𝑰 𝒉𝒂𝒗𝒆 𝒃𝒆𝒕𝒕𝒆𝒓 𝒊𝒅𝒆𝒂
*Następnego dnia rano*
Siedziałam w sypialni Diego na łóżku bruneta. Byłam oparta o ścianę, a obok mnie leżał dalej nieprzytomny Five.
Luther próbował coś ode mnie wyciągnąć, jednak powiedziałam mu, że musi być przy tym jego brat, bo to dotyczy również jego.
Po kilku minutach zauważyłam, że Five się poruszył, a następnie otworzył oczy.
***
*Five Hargreeves*
-Co jest?- spytałem wstając i od razu chwyciłem się za głowę, która bolała mnie niemiłosiernie.
Obok mnie siedziała oparta o ścianę Ella, a na przeciwko niej na krześle znajdował się Luther.
-Masz kaca, normalka- wzruszyła ramionami dziewczyna.
Rozejrzałem się po pokoju. Nie wiedziałem, gdzie jesteśmy.
-Gdzie my w ogóle jesteśmy?- ponownie zadałem pytanie.
-W siłowni, w pokoju Diego- odparła znudzona brunetka.
-Diego ma pokój w siłowni?- zaśmiałem się.
-Tak, a teraz twój braciszek chce nas o coś wypytać- uśmiechnęła się sarkastycznie.
-Co jest?- spojrzałem na blondyna.
-O tym, co zrobiliście w „Griddy's Doughnuts" już wiemy, ale czy to ma jakiś związek ze sklepem?- zaczął.
-Eh...- westchnąłem.- Tak się składa, że...- już chciałem zacząć mówić, gdy nagle do pokoju wparował wściekły Diego.
-Zabiliście ją!- wrzasnął i zaczął biec w stronę mnie i brązowookiej, jednak Luther go powstrzymał, blokując mu drogę.- Zostaw mnie, kurwa!- Diego próbował się wyrwać, jednak na próżno.- Dlaczego ją zabiliście?! Banda gnoi!- wyzywał nas, a my zaczęliśmy się śmiać.
-Diego spokojnie. Jak oni niby mieliby, to zrobić, kiedy w momencie, gdy zginęła byli z nami?- bronił nas Luther.
-Na pewno mieli w tym udział! Co myśleliście, że zapomniałem o ataku na akademię?- spytał drwiąco brunet.
-Diego- Ella wstała z łóżka i podeszła do niego. Ze śmiechu ledwo stała na nogach- my jej nie zabiliśmy.
-Udowodnij, to gówniaro!- dalej krzyczał.
-Po pierwsze, to jestem starsza od ciebie, a po drugie, to siadaj tylko obiecaj, że nas nie zabijesz- powiedziała śmiejąc się.
-Nie obiecuję, ale postaram się- warknął, a Luther i go puścił.
Nożownik dostawił sobie krzesło i usiadł na przeciwko nas.
-To? To, co macie na swoją obronę?- niecierpliwił się.
Ella i ja posłaliśmy sobie porozumiewawcze spojrzenia.
-Dobra, jak już wiecie pracowaliśmy dla Komisji, ale ktoś zdecydował się z niej uciec- podkreśliła ostatnie słowa, patrząc na mnie.
-Nieważne, w każdym razie to nie my ją zabiliśmy, tylko...- już chciałem powiedzieć, jednak mężczyzna mi przerwał.
-No gadaj!- wstał w krzesła.
-Uspokój się!- krzyknąłem.- Ludzie pracujący dla naszej byłej szefowej. To oni chcieli zabić nas w markecie i, to oni zamordowali Patch. Najprawdopodobniej zaatakowali dom, żeby nas porwać z powrotem do Komisji.
-Właśnie. Po, co też mielibyśmy, ją zabić?- wzruszyła ramionami dziewczyna.
-Bo jesteście pięćdziesięcioośmioletnimi mordercami w ciałach trzynastolatków- zaśmiał się cynicznie.
