9.
Wbrew pozorom, Bill nie był takim znowu najgorszym kolesiem. Zły na wskroś? Owszem, w końcu był demonem. Fałszywy do bólu? A jakże, taka była jego natura.
Jeśli jednak chodzi o dotrzymywanie układów... Starał się wywiązać, jak należy. Co prawda miał tendencję do komplikowania spraw po całości, przez co jego akcje często były rozumiane jako chęć ominięcia swojej części umowy... Gdyby był biznesmenem, zostałby specjalistą od wyłapywania kruczków. Ale tym razem wiązał go z Mabel wspólny interes. Bo choć dziewczyna nie zdawała sobie z tego sprawy, zagrożenie padło bardziej na niego, niż na mieszkańców Gravity Falls... Z tym, że mieli szansę stać się ofiarami.
Ale ale! Dość już wewnętrznych rozważań! Bo oto w wejściu do niegdyś sali bankietowej pojawiła się gwiazda wieczoru!
- William Killjoy Cyferka! Cóż za nieoczekiwane spotkanie!
Gdyby Bill miał usta, skrzywiłby się niemożebnie na dźwięk swojego pełnego imienia. W dodatku mało kto miał pojęcie, że Bill jest zdrobnieniem od William.
Na szczęście oko też jest dość ekspresyjne, więc mimo braku ust, mógł zmierzyć swojego przeciwnika z wyraźnym wstrętem.
- Oh, nie rób takiej miny! Ostatnim razem patrzyłeś tak, gdy Rada zesłała cię na wygnanie!
- Byłeś świetnym zastępcą podczas moich wakacji, Tadeuszu - odezwał się Cyferka, zaledwie zerkając na mężczyznę, który wkroczył na parkiet. - Dziwi mnie tylko, że ktoś taki jak ty próbuje przejąć moją fuchę. Nie ładnie, nie ładnie...
Tadeusz poprawił garnitur, lekko przekrzywił melonik i zmarszczył brwi nieznacznie. Bill nie zwrócił na to uwagi, kontynuując swój wywód.
- Masz tupet, Strange. Zaproponowałbym ci herbaty, ale nie pijam ze zdrajcami.
- Waż słowa, Cyferka... Jesteś osłabiony. Myślisz, że nie wiem o tych siedmiu latach, które spędziłeś jako posąg?
Trójkątny demon przez moment wpatrywał się z niedowierzaniem w rozmówcę. A potem roześmiał się, jakby usłyszał najlepszy żart w swoim życiu.
Maniakalny dźwięk chaosu, czyste szaleństwo wibracji wypełniło powietrze, a wraz z nim podłoga coraz bardziej zajmowała się niebieskimi płomieniami. Wkrótce ściany, kotary i kandelabry jaśniały błękitem, rozświetlając upiornie pomieszczenie. Tadeusz stał w bezruchu, w niemym szoku obserwując makabryczny pokaz. Podłoga zaczęła drzeć.
- To było niezłe, Strange! - stwierdził demon wesoło. - Za kogo ty mnie masz? Serio myślisz, że siedząc w kamieniu energia sobie ze mnie uciekała? A co ja, postać w fanfiku jakiejś dwunastolatki? Powiem ci więcej, Tadziu...
Cyferka dolewitował niespiesznie do mężczyzny. Patrzył na niego z góry, trzymając ręce za sobą. Po chwili rozłożył je, a jego dłonie zapłonęły na niebiesko. Oko stało się wytrzeszczone, czerwone z gniewu, a demoniczny, zwielokrotniony głos poniósł po sali.
- Kumulowałem energię, żeby takie śmiecie jak ty nie weszły mi w drogę.
- ODSUŃ SIĘ OD NIEGO, CYFERKA!
