snowy day
Są takie miejsca, które mają własny klimat. Chyba nawet nie muszę wam opisywać, co czuje się, wchodząc do domu dziadków, szczególnie w święta. W salonie stoi mała choinka, jeszcze bardziej dodająca wnętrzu przytulności, z telewizora dobiega jakiś koncert kolędowy, a w powietrzu unosi się zapach przeróżnych potraw.
Przez wręcz podziwu godne zagrania rodziców, o których chyba wolę nie rozmawiać w czasie świątecznym, nie było mnie tam ponad dwa lata, a jednak przekraczając próg i dostając te same, już nie za duże, puchate kapcie, poczułam się, jakbym wreszcie wróciła do swojego bezpiecznego miejsca.
Na wejściu standardowe obejmowanie, ściskanie policzków i pytania o samopoczucie, podczas których mimo wszystko uśmiechałam się z rozczuleniem, bo ci ludzie emanowali taką miłością, że dziwiłam się, jakim cudem byli jakkolwiek spokrewnieni z moją mamą.
Racja, wybaczcie, w święta miałam nie krytykować.
Ta oaza dobroci mieściła się nieco za samym Jersey. Zdecydowanie blisko od naszego, cóż, dawnego mieszkania, jednak nawet za tamtych czasów bywaliśmy tam zbyt często. Nie wiedziałam dlaczego, ale dość typowo nie zależało to nawet ode mnie.
- Ktoś tu chyba jechał okrężną drogą – Uniosłam wzrok, pozwalając uśmiechowi dość przerażająco rozświetlić moją twarz, gdy tylko usłyszałam głos Bethany. Z cichym piskiem podbiegłam, rzucając się na nią i wywołując u niej śmiech. – Przysięgam, nawet nie masz pojęcia, jak za tym tęskniłam!
- Wiem, że widziałyśmy się w wakacje, ale czuję się, jakby to też trwało dwa lata...
- Spotkania świąteczne są po prostu poza normalnymi kategoriami – Odsunęła się nieco, żeby posłać mi wymowne spojrzenie, po czym zmierzyła mnie wzrokiem. – Piękna sukienka. Ćwiczyłaś?
- O dziwo jazda na łyżwach dużo daje – ściszyłam głos, na co uniosła lekko brew. – Potem ci wszystko opowiem.
- Nie widzę innej opcji, a póki co...
- Idziemy wypatrywać pierwszej gwiazdki, wiem – Pokiwałam głową, wywołując u niej to najsłodsze, zachwycone spojrzenie. Obejrzałam się jeszcze na uśmiechniętych dziadków, zanim zaciągnęła mnie za rękę do swojego dawnego pokoju, który zwykle dzieliłyśmy w święta.
Może nie należałam do wielkich fanów tych tradycji, poza naszą osobistą pierniczkową, ale Beth naprawdę kochała tę otoczkę, dlatego zawsze zaliczałam z nią wszystkie punkty jej świątecznej listy.
Jakkolwiek banalnie to nie brzmi, jej radość była dla mnie najlepszym prezentem.
I dlatego właśnie kolejne pół godziny siedziałam z nią na parapecie ciemnego pokoju, rozmawiając po cichu, jakby głośniejszy głos mógł sprawić, że przegapimy upragniony widok.
- Brakowało mi tego rok temu – szepnęła, a ja przytaknęłam, doskonale ją rozumiejąc. – Święta bez najbliższych ssą.
- Mnie nie musisz tego mówić. Trzeci rok z rzędu rodzice bronią się rękami i nogami, żebym tylko nie spotkała się wtedy z przyjaciółmi, więc bez ciebie zeszły rok był całkowitą rozpaczą – westchnęłam. – Ty właściwie nie powinnaś spędzać ich też ze swoim chłopakiem? – Uniosłam prowokująco brew, na co prychnęła rozbawiona. – Pamiętam, jak zaczynaliście się umawiać, gdy jeszcze tu mieszkałam.
- Mimo wszystko nie mam pojęcia, kiedy przeleciały mi te... Ile? Dwa i pół roku? Moje życie straciło na ciekawości bez ciebie obok – przyznała, krzywiąc się nieznacznie. Posłałam jej uśmiech. – Jutro spędzę z nim czas, spokojnie.
- Masz szczęście, że babcia i dziadek tu są, bo zabiłabym cię za zostawianie mnie w pierwszy dzień świąt.
- Powinnaś zacząć myśleć pozytywniej.
- O Boże, flashbacki z gimnazjum – Ułożyłam palce na skroniach, marszcząc czoło, a Beth wybuchła śmiechem. Kątem oka dostrzegłam błysk, momentalnie się prostując. – Jest!
- Mamy święta! – Uśmiechnęła się szeroko, zeskakując na podłogę i pociągnęła mnie za sobą, zatrzymując się jeszcze na moment przed wyjściem. Spojrzała na mnie miękko. – Cieszę się, że tu jesteś.
- Ja też. Nawet nie masz pojęcia jak – Pozwoliłam, by objęła mnie ramieniem i razem przeszłyśmy do salonu, siadając na wolnych krzesłach.
Słyszałam krzątaninę w kuchni, gdzie urzędowały już dwie gospodynie razem z moim ojcem, który zwykle był zaganiany do roboty kelnera. Mniej więcej dlatego zupełnie nie miałam ochoty się tam pchać i tylko siedziałam obok brunetki, kiwając się lekko do telewizyjnych wykonów.
- Hayley, mam tu coś dla ciebie – Dziadek przysiadł się do nas, wyciągając do mnie kopertę.
- Mówiłam, żebyście mi nie daw...
- To nie pieniądze, złotko – przerwał mi ze śmiechem. – List do ciebie. Zaadresowany na wasze stare mieszkanie, ale listonosz to mój dobry kolega i podrzucił go do nas, gdy skojarzył nazwisko.
- Myślałam, że wtedy się je odsyła – wtrąciła Beth, zaglądając mi przez ramię.
- Nie ma nadawcy – Zmarszczyłam brwi, zaczynając rozrywać papier, ale szybko schowałam go pod krzesłem, gdy do pokoju weszli rodzice z wazą zupy.
Sama nie wiedziałam, czemu nie chciałam im o tym mówić, ale miałam przeczucie, że to wyłącznie moja sprawa, dlatego wyjęłam list dopiero wtedy, gdy kończyliśmy swoje dania i bezpiecznie przemknęłam do tymczasowego pokoju. Usiadłam przy lampce, ale znów, zanim zdążyłam chociaż otworzyć kopertę, usłyszałam krzyk z salonu.
- Hayley, to niegrzeczne odchodzić od stołu w trakcie wieczerzy! – Wywróciłam oczami na sam głos mamy i włożyłam papier pod kołdrę, szybko wracając do stołu.
- Jak tam w szkole? – zagadnęła do mnie babcia, a ja uśmiechnęłam się zakłopotana.