-W każdym razie, w „Griddy's Doughnuts" również próbowali nas dorwać. Także jak chcesz pomścić swoją ukochaną Patch, to do nich, nie do nas- rzuciła obojętnie.
-Okej, tak zrobię ale wy niestety musicie się stąd wynosić. Ściągacie na nas kłopoty- powiedział oschle.
-Powiem tak- wstałem z łóżka.- Znalazłem wasze martwe ciała w apokalipsie. Próbowaliście zapobiec końcu świata, jednak wam się nie udało. A dlaczego wam się nie udało? Bo mnie i Elli nie było. My, a najbardziej ja, wiemy o tym najwięcej, dlatego bez nas jesteście bezużyteczni- zabrzmiało, to tak jakbym się chwalił, jednak nie miałem tego na myśli. Taka była prawda.
-To jak?- podeszła do niego.- Ratujemy świat razem, czy wszyscy giniemy?
Diego spuścił wzrok na podłogę, zapewne zastanawiając się, co odpowiedzieć.
-Okej, ale jak jeszcze ktoś zginie, to nie ręczę za siebie- powiedział.- A teraz idę ją pomścić, trzymajcie się!- rzucił i szybko podbiegł do drzwi, jednak zanim wyszedł, odezwałem się.
-Nie bądź głupi Diego, oni zabili o wiele bardziej niebezpiecznych ludzi od ciebie.
-Zobaczymy!- wybiegł z pokoju.
-A gdzie Klaus?- spytał Luther po chwili ciszy.
-Klaus- westchnąłem.- Pewno korzysta z wolności i poszedł się najebać, niedługo wróci- machnąłem ręką.- A teraz chodź ze mną Ella- chwyciłem dziewczynę za ramię i przeniosłem pod akademię.
***
-O co chodzi?- spytała.
-Chodź, trzeba coś wykombinować- wszedłem do środka, a ona za mną.
Przeniosłem się do kuchni, aby przygotować sobie filiżankę gorzkiej, czarnej kawy. Dziewczyna zrobiła, to samo.
Usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy zastanawiać się, co robić.
-To... masz jakiś pomysł?- spytałem, w zasadzie retorycznie, bo to logiczne, że tak jak nie wiedziała, co dalej.
-Nie wiem, straciliśmy punkt zaczepienia- upiła łyk napoju.- Pieprzone oko.
Nagle do głowy przyszła mi szalona myśl.
-Chyba, wiem co robić- powiedziałem bardziej do siebie, jednak dziewczyna zamieniła się w słuch.- Postaram się policzyć czyja śmierć nas uratuje.
-Próbowałam i nic- westchnęła.
-Nie znasz się aż tak dobrze na tym jak ja- powiedziałem, a ona spojrzała się na mnie marszcząc brwi.- Taka prawda. Ty przeniosłaś się przypadkiem, ja jednak robiłem obliczenia. Poza tym, to ja wymyśliłem, jak wydostać się z Komisji- uśmiechnąłem się drwiąco.
-Dobra, może i przeniosłam się przypadkiem, ale koniec końców skończyliśmy tak samo- wstała z krzesła i podeszła do mnie, tak że czułem jej oddech na szyi, bo dotąd mi sięgała.- I może i opracowałeś plan jak uciec z Komisji, jednak zobacz co nam zrobiłeś- pokazała na siebie, a później na mnie.
-Tak- odepchnąłem ją od siebie i zacisnąłem ręce w pięści.- Ale i tak wiem lepiej, także daj mi pomyśleć- teleportowałem się do swojego pokoju, wziąłem kredę i zacząłem liczyć.
***
*Ella*
Jeszcze chwilę siedziałam na dole i piłam kawę, jednak doszłam do wniosku, że zrobię coś pożytecznego i pójdę szukać Klausa.
Weszłam po schodach na górę, a w salonie zastałam wspomnianego wcześniej bruneta pijącego wódkę. Wyglądał na bardzo smutnego, więc do niego podeszłam.