W wejściu stał Dipper, celując palcem oskarżycielsko w stronę Billa. Z jakiegoś dziwnego powodu miał na sobie swoją nieśmiertelną kamizelkę z wampirzej skóry, choć demon mógł przysiąc, że ciemnowłosy przyszedł na imprezę w marynarce. Tak samo jak nie zauważył, żeby chłopak wcześniej założył pas wysadzany jakimiś dziwnymi symbolami. Jego ramiona były nagie, bo urwał rękawy przy koszuli. Teraz dało się dotrzeć wszystkie szczegóły tatuaży, które wydawały się jakby emanować bielą.
- To koniec, Bill! Panie Strange, niech się pan odsunie!
- Nie wtrącaj się, Sosenko! Wycofaj się, albo Spadająca Gwiazda zapłaci za twój błąd!
Dipper zawahał się, zgodnie z przypuszczeniem demona. Jednak to, co nastąpiło potem, zaskoczyło go do granic.
- Już nigdy nie zagrozisz ani mi, ani mojej siostrze! - krzyknął Dipper.
Tadeusz nie mógł tak po prostu uciec, chciał zobaczyć co ten porywczy chłopak jest w stanie zrobić, aby powstrzymać demona. Dlatego jedynie odsunął się trochę, uśmiechając się z satysfakcją. Widział narastającą w Billu panikę i ten widok przyprawił go o dreszczyk satysfakcji.
Dipper zbił o podłogę fiolkę z bezbarwnym płynem. Złożył ręce, a między palcami pojawił się różaniec zakończony egipskim krzyżem ankh. Pod Billem pojawił się symbol oka Horusa, stanowiący środek świecącego na biało uproszczonego koła zodiaku, podobnego do tego, w który demon został złapany.
Chłopak zaczął recytować monotonnym, ale silnym głosem. Słowa zlewały się w ciąg niezrozumiałego bełkotu, łączącego w sobie łacinę, celtycki i grekę, aż w pewnym momencie oko Horusa zniknęło i pod Billem pojawił się krąg białego światła, rażącego oczy.
Całość trwała może dziesięć sekund i Cyferka już dawno wyszedłby poza zodiak gdyby nie to, że jakaś siła nie pozwalała mu się ruszyć. To już nie była nauka, to nawet nie była nawet paranauka. To była wiara, a właściwie jakaś jej dziwna parodia, która prowadziła do schwytania i unicestwienia potężnej siły zła.
Bill próbował się rzucić w kierunku Strange'a, jednak coś złapało go za nogę, jakby unosząca się znad okręgu para przytrzymywała go w miejscu. Wrzasnął sfrustrowany i przerażony, strzelając błękitnym ogniem w uciekiniera.
I wtedy do akcji wkroczył Dell.
Blondyn praktycznie wpadł na uciekającego. Siła odrzutu kazała mu się cofnąć o krok, a Tad wytoczył się z sali. Bóg matematyki szybko ocenił sytuację, zawołał chłopaka po imieniu i spojrzał na niego trzecim okiem, które teraz było zupełnie czarne. Dipper upadł na ziemię jakby zemdlał, przerywając krąg egzorcyzmu. Światło zniknęło, płomienie też, pozostał jedynie wściekły, pokonany Bill, który nadal nie mógł ruszyć się z miejsca.
- Zrób coś! Strange uciekł! - krzyknął demon, jednak bóg pokręcił smutno głową.
- Nie wyczuwam go. Musiał się ewakuować.
Demon ryknął wściekle i spojrzał wreszcie na swoją nogę. Nie czuł bólu, jedyne co mu zostało to widoczna rana, a właściwie wypalone wokół czarnej kostki wcięcie. Trochę jakby ktoś obwiązał linę, a tkanka w jej miejscu przestała się rozwijać.
Demon spojrzał na boga. Bóg spojrzał na demona. Przez moment mierzyli się wzrokiem, aż wreszcie Dell zmienił formę na swe boskie trójkątne oblicze. Jego ubrania upadły na kupkę i zniknęły, kiedy tylko na nie zerknął. Podleciał do Billa i zawisnął na przeciw niego.
