𝑰𝒔 𝒔𝒉𝒆 𝒂𝒍𝒊𝒗𝒆?

*Trzy tygodnie później*

Przez ten czas, niewiele się zmieniło.

Ja i Ella zostaliśmy okrzyknięci najlepszymi mordercami Komisji oraz dostaliśmy lepsze posady.

Poza tym stosunki między nami dalej były napięte. Brunetka traktowała mnie z góry, to ja robiłem to samo. Poza tym z jakiegoś powodu Kierowniczka ją kochała, a do mnie miała obojętny stosunek.

Czekałem już dosyć długo na, to aż będę mógł się przenieść z powrotem do rodziny i poinformować ich o wszystkim, dlatego idąc dzisiaj do jej biura liczyłem na kolejną misję.

-Macie zabić dzisiaj prezydenta Kennedy'ego w 1963 roku- powiedziała kładąc na biurko dwie teczki oraz dwie bronie.- To bardzo ważna misja, także nie zawalcie tego- powiedziała dobitnie.

-Chodź- rzuciła brunetka zabierając teczkę oraz pistolet ze stołu.

Zrobiłem, to co ona i udałem się za nią.

-Mamy jakiś plan?- spytałem wychodząc z budynku.

-Ludzie, którzy planują, zawsze są z tyłu- powiedziała i zniknęła sprzed Komisji.

Westchnąłem i zrobiłem, to samo.

***

Gdy znalazłem się obok brunetki dość nietypowo zacząłem rozmowę.

-Bo muszę ci coś powiedzieć...- zacząłem, a ona spojrzała na mnie zdziwiona.

-Wal- przeczesała ręką włosy.

-Bo mam plan i gotowe obliczenia, do tego aby stąd uciec i ostrzec moją rodzinę przed apokalipsą- wyjaśniłem.

-I?- niecierpliwiła się.

-Chciałabyś pójść ze mną?- nie wiem czemu, to zrobiłem, ale ona też zasługuje na wolność.

-I co tam będę robić?- spytała.

-No... wrócisz do rodziny, przyjaciół. Na pewno tęsknili- rzuciłem.

-Nie mam rodziny, ani przyjaciół. Mówiłam ci- odwróciła głowę.

Westchnąłem i zacząłem szukać kolejnych argumentów.

-A nie chciałabyś być wolna? Skończyć z zabijaniem?- rozłożyłem ręce.

-Nie, bo nawet mi się to podoba- wzruszyła ramionami.

Nagle usłyszeliśmy klakson. Wyjrzeliśmy za płot i zauważyliśmy samochody, a w środkowej limuzynie siedział prezydent.

Od razu odbezpieczyłem broń i zacząłem celować w Kennedy'ego, jednak brunetka wytrąciła mi ją z rąk.

-Ty idź, ja zostanę- odparła celując w prezydenta.

-Ale nie wydasz mnie?- spytałem z nadzieją.

-Skoro, chcesz być wolny nie zamierzam ci tego odbierać- ku mojemu zaskoczeniu uśmiechnęła się do mnie, co odwzajemniłem.

-Dziękuję- rzuciłem, a następnie za pomocą swojej mocy utworzyłem portal.

Zauważyłem tyły akademii i wtedy wróciły do mnie wszystkie wspomnienia z udziałem rodzeństwa.

-To cześć, powodzenia w pracy- zdobyłem się na lekki uśmiech.

-Powodzenia w apokalipsie. Trzymaj się- już się na mnie nie spojrzała, bo była skupiona na misji.

Już chciałem skakać do portalu, gdy nagle wypadła z niego gaśnica i... uderzyła Ellę w głowę.

Natychmiast podbiegłem do niej i zacząłem nią potrząsać, jednak ona nie reagowała.

Nagle usłyszałem wiwaty ludzi. Podbiegłem do płotu i dostrzegłem, że samochód znajduje się centralnie przede mną. Podniosłem broń z ziemi i zacząłem strzelać.

Zabiłem go od razu.

Słyszałem krzyki ludzi, jednak to mnie nie obchodziło.

Podbiegłem do kobiety i dalej próbowałem ją obudzić, jednak nie reagowała.

Spojrzałem na portal i zauważyłem, że robi się coraz ciaśniejszy.

Wtedy wpadłem na coś o wiele bardziej szalonego.

Wziąłem do ręki teczkę, w razie, gdyby chciała wrócić z powrotem do Komisji (a na pewno będzie chciała), a następnie podniosłem ją z ziemi i bez większego zastanowienia wskoczyłem w otchłań.

***

Zaliczyłem bliskie spotkanie z podłogą.

Poczułem coś miękkiego pod sobą i zauważyłem, że brunetka znacznie zamortyzowała mój upadek.

