37. EPILOG
Wspomnienie Dziwnogeddonu nadal wisiało w powietrzu, choć było zdecydowanie słabsze niż miesiąc temu. Gravity Falls zarabiało na tym niezłą kasę - emocje nieco wygasły, fakty jednak pozostały niezmienne. Wujek Stanek nigdy nie narzekał na biznes, ale odkąd do miasteczka zaczęli przyjeżdżać badacze zjawisk paranormalnych, reporterzy, poszukiwacze przygód oraz całe rzesze zaciekawionych turystów, okolica rozkwitała bardziej, niż kiedykolwiek przedtem... Choć w praktyce gniła od nadmiaru przepoconych ciał depczących trawę i zajmujących parkingowe miejsca swoimi brudnymi, nieelektrycznymi, nie szanującymi środowiska samochodami (wyjątkiem byli ci dziwacy z grupy rekonstrukcyjnej, którzy jeździli na koniach. Jeden ziomek rycerz nawet wiózł swojego rumaka na grzbiecie, mówiąc że to Koń na Białym Rycerzu).
W każdym razie ta niecodzienna sława nie przeszkadzała zbytnio bliźniętom Pines - może z wyjątkiem sytuacji, kiedy zaczepiał ich jakiś nieznany typ, chyba podświadomie czujący, że młodzi dorośli mają wkład w niepokojące wydarzenia sprzed miesiąca.
- Wiesz Dipper, chyba pierwszy raz cieszę się na koniec wakacji - wyznała Mabel, nie przerywając plecenia wianka z drobnych, białych kwiatków. Polana zyskała swoją własną, złowieszczą sławę - od tej pory kojarzona była pod nazwą Polaną Demona.
Z początku poszukiwacze paranormalnych zjawisk kręcili się w jej pobliżu, ale demony korzystające z międzywymiarowego przejścia zrobili z nimi porządek.
Okazuje się, że większość demonów bardzo lubi pranki i udawanie duchów.
Nie odstraszało to jednak bliźniąt, wręcz przeciwnie: polana stanowiła dla nich azyl. Zresztą, demony wiedziały, że powinny szanować bliźnięta - w końcu Spadająca Gwiazda jakimś cudem została Matką Nowego Wymiaru. Nie mówiąc o tym, że kręciła z Billem, a Billa znali wszyscy.
- Niemożliwe! - chłopak otworzył oczy z niedowierzaniem, wyrwany z niezmąconego odpoczynku na trawie. - Cóż to się stało?
- Sezon turystyczny się skończy i będzie mniej ludzi. Ten tłok w miasteczku to jakaś masakra!
- Przyznaj... Męczy cię, że każdy próbuje cię poderwać.
- To już swoją drogą - Mabel przewróciła oczami. Oczywiście, odkąd jej związek stał się nieco bardziej oficjalny, na horyzoncie pojawiły się rzesze potencjalnych kandydatów na chłopaka. - Wystarczy że wyszłam z domu, a już trzech gości zaproponowało mi kawę, jeden obiad, a jeden nawet kolację ze śniadaniem... Czy wyglądam, jakbym była niedożywiona?!
Dipper pozwolił sobie na lekki śmiech i przymknął oczy. Przyjemny wietrzyk poruszył gałęziami drzew. Cichy szum działał kojąco na jego nerwy, w przeciwieństwie do obecności podejrzanego kamienia na przeciwległym końcu Polany.
Ów płaski kamień służył jako ołtarz, na którym otwierał się portal do innego wymiaru. To jednak była działka Mabel i Billa, on sam wolał się nie wtrącać w stworzony przez jego siostrę wymiar. Póki co próbował odłożyć na bok swoje lęki i paranoje - podobno demony były wdzięczne za podejście "Spadającej Gwiazdy" w trakcie Dziwnogeddonu i po nim, więc traktowały ją jak równą sobie. Oczywiście Dipper nadal nie ufał tym podstępnym istotom - ale Mabel wydawała się szczęśliwa.
- Więc... Jutro wyjeżdżasz?
Ciemnowłosy podniósł się na łokciach. W głosie siostry brzmiała nutka nostalgicznego smutku. Wcale jej się nie dziwił... Ostatnim razem, gdy jechał do Watykanu, zaniedbał ją i swoje obowiązki lojalnego bliźniaka.
- Na to wygląda. Ojciec Lazare wzywa mnie na jakieś specjalne posiedzenie rady egzorcystów... Już to widzę, grupa utytych klechów, kawka przy podłużnym stole i przechwalanie się swoimi osiągnięciami, bleh. Ten ubił Azazela, tamten Bahemotha, a dwaj inni uśpili Wielkich Przedwiecznych. Zgroza.
- Na pewno nie będzie tak źle! - Mabel uderzyła brata w ramię, uśmiechając się wesoło.
