2
"Jak się pan nazywa?"
"A kto pyta?"
Zerkam na mężczyznę. Wygląda schludnie w swoim brunatnym garniturze i białej koszuli.
"Przedstawiciel Louisa Tomlinsona." odpowiada pesząc się, jednak po chwili prostując na baczność. "Niall Horan."
Uśmiecham się na tę wiadomość. Fantastycznie. Chłopak mnie szuka. Może jednak ta cała akcja z ratowaniem nie była błędem, a przeznaczeniem.
Wyciągam w stronę Horana dłoń.
"Harold Lagerfeld." i tak, to moja awaryjna persona figurująca w mediach na potrzeby pracy. "Miło mi. W czym mogę pomóc?"
Blondyn skanuje mnie uważnym wzrokiem. Mam wrażenie, że jego połączenia w mózgu odprawiają szybką psychoanalizę.
"Pan Tomlinson poprosił, żeby pana odnaleźć i zaprosić za kulisy."
"Czy pan Tomlinson zaczyna mieć na moim punkcie obsesję?" unoszę brew. Twarz Niall pozostaje niewzruszona. "Czy pan Tomlinson chciałby złożyć mi... propozycję?"
"Pan Tomlinson sam wypowie się w danym temacie. Proszę za mną."
Przedzieramy się przez masę ludzi, aż w końcu docieramy za scenę. Niall pokazuje plakietkę ochroniarzom, po czym wpuszcza mnie przez pokaźne, kurtynowe wejście.
Hala, bo inaczej to miejsce trudno nazwać, przypomina prywatny pokój w luksusowym klubie. Z tym wyjątkiem, że nad Louisem wylegującym się na czerwonej leżance, nachyla się ratownik medyczny, a nie striptizer.
"Ciśnienie w normie." oznajmia i zaczyna pakować torbę. "Proszę się oszczędzać przez resztę wieczoru. Zaleciłbym przełożenie dzisiejszej prezentacji-"
"Niall, słyszałeś ratownika, odwołaj to gówno" zleca Louis, zaciskając powieki. Na oślep sięga po przygotowane tabletki na stoliku. "Mają wystarczająco dużo materiału na nagłówki."
"Dobrze." spogląda na mnie niepewnie. "Przyprowadziłem pana Harolda."
"Harolda?" Louis przedrzeźnia moje imię wesołkowatym głosem. W końcu zwraca się w moim kierunku. Jego mina rzednieje, nabiera większej powagi. "Dobrze cię widzieć."
Odchrząkuje, po czym siada na skraju kanapy. Ma na sobie dresy z adidasa oraz najmniejszy rozmiar męskich vansów okalających stopy. Milioner.
"Również." odzywam się, zaciekawiony. Mój nóż zaczyna ciążyć w kieszeni. "Czym zawdzięczam przyjemność?"
"Więc."
Louis rozgląda się po hali i gestykuluje swoim ludziom w stronę wyjścia. Nie musi powtarzać dwa razy. Miejsce pustoszeje, wtedy wstaje z kanapy i okrąża mnie powoli. Jest to co najmniej dziwne, ale, cóż, czasami trafiają się i wariaci.
"Wiedziałeś, że twoje oczy mogłyby zabić?"
Zagryzam dolną wargę, by się nie roześmiać.
"Panie Tomlinson, gdyby to było takie proste-"
"Mów mi Louis."
"Louis." smakuję jego imię. Na tym etapie stoimy naprzeciw siebie, a szatyn buduje takie napięcie, że aż przechodzą mnie dreszcze.
"Chciałbym się odwdzięczyć."
Zastygam.
"Coś czuję, że to wymówka, by spędzić ze mną więcej czasu." wygłaszam oczywistość, co wywołuje poruszenie jego kącików ust.
"Bardzo dobrze."
"Hm?"
"Mam wolny wieczór. Czy zechciałbyś potowarzyszyć mi w czasie kolacji?
Louis owiewa mnie szelmowskim spojrzeniem, który nie znosi odmowy. A ja nie zamierzałem burzyć planu podkładającej się pod autobus ofiary.
"Z przyjemnością." szepczę.
***
"Haroldzie, opowiadam ci od godziny o mojej niezbyt ciekawej pracy, którą odziedziczyłem po ojcu, może zamienimy się teraz rolami?"
Louis jest nieugięty, zadziorny i.... tak bardzo seksowny. Jestem pochłonięty rozmową do tego stopnia, że zapominam o celu, w jakim znalazłem się w jego apartamencie.
Co gorsza, zapominam o nożu. Zapominam o opioidach, które z łatwością mógłbym wrzucić do jego Margharity. Zapominam o bożym świecie, bo Louis, ah, Louis, sprawia wrażenie osoby, z którą chce się wybrać w podróż o 2:00 w nocy po całym świecie. Z którą chce się zabalować i uprawiać niechlujny seks mając widok na tętniące światłami i nocnym życiem miasto .