- Wygląda na to, że moje elegancka laska przestanie być tylko ozdobnym elementem... - mruknął Cyferka gorzko.
- W tym momencie to najmniejszy problem - odparł Delta. - Dipper uwięził cię w przestrzeni międzywymiarowej. Muszę to odkręcić.
- To lepiej odkręć szybko - mruknął Bill z przekąsem, krzyżując ramiona. – Strange jest poza polem widzenia. Jak w ogóle tu trafiłeś? Po co?
Delta zamknął oko. Po chwili wokół demona pojawiła się zielona poświata, wypełniona liczbami, literami i językiem znanym jedynie matematykom.
- Wyczułem kumulację dwóch złych mocy. Chciałem to sprawdzić. Wtedy pojawiła się siła wiążąca, jak się okazało, Dipper. Przez okno wyglądało to tak, jakby ktoś urządził sobie dyskotekę.
Bill chciał coś powiedzieć, jednak Dell go ubiegł, jakby czytał w jego myślach.
- Mabel zrobiła pokaz fajerwerków. Nawet, jeśli ktoś zobaczył światło w szybach, uznał to za odbicie zimnych ogni.
Demon zerknął przez okno. Niebo jaśniało wszystkimi kolorami tęczy, kiedy fajerwerki raz po raz wybuchały. Wcześniej ich nie słyszał, ogarnięty szałem i echem głosów. Teraz wyraźnie słychać było świsty i eksplozje, a on sam poczuł nagle coś na kształt sympatii wobec dziewczyny - o ile w ogóle był w stanie odczuwać coś takiego, jak sympatia.
- Skończyłem - stwierdził Dell, cofając się na pół metra. Zielona poświata zniknęła, a Bill ostrożnie przeleciał kawałek w różnych kierunkach. - Z nogą nie mogę zrobić za wiele. Nie jesteś człowiekiem, nie jestem w stanie wpłynąć na twój organizm.
- Nie trzeba - mruknął demon. - Mam ważniejsze rzeczy do roboty. Muszę znaleźć Strange'a.
- On też nie jest człowiekiem - bardziej stwierdził niż zapytał Delta. - Od początku coś mi w nim nie pasowało...
Rozmowę przerwał dochodzący z podłogi jęk. Nadnaturalne byty spojrzały w stronę Dippera. Ciemnowłosy powoli się wybudzał, zmarszczył brwi i usilnie próbował otworzyć oczy, co jednak mu się nie udawało.
- Kolejna sztuczka? - zapytał Bill z zainteresowaniem.
- Owszem. Wcisnę mu jakąś bajeczkę. Niezbyt za tobą przepadam, Cyferka, i przyjaciółmi nie zostaniemy. Ale nie pozwolę, aby Strange komukolwiek coś zrobił.
Mówiąc to, Delta odwrócił wzrok. Bill momentalnie wyświetlił w swoim oku obrazy Pauli tańczącej ze wspomnianym mężczyzną, czy też raczej... nie-mężczyzną. To jednak była dziedzina filozofii, w którą nikt (poza studentami psychologii) zagłębiać się nie musi.
Bóg matmy spojrzał na demona i westchnął.
- O nią też mi chodzi.
- Jest niebezpieczny. Nie tak, jak ja, ale ma po swojej stronie ludzi i kto wie, kogo jeszcze. Podejrzewam, że większość magicznych stworzeń również go słucha.
- Nie podoba mi się to.
- Mnie również.
Delta jakby przymierzył się do ruszenia w stronę Dippera, kiedy nagle odwrócił się do Billa i uśmiechnął lekko. Demon, wyczuwając coś ciekawego, lekko podparł się dłonią i nachylił.
- Zawrzyjmy rozejm, dopóki nie skopiemy dupy temu bucowi - zaproponował Delta.
Cyferka udał, że się zastanawia, jednak tak naprawdę oboje wiedzieli doskonale, jakie słowa padną.