- Nie wiem, jeszcze na takim zgromadzeniu nie byłem - mruknął Dipper. - W każdym razie obiecałem Wendy że wrócę, jak tylko pozałatwiam tam sprawy. Wiesz no, niby miałem tam jechać dopiero pod koniec września, ale skoro mnie wzywają nie mogę tego przedłużać... Czemu się tak głupio uśmiechasz?...
Mabel nabrała powietrza, ale zanim się odezwała, Dipper połączył fakty. Usiadł gwałtownie, machając rękami.
- Oj nie nie nie, ja znam ten uśmiech! Nic z tych rzeczy! Absolutnie nie!
- Bro-bro, może to już pora żeby zaakceptować, że macie się ku sobie? Ostatnio spędzacie ze sobą bardzo dużo czasu... Poza tym patrzy na ciebie w taki charakterystyczny sposób!
- Jak ty na Billa?
Ciemnowłosa przewróciła oczami, ignorując oczywisty sarkazm w głosie brata.
- Myślałam, że już nie jesteś na niego taki cięty i jakoś się dogadujecie...
- Ignorujesz bardzo ważny fakt, siostro - oznajmił poważnie, kładąc dłoń na jej ramieniu. Pochylił się konspiracyjnie w jej stronę, rozejrzał, a potem dodał szeptem. - Jestem i będę cięty na każdego faceta, z którym będziesz w związku. Czy to demon, czy nie demon. Wcześniej spieprzyłem swoją rolę, nie było mnie gdy tego potrzebowałaś i nie wybaczę tego sobie. Nie chcę tego powtórzyć...
- Nie bądź dla siebie taki surowy, bro-bro... - Na twarzy Mabel pojawił się uśmiech, choć jej oczy pozostały nieco smutne. - Wiem, że to brzmi jak szaleństwo, ale tym razem wiem, że będzie lepiej. Wreszcie czuję, że ktoś odwzajemnia moje uczucie.
Ciemnowłosy westchnął i spojrzał gdzieś w bok, zbierając myśli. Bliźniaczka lekko uniosła brew, wyczuwając, że chłopak chce zadać przynajmniej jedno krępującej pytanie.
- Pytaj śmiało, i tak nie ma tu nikogo poza nami - dziewczyna wzruszyła ramionami, wracając do plecenia wianka.
Dipper westchnął, przyglądając się najświeższym tatuażom na wierzchu swoich dłoni.
- Co robicie w tych twoich snach?... Wiem że cię w nich odwiedzał, bo sam czasem o tym wspominał... Ale ciężko mi sobie wyobrazić, co można robić z kimś z kim jesteś non stop dwadzieścia cztery na dobę. Przecież my też jesteśmy właściwie nierozłączni, a gdyby nie sen, zwariowałbym z tobą, siostro! - dodał, śmiejąc się nerwowo.
- Rzeczywiście, wcześniej odwiedzał mnie w snach dość często, ale teraz robi to rzadziej. Głównie gramy w szachy, rozmawiamy o różnych sprawach albo coś...
Mabs tak właściwie nie skłamała, a jedynie pominęła dość istotną część prawdy. A właściwie, zawarła ją w niedopowiedzeniu "albo coś". Przecież nie mogłaby odpowiedzieć swemu paranoicznemu bratu, że snuje z demonem całkiem realne plany rządzenia wymiarem demonów... W dodatku Bill namawiał ją na częstsze wizyty we wspólnym zamku, właściwie bardziej przypominającym świątynię. No w końcu zasłużyli na coś takiego, skoro uratowali świat przed Strangem!
- Mabel... Czy wy już... No wiesz?...
Dipper podniósł wzrok dopiero, kiedy po długiej chwili ciszy usłyszał chichot. Podniósłszy oczy ujrzał, jak bliźniaczka zakrywa swoje usta czubkami palców, w bardziej teatralnym geście, niż by rzeczywiście stłumić śmiech.
- Wiem wiem, nie powinienem pytać bo to głupie i co to mnie interesuje - zirytował się ciemnowłosy. - Ale jeśli cię do czegoś zmusza... Czytałem wystarczająco dużo fanfików, swoją drogą, część była autorstwa Soosa, żeby wiedzieć jak to się może toczyć...
Tym razem to Mabel położyła bratu dłoń na ramieniu. Pokręciła głową rozbawiona, a lekki wietrzyk rozwiał jej długie loki.
- Nie, nie wkłada mi rąk pod sweter. Nie widział mnie nago. Nie przydusił mnie do ściany ani nie pocałował wbrew mojej woli. Nie, nie wysyłał mi zdjęć swojego ptaszka. Właściwie nawet mnie nie obejmuje podczas spania... Całusy tylko w rękę albo policzek, co w sumie jest słodkie, ale każdego innego buziaka ją inicjuję...