-Five?- usłyszałem czyiś głos.

Wstałem z trawnika i zauważyłem ich... moje rodzeństwo. Jak miło.

-Five!- nagle rzucił się na mnie Klaus i obaj przewróciliśmy się na ziemię.

-Spokojnie...- zrzuciłem go z siebie i już trochę zirytowany tą sytuacją ponownie podniosłem się z posadzki.

-Dużo czasu minęło- rzuciłem.

-A ty się nie zmieniłeś- odparła Allison lustrując mnie wzrokiem.

Spojrzałem na siebie. Byłem ubrany jak w dniu zamachu, tylko z jedną różnicą. Miałem ciało trzynastoletniego chłopca, a nie pięćdziesięcioośmioletniego mężczyzny.

-Cholera- mruknąłem i spojrzałem na Ellę dalej leżącą pod moimi nogami.

Była ubrana w czarną koronkową sukienkę oraz w tym samym kolorze baleriny, czyli tak samo jak w dniu zabójstwa. Jednak zamiast pięćdziesięcioośmiolatki, leżała na oko trzynastoletnia dziewczyna.

-Kto, to jest?- spytał Luther pokazując na nią palcem.

-Ella, pracowaliśmy razem w Komisji- odparłem.

-Gdzie?- zdziwili się wszyscy.

-Opowiem wam wszystko- już chciałem teleportować się do kuchni po coś do jedzenia,
jednak w drzwiach zatrzymało mnie pytanie Diego.

-Ej, a ona żyje?- stał przy niej i sprawdzał jej puls.

Ponownie rzuciłem na nią okiem. Dalej leżała na lewym boku zgięta w pół z rękami powyżej głowy i skrzyżowanymi nogami.

-Powinna- teleportowałem się do kuchni.

Chwilę później wszyscy pojawili się w pomieszczeniu. Już chciałem zacząć mówić, kiedy nagle do pomieszczenia wszedł Diego ze śpiącą brunetką w ramionach i położył na stole.

-Ty tak na serio?- spojrzałem na niego zażenowany.

-Tak- odparł z poważnym wyrazem twarzy.

-Dobra, to co mnie ominęło?- spytałem.

-Wszyscy poszli swoimi ścieżkami- zaczęła Allison.- Ja na przykład zostałam aktorką.

-Ja zostałem śledczym- pochwalił się nożownik.

-Ja byłem cztery lata na księżycu- wtrącił się Luther.

-A ja na odwyku!- krzyknął uradowany Klaus, upijając łyk alkoholu.

-Chyba ci nie służył...- westchnąłem i sięgnąłem po paczkę chleba tostowego,
masło orzechowe oraz pianki.

-Nie, to był narkotykowy, teraz znalazłem ciekawą alternatywę- patrzył się z uznaniem na butelkę wódki.

Po chwili nastała chwila ciszy, podczas której zrobiłem sobie kanapkę. Nagle odezwał się Klaus.

-Czy ty i ona jesteście... małżeństwem?- spytał Klaus poruszając brwiami.

-Nie, nienawidzimy się- uśmiechnąłem się sarkastycznie i teleportowałem się po ziarna czarnej, gorzkiej kawy, jednak moją uwagę przykuła gazeta leżąca na stole, na której było napisane, że nasz ojciec nie żyje.

-Sporo mnie ominęło- rzuciłem.

-Tak, dzisiaj byliśmy wysypać prochy- odparł Diego.

-Fajnie- wstawiłem wodę do czajnika.- Ogólnie, to za osiem dni koniec świata- odparłem.

Na te słowa Klaus zakrztusił się wódką.

-I mówisz, to tak na luzie?- oburzyła się Allison.

-A jaki mam być? Nieważne, w każdym razie wiem, że brzmię jakbym uciekł z psychiatryka, ale musicie mi uwierzyć- odparłem.

-Spokojnie wierzymy ci, tylko skąd to wiesz?- spytał Luther.

Wtedy opowiedziałem im o wszystkim. O mojej pracy w Komisji, o tym jak poznałem Ellę, o tym, że byłem mordercą i inne takie.

-Zaraz... ile dokładnie masz lat?- spytała zdezorientowana Allison.

-Pięćdziesiąt dziewięć w tym roku- odparłem.

-Ale super, Five może wyrywać laski będąc starym dziadem!- uradował się Klaus.

-Czyli nic się nie zmieniło- wyszedłem z pomieszczenia i udałem się do swojego starego pokoju się przebrać.

Otworzyłem szafę, w nadziei że znajdę jakieś spoko ciuchy, jednak jedyne co znalazłem, to mundurek z akademii.

Westchnąłem, a następnie przebrałem się w niego i zszedłem na dół do reszty.

***

~1048 słów <3

Chcielibyście maraton?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top