- Im bliżej jej końca, tym przyjemniej na sercu – rzuciłam wreszcie, od razu czując na sobie wymowne spojrzenie rodzicielki, mimo że dziadkowie roześmiali się szczerze. – Nie no, naprawdę jest lepiej. Mam naprawdę fajnych znajomych.
- A jakiegoś chłopaka na oku? – Spojrzała na mnie w ten jeden sposób, zarezerwowany tylko dla babcinej ciekawości.
- Nie, tu nic się nie zmieniło. Stale i niezmiennie od ponad dwóch i pół roku – przyznałam, posyłając jej pełen wdzięczności uśmiech, gdy spojrzeli z dziadkiem po sobie porozumiewawczo.
Czułam, że świetnie to rozumieli.
- To, czego świat potrzebuje to miłość... – zanuciła Bethany, zwracając na siebie całą uwagę. – Co? Wciąż lepsze, niż te smętne kolędy.
Ona też rozumiała. A ja rozumiałam ją i to, jak wykorzystywała wtedy każdą okazję do zrobienia lub powiedzenia czegoś, co normalnie zakończyłoby się kłótnią, której nikt nie ważył się zacząć przy wigilijnym stole.
Zeszli na bardziej typowe tematy, jak praca, czy świeże plotki od dalszej rodziny i choć oczywiście niesamowicie fascynował mnie rozwód syna wuja szwagra kuzynki stryjecznej ciotki ze strony chrzestnej brata babci, to posłałam Beth dyskretne spojrzenie, na co uniosła znacząco kącik ust.
Podniosłyśmy się z miejsc, uciekając do kuchni pod pretekstem włożenia naczyń do zmywarki, a dziadek, znając nas doskonale i oczywiście domyślając się przyczyny, puścił nam oczko na odchodne.
Więc... Zacznijmy od tego, że byłyśmy na to zdecydowanie za stare, ale ta dziecięca część mojej duszy zawsze czekała tylko na ten moment wigilii, czyli naszą sławną piernikową tradycję.
Zaczęło się, gdy miałam dosłownie kilka lat i wszyscy szukali mi zajęcia, żeby chwilę odetchnąć, a Beth była na etapie wiecznej radości z faktu, że w tak młodym wieku ma siostrzenicę i zwyczajnie uwielbiała się mną zajmować. Tamtego roku, gdy babcia już miała brać się za sklejanie swojego popisowego domku z piernika, dziadek wpadł na dość kontrowersyjny wówczas plan, żeby zorganizować bożonarodzeniowy odpowiednik szukania czekoladowych jajek wielkanocnych. Po długich namowach zapakowali upieczone elementy w folię spożywczą i schowali w różnych miejscach, układając do nich na tyle proste zagadki, żebyśmy na pewno sobie poradziły. Gdy udawało nam się znaleźć podaną na pierwszej wskazówce ilość, babcia przychodziła do nas, pomagając nam skleić i udekorować perfekcyjny domek.
Z biegiem lat my robiłyśmy się starsze, zagadki trudniejsze, a całość pracy babcia oddała w nasze ręce, tłumacząc, że to teraz nasza specjalność. I tak trwało to od ponad dekady, oczywiście z dzielnie ignorowaną przeze mnie przerwą dwóch poprzednich lat, dając nam nie tyle frajdę, ile nieco dziwnego, ale cudownego ducha świąt. Niesamowicie podziwiałam też moich dziadków, że wciąż im się chciało i mimo swojego wieku byli tak kreatywni, że niezmiennie potrafili nas zaskoczyć.
- Pierwsza wskazówka... - zastanowiła się Beth na głos, chyba nawet nie zauważając, że w międzyczasie zanurkowałam pod stołem kuchennym.
- Mam! Dno stolika, klasyk – Wygrzebałam się, podnosząc na równe nogi w akompaniamencie jej śmiechu. Rozwinęłam karteczkę ze starannym pismem dziadka, gdzie na górze widniała szóstka z niewielkim uśmieszkiem w zaokrąglonym brzuszku, a pod nią słowa układające się w zdanie.
„Jak prawie powiedział klasyk: Pobłogosław ten niezwykle pożywny makaron z serem i ludzi, którzy go sprzedali. Amen".
Spojrzałam kątem oka na brunetkę, czytającą mi przez ramię, która zacisnęła usta.
- Brzmi absurdalnie – zaczęłam, a ona uciszyła mnie gestem. Uniosłam obronnie dłonie, czekając, aż jej trybiki myślowe zaskoczą.
- Kevin – rzuciła wreszcie, jednak wciąż trzymając palec wrogo wystawiony w moją stronę, dlatego milczałam. – Ale to mi brzmi jakoś inaczej.
- Napisał, że prawie – wtrąciłam, a ona oblizała usta.
- Czyli czegoś brakuje? – bardziej spytała, niż stwierdziła. – Matko, Ley, oglądałyśmy to tysiąc razy, co tam było?
- Nie wiem, jak ci to powiedzieć po tylu latach, ale przynajmniej trzy czwarte razy zasypiałam na dziesiątej minucie.
- Wiem, ciężko to było przegapić, jak rozwalałaś się na pół kanapy – Posłała mi wymowne spojrzenie, na co tylko uśmiechnęłam się niewinnie. – Pobłogosław ten niezwykle pożywny makaron... z mikrofalówki! – prawie pisnęła, podbiegając do urządzenia, z którego wyjęła pakunek i pomachała nim do mnie. Zaklaskałam z uznaniem. – Szybko nam idzie w tym roku.
Cóż, może zagadki stawały się trudniejsze, ale wciąż na tyle proste, żebyśmy zawsze zdążyły z domkiem na deser.
- Nie mów hop – zaznaczyłam, wspinając się na palce, żeby razem przeczytać trzymaną przez nią kolejną kartkę. Zmarszczyłam brwi.
- Ohana – przeczytała na głos, chociaż obie zdążyłyśmy już kilka razy przejechać po słowie wzrokiem. – Miałaś rację, wykrakałam. Idziemy szukać w słowniku?
Pokiwałam głową. Odwieczną zasadą był zakaz korzystania z Internetu i proszenia o pomoc innych członków rodziny, dlatego przywykłyśmy też do przegrzebywania starych, nieco zakurzonych encyklopedii, których była tam cała kolekcja.
Cały czas gryzłam się z myślami, bo kojarzyłam to słowo i denerwowało mnie, że nie miałam pojęcia, czy ze szkoły, czy skądś indziej.
Usiadłam na podłodze, naprzeciwko Beth, która szukała odpowiedniej książki.
- Ohana – powtórzyłam, otrzymując jedynie zaciekawione spojrzenie zza ramienia. – Ohana... To nie było w jakiejś bajce?
- A niby jakie bajki znają dziadkowie?
Mój mózg gwałtownie uruchomił nowy proces myślowy, przegrzebując się przez odległe wspomnienia z dzieciństwa, gdy oglądałam Disney Channel, a oni siedzieli obok mnie... Zawsze śmiejąc się z tego zabawnego, niebieskiego stworka.