- To mi zalatuje szwindlem, sister - ocenił Dipper, unosząc jedną brew. - Nie, żebym ci nie wierzył, ale trochę trudno mi sobie wyobrazić, że ktoś kto do tej pory był latającym trójkątem, nie ma ochoty skonsumować związku...
Dziewczyna nie odpowiedziała. Przez jakiś czas podejrzewała, że zwyczajnie Bill nie ma ochoty. Co byłoby w sumie zrozumiałe - bo skoro wcześniej był latającym trójkątem, a teraz miał ciało własne, a nie przejęte od kogoś, zachowywał się jak wcześniej. Kontakt fizyczny i tak ograniczał do minimum. Publiczne okazywanie sobie uczuć uważał za niepotrzebne, trzymanie się za ręce traktował jak zło konieczne i przejaw prymitywnego przywiązania. Wszelkie współczesne formy okazania miłości wywoływały w nim coś pomiędzy uprzejmym zainteresowaniem a chłodnym dystansem.
A jednak, jak to bywa w prawdziwym życiu, za zamkniętymi drzwiami sytuacja była zupełnie inna.
Fizyczność nie grała w ich życiu tak ważnej roli, jak psychika. Ich przywiązanie wynikało z wzajemnego zrozumienia i szacunku. Mabel długo nie mogła zrozumieć, jakim cudem zaufała demonowi. Koniec końców uwierzyła, że są do siebie bardziej podobni, niż początkowo myślała.
Oczywiście, Bill potrafił być bardzo szarmancki. Mimo swojego ekscentryzmu i chęci dominacji nad światem umiał zachować się jak dżentelmen. Otwierał jej drzwi, odsuwał krzesło, a przy tym robił to tak naturalnie, jakby była to oczywista oczywistość. Takim był również fakt, że nie naciskał na fizyczne zbliżenie.
- On... To dla nas nowa sytuacja, Dipper - Mabel spoważniała. Położyła dłonie na kolanach podciągniętych pod brodę, trochę jakby kuliła się sama w sobie. Zerknęła w stronę brata.
Dipper podniósł się do siadu, tak że teraz patrzyli sobie prosto w oczy. Jedno próbowało odczytać myśli drugiego, jakby prowadzili rozmowę bez słów. Ciemnowłosa już chciała westchnąć, ale ciemnowłosy zrobił to pierwszy. A potem pokręcił głową i uśmiechnął się do siebie.
- Wierzę ci, sister. Nie podoba mi się, że muszę cię zostawić... Tym bardziej z nim. Nie morduj mnie wzrokiem, daj mi skończyć! - dodał szybko, widząc oburzoną minę bliźniaczki. - Nigdy nie będę mu ufać tak, jak ty mu ufasz... Ale nie mam wyboru. Pamiętaj, że jeśli coś się będzie działo, chcę wiedzieć pierwszy.
- Tego możesz być pewien, bro-bro!
Mabel położyła na głowie brata ukończony wianek, a potem zaśmiała się wesoło na widok jego zdziwienia.
-+-+-
Czym byłoby pożegnanie bez odpowiedniej imprezy? Urodziny bliźniąt powinny były odbyć się tydzień temu, jednak rodzeństwo Pines zrezygnowało z nich na poczet przyjęcia pożegnalnego.
Jakimś cudem wszystkim pasował termin. Najwidoczniej bogowie oraz Siła Wyższa maczali w tym palce - i to dosłownie, bowiem Paula, Dell oraz reszta boskiej rodzinki zaszczyciła gości swoją obecnością.
Nie tylko boscy przedstawiciele postanowili pojawić się na uroczystości. Wśród ludzkich przyjaciół oraz mieszkańców miasteczka dało się ujrzeć demoniczne oblicza znajomych Billa. O dziwo, większe zamieszanie robił Stary McGucket i Toby Nieustępliwy, niż taki Kryptos. Nie, żeby on cokolwiek broił - wręcz przeciwnie, głównie gawędził z Pacyfiką i Gideonem, okazyjnie strofując Hectorgona.
Wrześniowa pogoda dopisywała, bo przecież nikt nie powiedział, że wraz z końcem wakacji musi przyjść szarość, zimno i ponuractwo. Tak więc wujkowie (z pomocą boskich gości) wystawili na dwór szwedzkie stoły, ustroili pięknie podwórko przez Chatą, Mabel zadbała o oprawę muzyczną a Dipper zdjął barierę ochronną, coby każdy mógł przyłączyć się do świętowania.