- Przystanę na to. Pod warunkiem, że pomożesz mi zdobyć utraconą pozycję.
Bóg matmy parsknął i roześmiał się wesoło.
- Nic nie utraciłeś. Poza tym w tej chwili masz po swojej stronie moc bogów... Jeśli czegoś się dowiesz, wiesz, gdzie mnie szukać.
- Tak jest.
- I jeszcze jedno...
Demon z jednej strony chciał już zakończyć tę rozmowę, z drugiej jednak wciągał się w nią coraz bardziej. Nie wiedząc, czego się spodziewać, lekko skinął dłonią, dając Dellowi znak, aby kontynuował.
Ten z poważną miną spojrzał mu w oko i dość znacząco je zmrużył.
- Doceń Mabel za to, co dla ciebie robi. Może i ma na uwadze dobro ludzi, ale nie możesz jej odmówić wielkiego serca. A to właśnie ci okazała, uwalniając cię z tego kamienia. Pomaga ci, jak tylko może.
Bill chciał rzucić jakąś sarkastyczną uwagą, żarcikiem czy po prostu wyśmiać tę sugestię... Jednak coś go powstrzymało. Dopuścił do siebie myśl, że może - ale tylko może - bóg matematyki jednak ma rację.
- Zastanowię się nad tym - odparł i zniknął, wrzeszcząc coś o złocie i żegnając się głośno.
A Dell westchnął przeciągle. Bo nawet jeśli przyszło mu współpracować z demonem, nie pozwoli, żeby bliska jego sercu osoba wplątała się w większe bagno, niż myślała. A póki co...
Musiał jakoś doprowadzić Dippera do porządku.
-+-+-
W fajerwerkach jest coś takiego, że można na nie patrzeć i patrzeć, a nigdy się nie znudzą. Mabel pogratulowała sobie w myślach umiejętności szybkiego podejmowania decyzji - gdyby nie dostrzegła wcześniej skrzynek ze sztucznymi ogniami, prawdopodobnie jej zadanie skończyłoby się porażką. A teraz? Wszyscy zadzierali głowy, skupieni na pokazie rozgrywającym się na ciemnym, upstrzonym gwiazdami niebie i nikomu nawet przez myśl nie przeszło, żeby spojrzeć na pałacyk. Nikomu, poza ciemnowłosą - a widziała, jak okna w jednej z sal co jakiś czas płoną niebieskim blaskiem, i domyśliła się, że musi tam być ciekawie.
Trzymała kciuki z całych sił, miała szczerą nadzieję że jej brat jest bezpieczny, a Billowi uda się, cokolwiek planował. Pacyfika, stojąca obok niej, dostrzegła jej nerwowość i klepnęła ją w ramię.
- Mabs, wyluzuj! Jesteś na imprezie!
- Jestem wyluzowana, nie ma tu nikogo bardziej wyluzowanego niż ja! Jestem definicją wyluzowania!
- Taaaak? - wtrącił się Gideon, krzyżując ramiona i uśmiechając się cwaniacko. - To dlaczego dzisiaj nic nie zaśpiewałaś na karaoke?
- Bo byłam wodzirejką! - powiedziała ciut za szybko.
Blondynka zaśmiała się i popchnęła ciemnowłosą w stronę sceny.
- Ja ci nie odpuszczę! Będziesz śpiewać, czy tego chcesz, czy nie!
Mabel zrozumiała, że nie ma wyjścia. Musiała odrzucić na bok swoje chwilowe zmartwienia i na powrót stać się tą samą wesołą Mabel, jaką zawsze była. Być może Paz miała trochę racji i w głębi duszy była jej wdzięczna za dobre chęci...
Pacyfika weszła na wzniesienie i zabrała mikrofon z ręki urzeczonego pokazem ogni DJa. Wyszła na środek i stanęła w lekkim rozkroku.
- Proszę o uwagę wszystkich zgromadzonych! - zawołała entuzjastycznie, machając rękami.