- Lilo i Stich – wybełkotałam bardziej do siebie, po chwili zastanowienia klaszcząc w dłonie, przez co Beth aż podskoczyła. – Ohana znaczy rodzina!
- I w czym nam to pomaga? – spytała, ironicznie naśladując mój uradowany głos, ale wyłącznie wzruszyłam ramionami. – Cały ten dom to kwintesencja rodzinności. Myślisz, że daliby to pod stołem?
- Nie powtórzyliby się, plus nie chcieliby, żebyśmy szperały tam w połowie kolacji.
W odpowiedzi tylko westchnęła przeciągle. Wyszłyśmy z pokoju, zaglądając po drodze za wszystkie ramki z portretami, albo chociaż zdjęciami rodzinnymi, nawet te, z którymi pakunki zdecydowanie by się nie zmieściły. Widziałam, jak Beth mruży oczy wrogo, gdy każda kolejna próba kończyła się na niczym, a ja jakoś nieświadomie zaczęłam się wachlować, machając trzymanymi przez siebie karteczkami. Jeszcze raz spojrzałam na pierwszą z nich, na której widniała ta uśmiechnięta szóstka.
- Myślisz, że dotarłyśmy do wieku, gdzie dostajemy wielopoziomowe wskazówki? – zaczęłam niepewnie, a Beth uniosła brew pytająco. – Pamiętasz, gdzie trzymają nasze stare rysunki?
W czasie drogi pokrótce opowiedziałam jej, jak w dzieciństwie dziadek kreślił dokładnie taką cyferkę z tyłu moich prac, wyjaśniając, że w jego podstawówce to była najwyższa ocena. Taki odpowiednik typowego dla mnie A.
Uśmiechnęłam się mimowolnie, przeglądając kartki, złożone w pudełku, aż dotarłam do tej, na której mała ja narysowała całą naszą rodzinę i niebieskiego chyba psa, który miał być moim własnym Stichem. Pod nią leżał kolejny pakunek z piernikową ścianką, którym pomachałam, przy okazji ściągając z niego wskazówkę. Parsknęłam śmiechem.
- Pokaż – Beth wyciągnęła do mnie dłoń, odbierając świstek, na którym był krótki wierszyk.
„Na głowie go miała pewna dziewczyna,
Mikołaj nie wpada w niego zazwyczaj,
Pod skarpetami, gdzie drzewo spoczywa,
Tam jego cień opowieść zaczyna".
- Jakby wiem, że chodzi o ogień, ale skąd im się wzięło to z włosami? – parsknęła, marszcząc brwi, gdy wyszłyśmy na korytarz.
- Obstawiam Patty – Uśmiechnęłam się lekko na samą myśl o przyjaciółce, do której musiałam zresztą napisać z życzeniami, skoro nie miałyśmy szansy spotkać się normalnie. Brunetka przytaknęła mi po chwili namysłu i bez większego problemu zgarnęłyśmy spod kominka kolejny element, odkładając je przy okazji do kuchni. Westchnęłam. – Połowa za nami. Co dalej?
Rozwinęła papier, po czym zaśmiała się, podając mi rysunek bałwanka z niewielką strzałką wskazującą na jego nos.
- Marchewka, łatwo – rzuciła, otwierając lodówkę, następnie kiwając głową sama do siebie i zamknęła drzwiczki. – Ta, byłoby zbyt łatwo. Piwnica?
- Prawdopodobnie – przyznałam, podnosząc się z krzesła.
Zbiegłyśmy po zimnych schodach, nie kłopocząc się nawet wzięciem kurtek, mimo że naprawdę temperatura tam była mrożąca. Będąc większą fanką zimna, poleciałam jako pierwsza, zgarniając pakunek ze skrzynki marchewek i przeskakując po dwa stopnie, wpadłyśmy znów do ciepłego holu.
- Co tu mamy? – rzuciła cicho. Wyjęła mi z ręki papier, unosząc brew zdezorientowana, po czym zwyczajnie podsunęła mi go pod nos. Zmrużyłam oczy, od razu słysząc w głowie melodię i zaczęłam pstrykać palcami.
- Presents, what a beautiful sight, don't mean a thing if you ain't holding me tight. You're all that I need... – zaśpiewałam cicho, niemal automatycznie dodając dalszą część i unosząc palec znacząco. – Underneath the tree.
- Idealnie – Beth zaklaskała z uznaniem, łapiąc mnie za dłoń i prowadząc do salonu, gdzie zaczęłyśmy grzebać pod choinką.
- Prezenty otwieramy dopiero rano – wtrącił mój tata ze śmiechem, ale tylko posłałam mu lekko rozbawione, ale wciąż wymowne spojrzenie. – Już się nie odzywam, tylko mój zostawcie, bo wyczuwam skarpety świąteczne.
Towarzystwo zaczęło się śmiać, ja też właściwie parsknęłam cicho, ale momentalnie skupiłam się na piernikowej ściance, która leżała między prezentami. Wróciłyśmy do kuchni, odkładając pakunek do reszty i rozkładając kolejną kartkę.
„Przed wami ostatni... O ile nie zabrała go wróżka zębuszka".
Spojrzałyśmy na siebie porozumiewawczo.
- Poduszka? – spytała pierwsza, na co pokiwałam głową. – Sprawdź u nas, ja u twoich rodziców.
Bez słowa rozeszłyśmy się w korytarzu, a ja od razu wskoczyłam na łóżko, zaglądając pod pościel Beth i znajdując ostatni element. Właściwie nawet nie byłam zaskoczona, dlatego bez większych ceregieli zgarnęłam ją, podążając do kuchni.
I przy okazji już kompletnie zapominając o kopercie pod moją kołdrą.
***
Zrobienie lukru, układanie konstrukcji i sama dekoracja były już pewnego rodzaju rytuałem wigilijnym, dlatego z grającymi w tle utworami świątecznymi uwinęłyśmy się bez większych problemów, jedynie czekając jakiś czas na zastygnięcie wszystkiego.
Potem typowo wkroczyłyśmy z nim do salonu, zaczynając ostatni etap wieczoru, obfitujący w ciasta, pierniczki i wszystko, co słodkie.
Nie do końca rozumiałam tradycję siedzenia przy stole i objadania się tyle czasu, dlatego cieszyłam się, że miałam swoje oderwanie w postaci Bethany i naszych własnych zwyczajów.
Po sprzątnięciu wszystkiego zalegliśmy na kanapie i fotelach, oglądając jakąś denną komedię świąteczną, którą akurat puścili w telewizji. Po niecałej godzinie odpadli moi rodzice, twierdząc, że są zbyt zmęczeni i wolą się położyć, a niedługo po nich poszli też dziadkowie, zostawiając naszą dwójkę totalnie rozbudzoną i nie wiedzącą, co ze sobą zrobić.
- Pamiętasz, jak byłyśmy małe i nie chciałyśmy przegapić przyjścia Mikołaja? – spytała Beth, patrząc na mnie z ukosa. Prychnęłam rozbawiona, ale pokiwałam głową. – Powtórka?
