiedzianym zebraniu, którego nie dało się przesunąć w czasie, więc Louis niemal wybiegł z biura. Jednak przed tym, zamknął na chwile drzwi i naskrobał na karteczce swój numer. 

"Niepoprawny tradycjonalista." skomentowałem, przejmując kartkę. Roześmiał się. 

"Zadzwoń wieczorem." szepnął, ściskając mnie za łokieć. Już chwytał za klamkę, ale zatrzymałem go.

"Będziesz czekać?" 

Louis wydawał się z początku zmieszany. Poprawił swoje włosy, przyglądając się mi uważnie.  

"Niekoniecznie." powiedział. "Mam prezentację o 17, ale zdecydowanie będę myślami przy Tobie."

"Wyszedłeś z roli." 

"Wyszedłem." przyznał nieśmiało, znowu naciskając na klamkę. "Muszę lecieć, Harold."

"Mów mi Harry." 

Delikatnie odsunąłem jego rękę z klamki, co zaskoczyło Louisa na tyle, że zauważyłem w błękitnych oczach zdumienie. Pocałowałem go delikatnie, przeciągle, opierając plecami o drzwi i trzymając ramię nad jego głową. Louis odwzajemniał każdy ruch, dodając od siebie trochę więcej języka.

"Harry-"

"Powinieneś zostać."

"Wychodzę." oznajmia stanowczo i urywa pocałunek, odpychając mnie ręką. "Nie chcę cię zostawić, ale muszę. Do usłyszenia."

Chciałbym zaznaczyć, że dzisiaj jest czwartek. Zaraz skończy się tydzień, a ja nie tyle co nie wykonałem zlecenia,  co łamię swoje zasady i wchodzę w relację z obiektem. 

Ktoś powinien mnie za to zamordować. 

Do Louis: Mogę odebrać cię po prezentacji? 

Wysyłam i bezwiednie przegryzam wargę w oczekiwaniu na wiadomość. W tle włączam Netflixa, chcąc na wszelaki sposób rozproszyć swoją uwagę od telefonu. Na pewno się zgodzi.  A jeśli nie, to na pewno będzie miał istotny powód. 

Od Louis: Tylko jeśli zgodzisz się oglądać Love is blind. W innym razie, mam plany ;)

Do Louis: Co to za program?

Od Louis: Serio?

Marszczę brwi. Nie jestem na bieżąco. Tak w zasadzie, to już bardzo dawno robiłem coś co można zaliczyć w kategorii rozrywki. 

Googluje nazwę i dowiaduję się, że to reality show o poznawaniu ludzi w ciemno, niejaki eksperyment społeczny. 

Do Louis: Brzmi ciekawie. Możemy obejrzeć. 

Do Louis: Czy masz ochotę na coś szczególnego do jedzenia?

Czekam 10 minut, zanim wyświetlacz rozbłyskuje jego imieniem, a ja prawie podskakuje w miejscu z ekscytacji. Kurwa, Styles, spokój. Z większym opanowaniem klikam w dymek, przy czym dołeczki niemal wypadają z moich policzków. 

Od Louis: Jakie jest twoje najbardziej popisowe danie, Harold?

Do Louis: Tak dawno nie gotowałem... mam od tego Dianę. 

Do Louis: Mimo wszystko nie zawiodę, mam nadzieję, że nie masz żadnych uczuleń

Uczulenia? Co ty gadasz? Czy mnie do reszty już odjebało!!! Przecieram z upokorzenia twarz, zerkając przez ramię na kuchnię, z której nie korzystałem od cóż, lat. 

Od Louis:  Mam uczulenie na ciebie w tej wersji

Od Louis: żartuję

Od Louis: żartuję bo jestem oczarowany

Od Louis: nie mam żadnych uczuleń, możesz szaleć, jeśli pamiętasz jeszcze jak używa się trzepaczki 

Do Louis: jestem człowiekiem wielu twarzy

Do Louis: trzepaczka mi nie straszna

Od Louis: nie wiem czy to, że jesteś człowiekiem wielu twarzy to dobrze czy nie, brzmi toxic, nie sądzisz?

Do Louis: sam stwierdzisz

Do Louis: daj znać jak będziesz kończyć to przyjadę

Od Louis: w porządku, Harold. Do zobaczenia


****

Punkt 21:00 podjeżdżam pod biurowiec Louisa. Zostawiam włączone światła, dzięki czemu widzę pozabawioną latarni okolicę.

Czuję....mieszankę emocji, ale przede wszystkim stres. Ugotowałem dla Louisa kolację na poziomie restauracji z gwiazdkami Michelin; zupę jarzynową krem ze zmiksowanym serem (na rozgrzanie, w końcu wieje wiatr, a po ciężkim dniu może spaść odporność. Taki ciepły płyn idealnie się nada na przystawkę) oraz wieprzowe kotlety w sosie grzybowym ze specjalnymi ziemniaczkami (przepis dostałem od Diany, zajadam się tym daniem jak małe dziecko cukierkami). Włożyłem wszystko do piekarnika, by podtrzymać ciepło i.... przygotowałem pieprzony stół, ułożyłem zastawę. Serwetki jedwabne z haftowaniem. 

Na miłość boską, najgorszy w tym wszystkim jest fakt, że robię to totalnie z automatu. Jakby życie pozbawiło mnie zdolności myślenia. Stwierdziło, o, Harry, proszę niech ci odpierdoli na punkcie słodkiego Louisa, proszę, masz, strać resztki swojej godności, ah i nie zapomjij go zabić, dobrze? 

KURWA!!!!

Widzę go. Wychodzi z neseserem w ręce, ze spuszczoną głową i skierowanym wzrokiem w telefon. Uśmiecha się delikatnie do siebie, po czym unosi iPhone'a do ucha.

"Cześć, jestem już przed-"

Nagle Louis traci stabilność i upada, próbując za wszelką cenę uczepić się rękami barierek. Przez maskę samochodu przebiega dobrze mi znana sylwetka, którą najchętniej zabiłbym tu i teraz, przywiązując do drzewa i uderzając czołowo autem. 

Ty jebany debilu

Jeśli go zabiłeś, ja zabiję ciebie. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top