Zgromadzeni spojrzeli na nią z zainteresowaniem, odwracając uwagę od i tak kończących się fajerwerków, co na dłuższą metę mogło być dokupieniem dodatkowego czasu.
- Nasza ukochana wodzirejka dzisiejszego karaoke, również ma coś w swoim repertuarze! Dodajmy jeszcze więcej ognia!! Mabel Pines z piosenką Blackbrair, "I'D RATHER BUUUURN"!
Ciemnowłosa miała ochotę strzelić solidnego facepalma, ale patrzyli na nią ludzie. Paz wcisnęła jej mikrofon w rękę.
- Czemu akurat to? - szepnęła.
- Bo słyszałam jak to sobie nucisz jak dziergasz swetry. Miłej zabawy! - zachichotała Pacyfika i zeszła ze sceny.
Cały występ bliźniaczki Pines wrył się w pamięć widowni z trzech powodów.
Po pierwsze, dziewczyna zawsze się wczuwała w piosenkę - dzisiaj jednak przeszła samą siebie, jakby naprawdę chciała wyznać swoje emocje. Sama śpiewaczka dostrzegła Dippera, który po wersie "Show you I am capable of causing such pain with my delicate and fragile lady brain" zbladł znacząco i patrzył na nią szeroko otwartymi oczyma.
Po drugie, ogień. Rozjaśnił całą scenę, jakby obejmował Mabel na stosie.
I po trzecie, najbliżej stojący dostrzegli tatuaż w kształcie illuminati, kiedy na moment się odwróciła. Z tym, że Pacyfika z pewną dozą przerażenia ujrzała moment, gdy do tej pory zamknięte oko po prostu się otworzyło, jakby na jasnej skórze tatuaż poruszył się samoistnie.
A kiedy skończyła śpiewać, czuła się wyczerpana, lecz tłum wręcz szalał, rozochocony do kolejnej dawki karaoke.
DJ zlitował się nad Mabs i teraz to on prowadził śpiewy, więc impreza mogła rozkręcać się dalej. Kiedy ciemnowłosa zeszła ze sceny, Paz z Gideonem już na nią czekali, chociaż ich miny wyrażały bardziej konsternację, niż podziw.
- Mabel, o co chodzi z tym symbolem na plecach? - zapytał bez ogródek chłopak, niby od niechcenia skubiąc coś przy rękawie niebieskiej koszuli. Chociaż usiłował utrzymać obojętność, nie udawało mu się to. Lekko ściągnięte brwi i zmrużone powieki mówiły same za siebie, choć większość obcych ludzi dopatrzyła by się tu bardziej utajonej złości niż zmartwienia.
Ciemnowłosa uśmiechnęła się szeroko, chociaż jeszcze nie odkryła, do czego służył wspomniany tatuaż.
- Fajny, prawda? - zapytała entuzjastycznie. - To trochę na przekór Dipperowi.
Właściwie to nie skłamała.
- Dobrze wiesz, o kim pomyślałem, kiedy go zobaczyłem... Czy to na pewno było rozsądne?
Dziewczyna zaśmiała się głośno, nieco szaleńczo. Położyła dłoń na ramieniu Gideona i spojrzała mu prosto w oczy, autentycznie rozbawiona.
- A czy ja kiedykolwiek byłam rozsądna?
Białowłosy zamrugał i właściwie to zgodził się z koleżanką. Pacyfika spojrzała na Mabel, lekko krzywiąc się jednym kącikiem ust. Chciała coś powiedzieć, kiedy podeszli do nich Dipper, Wendy oraz Paula z wyraźnie smutną miną.
- Ten występ był świetny! - krzyknęła ruda, machając przy tym ręką tak gwałtownie, że prawie rozlała swojego drinka i jeszcze wytrąciła Dipperowi piwo. Przeprosiła go ze śmiechem i wróciła spojrzeniem do Mabel. - Naprawdę, idealnie odwrócił uwagę od...