Jestem również pijany.
"Co byś chciał wiedzieć?" pytam, obracając w dłoni kieliszek. "Co potrzebujesz wiedzieć?"
"Wszystko." przysuwa się do mnie na skórzanej kanapie, wydając przy tym skrzeczące odgłosy. Zakłada ręce w piramidkę. "Czym się zajmujesz?"
"Nielegalną sztuką." wypowiadam każde słowo powoli, przez co Louis skupia zbyt dużą uwagę na moich ustach.
"Czyli mam przestępcę na chacie?" unosi brew.
"Zdecydowanie."
"Hm." Louis obserwuje mnie dociekliwie, zachowując szokujący spokój. Czy on nie wziął mnie na poważnie? "I na czym to polega?"
"Maluję obrazy." idę starą śpiewką. "Wystawiam je w galerii sztuki, wysyłam w świat."
"Co czyni je wyjątkowym?"
Prycham.
"Wychodzą z tych rąk." rozpościeram swoje palce na jego kolanie. Mężczyzna spogląda na moją dłoń i dotyka wskazującym paznokciem wzdłuż żył. "To samo przez się mianuje je wyjątkowym." szepczę.
"Nie wątpię."
Wzdrygam się i odsuwam od ręki Louisa. Zderzamy się w intensywnym, wżerającym w duszę, spojrzeniu. Ciepło w dole brzucha i narastająca palpitacja serca żąda ode mnie działania.
"Nie chcę by ta noc się skończyła." wygłasza. Wstaje z kanapy i przegląda się w odbiciu szyby. "A musi, prawda?"
"Od nas zależy jak."
"Czyżby?" Louis zachodzi od tyłu i otula dłońmi mój kark. Odchylam głowę, wydaję z siebie subtelny jęk i patrzę, patrzę, jak Louis unosi swój kciuk i pewnym gestem zaczepia nim o moją dolną wargę. "W takim razie jaki będzie finał?"
Oddycham ciężko i przeklinam w duchu za stan w którym się znalazłem. Przypominam sobie, że mam go zabić.
Jednocześnie Louis nachyla się, pełen alkoholowej esencji i polegam. Bez większego zastanowienia przyciągam go do swojej twarzy, złączając usta w pocałunku jakiego nie doświadczyłem od lat, jego dłonie przyduszają moją krtań, wyciągam szyję bardziej, oddając mu kontrolę. Jest to kurewsko podniecające, mam ochotę utopić się w tym uczuciu, garściami zalewać każdego dnia.
"Byłem pewny, że będę na twoim miejscu." szepcze mi do ucha, przygryzając jego brzeg, co wywołuje z mojego wnętrza następny głęboki, chrapliwy, jęk. "Nie pogardziłbym." poluzowuje ścisk rąk. "Wyszedłeś z roli."
"Proszę?" budzi się we mnie krzta trzeźwości wymieszanego z oburzeniem. "Jeszcze w nią nie wszedłem."
Louis przygryza wargę i dopija szybko ostatni łyk z szklanki. Dystansuje się na taką odległość, że nie jestem w stanie go dosięgnąć.
"Może czas wejść?" pyta zaczepnie. "Może czas zrobić to w czym, jestem pewien, jesteś najlepszy?"
Również wstaję z kanapy, spuszczam wzrok, ale uśmiecham się delikatnie pod nosem. Moja koszula jest cała pognieciona i myślę, że już dawno straciła ważność na moim ciele.
"Rozbierz się." szepczę, wsuwając palce za materiał jego spodni. Louis posłusznie wykonuje polecenia, rzucając swoją bluzkę na ziemię pod nasze stopy. Przy spodniach pomagam mu, przesuwając je w dół swoimi rękoma po udach, co wywołuje falę drżenia na odczucie zimna i piętrzących się emocji.
"Jesteś zbyt delikatny." mówi. "Gdzie twoja dominująca energia? Gdzie twój silny dotyk? Gdzie twoja potrzeba wyzionięcia ze mnie ducha?"
"Jesteś nieznośny." odzywam się, popychając go na zagłówek kanapy. Louis uderza kością biodrową o mahoniową poręcz. Zaciska usta przed wydaniem dźwięku. "Nie hamuj. Chcę słyszeć jak cię boli."
"Harold."
"Chcesz być sponiewierany? Tego ode mnie oczekujesz?"