- Chcesz spać pod choinką? – spytałam dla pewności, na co wzruszyła niewinnie ramionami.
- Masz ciekawsze plany?
- Właściwie nie – Uśmiechnęłam się lekko i zwlekłam z kanapy, wreszcie rozciągając na podłodze pod gałązkami rozświetlonymi białymi lampkami.
Wyłączyłyśmy telewizor, dłuższy czas zostając w ciszy. Powoli ogarniał mnie taki wewnętrzny spokój, nieco podobny do tego, który zwykle pojawia się po długim dniu.
W tamtym momencie jednak przypominał bardziej uczucie, jakbym naprawdę cofnęła się do dzieciństwa. Jakby za kilka godzin miał nas odwiedzić magiczny Mikołaj, zjeść ciasteczka, które zostawiłybyśmy mu na stole i podrzucić pod choinkę nasze wymarzone prezenty. Całe to nocne podkładanie skończyło się kilka lat temu, więc teraz prezenty już dawno stały na swoim miejscu, ale gdyby tak wyobrazić sobie, że ich nie ma, Beth wcale nie jest dorosła, a ja dalej jestem w przedszkolu lub maksymalnie podstawówce... Totalna dziecięca beztroska i ekscytacja.
Tęskniłam za tym uczuciem.
- Ulepimy dziś bałwana? – Usłyszałam melodyjny szept, na co parsknęłam rozbawiona.
- Jak pójdziesz po marchewkę do piwnicy – Odwróciłam głowę, puszczając jej oczko. Słyszałam, jak śmieje się cicho.
- Tak szczerze, Ley. Jak ci się układa na tym zadupiu? – spytała po dłuższej chwili. Zacisnęłam usta, wpatrując się w bombkę nade mną i zastanawiając chwilę nad tym wszystkim.
- Akurat przy kolacji mówiłam prawdę. Serio jest lepiej, mam tam przyjaciół, jakoś ogarniam ten cały bałagan swojego życia – prychnęłam cicho, kątem oka patrząc, jak się uśmiechnęła. – Ale i tak to, co miałam tutaj, jest niezastąpione.
- Ale za pół roku kończysz szkołę.
- I nie mam pojęcia, co ze sobą zrobię – przyznałam, momentalnie czując na sobie jej pytające spojrzenie. – Nie mam żadnych planów, ani pomysłów. W zasadzie nie czuję się dobra z niczego i wolałabym już zostać w liceum, niż musieć decydować, co dalej.
- Jesteś młoda, Ley, jeszcze wiele dobrych i złych decyzji przed tobą. Wiem, że sobie poradzisz – Wystawiła do mnie dłoń, którą złapałam, posyłając jej uśmiech. – Jak leżałyśmy tu ostatni raz, to założę się, że nawet przez myśl, by ci nie przeszło, jak wiele się zmieni. Życie jeszcze nieraz cię zaskoczy.
- Żeby tylko trochę milej – parsknęłam, na co ta ścisnęła moją rękę. Wywróciłam oczami. – Proszę tylko, żeby nie wysyłał mnie więcej do jakiegoś Indepadanyette.
- Do czego? – rzuciła, unosząc brwi.
- No właśnie.
- Udam, że to nieistotne. Niemniej... – zaczęła, wyciągając z kieszeni telefon, żeby sprawdzić godzinę. Uśmiechnęła się lekko. – Jako pierwsze w święta, życzę ci, żeby zaskakiwało cię tylko w dobry sposób i żebyś sama myślała pozytywniej.
- Z całą miłością, ale nie wymagaj tego ode mnie, jak jedyne źródło mojego optymizmu jest tak niedaleko, a ja nie mam szans go zobaczyć.
Momentalnie zamilkła, patrząc na mnie niepewnie. Właściwie miałam już ją przeprosić za ten komentarz, ale wtedy przytuliła mnie bez słowa. Nie chciałam zamulać, ani płakać, zwłaszcza że już dawno przywykłam do takiego stanu rzeczy, ale nawet po tych dwóch latach było mi zwyczajnie, po ludzku przykro.
- Gdybym nie piła z ojcem, to zawiozłabym cię do niego nawet w tej chwili – szepnęła, na co odpowiedziałam cichym śmiechem. – Wiesz, może nie jestem największym optymistą świata, ale w razie czego, jestem obok.
- Wiem. Dziękuję – Pociągnęłam nosem, próbując się szybko ogarnąć, ale wiedziałam, że przy niej nie musiałam się tym martwić. Doskonale mnie rozumiała. – Dobra, koniec, czas na coś weselszego.
- Możemy ubrać świąteczne piżamki i... Wciąż została połowa domku z piernika – Uśmiechnęła się znacząco, a ja od razu pokiwałam energicznie głową, tym samym znów wywołując u niej śmiech.
***
- Poczułam się prawie o dekadę młodziej, tylko jesteście nieco za długie – Uchyliłam leniwie oczy, słysząc nad nami pogodny głos babci. – Dzień dobry, skarbeńki.
Powoli podniosłyśmy się z Beth do siadu, chwilę później dostając po kubku świątecznie aromatycznej herbaty, za co podziękowałyśmy skinięciem.
- Wtedy jeszcze wstawały jako pierwsze i budziły wszystkich na otwieranie prezentów – zaznaczył dziadek, siadając na kanapie naprzeciwko nas. Spojrzałyśmy na siebie porozumiewawczo, uśmiechając się lekko. Szczerze, tylko takie wspomnienia sprawiały, że jakkolwiek wierzyłam w magię świąt. – Jak się spało?
- Kiedy byłyśmy młodsze, to nie wiedziałam, że kręgosłup może boleć – przyznała Bethany, a ja zaśmiałam się cicho. – Ale nie ma co narzekać, to wciąż mój ulubiony sposób pobudki w świąteczny poranek.
- To co, gotowe na prezenty? – spytała babcia, dosiadając się do męża. Prawda była taka, że niezbyt obchodziły mnie te pudełka, czy skarpety nad kominkiem, bo wiedziałam, że nie dostanę tego, czego naprawdę chcę, chociażby dlatego, że nie dałoby się tego zapakować.
Brunetka zachęciła mnie gestem do objęcia przypisanej mi wieki temu roli, więc gdy rodzice także zajęli miejsca na kanapie, zaczęłam wyjmować kolejne pakunki i podawać je adresatom. Kiedy każdy już otrzymał swój, zaczęło się wielkie odpakowywanie.
Uśmiechnęłam się na widok ulubionych perfum, paczki cukierków i puchatego notatnika z dopiskiem „na dobre pomysły" na pierwszej stronie. Podziękowałam ogólnie, następnie oglądając, co dostała reszta. Nigdy nie porównywałam tych prezentów i nie zamierzałam zaczynać, wyłącznie ciesząc się z każdą kolejną osobą, która dostawała to, co sobie wymarzyła.
Nie prosiłam o dużo, po prostu...
Spojrzałam kątem oka na rodziców, ale zagryzłam usta, żeby nie zacząć tematu. Nieważne. Przywykłam.