-Coś się stało?- usiadłam obok niego.
-Oh, Ella...- na mój widok zrobił lekki uśmiech.- Nie, jest okej.
-Na pewno?- dopytywałam.- Widzę, że jesteś smutny.
-Straciłem go!- zaczął płakać i położył głowę na moich kolanach.
-Czekaj, kogo?- spytałam zaskoczona, bo nie przypominam sobie, aby Klaus miał kogoś bliskiego, który zginął.
-Dave'a, na wojnie!- dalej płakał.
Nigdy w życiu, nie widziałam go w takim stanie. Naprawdę musiał kochać tego Dave'a.
-Przykro mi Klaus...- nie wiedziałam za bardzo, co powiedzieć.
Mężczyzna dalej płakał, a ja siedziałam cicho. Po chwili, jednak przetworzyłam sobie w głowie, co powiedział i zapaliła mi się czerwona lampka.
-Czekaj, jak straciłeś go na wojnie?
-Z porwania wziąłem tym dwóm agentom jakąś walizkę, w nadziei, że są tam pieniądze. Uciekłem z nią i wsiadłem do pierwszego lepszego autobusu. Otworzyłem ją, żeby wyjąć ze środka gotówkę, jednak przeniosło mnie w jakieś inne miejsce. I tak było kilka razy, aż w końcu rozwaliłem tę walizkę, bo uznałem, że nie jest mi potrzebna- na chwilę przestał płakać.- Jednak później przeniosłem się na wojnę i straciłem go!- ponownie wybuchł płaczem.
-Klaus, czy ty wiesz, co zrobiłeś?!- zerwałam się z miejsca.
-Nie krzycz!- powiedział zapłakany.
-Boże Klaus, ogarnij się! Wiesz, że teraz Komisja nas dopadnie? Hazel i Cha-Cha wiedzą gdzie mieszkamy, więc nas znajdą po to aby wziąć tą pieprzoną teczkę- schowałam twarz w dłoniach.- Kurwa, to się nie dzieje- teleportowałam się na górę do Five'a.
-Five!- krzyknęłam, a chłopak spadł z łóżka, na którym stał.
-Kurwa, spokojnie- wstał z podłogi.- Czego chcesz?- zapytał oschle.
-Mamy duży problem- westchnęłam, a on spojrzał na mnie wyczekująco.- Klaus zajebał Hazelowi i Cha-Chy teczkę i nie ma jej ze sobą.
***
*Five Hargreeves*
-Klaus zajebał Hazelowi i Cha-Chy teczkę i nie ma jej ze sobą- powiedziała przejęta Ella.
Zamurowało mnie. Kurwa, to mamy problem.
-Zajebiście!- zacząłem bić brawo.- Cholera, kocham cię Klaus!- krzyknąłem na tyle głośno, aby mnie usłyszał.
-Dzięki!- nagle do pokoju wparował uśmiechnięty brunet.
-Dobra, idź już, bo ja i Five musimy naprawić gówno, które zrobiłeś- powiedziała oschle, a on nagle posmutniał i opuścił pokój.
-Okej, to pomóż mi robić obliczenia- wręczyłem jej do ręki kredę.- Nie mamy czasu.
-Ale czy, to coś da?- spytała.
-Tak. Pokonamy apokalipsę i tacy Hazel i Cha-Cha, będą nam obojętni- wyjaśniłem.
-Mam lepszy pomysł- uśmiechnęła się przebiegle.- Masz jakąś pierwszą lepszą teczkę?
-W gabinecie ojca powinna być- teleportowałem się do wspomnianego pokoju i z fotela wziąłem czarną skórzaną teczkę.
-Trzymaj- powiedziałem gdy znalazłem się w pokoju.
-Dobra, to teraz ty pisz list do Hazela i Cha-Chy, że chcesz się spotkać i im ją oddać, ja zajmę się resztą. Spotykamy się w salonie za dziesięć minut- zarządziła, a przede mną pojawiła się niebieska smuga.
***
~1349 słów <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top