- ...od tej parki w krzakach - przyszedł na ratunek ciemnowłosy, patrząc znacząco na siostrę.
Gideon wiedział, że coś tu nie gra.
- A gdzie ten wasz blond przyjaciel? - zapytał podejrzliwie.
Dipper przewrócił oczami.
- Prawdopodobnie rzyga. Chyba coś mu zaszkodziło.
- I nie towarzyszysz mu w tej niedoli? - Wendy parsknęła śmiechem, niewątpliwie dumna ze swojego poczucia humoru.
- A co ja mam zrobić? - chłopak wzruszył ramionami. - To nie ja schlałem się w trzy dupy, a teraz...
- Co mnie ominęło?
Dell pojawił się znienacka, strzepując jakiś niewidzialny pyłek z rękawa. W ogóle wydawał się bardzo "cool", zwłaszcza z tym wielkim siniakiem wystającym spod bandany.
- Uuu, widzę że Dip mocno ci przywalił... - skomentowała Mabel. - Mnie nigdy tak mocno nie bije!
- Bo ty jesteś siostrą i masz u mnie fory - odparł bliźniak, uśmiechając się pod nosem. Nadal odczuwał satysfakcję, kiedy tylko pomyślał o wyprowadzonym ciosie.
- A ja jestem bogiem, uświadom to sobie! - stwierdził Delta z przekąsem.
- O, MAMY KOLEJNEGO DO KARAOKE! - krzyknęła Mabel głośno, żeby DJ ją usłyszał.
- Że co? - zapytał Dell.
- Zapraszamy na scenę, blond chłoptasiu! - powiedział DJ do mikrofonu, wskazując palcem na Della.
Dzięki temu wszyscy w okolicy zaczęli pokrzykiwać zachęcająco.
- A żeby was poróżniczkowało... - mruknął smętnie, wchodząc na scenę.
Mabel, Wendy i Paula zaczęły chichotać jak głupie, a Dipper i Gideon radośnie pomachali Delcie, kiedy ten zmierzył ich ze sceny. Stuknął parę razy w mikrofon, zerknął na DJa jakby błagał go o litość, po czym rzekł:
- Śpiewak ze mnie marny. Ale chętnie porapuję.
A jako, że bogowie oraz inne istoty nadnaturalne mówiąc w praktycznie każdym języku świata z miejsca tłumaczą tekst tak, by był zrozumiały dla każdego z rozmówców, rapował po polsku, a odbiorcy w większości słyszeli go po angielsku.
Dał znać DJowi, muzyka zaczęła się rozkręcać, a on zaczął tupać nogą do rytmu.
- Z góry uprzedzam, że trochę zmodyfikowałem piosenkę. Wybaczcie, hehe.
I tak, jak na początku grupka sobie śmieszkowała, tak po usłyszeniu tekstu wszyscy jednocześnie strzelili facepalma. A właściwie to zrobili to już po pierwszym wersie, potem zapadali się pod ziemię coraz bardziej i bardziej. Nawet Mabel poczuła swego rodzaju nieprzyjemne wrażenie, choć z reguły była zdania, że śpiewać nie trzeba umieć, żeby się dobrze bawić. Tego dnia zrozumiała, w jak wielkim błędzie żyła przez blisko dwadzieścia lat.
Ponieważ każdego zżerałaby ciekawość, cóż za bezeceńskie, szatańskie pieśni padły z ust Delty, niektórzy z publiczności nagrywali występ. A na nagraniach słychać było mniej więcej to:
- Mam jedno matematyczne obliczenie,
Zaburzenie liczebności, będę śpiewać to na scenie
Powiem ci że to fakt, powiesz mi udowodnij
Obliczę to, i tak rozejdziesz się w parodii
Bo ja jestem bogiem, uświadom to sobie sobie
Widzisz liczby, od których włos jeży się na głowie
O rany rany, jestem pierwiastkowany
L-I-C-Z-B-Y bez reszty oddany
Rozwiązany, zbiór to niewyczerpany,
Chyba w sinusie on był mi dany
Czekaj Mabel, Dip, jeszcze oszaleją wszystkie cyfry
Gdy poznają mój urok osobisty
Duszę glisty, co zrobiły dyplom humanisty
Szczery do bólu, że aż przezroczysty
I wiesz co mnie boli? Że nie ma tu paraboli
Zakłócony pokój bogom dobrej woli.