Na ten moment - pośród gwaru rozmów i dudniącej piosenki o tym, że znowu nastał piątek (chociaż był wtorek) - najciekawszym aspektem imprezy była zacięta dyskusja między Dellem a Fordem. Oczywiście Bill również zamierzał wtrącić swoje trzy grosze, więc skończyło się na tym, że trójka dyskutowała zawzięcie, a towarzyszący im odpowiednio Paula, Dipper oraz Mabel z zażenowaniem uciekali wzrokiem.
No, Dipper trochę mniej, bo wierzył w inteligencję wujka Forda.
- Mówię wam po raz ostatni, na własne oczy widziałem wymiar, gdzie wybraniec może zniszczyć cały świat prawie pstrykając palcem! - zarzekał się Dell, delikatnie już wstawiony. Żywo przy tym gestykulował, usiłując przekonać innych do swojej racji.
- Ja też mogę zniszczyć świat! - zirytował się Bill, pokazując na boga matematyki palcem wskazującym. - I chcę zauważyć, że zrobiłeś błąd logiczny, bo jednym palcem nie można pstryknąć!
- Dobry argument, zaraz zostaniesz zmiażdżony przez ciężar gramatyki - odezwała się Paula, mieszając słomką w swoim na pół wypitym drinku. Podniosła wzrok na równie znudzone rodzeństwo Pines i uśmiechnęła się lekko, puszczając im oczko.
- Nie czepiajcie się słówek, wiem, co widziałem! A pan Ford na pewno przyzna mi rację! Wie pan, o co mi chodzi, prawda?
Stanford zrobił mądrą minę, poprawił swoje okulary i odchrząknął znacząco, ignorując przy tym sfrustrowane westchnienie Billa.
- Jeśli mowa o uniwersum wypełnionym potworami, to słyszałem o nim. Nie wiem na jakiej działa zasadzie, aczkolwiek...
- Mabel, Dipper, tu jesteście!
Pacyfika podeszła do bliźniąt, uśmiechając się szeroko. Nie był to jednak jej radosny uśmiech, a raczej wyćwiczony, uprzejmy grymas, maskujący czającą się nerwowość. Mabs od razu wiedziała, że coś się stało.
- Chcesz się przyłączyć do jakże intrygującej rozmowy na temat innych wymiarów? - zagaił Dell, usiłując znaleźć dodatkowego sprzymierzeńca.
Blondynka podniosła rękę.
- Nie, dzięki, może innym razem. Sprawa jest.
- Jaka? - zainteresowała się Paula.
- Na imprezie pojawiła się osoba, której nie widziałam nigdy wcześniej...
- Przejezdny? - zasugerował Dipper.
- Ciężko mi to określić. Ale nie o nią mi chodzi, a właściwie nie tylko. Towarzyszy jej jakiś kościsty demon w niebieskiej bluzie, co chwilę sypie sucharami i...
- Chwilę! - przerwał Dell, autentycznie podjarany nowiną. - Kościsty demon w niebieskiej bluzie?
- Znaczy no... Nie wiem, czy dokładnie "demon", ale na pewno nie człowiek... - blondynka potarła przedramię, jakby przyznawała się do niewygodnego faktu. - Ale to bez znaczenia! Z tym, że... Ej, co ty robisz?!
Niezmiernie uradowany bóg matematyki chwycił pod jedną pachę Dippera, pod drugą Stanforda i uśmiechnął się tak, że sam Joker by mu klaskał na stojąco.
- Teraz wam udowodnię! Cóż za szczęśliwy dzień!! Gdzie on jest?!
Pacyfika wskazała palcem bliżej nieokreślony kierunek przy Chacie Tajemnic, a blondyn podskakując (oczywiście z dwójką mężczyzn targanych niczym worki ziemniaków) pognał w tamtą stronę.
- No, tego nie mogę przegapić... - skomentował Bill, podnosząc się z miejsca. - Gwiazdko, Lamo, idziecie?
- Czemu nie? - Mabel wzruszyła ramionami, a Paz podreptała za nimi nie tyle smętnie, co z lekkim oporem przed najedzeniem się wstydu.
Sytuacja wyglądała tak, że Gideon śmiał się niezręcznie, podczas gdy szkielet dość niskiego wzrostu (za to zdecydowanie "przy kości") próbował mu coś wytłumaczyć. Towarzyszący mu człowiek - milczący do tej pory, zasłaniający sobie oczęta grzywką i chichoczący bezgłośnie na każdy opowiedziany suchar - wydawał się raczej nie sprawiać problemów.
Problemem natomiast okazał się entuzjazm Della.
- Witam bardzo serdecznie szanownego potwora z innego wymiaru! - zawołał, rozwierając ręce jak do uścisku. Oczywiście Dipper i wujek upadli na ziemię.
Szkielet przez chwilę mierzył nieznajomego, urywając w pół słowa, a potem powoli pokiwał głową, uśmiechając się szczerze.