Dziadek włączył kolędy w radiu, a tata podrygiwał zabawnie, więc starałam się po prostu cieszyć tym, co miałam. Oparłam się o Beth, która przytuliła mnie mocno, wciąż zachwycona bluzą z merchu AC/DC.
Po kolejnych podziękowaniach rozeszliśmy się, żeby przebrać się do śniadania. Wciągnęłam na siebie bluzę ze świątecznym motywem i jeansy, żeby nie musieć przebierać się przed wieczornym powrotem i razem z brunetką dołączyłyśmy do reszty.
Typowo zdążyli już włączyć w telewizji jakiś świąteczny film, który z nudów nawet zaczęłam oglądać, gdy skończyłam jeść jako pierwsza i rzuciłam się na kanapę.
- Wstawaj, młoda – zaczęła Beth, a ja spojrzałam na nią błagalnie, nie chcąc znów zwlekać się z wygodnego materaca. – Mam dla ciebie coś jeszcze i nie ma opcji, że przyniosę ci to tutaj, więc się rusz.
Wywróciłam oczami, spoglądając jeszcze na rodzinę przy stole, ale wydawali się zbyt zaabsorbowani rozmową ze sobą, żeby zwrócić na nas uwagę. Kiedy poprowadziła mnie do drzwi wyjściowych, parsknęłam pod nosem.
- Jeśli serio chcesz lepić tego bałwana, to mogłaś dać mi jeszcze pół godzinki leżenia.
- Pudło – Uśmiechnęła się szeroko, na co tylko zmarszczyłam brwi, gdy ta otworzyła przede mną drzwi na oścież. – Wesołych świąt!
Nie nadążałam z łączeniem wątków, dlatego na chwilę zamarłam, prostując się dopiero na dźwięk głosu, który znałam aż za dobrze.
- Hey Hayley!
Spojrzałam przed siebie, w pierwszej chwili zasłaniając usta i piszcząc głośno. Wybiegłam na zewnątrz, zeskakując ze schodków i rzuciłam się na chłopaka, który objął mnie mocno, podnosząc i okręcając dookoła.
- Będę ryczeć, przysięgam – rzuciłam, chociaż jestem pewna, że brzmiałam zbyt radośnie na te słowa.
- Powinienem się martwić, że mówisz to za każdym razem, gdy mnie widzisz? – spytał niepewnie, ale gdy parsknęłam, zaczął śmiać się razem ze mną, wciąż trzymając mnie w objęciach. – Nie włożyłaś butów, prawda?
- Żebyś wiedział – rzuciłam, tak naprawdę dopiero wtedy uświadamiając sobie, że podczas biegu przez śnieg zdążyły mi przemoknąć całe skarpetki. Przeniósł mnie na ganek i dopiero wtedy lekko go puściłam, wciąż szczerząc się, jak idiotka.
- Cześć, Jake – wtrąciła Beth, jakby nic przybijając sobie z nim żółwika, gdy ja wciąż przyswajałam fakty, już czując na policzkach ból od połączenia mrozu i ciągłego uśmiechu.
Usłyszeliśmy chrząknięcie, więc chłopak odsunął się o krok, robiąc mi widok na resztę ekipy. Podświadomie znów rzuciłam się do przodu, ale Jake momentalnie mnie złapał.
- O nie, najpierw wkładaj buty, bo się zaziębisz – Wywróciłam oczami na jego słowa, gdy odstawiał mnie znów na wycieraczkę. Słyszałam, jak reszta zaczyna się śmiać i posłusznie wsunęłam kozaki, wreszcie wybiegając na ścieżkę przed domem, żeby przytulić pozostałą trójkę.
- Nie wierzę – wybełkotałam, ściskając Patty, która zaczęła razem ze mną skakać ze szczęścia. Nick też przytulił mnie mocno, podnosząc do góry, a Mike oczywiście zaczął kręcić nas w kółko, dopóki nie zaczął tracić równowagi, a mój śmiech nie przerodził się w pisk.
Kiedy stanęłam stabilnie i zignorowałam ogólne rozbawienie moją osobą, wróciłam do drzwi, żeby przytulić Beth.
- Pierwsza dobra wiadomość jest taka, że zostajecie przynajmniej do końca świąt – zaczęła, głaszcząc mnie po plecach, gdy ja wciąż dukałam podziękowania. – Drugiej chyba już się domyślasz...
- Jedziemy na wycieczkę! – krzyknął Mike, rzucając w górę garść śniegu, za co Patty i Nick zmrozili go wzrokiem, ale zupełnie się tym nie przejął.
Zaklaskałam w dłonie, uprzedzając, że za moment wrócę i biegnąc do pokoju po suche skarpetki.
- Ley, buty! – krzyknęła za mną Beth, a ja pacnęłam się w czoło, wracając i szybko zrzucając je z nóg, żeby znów rzucić się biegiem. Słyszałam, jak razem z Jakiem się ze mnie śmiali, ale byłam zbyt szczęśliwa, by ogarniać umysłem cokolwiek więcej, niż własną radość.
Niemal wpadłam na moją torbę, przebrałam się szybko i znów pobiegłam do drzwi, krzycząc jeszcze po drodze, że ich wszystkich kocham i dziękuję za najlepszy prezent w życiu.
Wtedy śmiali się już dosłownie wszyscy. Może to dlatego, że rzadko widzieli mnie w takim stanie, ale ta sytuacja zdecydowanie zasługiwała na moje najradośniejsze oblicze.
- Widzimy się wieczorem, miłej randki! – Na odchodne dałam Beth buziaka w policzek i naciągnęłam na głowę czapkę, łapiąc za dłoń Jake'a, który wciąż patrzył na mnie z rozczuleniem i lekkim uśmiechem. Przytuliłam się do jego ramienia, a on pocałował mnie w skroń, zanim wcisnęłam się na tylne siedzenie auta, między nim i Patty. Uniosłam brew znacząco. – Pan dorosły ma już prawko?
- Myślisz, że ktokolwiek z nich dowlókłby się do szkoły autobusem? – parsknął Nick, nawiązując ze mną spojrzenie we wstecznym lusterku, mimo że pozostała trójka burknęła oburzona. – Spróbujcie zaprzeczyć.
- Nieistotne. Ty mi lepiej powiedz, czy dobrze myślałyśmy – zaczęła dziewczyna, łapiąc mnie za dłonie, a ja pokiwałam energicznie głową. Pisnęłyśmy cicho. – O mój... I serio go przyprowadziła?
- Tak! Wiesz, w jakim byłam-
- Totalnie!
- A wiedzieliście, że- – zaczął nagle Nick podekscytowanym głosem, a pozostali chłopcy przerwali mu, piszcząc głośno. Spojrzałyśmy po sobie z Patty, parskając śmiechem. – Niektóre rzeczy się chyba nigdy nie zmienią.
- Żebyś wiedział – przyznałam, przytulając się do ramienia Jake'a i spojrzałam na niego z ukosa. – Dokąd właściwie jedziemy?