I tak mniej więcej przebiegał cały występ, tylko że później padło jeszcze wiele matematycznych zagwozdek, takich jak wzory skróconego mnożenia, wzór na pole koła a nawet miłość do Pitagorasa. Schodził ze sceny przy akompaniamencie wrzasków rozpaczy publiczności oraz szaleńczego śmiechu co odważniejszych ludzi, którzy rozumieją matmę.
- Postanowione. Już nigdy więcej nie śpiewaj karaoke - zarządziła Paula.
- Zgadzam się! - dodała Wendy. - To było bardziej przerażające niż nasza wycieczka do Mabellandu!
- Do czego? - zainteresował się Dell.
- Takiego miejsca, w którym przetrzymywana była Mabs podczas Dziwnogeddonu - wyjaśnił Dipper.
- Huh... A właśnie... Nie widzieliście może Tada? - zapytała Polka znienacka. - Tańczyliśmy, a potem powiedział że musi czegoś dopilnować i się zmył...
Bóg matematyki spojrzał na Mabel znacząco. Dziewczyna posłała porozumiewawcze mrugnięcie Dipperowi. Reszta towarzystwa zauważyła te wymiany wzroku, ale nikt tego nie skomentował (chociaż Gideon bardzo, bardzo chciał).
- Podejrzewam, że Bill maczał w tym swoje brudne paluchy... - mruknął Dipper.
- Wiedziałem! – rozległ się wkurzony okrzyk Gideona.
I stało się to, co każdy przeciętnie inteligentny człowiek już dawno by przewidział - mianowicie wspomniany Gideon stracił cierpliwość.
- Wszyscy coś przede mną ukrywają! Najpierw Paz, teraz wy... O co tu chodzi?!
- Też nie jestem w temacie - Wendy wzruszyła ramionami. - Ale chciałabym wiedzieć.
- I co wspólnego z tym wszystkim ma Bill?!
Mabel westchnęła, czując na sobie wzrok brata oraz boga matmy. Nawet Paula patrzyła na nią, jakby chciała przekazać jej coś ważnego.
- Zaręczam wam, nie weźmiecie tego na trzeźwo - stwierdziła Pacyfika, gnając grupę w stronę baru. - Dlatego weźmiemy sobie po piwku, znajdziemy ustronne miejsce i tam pogadamy.
Mabs uśmiechnęła się z wdzięcznością do przyjaciółki i ruszyła we wskazanym kierunku.
A blondynka mimowolnie spojrzała na tatuaż dziewczyny. Oko illuminati ponownie było zamknięte.
-+-+-
O dzieciakach Pinesów słyszało oczywiście całe Gravity Falls. Co roku jakimś dziwnym trafem wzbudzały sensację, więc każdy o nich słyszał, choć nie koniecznie znał... Taki Tadeusz na przykład, poza wymianą uprzejmości, nie miał do czynienia z bliźniętami. Ale po dzisiejszym dniu mógł już powiedzieć nieco więcej i wyrobił sobie zdanie...
Dobrzy bogowie! Ten dzieciak Pinesów jest naiwny niczym studenci wierzący, że "Pan da 3" to po prostu skrócona nazwa filmu "Kung Fu Panda"! Jakim cudem Cyferka nie mógł go zmanipulować? Ah, no tak... Wzbudzanie zaufania ludzi kiedy jest się demonicznym jednookim trójkątem nie jest tak proste!
Bill był leniwy, cholernie leniwy. Do tego zbyt pewny siebie i uważał, że zawsze ma rację, a gdy stawiał czoła nieprzewidzianym problemom, zaczynał się denerwować.