- Jesteś jakąś wyższą istotą?
- Ano tak, tak się właśnie składa! - odparł uradowany blondyn, po czym odwrócił głowę w stronę podnoszących się na nogi kompanów. - Widzicie? Swój swego pozna!
- Nikt nie wątpi, że jesteś istotą wyższą - wtrącił Bill od niechcenia, strzepując nieistniejący pyłek ze spodni. - W końcu on sięga ci do pasa.
Męska część towarzystwa jęknęła, a damska (i potworna) zaśmiała się ciszej lub głośniej.
- Cyferka! Demon, który niszczy światy jakby je resetował! - zawołał szkielet, przy czym wymawiając ostatnie słowo jego jedno oko błysnęło błękitem.
- Sans! Sędzia i najbardziej nieprzewidywalny potwór w obecnym wymiarze! - odrzekł Bill, podśmiewając się pod nosem. - Kopę lat!
Dell próbował pozbierać szczękę z ziemi.
- Wy... Wy się znacie?
- Ze słuchu - odparł jasnowłosy nonszalancko.
- I bez uszu można co nieco usłyszeć - dodał Sans.
- Czyli... To o tych światach, o których mówił Delta... - zaczął Ford, powoli się rozpromieniając.
- Tak właściwie, co tu robicie? - zainteresował się Dell, wchodząc w słowo podekscytowanemu staruszkowi.
Sans spojrzał na towarzysza, który skinął głową zachęcająco.
- Frisk pisze esej na temat świata, w którym istnieją ludzie, demony i bogowie. Z racji, że u nas są głównie ludzie i potwory, wybraliśmy się na międzywymiarowy spacerek. Tłumaczyłem właśnie waszemu białowłosemu koleżce, na czym polegają drogi na skróty, ale chyba to dla niego "skok" na zbyt głęboką wodę...
Towarzystwo ponownie jęknęło lub zachichotało.
- Nareszcie ktoś kompetentny, kto opowie mi o resetach i tego typu rzeczach! - Stanford zrobił krok przed tłum i nachylił się w stronę szkieleta, błagalnie składając ręce. - Proooszę, od godziny toczymy dyskusję na ten temat, pojawiłeś się w idealnym momencie!
Sans uśmiechnął się nieco sztucznie, rozglądając, jakby szukał potencjalnej drogi ucieczki. Ostatecznie spojrzał na Frisk, a po uzyskaniu aprobującego skinięcia, wrócił spojrzeniem do Forda.
- Jaaasne... Tylko wiecie, razem z nami przybył tu też mój brat, więc...
- SPAGHETTIIIIII!
Głowy wszystkich zwróciły się w stronę szwedzkiego stołu, gdzie wysoki szkielet w pelerynie z istnym zachwytem pałaszował porcję makaronu prosto z wielkiej miski, która w założeniu miała być dla gości. Nikt jednak nie zwrócił mu uwagi, ponieważ ewentualni goście w zasięgu ręki starali się unikać ochlapania sosem.
- O, znalazł się. Wygląda na to, że możemy sobie pogawędzić, skoro Papyrus ma już zajęcie - Sans wzruszył ramionami.
- Jestem ci dozgonnie wdzięczny - odrzekł Ford solennie.
- Frisk, może...
- Z chęcią opowiem naszemu gościowi o tym świecie - odezwała się wesoło Mabel, kiwając entuzjastycznie głową. - To wcale nie dlatego, że słuchanie waszego bełkotu o innych światach doprowadza resztkę moich szarych komórek do agonii... Chodźmy więc, Frisk!
- O nie nie, idę z wami! Muszę ratować swoje punkty IQ! - Pacyfika wepchnęła się między Mabs a nowego kompana, podhaczając się pod ramię każdego z nich. - Znam fajne miejsce na pogaduszki, chodźmy!
Bill, Dipper, Dell, Ford, a także dość skołowany Sans w milczeniu obserwowali, jak dziewczyny zabierają przybysza z potencjalnego pola walki na argumenty. Szkielet dobrze wiedział, że ten dziwny wzrok czworga mężczyzn, muzyczka rodem z westernu w tle i tocząca się po ziemi kulka suchej trawy nie wróżą normalnej rozmowy.
- Szykuj się na naukowy bełkot najwyższej klasy, Cyferka - warknął bóg matmy, wypluwając źdźbło trawy. Kiedy je wsadził sobie w zęby? Może wtedy, gdy riposta Billa wcisnęła go w glebę.
- No chyba ty - odparł demon koszmarów.
- Ja tylko pragnę poszerzyć swoją wiedzę - odezwał się Stanford.
- Jeśli któreś z was zacznie strzelać czymkolwiek, co nie jest rewolwerem, zgłoszę was do Watykanu - dodał Dipper.