Louis nie odpowiada, jedynie jęczy w poduszkę, gdy wbijam palce w jego barki. Naznaczam go długimi zadrapaniami wzdłuż kręgosłupa, nie szczędząc na głębokości i aż mnie kusi, by wyjąć nóż. Cóż za idealny moment na wydanie wyroku, cóż za idealna, artystyczna sceneria-
"Mogę być tylko twój. Twój na zawsze." wyznaje i cała moja wizja z kłuciem go nożem po całym ciele umyka w zapomnienie. Moje serce... mrowi. Czy to kurwa normalne?
Chwila. Nie. Nie mogę. To się musi zatrzymać. Jeśli złapię do niego uczucia- nie mogę.
Muszę działać szybko. Zanim... zanim.
"Harold?" Louis zerka przez ramię. "Hej, przepraszam, jeśli przekroczyłem granicę-"
"Zamknij się." zaciskam oczy i przecieram dłońmi twarz, w nerwowym odruchu próbując zebrać nieposklejane myśli. "Zamknij się i już nic do mnie nie mów. Kurwa mać."
Jestem wkurwiony. Na siebie. I na niego też. Sprawdzam kieszenie w poszukiwaniu kluczy do domu i noża. Louis w tym czasie bierze głęboki, poddańczy oddech, po czym zaczyna zbierać z podłogi ubrania. Na ten widok boli mnie serce i kutas. Głównie kutas.
"Zepsułem moment. Wiem." przyznaje się niezręcznie. Jego branie odpowiedzialności nie pomaga. "Po prostu poczułem przypływ, że... to głupie. Strasznie głupie, w końcu dzisiaj się poznaliśmy, ale, że mógłbym być na twoją wyłączność."
"To naprawdę ekstra głupie, Louis." podsumowuję, chociaż jestem świadomy, że coś w środku mnie wcale tak nie uważa. Muszę się zbierać albo go zabić, nie ma nic pomiędzy. "Nawet mnie nie znasz."
Louis wygląda na przygnębionego, trzyma fason, ubierając swoje dresy.
"Dawno nie byłem w niczym... bliższym." otwiera się. "Nawet nie odczuwałem potrzeby, a dzisiaj napełniłeś mnie nadzieją, że może jednak chcę czegoś więcej."
"Naprawdę doszedłeś do takich refleksji po tym jak traktowałem cię jak szmatę?" pytam cynicznie. Louis mruży na moje słowa oczy, regulując przy tym swój nierówny oddech.
"To była gra, która jest wspaniałą częścią relacji, gdy można poczuć się przy kimś komfortowo. I ty." wskazuje na mnie palcem. "Ty to we mnie dzisiaj rozbudziłeś." uśmiecha się. "Komfort."
Nie wierzę. Ten człowiek jest niepoważny. Totalnie pojebany.
Urywam kontakt wzrokowy i już wiem, że nie pozostawia mi wyboru.
"Muszę już iść." mówię stłumionym głosem, zerkając na zegarek. Twarz Louisa pozostaje bez wyrazu. "Spokojnej nocy, Louis."
***
Od kiedy pamiętam tata zabierał mnie na strzelnicę, od małego sadzał na kolanach i uczył celować do manekinów. Na dobranoc, gdy tylko wyszczotkowałem swoje zęby, czytał dane osób, które otrzymywał na zlecenie (wtedy jeszcze nie wiedziałem, że są to ofiary jego przemocy). Uczył anatomii, w tym miejsc, które najszybciej się wykrwawiają, chemii, co oznaczało wiedzę z zakresu najbardziej toksycznych substancji, oraz obowiązków należących do mężczyzny w małżeństwie, w skrócie, służenie swojej kobiecie od rana do wieczora (wyjątkiem była praca).
Mama z drugiej strony, napełniała mnie ogromem ciepła, uczyła przepisów kulinarnych, sadzenia roślin i warzyw, wyrobiła we mnie wrażliwość, która w tym zawodzie okazuje się istnym przekleństwem. Również zajmowała się tym samym co tata i wujek Allen, jednak ze względu na mnie dostawała zlecenia znacznie rzadziej.
W moje 10 urodziny ojciec zabrał mnie na zlecenie i wytłumaczył na czym polega jego praca oraz kim będę jak osiągnę pełnoletność. Nie miałem nic do gadania, nie było mi dane mieć innego losu. Dosyć późno dowiedziałem się, że moje dzieciństwo odbiegało od normy, a walka o przetrwanie było wszystkim co znałem.
Dzisiaj poczułem się ponownie jak mały Harry, który stanął przed sytuacją bez możliwości negocjacji, bezradny, by wykonać zlecenie. Nienawidziłem tego uczucia. Bo co to tak naprawdę oznacza?
Że nie chcę go wykonać? A jeśli nie chcę to.... bo mam jakieś uczucia do zadania?
Jest to niedopuszczalny scenariusz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top