- Pobawić się w śniegu – Uśmiechnął się uroczo, odgarniając włosy, które wchodziły mi na oczy. Uniosłam brew. – Nie, poważnie. Mike już teraz miał jechać na sankach za autem, ale podobno nie przeżyłby zakrętów.
- Kto tak powiedział? – Wspomniany brunet odwrócił się gwałtownie, na co parsknęliśmy śmiechem.
- Fizyka, tłumoku – Patty naciągnęła mu czapkę na oczy, więc ten fuknął pod nosem, obracając się przodem do kierunku jazdy.
Nick podkręcił głośność radia, a przyjaciółka zaczęła klepać mnie w rękę, gdy głos Mariah Carey rozbrzmiał w całym aucie.
- All I want for Christmaaaaas... - zaczęłyśmy, zbliżając się do siebie i wyciągając poszczególne dźwięki. – Iiiiiiis...
- Youuuuuuuuuu! – zawył Mike, a my na moment zamarłyśmy, wytrzeszczając oczy. On natomiast jakby nigdy nic zaczął podrygiwać do dzwoneczków w muzyce.
Spojrzałyśmy po sobie porozumiewawczo, parskając śmiechem. Chłopaki byli w niemniejszym szoku i to do tego stopnia, że Jake musiał klepnąć Nicka w ramię, żeby ten na pewno skupił się na drodze.
Zanim jednak którekolwiek z nas zdecydowało się odezwać, zaczęła się zwrotka, dlatego po prostu dołączyliśmy do śpiewu Mike'a. Mogłam się założyć, że ludzie w autach obok doskonale nas słyszeli, po niektórych nawet było to widać, ale wleciała nam zbyt dobra faza, żeby się tym przejmować.
Wyobrażałam sobie, jak by to było jeździć z nimi codziennie do szkoły. Jasne, uwielbiałam moich przyjaciół z San Mannon, ale ta relacja, przyjaźń, która mimo tylu lat była tak cholernie silna, jakbyśmy nigdy się nie rozstawali, to było coś tak niesamowitego, że nie mogłabym tego z niczym porównać i najzwyczajniej tęskniłam za nimi. Za dzieleniem z nimi codzienności.
- Oh, I don't want a lot for Christmas, this is all I'm asking for – Złapałam Jake'a za rękę i splotłam nasze palce, wciąż uśmiechając się szeroko. – I just want to see my baby standing right outside my door.
- I just want you for my own, more than you could ever know – Posłał mi znaczące spojrzenie i przez chwilę czułam się, jakbyśmy byli tam sami, a pozostała trójka wcale nas nie przekrzykiwała. – Make my wish come true...
- Baby all I want for Christmas is youuuu, baby! – wydarliśmy się wszyscy, po chwili wybuchając śmiechem.
Nie wiem, ile to trwało. Trochę piosenek zdążyło przelecieć, więc byłam pewna, że wyjechaliśmy sporo za miasto, ale tego spodziewałam się już wcześniej – zbyt dobrze ich znałam, żeby pomyśleć, że nie pójdą na całość, zwłaszcza patrząc na to, jak rzadko widywaliśmy się w pełnym składzie.
Poza tym jednym, trzytygodniowym wybrykiem z kompletnym zadupiem, miałam z nimi kontakt praktycznie codziennie i naprawdę wierzyłam im, gdy mówili, że ta grupa to pięć równie ważnych części i żadna z nich nie może być zastąpiona.
Ta myśl właściwie często mi pomagała.
Ledwo samochód na dobre się zatrzymał, Mike już z niego wyskoczył, nie mogąc się pohamować na widok za oknem.
- Ostrożnie z tym, ej! – Nick ruszył zaraz za nim, gdy tylko usłyszał, że dorwał się do bagażnika.
Wszyscy wygrzebaliśmy się na zewnątrz, a ja odetchnęłam błogo. Mróz wciąż nie odpuszczał, ale słońce bez problemu przebijało się przez miejscowe chmurki, sprawiając, że było naprawdę przyjemnie. Staliśmy pośrodku niczego. Właściwie wydaje mi się, że normalnie byłoby tam sporo ludzi, ale powstała tendencja do spędzania świąt przy stole i okazaliśmy się jedynymi, którzy potrzebowali zabawy na świeżym powietrzu.
Wzniesienie, na którym zaparkowaliśmy, był jedną z części terenu, okrążającego wąwóz, a ja już widziałam oczami wyobraźni, jak chłopaki będą próbować zjeżdżać z każdej strony po kolei, żeby znaleźć tę niewątpliwie najciekawszą.
- Jazda, jazda, jazda! – krzyknął Mike, zabierając sanki, ale Jake zagrodził mu drogę, za co momentalnie został zmrożony wzrokiem. Mimowolnie parsknęłam śmiechem, widząc, jak zaczynają się kiwać, niemo walcząc o drewniany pojazd, dopóki brunet nie wywrócił oczami zrezygnowany. – Jebać cię, zamawiam jabłuszko!
- Im starszy jesteś, tym łatwiej cię ograć – Jake uśmiechnął się dumnie, po chwili wystawiając do mnie dłoń. Przez chwilę byłam nawet gotowa, że rzuci jakimś uroczym tekstem, do czego byłby zdolny, ale właściwie bardziej spodziewałam się dokładnie tego, co usłyszałam. – Dawaj, rozwalimy tego frajera.
I w normalnych okolicznościach pewnie w życiu bym na to nie wsiadła, ale wtedy po prostu uśmiechnęłam się szeroko, dałam mu buziaka w policzek i zajęłam miejsce tuż przed nim. Nie zdążyliśmy nawet nic powiedzieć, gdy Patty i Nick zepchnęli i nas, i Mike'a, śmiejąc się głośno na sam dźwięk mojego przerażonego pisku.
Chciałabym powiedzieć, jak się wtedy czułam, ale nie potrafię tego podsumować lepiej niż „cudownie". Wiatr wiał nam przyjemnie w twarze, śmiech Jake'a bez wątpienia poprawiał mi humor, wzrastająca prędkość nakręcała frajdę, a fakt, że prześcignęliśmy bruneta, tylko dodawał uroku całej sytuacji.
- Lamus – rzuciłam, przykładając do czoła dłoń z ułożoną z palców literą L, na co Mike wystawił do mnie język.
- Pojedynczo nie dalibyście rady – burknął po chwili, a ja odwróciłam się, patrząc wymownie na mojego chłopaka, który poruszył zabawnie brwiami. Zaśmiałam się cicho, wracając wzrokiem do bruneta.
- Przekonajmy się.
Wspięliśmy się z powrotem na górkę, żeby znów zająć pozycję startowe. Nick, jako bezstronny sędzia, popchnął nas jednocześnie, a ja od razu pochyliłam się do przodu, żeby nabrać przyspieszenia i chwilę później wystawiłam język do Mike'a, który znów założył ręce na piersi obrażony.