Cała czwórka mierzyła się jeszcze przez chwilę. Epicką muzyczkę przerwało głośne chrapanie. Wzrok zgromadzonych powędrował w dół.
- ...uśpiliśmy go - zauważył Ford, nie dowierzając. - Zmarnowaliśmy taką szansę...
- Możemy go obudzić - zasugerował Bill, zacierając ręce. - Wejdę mu do mózgu i zobaczę, czy ma koszmary...
Po chwili mina demona zrzedła. Właściwie to wyglądał jak nosacz na widok nowego passata somsiada.
- Co jest? Dziwne sny? - zapytał zaintrygowany Dipper.
- Nie ma mózgu, nie ma snów - odburknął Bill.
- Jak to: nie ma mózgu? - zirytował się Dell. - To jak on funkcjonuje?!
- Ciebie mógłbym o to samo zapytać - odparł Cyferka, uśmiechając się radośnie.
- Wy się lepiej zastanówcie, jak go obudzić, bo mam do niego zbyt wiele pytań! - zirytował się Ford.
- Nie możemy po prostu iść do jego brata? - zasugerował Dipper, rozglądając się za czerwoną peleryną wysokiego szkieleta.
Cała czwórka zlokalizowała przybysza, który nieco oflurany sosem od spaghetti wesoło podrygiwał z każdym gościem imprezy, zachwycając się ich odmienną naturą. Innymi słowy, na zmianę krzyczał "CZŁOWIEK!!!!", "DEMOOON!!!" oraz "UFOOO!", chociaż żadnego aliena na imprezie nie było.
Przynajmniej nie widzialnego.
- Nie wiem jak ty, Sosenko, ale ja nie mam w sobie takich pokładów radości, aby porozumieć się z tym jakże uroczym szkieletem - stwierdził Bill, wzruszając ramionami. - Być może Mabel byłaby w stanie przebić się przez tę tęczową falę ekscytacji międzygatunkowej i... Dlaczego patrzycie na mnie w ten sposób?
Dipper zamrugał szybko kilka razy, próbując otrząsnąć się z szoku. Dell i Ford posłali sobie znaczące spojrzenia.
A chrapiący do tej pory Sans odezwał się znienacka, nawet nie zmieniając pozycji.
- Bo nazwałeś tę dziewczynę po imieniu. Nie będę cię osądzał, ale to dość znamienne.
- Skoro już się obudziłeś, to odpowiedz nam na kilka pytań! - zabłagał żałośnie Ford.
- Jasne. Ale najpierw bym coś przekąsił, no, spójrzcie na mnie. Same kości, nawet nie skóra!
Cała czwórka mentalnie jęknęła. Na ten moment mogli mieć tylko nadzieję, że ta maskarada będzie warta zachodu.
Dzikiego Zachodu.
Dell podniósł nogę, usuwając przeszkodę toczącej się kuli trawy.
-+-+-
Autobus przyjechał o czasie, jak na złość wszystkim i wszystkiemu. Kierowca musiał przeżyć niezły zawał serca, widząc tak liczną grupę na przystanku. Na jego szczęście nie miał do czynienia z zagubioną w lesie wycieczką, a jedynie komitetem pożegnalnym Dippera Pinesa.
Nie ma co ukrywać, młody egzorcysta oczywiście był bardzo wdzięczny swojej rodzinie i przyjaciołom za to zgromadzenie. Nie znaczyło to jednak, że nie przyprawiali go o ból głowy za każdym razem, gdy się odzywali. Pomijając już fakt, że demony koniecznie chciały uczestniczyć w tym ludzkim rytuale jakim było Wielkie Odprowadzenie Na Przystanek, do akcji włączyli się również bogowie i z niewiadomych przyczyn także Sans - ten, który pojawił się na imprezie i z niewiadomych przyczyn jeszcze się nie ulotnił.
- Będzie nam cię tu brakowało, Dippy - zauważyła Wendy nieco nostalgicznie, krzyżując ramiona. Jej twarz przyozdobił smutny uśmiech. - Mam nadzieję, że wrócisz do Świąt.
- To na pewno! Wyświęcą mnie na tego egzorcystę i wracam pierwszym samolotem! - zapewnił Dipper z błyskiem w oku.
- No mamy nadzieję. Ford już nie może się doczekać, żeby otworzyć ten jego instytut dziwaczności - rzucił z przekąsem Stan.
- Instytut Badań nad Zjawiskami Paranormalnymi, Stanley - skorygował sześciopalczasty.
- Z tym całym Instytutem to nieźle ci się trafiło - odezwał się Dell, uśmiechając się pod nosem. - Że też akurat na imprezie pojawiło się tylu naukowców... Ciekawy zbieg okoliczności...
- Na układy nie ma rady - Ford wzruszył ramionami.
