𝑷𝒓𝒐𝒍𝒐𝒈𝒖𝒆

Wszyscy siedzieliśmy przy obiadowym stole. Ojciec i rodzeństwo jedli oczywiście w ciszy, bo mężczyzna nie tolerował nawet szeptów podczas jedzenia.

Próbowałem myśleć o czymś innym, jednak siedziałem wpatrzony w jedzenie i myślałem o podróży w czasie. To było moje największe marzenie. Chciałem po prostu sprawdzić jak, to jest.

-Numerze Piąty, dlaczego nie jesz?- z zamyślenia wyrwał mnie jak zwykle oschły i bezduszny głos ojca.

Wtedy doszedłem do wniosku, że to idealna okazja.

-Chciałbym odbyć podróż w czasie- wypaliłem.

-Nie masz o tym zielonego pojęcie Numerze Piąty. Wymaga, to więcej ćwiczeń i praktyk niż ci się wydaje- wyjaśnił.

Wtedy zezłościłem się i wbiłem nóż w stół.

-Ale ja chcę!- wstałem z krzesła.- Jestem na, to gotowy. Znam swoją moc i wiem jak jej używać- próbowałem go przekonać.

-Ja nawet nie wiem wszystkiego o twojej mocy!- podniósł na mnie głos.- A skoro ja nie wiem, to ty tym bardziej.

-Może jestem zbyt mądry dla ciebie- rzuciłem uśmiechając się sarkastycznie, a następnie zacząłem biec w stronę drzwi wyjściowych z akademii.

-Numerze Piąty, wracaj tu natychmiast!- usłyszałem krzyk ojca, a w odpowiedzi trzasnąłem głośno drzwiami.

Natychmiast wybiegłem na ulicę i zacząłem przenosić się w czasie. Byłem bardzo z siebie dumny, dlatego robiłem to co raz więcej, więcej i więcej.

Aż w końcu... zatrzymałem się przed ruinami akademii. Rozglądałem się wokół i jedyne, co widziałem to, tylko pozostałości po budynkach.

Spanikowany próbowałem cofnąć się z powrotem, jednak moja moc się wyczerpała.

-Nie, nie, nie!- pomyślałem.- Proszę, jeszcze jeden raz- prosiłem, jednak nic.

-Jest tu ktokolwiek!?- krzyknąłem spanikowany.- Hej!- nikt nie odpowiedział. Słyszałem, tylko własne echo.

Zrezygnowany zacząłem chodzić po ruinach akademii. Idąc zauważyłem ciała moje rodzeństwa. Wyglądali trochę inaczej, ale domyśliłem się, że to oni.

Widząc taki widok zebrało mi się na płacz, jednak ja z natury nie jestem płaczliwy, więc szybko zacisnąłem ręce w pięści i zacząłem chodzić dalej.

Po około dwóch godzinach tułaczki, zauważyłem dziewczynę.

Nie znałem jej wcześniej, dlatego zastanawiałem się co tu robi.

Zaintrygowany tym, że widzę tu jedyną ludzką twarz tutaj, zacząłem iść w jej stronę. Ku mojemu zaskoczeniu brunetka robiła, to samo.

Z każdą sekundą byliśmy coraz bliżej siebie. Podchodziliśmy do siebie niepewnie, tak jakby nagle któreś z nas miało zabić, to drugie.

Gdy byliśmy już wystarczająco blisko przełamałem się i postanowiłem zacząć rozmowę.

-Jak się nazywasz?- wypaliłem.

Dziewczyna dalej szła.

-Jestem...- zaczęła, jednak potknęła się o cegłę i upadła na moją klatkę piersiową. Już chciałem pomóc jej wstać, gdy nagle jakaś dziwna siła nas od siebie odepchnęła.

Ale nie na kilka metrów, tylko na kilkaset kilometrów.

Jedyne, co usłyszałem później, to tylko jej krzyk.

Wylądowałem w wodzie. Mogę w sumie powiedzieć, że miękkie lądowanie. Rozejrzałem się dookoła i ledwo, co widziałem stąd brzeg.

-Aha, czyli muszę teraz płynąć? Zajebiście- pomyślałem.

Gdy w końcu dotarłem do brzegu, nie pozostało mi nic innego jak w zasadzie iść. Nie wiadomo dokąd i nie wiadomo po, co. Nie miałem zielonego pojęcia w jakim roku się w ogóle znajduję.

Wiedziałem, tylko jedno. Chciałem stąd zniknąć.

Mogłem chociaż, ten jeden raz posłuchać ojca, tylko ten jeden raz.

***

Po około czterdziestu latach (może więcej, nie jestem pewien) dotarłem do miejsca gdzie poznałem tajemniczą brunetkę.

Przez ten cały czas myślałem jak do nich wrócić, jednak z każdym dniem, szanse na powrót wydawały się być coraz bardziej znikome.

Usiadłem w środku jakiegoś jakby bunkra. Nie miał co prawda dachu ani nic, ale przez cały ten czas nie zaobserwowałem żadnych opadów ani czegoś podobnego, więc w zasadzie może się nadać.

***

Pewnego dnia, od czasu mojego zatrzymania w tym miejscu, pojawiła się jakaś kobieta.

Ubrana była w czarną sukienkę, czerwone szpilki, a na głowie miała białą perukę, którą dopełniał czarny kapelusz.

Spanikowany chwyciłem karabin, który kiedyś nabyłem i zacząłem w nią celować.

-Witam Numerze Piąty, chciałabym ci zaproponować pewną ofertę- powiedziała.

-Kim jesteś, skąd znasz moje imię i czemu mam z tobą iść?- od razu zbombardowałem ją pytaniami.

-Jestem Kierowniczką Komisji. Jest, to organizacja, która zajmuje się podróżami w czasie. Jest, to twoja jedyna szansa na ucieczkę z apokalipsy, a oprócz tego możesz uratować świat- oznajmiła.

Położyłem palec na spuście, gotowy do strzału, a ona widząc, to dodała:

-Nie jesteś celem, jesteś bohaterem. Pomyśl o swojej rodzinie. Będziesz mógł ich uratować i resztę świata również!- powiedziała zachęcająco.

Powoli odłożyłem broń.

-Dobra, ale jak wyczuję, że gracie nieczysto, to ucieknę. Także nie łudź się, że długo, to potrwa- rzuciłem oschle.

-Nie ma problemu- powiedziała uradowana.- To jak idziesz?- wystawiła dłoń w moją stronę.

Trochę się zawahałem, jednak ostatecznie chwyciłem ją za rękę i zniknęliśmy.

***

Hejka!

Witam wszystkich w moim nowy fanfiction <3 Bardzo spodobało mi się pisanie o "The Umbrella Academy", więc doszłam do wniosku, że napiszę coś nowego.

Postaram się również, żeby było trochę dłuższe ;)

Właśnie, kolejny rozdział najprawdopodobniej pojawi się dopiero na początku czerwca, ponieważ w ostatni tydzień maja mam egzaminy, więc chciałabym się na tym skupić.

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top