- Zmieniłem zdanie, jednak nie tęskniłem – rzucił, ale tylko parsknęłam śmiechem. Zaczęłam lekko dźgać go w brzuch, a on nie mógł powstrzymać śmiechu od łaskotek. Zmarszczył nos, kręcąc głową, ale wreszcie objął mnie ramieniem. – No dobra, tylko trochę.
- Bo ci uwierzę – Spojrzałam na niego kątem oka, wspólnie wspinając się do reszty grupy.
Chłopaki zaczęli licytować się odnośnie kolejnego wyścigu, a Patty posłała mi porozumiewawcze spojrzenie, na które uniosłam pytająco brew.
- Ulepimy dziś bałwana? – zaczęła melodyjnie, przyczepiając się do mojego ramienia, a ja pisnęłam cicho. – No chodź, zrobimy to!
- Tak dawno nie widziałam cię – dołączyłam, posyłając jej rozczulony uśmiech. – Nie chowaj się, uciekłaś gdzieś czy co?
Zaczęłyśmy się śmiać, ale faktycznie zostawiłyśmy pozostałą trójkę z tyłu, zbiegając po zboczu do wąwozu, w którym wybrałyśmy sobie jedno z najgęściej zaśnieżonych miejsc. Dziękowałam sobie w duchu, że wcisnęłam do kieszeni puchate rękawiczki i wzięłyśmy się do pracy, podczas której albo coś sobie podśpiewywałyśmy, albo gadałyśmy, z przerwami na śmianie się z właściwie... Właściwie niczego konkretnego.
- Macie może marchewkę?! – wrzasnęłam dłuższy czas później, zwracając na nas uwagę chłopaków i jeszcze bardziej rozbawiając przyjaciółkę.
- Kurczaki! – zaczął Nick, klepiąc się po kieszeniach. – Nie w tych spodniach, sorki!
- No mogłaś wcześniej mówić, moją awaryjną zjadł Mike! – krzyknął Jake, a brunet rozłożył ręce w akcie bezradności. Parsknęłyśmy śmiechem.
Patty wcisnęła w środkową kulę dwie cienkie gałązki, a ja zaklaskałam z uznaniem, gdy nasz bałwanek, mimo że beznosy, wyglądał praktycznie idealnie.
- Możemy nazwać go Olaf, prawda? – spytała, patrząc na mnie z ukosa, na co uśmiechnęłam się szeroko, kiwając głową. Przytuliła mnie mocno od boku. – Chyba właśnie tak potrzebowałam spędzić ten dzień.
- A jeszcze sporo czasu przed nami – Pacnęłam ją palcem w czubek nosa, z rozbawieniem patrząc, jak instynktownie go marszczy.
Postałyśmy tam jeszcze chwilę, podziwiając nasze dzieło, po czym wróciłyśmy do chłopaków. Nick namówił dziewczynę na sanki, podczas gdy Mike praktycznie nieprzerwanie zjeżdżał z górki i wbiegał na nią, tylko po to, by zrobić dokładnie to samo. Przez chwilę nawet zaczęłam się o niego martwić, ale z drugiej strony... Chyba zbyt dobrze go znaliśmy, żeby aż tak nas to zdziwiło.
Przylgnęłam do Jake'a, który objął mnie mocno, zapewne, żeby trochę mnie zagrzać. Zadarłam głowę do góry, posyłając mu uroczy uśmiech, który odwzajemnił z lekkim rozbawieniem i po prostu wspięłam się na palce, całując go nieco dłużej.
Nie byliśmy typem pary, która bardzo okazywała sobie uczucia przy innych, bo uznawaliśmy to za coś wyłącznie naszego, ale gdy w otoczeniu była tylko trójka najbliższych nam przyjaciół, a ja wciąż miałam z tyłu głowy fakt, że nie miałam pojęcia, kiedy znów go zobaczę... najzwyczajniej w świecie potrzebowałam choć trochę tej bliskości.
Właściwie i tak dali nam dużo czasu, zanim poczułam uderzenie w bok i skupiłam spojrzenie na Patty, która niewinnie gwizdała pod nosem. Strzepnęłam resztki śniegu z kurtki i schyliłam się po garść białego puchu, z którego ulepiłam kulkę i rzuciłam nią w przyjaciółkę.
Jake zrobił to samo, tylko celując w Mike'a, który i tak walczył już z Nickiem. Podświadomie chyba podzieliliśmy się na obozy, a mi pojawiło się w głowie popołudnie, gdy w domu Patty rzucaliśmy się tak całą górą maskotek.
Tylko że to, co mieliśmy teraz przed sobą, przerodziło się w największą bitwę na śnieżki, jaką kiedykolwiek widziałam na oczy. Praktycznie nie mieliśmy za czym się chować, więc ciągle biegaliśmy, na bieżąco tworząc amunicję i w pewnym momencie gubiąc wszystkie współprace, przez co atakowało się każdego, kto akurat się nawinął.
Ciągłe piski i śmiech mieszały się ze sobą, a ja czułam bijącą od tego wszystkiego dziecięcą beztroskę i najprostszą frajdę.
Złapałam kontakt wzrokowy z Jakiem, kiwając głową na naszego bałwana, za którym w międzyczasie schował się Nick. Ruszyliśmy na niego jednocześnie, obładowując go śniegiem i wybuchając śmiechem na jego przerażony pisk. Pozostała dwójka o dziwo przybiegła z odsieczą, skacząc na każde z nas i wywracając na ośnieżoną ziemię.
Tak, zdecydowanie takiego dnia potrzebowałam.
***
- Wstawaj, bo zamarzniesz – Wydęłam smutno dolną wargę, słysząc słowa Jake'a i niechętnie przyjęłam jego rękę. Podniosłam się na równe nogi i z dumą popatrzyłam na zostawionego na śniegu aniołka, gdy blondyn otrzepywał mnie ze śniegu.
- Było warto. Dzięki – Złapałam go za dłoń, pozwalając, by prowadził nas do auta. Dzień minął mi szybciej, niż mogłabym się spodziewać i naprawdę nie miałam ochoty wracać, ale faktycznie robiło mi się już zimno od ciągłego babrania się w białym puchu.
Zrównaliśmy kroku z resztą grupy, jednak wszyscy zatrzymaliśmy się gwałtownie, dostrzegając niewątpliwy brak auta w jego poprzednim miejscu. Nick wydarł do przodu, rozglądając się na wszystkie strony, podczas gdy Patty delikatnie złapała go za głowę, ukierunkowując jego wzrok na miejsce, w którym tył samochodu wbił się w wielką zaspę, praktycznie chowając go przed naszym wzrokiem.
- NICK, DEBILU, GDZIE RĘCZNY?! – pisnął Mike, ale pana odpowiedzialnego naprawdę zmiotło w tamtym momencie, bo tylko tępo wpatrywał się w maszynę.
Przynajmniej dopóki nie wybuchł.