Jak ktoś taki miałby wpłynąć na innych? Szyk, uprzejmość, szacunek... To najbardziej przejawiało do ludzi, nie pogrążanie ich w strachu...
I skoro to wszystko, o czym myślał Tad, było takie logiczne... Dlaczego czuł niepohamowaną wściekłość?
Leżał na swoim nienagannie pościelonym łóżku, które użył pierwszy raz od trzech tygodni. Ukrywanie się w formie człowieka było proste, wygodnie i nie wymagało przeniesienia do innego wymiaru. Gdyby nadal był w postaci demona, nie mógłby ot tak przestać emanować złem... Tylko, że do tej pory nie musiał zwracać na to uwagi! Pech chciał, że akurat Bill musiał go wyczuć... A już był tak blisko omamienia tej dziewczyny zza granicy...
Miał ochotę niszczyć, mordować, psuć i śmiać się z nieszczęścia i cierpienia innych, się nie mógł stracić reputacji, nie mógł stracić twarzy... Na to jeszcze przyjdzie czas, tak przynajmniej sobie wmawiał.
Pogrążony w ciemności dom tylko potęgował jego ponure myśli. Płonący w kominku ogień sprawiał, że miał ochotę wyć. Dlaczego właściwie wrócił do domu?
Uciekł jak pies z podkulonym ogonem od razu, gdy uświadomił sobie, że Bill może być niewygodną przeszkodą... impreza pewnie już dawno się skończyła, ale on nie mógł wrócić. Kto by się spodziewał, że zrobi coś, co zrobiłby każdy normalny człowiek!
A może po prostu siedział zbyt długo w tym ludzkim ciele? Może go zaczęło ograniczać?...
Nie, to nie może być to. Dawało mu poczucie bezpieczeństwa, niektóre z jego mocy wręcz stały się potężniejsze... Więc w czym tkwił sęk?
Tad podniósł się z łóżka i skierował w stronę barku. Wyjął whisky i odmawiając sobie towarzyszącej mu elegancji, pociągnął z gwinta. Alkohol zapiekł go w język i rozpłynął się gorącem w przełyku, rozgrzewając tylko odrobinkę mniej niż szalejąca w jego sercu nienawiść.
„Chrzanić to wszystko”, pomyślał z goryczą.
Podszedł do okna i otworzył je z rozmachem. Znikąd zerwał się wiatr, trzepocząc zasłonami ledwie trzymającymi się na zużytych żabkach. Rozłożył szeroko ręce, jego oczy błysnęły złowieszczo magentą, a przez poważną twarz przemknął cień złowrogiego uśmiechu.
- TO JA JESTEM PANEM GRAVITY FALLS! I UDOWODNIĘ TO WAM WSZYSTKIM RAZEM I KAŻDEMU Z OSOBNA! - krzyknął. Jego głos poniósł się zwielokrotnionym echem.
Wiszący na ciemnym niebie księżyc zajaśniał bardziej niż zwykle, skrył się za chmurami, a kiedy znów się ukazał, jasnych tarcz było dwie. Cały świat zawirował, z gęstych chmur zebranych w ciemne, ociężałe kłęby zaczął spadać popiół, który na tle nocy łatwo dało się pomylić ze śniegiem.
Zrobiło się duszno, jakby każdy głębszy wdech miał zostać okupiony świszczącym oddechem. Tad zaśmiał się głośno, szaleńczo, jak przystało na demona nocy...
Całość trwała nie więcej niż minutę i tylko gruba warstwa popiołu przykrywająca okolicę stanowiła jasny dowód przedziwnej anomalii. A jeśli ktoś spojrzałby w okno, gdzie jeszcze chwilę temu stał ten ubrany w czarny garnitur mężczyzna, dostrzegłby pustkę.
Koniec końców wizyta w innym wymiarze nie wydawała się tak odpychająca.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top