- Zwłaszcza na układ kostny - odezwał się Sans.
Towarzystwo gromko jęknęło.
- No mnie trochę łupie w krzyżu... - oznajmił Stanek, próbując się wyprostować.
- Przecież to nie ty jesteś egzorcystą - zauważył jakże spostrzegawczy Dell.
- Błagam, nie rozkręcajcie się... - mruknął Dipper, chowając twarz w dłoniach, jednak po chwili szybko podniósł głowę. - I nie, nie mam ochoty na żarty o mechanice!
- Szkoda... Już chciałem przyśróbować suchara.
Kolejny jęk, nawet bardziej przeciągły niż ostatnio.
- Mówi się przygwoździć...
- Dobra, wy tu sobie róbcie festiwal słownych żartów, ja pakuję się do autobusu - oznajmił Dipper, rozkładając szeroko ręce. - Pan kierowca jest zniecierpliwiony, a wy go jeszcze sucharami męczycie!
Zebrani jakoś się ogarnęli, choć zajęło im to różną ilość czasu. Wendy, jak to Wendy, podeszła do chłopaka jako pierwsza. Ku zaskoczeniu wszystkich, pocałowała go wcale nie po przyjacielsku, a na koniec puściła do niego oczko.
- Będę czekać z niecierpliwością... Może nawet zacznę coś tam stawiać na działce.
- Nie tęsknij za bardzo, jeszcze będziesz miała mnie dość - odparował Dipper, uśmiechając się szeroko.
Po tym rozpoczęła się prawdziwa walka w ściskaniu, poklepywaniu, ucałowywaniu (w nieco mniej romantyczny sposób niż zrobiła to Wendy), byleby tylko życzyć Dipperowi szerokiej drogi i udanego lotu. No, i powodzenia w Watykanie.
Mabel jakoś nie przepychała się przed wszystkimi, co było dość niecodzienne. Razem z Billem trzymali się na uboczu, czekając, aż zamieszanie się rozejdzie (po kościach, jak to określił Sans, otrzymując w zamian kolejny jęk).
Para podeszła do Dippera na samym końcu, kiedy reszta zebranych zrobiła wystarczająco miejsca na w miarę swobodne oddychanie.
Ciemnowłosy od razu zauważył dziwne zachowanie siostry i uśmiechnął się pod nosem, rozumiejąc sytuację bardziej niż reszta rodziny czy przyjaciół.
- Niedługo wrócę, Mabs. Przecież o tym wiesz!
- Nie masz wyboru - Mabel roześmiała się smutno.
- Tak tak, będziesz musiał zobaczyć, jak Gwiazdeczka sobie radzi w roli przywódcy innego wymiaru - dodał Bill, zarabiając kuksańca od dziewczyny.
- Zgorszysz ją, zbereźniku! - Dipper przewrócił oczami, po czym sięgnął do kieszeni i rzucił czymś w Cyferkę.
Ten się uchylił, ale Mabs i jej niezawodny refleks zrobiły swoje. Ciemnowłosa spojrzała na to, co trzymały jej zgrabne paluszki, a potem spaliła buraka, chowając pudełeczko w kieszeń spodenek.
- Oszalałeś, bracie? - zapytała. - Durexami we mnie rzucasz?
- Nie w ciebie, w Billa - odparł ciemnowłosy, patrząc na demona spode łba. - Nie mogę was pilnować, to chociaż dbajcie, żeby do mojego przyjazdu nie pojawiły się tu jakieś półdemony...
- O to bądź spokojny - Cyferka nonszalancko wzruszył ramionami. - Ja wystarczę, żeby zrobić tu odpowiednio dużo chaosu.
- Jasne. Zróbcie tak, żebym o was nie słyszał w wiadomościach...
Mabel zachichotała niezręcznie, nadal zarumieniona. Westchnęła cicho, patrząc pod nogi. Nie było tam nic ciekawego poza kilkoma mrówkami i żukiem gnojarzem. Podniosła wzrok na brata i rozłożyła ręce.
- To co? Niezręczny przytulas?
Bliźnięta zwarli się w uścisku, który był jednak trochę bardziej zręczny niż zwykle. Głównie przez to, że wiedzieli jak bardzo będą za sobą tęsknić. Nawet, jeśli rozłąka miała trwać krócej niż ostatnio, przeżycia tych wakacji zbliżyły do siebie rodzeństwo bardziej niż każda inna przygoda.
- Uważaj tam na siebie - mruknęła Mabs w bluzę Dippera.
- To ty uważaj na tego tutaj... Pamiętaj, co ci powiedziałem na polanie, sister.
- Jak będę musiała się chować przed Dziwnogeddonem, Paz na pewno mnie ukryje - zaśmiała się Mabel.