- PRZECIEŻ GO ZACIĄGAŁEM – zaczął, zdecydowanie panikując, a my z blondynem spojrzeliśmy po sobie, nie będąc pewnymi, czy bardziej śmiać się, czy denerwować z nimi. – JAK NIE TO TWOJA WINA, BO SIĘ DORWAŁEŚ DO BAGAŻNIKA JAK POPARZONY.
- NO TAK, WSZYSTKO NA MNIE ZRZUĆ.
- Boże, dość – wtrącił Jake, wchodząc między nich, zanim doszło do nawet żartobliwych rękoczynów. – Nick, wsiadaj za kierownicę i spróbuj odpalić, coś wymyślimy.
Stanęłam obok Patty, obserwując, jak cała trójka próbuje coś obmyślić. Najpierw chcieli go wypychać, ale szybko zrezygnowali, gdy Mike dosłownie zakopał się w śniegu. Potem padł pomysł po prostu wciskania gazu do oporu, ale to też zdążyli już porzucić, wymyślając kolejne koncepcje.
- Faktycznie, dawno niczego nie zepsuliśmy – przyznał Mike, przechylając lekko głowę.
- W zasadzie to wciąż najlepsze święta, odkąd pamiętam – rzuciłam nieco bez kontekstu, ale od razu usłyszałam zwrotne rozczulone „awww!", zanim całą czwórką mnie objęli.
- Nie no, teraz musimy się wydostać, żeby nie zmieniła zdania – kontynuował brunet, a ja spojrzałam kątem oka na zapatrzoną w telefon przyjaciółkę.
- Ej, bo YouTube mówi, żeby nie piłować, bo tylko bardziej się zakopiesz! – krzyknęła, momentalnie dostając trzy wymowne spojrzenia. – Już zauważyliście, nie?
- Ciężko przegapić – parsknął Nick, kucając obok, żeby spojrzeć swojej dziewczynie przez ramię. – Mówią coś, co pomoże bardziej niż wiedza, że zjebaliśmy na wstępie?
Obejrzeli filmik razem, a w międzyczasie Jake zdążył przytulić mnie od tyłu, na wypadek, gdybym marzła. Patrzyliśmy z lekkim powątpieniem, jak Mike żegnał się uroczyście z jabłuszkiem, na którym zjeżdżał cały dzień, na wypadek gdyby zniszczył się, gdy samochód będzie po nim przejeżdżać, bo, jak się okazało, kluczem do sukcesu były plastikowe podkładki pod kołami.
Wszyscy trzymaliśmy kciuki, czekając na rozwój wypadków, a gdy auto wyjechało na płaski teren, od razu zaczęliśmy bić brawa. Nick ukłonił nam się teatralnie, zapędzając wszystkich do środka, bo naprawdę zrobiło się już ciemno, a ja jeszcze raz obejrzałam się przez ramię na wybijający się bielą teren i naszego Olafa, uśmiechając się lekko.
To był cudowny dzień.
***
Ledwo zajechaliśmy pod dom dziadków po kolejnej podróży pełnej śpiewania, moja babcia zaprosiła wszystkich do środka na gorącą czekoladę. Beth siedziała z nami w salonie przy zapalonej choince, wysłuchując wszystkich opowieści z tego dnia i dzielnie ignorując fakt, że przerwaliśmy jej oglądanie Kevina.
Gdy każdy z nas trzymał po kubku z górką pianek na górze, zadeklarowała się też do zrobienia nam klimatycznego zdjęcia, które swoją drogą niedługo potem zawisło nad moim biurkiem w San Mannon.
Ale zostańmy jeszcze chwilkę przy tamtym wieczorze.
- Ley, przynieś mi bluzę z pokoju, proszę – Bethany spojrzała na mnie błagalnie, na co wywróciłam oczami z rozbawieniem. Oglądaliśmy ten typowy film już całą grupą, a że cudem nie zasnęłam, to faktycznie podniosłam się, wcześniej dając Jakowi szybkiego buziaka w policzek.
Przeszłam do naszego pokoju, zgarniając z oparcia krzesła cel mojej podróży i właściwie miałam od razu wrócić, ale zatrzymałam się na moment przed zgaszeniem światła. Moje spojrzenie padło na łóżko, z którego odgarnęłam kołdrę, łapiąc do rąk zaadresowaną do mnie kopertę. Rozerwałam papier, marszcząc brwi na widok pocztówki ze zdecydowanie zbyt skomplikowaną nazwą.
Droga Hayley,
Ha! Pewnie myślałaś, że twój brat leży już gdzieś na dnie Wielkiego Kanionu, ale niespodzianka, wciąż żyję.
Zakryłam usta dłonią w szoku, ale mimo wszystko uśmiechnęłam się szeroko. Tego się nie spodziewałam.
Znasz mnie na tyle dobrze, że wcale nie zdziwi cię fakt, że nie mam pojęcia skąd, ani kiedy to piszę. Sam jeszcze nie przemyślałem tego, jak to wyślę, ale to tak samo istotne, jak fakt, że nie umiem przeczytać nazwy z przodu kartki.
Podobno zbliżają się święta, a przynajmniej tak wywnioskowałem z migowego, bo tutejszy język nie jest zbyt przyjazny turystom. Niemniej, skoro już pojawia się taka okazja, to chciałem przekazać ci, że żyję i to nie byle jak. Żyję swoim najlepszym życiem, stale podróżuję, czego w sumie możesz mi zazdrościć i ostatnio miałem kozacką akcję. Poznałem prawdziwą szamankę i odprawiła ze mną prawdziwy rytuał i jak na świetnego brata przystało, pamiętałem też o tobie. Dlatego jeśli miałaś ostatnio dużo fartu, to wiedz, że nie musisz dziękować, ale to dzięki mnie.
Mimowolnie parsknęłam pod nosem.
Także wiesz – nawzajem i trzymaj się tam. wciąż cię kocham, gnomie.
Zacisnęłam usta, mrugając szybko, żeby odgonić łzy, po czym wcisnęłam pocztówkę do swojego zeszytu i tak pełnego już włożonych luźno kartek. Zastanowiłam się chwilę i złapałam długopis, przekartkowując jakieś listy charakterów, aż znalazłam wolną stronę.
Kiedy wreszcie wróciłam do salonu, rzuciłam Beth bluzę i usiadłam na podłodze, wtulając się ramię blondyna.
Drogi Tomie,
Mimo twojej oczywistej głupoty nigdy w ciebie nie wątpiłam.
Też nie umiem przeczytać tej nazwy, ale nauczyłabym się, gdybyś został tam więcej niż dwa tygodnie, a znając ciebie, nie trwało to nawet tyle.
Przejechałam wzrokiem po towarzystwie, zapatrzonym w ekran i uniosłam kącik ust.
Faktycznie miałam ostatnio cholernie dużo szczęścia, dlatego, gdziekolwiek jesteś, i tak dziękuję. Nawet nie wiesz, jak tego potrzebowałam.
Standardowo, nawzajem. Kocham i tęsknię, bęcwale.
PS. Następnym razem zadbaj o adres zwrotny, bo mam jeszcze trochę pomysłów na twoje kolejne rytuały.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top