- Ta jasne, o ile sama go nie wywołasz! - wtrąciła blondynka, a lewitujący obok niej Kryptos przestał z zapałem wycierać o siebie paznokcie. Uśmiechnął się szeroko.
- Chętnie pomogę!
- Eh... Macie szczęście, że jako tako wam ufam - mruknął Dipper. - Mówię o was, dziewczyny, a nie tych tu czarcich pomiotach.
- Jedź ty już lepiej do tego Watykanu - Bill objął Mabel jedną ręką, drugą poprawiając swój cylinder. - Tylko wiesz... Dzwoń. Bo jak nie będziesz dzwonić, naślę na ciebie koszmary.
Ciemnowłosy pokręcił głową, jeszcze raz zmierzył wszystkich wzrokiem, zasalutował i z uśmiechem wszedł do autobusu.
Kierowca jakby tylko czekał na moment, by ulotnić się z tego zatłoczonego przystanku. Ekipa machała na pożegnanie, dopóki pojazd nie zniknął z zasięgu ich wzroku.
Mabel objęła Billa jedną ręką w pasie i patrząc przed siebie, nostalgicznie rzuciła:
- Więc to tak wygląda, gdy odjeżdżamy po wakacjach...
- Nie nie nie, nie pozwalam na żadne smutki!
Dell wciął się między dwójkę, wieszając się na nich obojgu. Mabs wyglądała jakby zaraz miała wybuchnąć płaczem (tylko nie wiadomo, czy ze smutku, czy ze śmiechu na widok morderczego spojrzenia Cyferki), natomiast Bill po prostu zmierzył swojego boskiego znajomego miotającym gromy wzrokiem.
- Coś się kończy, coś zaczyna! - rzucił radośnie trójoki, zacieśniając uścisk. - Ja na przykład wybieram się z Paulą na obóz matematyczny.
- Będziecie dręczyć dzieci? - wujek Stanek zmarszczył brwi, przyglądając się bogowi uważnie.
- Moooże... W każdym razie! Wam polecam zrobić to samo.
- Nie jestem aż takim sadystą, żeby męczyć dzieciaki - zauważył Bill.
- Chciałeś zabić mnie i Dippera, gdy mieliśmy dwanaście lat - wtrąciła Mabel.
- Już za to przeprosiłem!
- Bardziej chodziło mi o to, że teraz każdy ma swój plan. To wcale nie tak, że jestem natchniony przez Siłę Wyższą i robię podsumowanie, w ogóle. No bo spójrzcie: pokonaliśmy naszego wroga. Kryptos coś świruje do Pacyfiki, i na moje wszechwiedzące oko kiedyś z tego mogą być dzieci.
- Niekoniecznie chciałem o tym wiedzieć - mruknął Bill.
- Cichaj! Gideon całkiem nieźle się wyrobił więc może zabawi w sklepie Paz na dłużej. Wendy planuje coś teges śmeges z Dipperem, więc pewnie niedługo będą budować sobie uroczą chatkę w środku lasu. Wujek Ford będzie teraz zajęty swoim Instytutem, wujek Stanek przecież nie zostawi Soosa, no i koniec końców wszystko się pięknie ułożyło!
- Właściwie to masz rację - stwierdziła Mabel.
- W tym wszystkim brakuje mi tylko jednego... Co z wami?
Bill spojrzał na Della nieco spode łba, po czym odsunął się od niego, pociągając za sobą ciemnowłosą. Mabel zachichotała, widząc zaskoczenie na twarzy boga.
Cyferka chwycił swoją ukochaną za rękę. Ta tylko na to czekała, na ten błysk w złotych oczach, na szaleńczy uśmiech i dziwną ekscytację, jaka nagle pojawiła się między nimi.
Demon pstryknął palcami i w jego ręce pojawiła się laska. Poprawił jej końcem cylinder, a potem zrobił nią szeroki gest, jakby zwracał się do publiczności. Poniekąd tak było, ponieważ uwaga reszty towarzystwa skupiła się na trójce mniej więcej od momentu, gdy Dell uwiesił się na parze.
- Nie czekajcie z kolacją! Będziemy, jak wrócimy! Gwiazdeczka i ja będziemy robić to, co tygryski lubią najbardziej!
- CHAOOOOOS! - Zawołała Mabel, na co Bill pocałował ją z rozczuleniem.
Nim ktokolwiek zdążył zareagować czy choćby zasłonić oczy, dwójka zniknęła z pola widzenia. Prawdopodobnie Cyferka teleportował się razem ze swoją partnerką w zbrodni na polanę, skąd mogli radośnie pohasać do innego wymiaru.
Ciszę przerywaną graniem świerszczy przerwał Kryptos.
- Wow. Tak jakby jestem z nich dumny.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top